Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Neuroleptyki.

Tak właściwie, gdy przekraczał próg zakładu, jego myśli nie zaprzątało nic szczególnego. Ot, zastanawiał się z jakich składników uzyska dzisiaj obiad czy też może wyjątkowo nie zdecyduje się na jakąś przytulną restaurację. Mimo wszelkich pozorów i zaszczytnego tytułu psychiatry Ackermann nadal był człowiekiem, choć nieco wyróżniał się z tłumu. Miał zalety, wady, własny światopogląd oraz nawet telewizję, pomimo przekonania, że większość emitowanych programów to bezużyteczny chłam. Ale zdarzało mu się od czasu do czasu usiąść w wygodnym fotelu i w akompaniamencie przełykania herbaty oraz nierzadkich oznak zniesmaczenia czy potępienia śledzić wzrokiem wiadomości.

Zdarzało mu się też popełniać błędy. Od przypalenia żelazkiem ulubionej koszuli po takie ważące na jego życiu. Jednak czy tak naprawdę wszystko, co uważamy za błąd, nim jest? Przecież zwykle ludzie nie są w stanie przewidzieć przyszłości, więc skąd to gnębiące przeświadczenie, że taka, a nie inna decyzja była złą i takie też skutki przyniesie? Dobre pytanie, jedno z tych fundamentalnych, jednak każdy z osobna raczej nie lubuje się w poszukiwaniu na nie odpowiedzi. Czy to z wymówką "nie ode mnie to zależne", czy zwyczajnym "nie mam czasu", ale za każdym razem omija je szerokim łukiem, bo po co?

Ackermann w tamtej chwili nie różnił się od nich zbyt wiele i, co mu się zazwyczaj nie zdarzało, tłumił dławiące przeczucie, tak właściwie nie potrafiąc wymienić konkretnego powodu. Może nie chciał zaakceptować faktu, że mógłby się pomylić i świadomie zignorować konsekwencje popełnionego błędu, a wręcz stale w nim trwać? Tak jakby ten narzucał mu swój własny, budzący niepokój rytm, i nakazywał tańczyć wedle niego. A czymże w tym wszystkim stawał się pojedynczy człowiek o praktycznie zerowej wartości dla ogółu?

Adela posłała mu jedynie znudzone spojrzenie, nie starając się już w żaden sposób skłonić go do złożenia broni. Według niej Ackermann albo przez całe życie znajdował się w bezpiecznej otoczce, albo był kłamcą. Biorąc pod uwagę jego doświadczenie zawodowe i symulantów, których posłał do więzienia to pierwsze było raczej mało prawdopodobne, jednak ludzie są różni; nigdy nie można być niczego pewnym.

- Musi pan chwilę zaczekać - odezwała się, gdy Ackermann po odwieszeniu płaszcza zmierzał w kierunku odpowiednich drzwi. Obrócił się w kierunku kobiety i posłał jej pytające spojrzenie, którego nie mogła zauważyć, ponieważ jej wzrok utkwiony był w monitoringu.

- Je i bierze leki - rzuciła mimo tego, a mężczyzna ze spokojem wymalowanym na twarzy podszedł do niej, by przyjrzeć się jednemu z ekranów.

Chłopak w milczeniu, nie śpiesząc się pochłaniał swoją niedużą porcję, zupełnie ignorując stojącego niedaleko niego mężczyznę. Wydawał się być we własnym świecie, nie zbliżając swojej duszy do tak przyziemnej kwestii jak jedzenie. Jedynym dźwiękiem rozbrzmiewającym w akompaniamencie przeżuwania był brzdęk kajdanek oplatających jego nadgarstki. Chociaż dla szatyna zdawały się one nie istnieć, jakby okowy ciała nie były żadną granicą dla jego duszy.

Obok talerza leżały neuroleptyki. Chłopak tak jak od wielu miesięcy miał je zażyć tuż po obiedzie. Z tego, co mężczyzna wiedział z akt, były to dość silne środki przynoszące praktycznie pewne skutki po długim dawkowaniu. Niestety, prawie zawsze niosły też ze.sobą niezbyt przyjemne skutki uboczne, zaczynając od tików nerwowych przez duże skłonności do nadwagi, aż po nieodwracalne szkody w organizmie. Oczywiście zdarzały się przypadki, gdy nawet te silne leki były idealnie dobrane do chorego i nie zauważano żadnych negatywnych zmian po ich zażywaniu, jednak było to rzadkie. Teorytycznie istniała możliwość, że Eren był właśnie jednym z tych szczęściarzy, tym bardziej, że dobierała je doktor Zoe, jednak tylko w przypadku, w którym nastolatek byłby rzeczywiście chory. Ackermann nie wierzył w te brednie. Ba, był przekonany, że chłopak udaje, szczególnie, iż ostatnio nie krył się ze swoim poczuciem wyższości, gdy brunet wspomniał o domniemanej niewinności duszy Erena. Jaeger musiał sądzić, że ma już mężczyznę w garści i ten utwierdzony w swoim przekonaniu nie zauważy kpiny i namiastki zwycięstwa w jego oczach. Oh, jak bardzo się mylił! Swym nierozważnym gestem wręcz podarował Ackermannowi berło, skazując się na zatonięcie w odmętach przegranej.

Nastolatek widoczny w kamerze właśnie włożył leki do ust i chwycił plastikowy kubek wypełniony wodą. Objął naczynie wargami i przechylił je delikatnie. Następnie nawet nie patrząc na obracającego się ochroniarza, otworzył szeroko usta i skierował je w jego stronę. Mężczyzna przelotnie sprawdził, czy chłopak zażył leki i zaczął ostrożnie uwalniać go od metalowego ciężaru. Schmitz już chciała włączyć mikrofon i go powstrzymać, jednak Ackermann uniesieniem ręki zasygnalizował jej by tego nie robiła. Dopiero wtedy obdarzyła go inteligentnym spojrzeniem; zawierało ono nieme pytanie i chyba odrobinę pretensji, jednak brunet nie był pewny, czy to nie tylko złudzenie.

- Niech nie wie, że tu jestem - wyjaśnił krótko, a kobieta parsknęła kpiąco, jakby zachowywał się jak przeciętny, niezbyt mądry trzylatek. Zapewne tak właśnie myślała. Jednak postanowiła zachować to dla siebie.

Brunet śledził uważnie zachowanie chłopaka w czasie, gdy dwumetrowemy mężczyzna opuszczał pomieszczenie. Szatyn siedział nieruchomo na krześle, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt. Chociaż może wcale nie istniał, a Eren jedynie był zbyt skupiony na własnych myślach, by obserwować otaczający go świat. Czy miał on dla niego jakiekolwiek znaczenie?

Jego spojrzenie powoli, lecz w pewien sposób gwałtownie przeniosło się na obiektyw kamery. Chociaż nie, ono wywoływało uczucie podobne do tego, które towarzyszyło gwałtowności. Ciało się automatycznie spinało, a dusza miała wrażenie, jakby odbierano jej część autonomii. A przecież nie mogło tego robić spojrzenie nawet nieskierowane na niego, prawda?

Nie trwało to długo. Porównywalnie do czasu, podczas którego serce wykonuje kilka uderzeń, chociaż to Ackermanna z pewnością wykonało ich więcej. Zieleń zawarta w, przecież niedużych tęczówkach, była wciągająca, uzależniająca. Ciało bezwiednie reagowało na bodźce i samo nawet nie było pewne, czy powinno to potępiać. Jakby to przez ten krótki, lecz dłużący się czas, to nie Ackermann dzierżył władzę nad własnym organizmem. Żyłami popłynęła iskra niebezpieczeństwa, ale czy było to złe?

Szatyn wstał od stołu i pewnym krokiem ruszył w stronę osobnych drzwi do łazienki.

- Czy on codziennie po obiedzie chodzi do łazienki? - spytał, zaciskając dłoń i wpatrując się w równo stojące krzesło.

Adela posłała mu nieco skonsternowane spojrzenie, ale po chwili zawahania odpowiedziała twierdząco. Później mogła jedynie śledzić wzrokiem prawie że biegnącego Ackermanna, nie zdążywszy go powstrzymać.

W ciągu kilku następnych sekund można było usłyszeć przekręcany w zamku klucz, cicho otwierane drzwi i ostrożne kroki mężczyzny, starającego się by ich dźwięki nie dotarły do uszu nastolatka.

Nim brunet otworzył drzwi od łazienki, skierował na chwilę wzrok na kwiat stojący na parapecie. Jego czerwone płatki dumnie wychylały się ku słońcu, z wdziękiem prezentując swoje atuty. Wyglądały niczym średniowieczne szlachcianki; delikatne, nienagannie się prezentujące i wnoszące w towarzystwo tę niesamowitą aurę dostojności i uroku. Ich duże, piękne pąki rzucały cień na stary parapet, pozostawiając pozbawione światła plamy, które w ich obecności nie zwracały na siebie niczyjej uwagi.

Psychiatra zdecydowanym ruchem pchnął dzielącą go od chłopaka płytę, a gdy jego chłodne spojrzenie spotkało się z tym zielonym, załzawionym, czas na chwilę stanął w miejscu.

Ciało bruneta znieruchomiało, jakby ktoś wyłączył go niczym zwykłą maszynę. Umysł za to nadrabiał za niedociągnięcia organizmu i przepuszczał ilość myśli niemożliwą wręcz do schwytania. Ackermann krążył między nimi, nie wiedząc, które powinien zatrzymać, a które wysłać w otchłań zapomnienia. Niezdecydowanie za to nigdy nie sprzyjało dobrym wyborom, ponieważ w tym z pozoru krótkim czasie odlatywało  wszystko, co wartościowe.

-Eren, co ty robisz? - głos Ackermanna tym razem nie był wyprany z emocji, a zwyczajnie pusty. Stalowe spojrzenie delikatnie drgając wpatrywało się w klęczącego szatyna, a palce jego bladych dłoni lekko zginały się, by po chwili znów wyprostować. Następnie mocno zacisnęły się w pięści w tym samym rytmie, co usta w linię.

- Ja... - zielone spojrzenie wróciło do drgającej powierzchni wody, z którą zdawał utożsamiać się jego głos. - straciłem ją...

Wypowiedzenie tych słów na głos było równoznaczne ze zburzeniem muru tamującego morze łez, które po chwili zaczęły wypływać z oczu chłopaka, nie znając umiaru. Uczucia dotąd tłumione w środku pełnego niedoskonałości ciała wreszcie znalazły swój upust i nie zamierzały pozwolić na ponowne życie w klatce. Rwały się, krzyczały, pragnęły wolności, życia bez ograniczeń, chciały wyrażać siebie! Chciały odbijać się w uderzających o powierzchnię wody łzach i bawić się na nich razem ze światłem. Chciały prawdy. Emocji. Zakładanie czarnej maski je potępiało, skazywało na powolną męczęńską śmierć, zagubienie we własnym ja i otaczającym świecie. To raniło, wprawiało w stan zwątpienia i poczucie bezsensowności istnienia. Te dwa słowa były symbolem ich buntu, iskrą, która wreszcie pozwoliła zapłonąć skrzętnie układanemu stosowi.

Blade powieki zakryły dotąd pewne i niezachwiane spojrzenie, a po chwili dało się słyszeć głuche uderzenie kolan o posadzkę. Drżące dłonie odnalazły swoje miejsce w zadbanych, równo obciętych, czarnych kosmykach i zaburzyły cały ich ład.

- Ja też Ją straciłem... - wyszeptał słabym głosem, a spod jego powieki wyleciała jedna, długo skrywana i więziona łza. Jej wartość przekraczała setki łez chłopaka, choć nawet nie została przez nikogo zauważona. Była ona jedynie symbolem uczuć, właśnie wypływających z tłumiącego je przez tak długi czas Ackermanna. Pamiętał. Powinien pamiętać. Nie mógł wyrzucać Jej i szukać zemsty, by ukorzyć rozrywający jego serce ból. Nie powinien był wplątywać się w tę gęsto szytą sieć i pozwalać na utratę wzroku. Tak było łatwiej, lecz sprawiło, że opierał się na niszczeniu, nie na wartościach, które zawsze wyznawał.

(- Straciłam je, Levi. Straciłam je...)

- Przepraszam, Eren.

***

Widzę twarz
już nie moją
Jest chaotyczna, raz
jest, a raz jej brak
A życie toczy się dalej...
Szaleństwo
Widzę obłęd
Wypaczenie w czymś tak naturalnym...
Inni nie pojmą
nawet nie spróbują
Ich szaliki nie są szkarłatnie
czerwone
Ich twarze nie są puste, są
fałszywe
Ich widoku nie zamazują
znamiona
Są tak nieprawdziwie idealni...
Brak perfekcji jest wypaczeniem
chociaż tylko on nie istnieje w postaci
Maski
Oh, Misiu ze szwami na skórze
tylko Ty patrzysz i
widzisz.


Mrocznie.

Kolejny będzie... w sumie nie wiem, zależnie od mojego humor i komentarzy xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro