XVII.
Głowa opadła mu na pierś. Obudził się z ciężkim oddechem i zapadniętą klatką piersiową. Zdezorientował wymacał na głowie bolącą, okrągłą bruzdę. W malutkiej skrytce, gdzie zamknęła go kobieta śmierdziało starymi obierkami i wędzona rybą. Musiała trzymać tu jedzenie, albo jego resztki. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że stracił przytomność pod zapadniętą półką, a w pomieszczeniu obok poruszało się kilka ciężkich par butów. Wytężył słuch, starając się zapanować nad odruchem wymiotnym i wciąż opadająca między obojczyki głową. Starał się nie ruszać, żeby którykolwiek ze szpargałów, które spadły na niego wraz z zawaloną półką, nie wydały demaskujących jego kryjówkę dźwięków.
Skoro Shuana potraktowała go tak brutalnie, to jej goście zapewne nie powinni go tutaj znaleźć. Może jeden z nich to jej konkubent, albo co gorsza mąż. Młody chłopak ukryty w schowku przywiódłby na myśl zapewne tylko jedno wytłumaczenie i nie spodziewał się zostać potraktowany ulgowo. Nie raz musiał uciekać przed zjawiającymi się znikąd mężczyznami, do których należały jego kochanki, ale był wtedy w pełni sprawny i nie ściśnięty w śmieciach, w spiżarni bez drogi ucieczki. Spróbował się rozluźnić i uspokoił oddech. Ktokolwiek pojawił się w chacie - chciał go usłyszeć.
Z pewnością nowo przybyły nie był sam. Męskich głosów wyłapał co najmniej dwa. Przymknął ciężkie powieki i oblizał spierzchnięte, obolałe wargi. Tak bardzo nie chciał tu być. Ale skoro nie tutaj, to gdzie. U braci nie może pokazać się bez Yeontana, a szukanie go teraz nie miało prawa bytu, ani za wiele sensu. Jeśli uda mu się przetrwać jeszcze tylko trochę, znajdzie odpowiednie, spokojne miejsce, a tam... sam nie wiedział co miał na myśli. Może pozwoli sobie spać bez końca i śnić o życiu kogoś innego, a może przeciwnie, uda mu się wytłumaczyć niepokornej głowie, że nie ma to sensu i zacznie szukać dla siebie nowego miejsca. Skupiony na kolejnej fali rozmyślań, odprężył w końcu ciało, a słowa z głównej izby chaty w końcu nabierały znaczenia.
- Dużo tego przywieźliście? - głos Shuany nie brzmiał na ani odrobinę podejrzany. Słyszał jak przerzuca pojedyncze drewienka pod palenisko. Miał nadzieję, że zdążyła schować jego, to znaczy Seokjina, kurtkę. W ukrytej kieszeni wciąż miał tam sztylet od Yoongiego.
- Wystarczy na dwa tygodnie co najmniej - mocny głos odparł z dumą słyszalną nawet zza ściany. Przesuwali krzesła, kilka osób rozsiadało się przy stole, przy którym Jungkook znalazł pijaną Shuanę. Ktoś postawił na stole gliniany dzban. Dziwił się, że potrafił wyobrazić sobie tę scenę, tylko na podstawie tego co słyszalne.
- Potrzeba dużo soli, żeby to wszystko zakonserwować - odezwała się Shuana.
- O to się nie martwimy, znalazłem kogoś, kto załatwi mi jej wystarczająco dużo.
- Jakiś nowy handelek?
- Więcej inwestuję to i na więcej muszę liczyć. Nie stoję w miejscu.
- A co ty takiego inwestujesz, draniu? - zaśmiał się ktoś trzeci. Również mężczyzna.
- To, co najcenniejsze, czas i umiejętności - podniósł głos mężczyzna.
- Czas to wymówka każdego, kto nie ma nic do zaoferowania, a z umiejętnościami bym nie przesadzał - ewidentnie w izbie był ktoś jeszcze, bo męski śmiech zagrzmiał w czterech ścianach.
- Widzisz jak ciężko jest oczekiwać szacunku od dawnych powsinóg, siostra? Wyciągniesz ich z głuszy, a oni będą ci jeszcze ubliżać.
Usłyszał czysty śmiech Shuany i już wiedział, że to nikt groźny, a kobieta czuje się w ich towarzystwie dobrze.
- Jesteście głodni? - zapytała. Jungkook coraz mocniej obawiał się, że przybysze zostaną na noc. Nie było szans, że wytrzyma w takiej pozycji do samego rana. Wolał się ujawnić i zdać na ich łaskę, bądź niełaskę.
- Przyjeżdżamy z polowania, jasne, że nie. Za to możesz nalać swojego wina, tęskniłem za nim.
- A ja myślałam, że stęskniłeś się za siostrą.
- Mam swoje priorytety.
- Wino się skończyło, mogę wam nalać mleka - odpowiedziała spokojnie Shuana. Ktoś przeszedł zaraz obok schowka, a serce Jungkooka zabiło mocniej ze strachu.
- Może czasem zachowujemy się jak dzieci, Shu, ale już dawno wyrośliśmy z niemowlaków. Wiemy, że masz tego od cholery i trochę. Nie daj się prosić.
- Nie będziecie robić mi z domu meliny. Godzinę drogi stąd macie karczmę - nie brzmiała już tak swobodnie jak na początku rozmowy. W chacie poniósł się rwetes i rozmowy, których z których Kook nie potrafił wyłuskać wiele informacji.
- Chyba nie wytrąbiłaś wszystkiego sama? - chrząknął prześmiewczo jeden z mężczyzn.
- Jak ty się zwracasz do damy, chujociągu? - krzyknął inny z ich, żeby zaraz zaśmiać się najgłośniej ze wszystkich. Głos Shuany, nawet jeśli w tej chwili istniał, nie przebijał się przez podniesione rozmowy i śmiech.
- Jaki z ciebie będzie miał chłop pożytek, skoro nawet wina nie chcesz podać? - krzesło zaszurało na pełnej bruzd, drewnianej podłodze i zaraz odgłos kroków poniósł się w stronę, gdzie przyczajony siedział Jungkook. Mniejsze buty wydały dźwięk szybszy, ale bardziej lekki.
- Nie jesteś u siebie - pogroziła komuś. Musieli stać bardzo blisko schowka, bo słyszał nawet ich oddechy. Bał się poruszyć, choć wszystkie kręgi w plecach chciały mu popękać, a mięśnie zacisnęły się jak rzemieślnicze kowadło. Bał się prosić o cokolwiek Wietrznego Dziedzica, nigdy nie byli w dobrych stosunkach. Nigdy go o nic nie prosił, nie zrobi tego i teraz.
- Dom siostry mojego przyjaciela to i moja własność. Odsuń się, kobieto - coś zaszurało, jakby materiał sukna po drewnianej powierzchni zaraz przed nosem Jungkooka.
- Od kiedy to mi się przeciwstawiasz? - Shuana zniżyła głos i choć rozmowy w tle trwały, to tę najbliżej słyszał najlepiej.
- A od kiedy nie pozwalasz nam pić?
- Może dzisiaj nie mam ochoty rozbierać was z obszczanych łachów?
- Nikt cię o to nie prosi. Z resztą o rozbieranie mnie, nie trzeba było cię nigdy prosić.
- Zamknij się i siadaj na dupie.
- Najpierw się przesuń.
Jungkook rozglądał się po małej, ciemnej przestrzeni w poszukiwaniu czegoś , czego mógłby użyć, żeby spróbować ogłuszyć mężczyznę, kiedy ten otworzy spiżarkę. Najwyraźniej łączyło go coś z Shuaną, tym bardziej stwarzał niebezpieczeństwo. W drżącą dłoń ujął drewnianą gałkę do ugniatania białego sera. Ścisnął ją z całej siły. Nie miał pojęcia czy będą w stanie zrobić coś Shuanie, jeśli tak, nie zostawi jej tutaj samej. Ucieczka nie wchodziła w grę.
Jakim cudem z wielkiego dworu wytwornych, pięknych mężczyzn, znalazł się pośród zatęchłego smrodu, z sercem trzaskającym o obolałą pierś, z tak żałosną bronią w ręku, możliwie oskarżony o coś, czego nie zrobił? Jeśli zaraz miał zostać pobity na śmierć przez kilku oprychów, nie pozostało mu wiele, jak zamknąć oczy i przypomnieć sobie coś, co pozwoli mu nie zwariować. Śliczna, okrągła buzia pojawiła się jak na zawołanie. Znowu miał okazję poczuć zapach wanilii i słodki smak na wargach, który zlizał tylko w wyobraźni. Naprawdę na wargach znalazłby tylko smak krwi z popękanych ran. Wznosił się nad Jiminem i podziwiał go czujnym i jednocześnie nieśmiałym wzrokiem, bo choć mniejszy, jego pewność siebie potrafiła przenosić góry.
Ciekawe czy jeszcze o nim myśli. Czy przez moment choć zastanawiał się, co stało się, gdy pewnego ranka zniknął i już więcej się nie pojawił. A może zapomniał, ukołysany w ramionach Taehyunga, z filiżanką lipowej herbaty w maleńkich dłoniach, otoczony opieką Seokjina i czujnością pana Namjoona. Jungkook pragnął jednego i drugiego.
Przerażony zadrżał, kiedy w drzwi jego skrytki coś uderzyło. Po chwili znowu zaczęło szurać.
- Meo, takie rzeczy może nie teraz - ktoś zakrzyknął z głębi pomieszczenia - Shua, podaj to wino - kolejne krzesło odsunięto od stołu. Kilka kroków później, Jungkook czuł jak pot płynie mu po plecach, a koszula przykleja się do zimnego ciała.
- Weź te ręce - drgnięcie klamki przygotowało Kooka na obronę. Drzazgi drewna wbijały mu się między palce. W szparze pojawiła się smuga zakurzonego światła.
- Siadajcie w końcu, przyniosę wam bimber, trzymam go na czarną godzinę - warknęła Shuana i otrzepała ubranie.
Ten kto otworzył drzwi spiżarni westchnął, najwyraźniej zmęczony wymuszaniem alkoholu na kobiecie. Zatrzasnął niewielką szparę i dwie pary butów skierowały się znowu z dala od jego kryjówki. Swoją broń Kook trzymał ciągle w zakleszczonej, przyciśniętej do piersi dłoni przez kolejną godzinę, podczas której towarzystwo obok piło w najlepsze. Wlewali w siebie kufel za kuflem, rozmawiając coraz głośniej i śmiejąc się z coraz to większych durnot. W skrytce zrobiło się jeszcze bardziej duszno i ciasno. Widoku nie rozjaśniało już nikłe światło między cieniutkimi szparkami w deskach. Zapadł zmrok.
Kiedy stwierdzili, że się wynoszą, a Shuana ma ich informować o jakiś żandarmach, Kook był na skraju wyczerpania psychicznego. Nadal trzymał drewnianą gałkę, a śmieci zakrywały go praktycznie w całości, gdy Shuana uchyliła drzwi spiżarki i spojrzała na niego przepraszająco i współczująco jednocześnie.
Uderzył w niego taki odór mocnego alkoholu, że natychmiast odeszło od niego odrętwienie. Oboje z kobietą wyglądali na równie zmaltretowanych i wyczerpanych. Pomogła mu wstać, wcześniej wygrzebując go ze sterty przeróżnych resztek, misek i narzędzi. Broń wyjęła mu z rąk siłą, z przerażeniem patrząc na poranione dłonie, naszpikowane zakrwawionymi drzazgami. Usadziła go jak dziecko na krześle obok kominka, a na stole pełnym kufli i przeżutych, obrzydliwie śmierdzących liści ustawiła jedną świeczkę.
Usiadła obok i wzięła jego dłoń między palce. Metalowym przyrządem, które przypominało coś do skubania gęsi, wyciągnęła bez wahania pierwszą drzazgę. Syknął z bólu, za każdą drzazgą przypominając sobie jak to jest czuć własne ciało.
- Nie miałam pojęcia, że się dzisiaj zjawią. Zaskoczyli mnie, spanikowałam - odezwała się, zagłuszając ciszę.
- Rozumiem.
- Nie chciałam, żeby wzięli cię za... no kochanka.
- To twoi bracia? - nie chciał wierzyć, że mogliby tak traktować własną siostrę.
- Jeden to mój brat. Założył taką małą... szajkę. Na początku mieli tylko polować, ale teraz nie wiem, czy tylko zwierzęcą krew przywożą na rękach - skrzywia się na widok drzazgi wielkości paznokcia - ważne, że przywożą tyle dziczyzny, że wioska korzysta i zarabiają na handlu, to co robią dodatkowo nie jest w moim interesie.
- Skąd wiesz, że w ogóle coś robią?
- Czasem prócz zdobyczy przywożą też sporo kosztowności i przedmioty, których na pewno nie wywieźli z lasu. Myśli przychodzą same.
- Dziękuję, że zaryzykowałaś, trzymając mnie tutaj.
- Paniczu - zaczęła, wyciągając jednocześnie dwie ostatnie drzazgi jednocześnie - skąd się tu w ogóle wziąłeś tak naprawdę? - nie patrzyła na niego, zajęła się ranami. Czystą szmatkę namoczyła resztką bimbru ze stołu i przyłożyła do jednej z ran. Pieczenie prawie wycisnęło mu z oczu łzy - twoje ubranie wygląda, jakbyś pochodził z bogatego domu, ale co byś tu robił w takim razie... zgubiłeś się, prawda? - zapytała o to ponownie.
- Można tak powiedzieć. Zgubiłem się, żeby odnaleźć coś, co zaginęło przede mną.
- Co takiego? - znowu zmarszczyła brwi.
- Konia - przyznał bez dalszego zwlekania. Tym razem to kobieta wyglądała, jakby na moment zapomniała gdzie jest i co w ogóle robi.
- Prawie umarłeś z wyziębiania przez konia - bardziej stwierdziła, niż zapytała.
- Nie przywykłem do długich wypraw - skłamał - a ten koń wiele dla mnie znaczy, w tej chwili właściwie wszystko.
- I wyruszyłeś za nim sam?
- Byli ze mną dwaj... przyjaciele. Ale jeden został ranny i zdecydowaliśmy, że wrócą, a ja będę szukał dalej. Straciłem poczucie czasu, zapadła noc, a ja zgubiłem orientację, spanikowałem - pokręcił głową, żeby nie rozpłakać się od okropnego pieczenia ran. Shuana odłożyła szmatkę na stół i potarła mokre czoło. Nie wyglądała na zadowoloną z takiego obrotu spraw.
- Czyli mówisz, że może cię szukać dwóch, lub więcej podobnych tobie bezrozumnych paniczyków, którzy dla zwykłego konia poświęcają zdrowie i życie?
- Tego nie powiedziałem.
- Która część się nie zgadza?
- Chcę tylko odzyskać trochę siły i odejść w swoją stronę. Dziękuję ci za to co dla mnie zrobiłaś, ale...
- Rozumiem, jesteś jednym z tych paniczyków, którzy lubią tajemnice. Ale jeśli mam odzyskać dla ciebie konia, muszę usłyszeć prawdę - odchyliła się na krześle i odetchnęła po skończonej pracy. Złapała ze stołu byle jaki kufel i dopiła resztkę bimbru, ledwo się po nim skrzywiła.
- Jak to odzyskać?
- Kiedy wyszłam odprowadzić tych pijaków, jeden powiedział mi, że w środku lasu znaleźli zabłąkanego konia. Wyglądał na zadbanego i zdrowego, więc chcą go sprzedać - wzruszyła ramionami i poprawiła długie włosy.
W sercu Jungkooka w ciągu sekundy zapłonęła nadzieja. Znaleźli Yeontana. Yeontan żyje i jest gdzieś blisko. Ma szansę go odzyskać. Zerwał się z krzesła i stanął przed Shuaną, kładąc na jej ramionach drżące dłonie.
- Gdzie on teraz jest?
- Spokojnie - zaśmiała się cicho - wstrzymaj swoje zapędy, młody paniczyku. Ledwo stoisz na nogach. Poza tym mój brat nie odda konia po dobroci, chyba, że bardzo dobrze za niego zapłacisz.
- Nic przy sobie nie mam - nigdy nie miał, ale udawanie wychodziło mu zaskakująco dobrze. Gorączkowo pomacał się po spodniach, jakby oczekiwał znaleźć tam ukrytą sakiewkę z monetami.
- W takim razie łatwo nie będzie, pozostaje dywersja.
- Tak, trzeba go zabrać niezauważenie... - błysk w jego oczach świecił mocniej niż pojedyncza świeczka - Ale... dlaczego chcesz to zrobić? W końcu ma go twój brat. Narazisz mu się, straci zarobek.
Uśmiechnęła się i uderzyła lekko swobodą dłonią o stół.
- Mój brat... nie chcę ci tego tłumaczyć dopóki nie usłyszę twojej opowieści. Poza tym polubiłam cię, a zarobek za tego konia to będzie kara za wychlanie mi całego bimbru. Wiesz jak trudno jest zebrać na niego wszystkie składniki? Napijesz się? - zaproponowała z nadzieją w oczach.
- Nie chcę cię pozbawić resztki zapasów.
- Co to za picie w samotności, mam go już dość. Dam ci kufel.
Wraz z ubywającym alkoholem, Jungkook bardziej otwierał się i coraz pewniej opowiadał o braciach, swoim nagłym przywiązaniu, kilku relacjach z braćmi i tęsknocie w sercu, rosnącej z każdym dniem. Dziewczyna słuchała oczarowana, z policzkami pokrytymi czerwienią i rozmarzonym wzrokiem. Była znakomitym słuchaczem i jeszcze lepszym oratorem, kiedy sama wspominała o przeżyciach, które choć w maleńkim stopniu przypominały te Jungkooka. Po trzech połówkach kufli, Shuana i Kook byli gotowi powiedzieć sobie wszystko.
- Pocałował cię? - zapytała przeciągle, a policzek ześlizgnął jej się z ręki na której się opierała.
- Albo ja jego, nie pamiętam, ale tak wyszło.
- Taki zakazany pocałunek w ciemnoości, zapach wanilii i dreszczyk emocji, że ktoś może was nakryć - chuchnęła na niego bimbrowym oddechem - normalnie jak w książce.
- Miał takie różowe usta, widziałem je nawet w ciemności - Jungkook w podobnym stanie przechylił się nad stołem. Świeczka wypaliła się prawie zupełnie, został już tylko zwęglony, migotliwy knot - takie, trochę podobne do twoich - przyjrzał się nieostrym wzrokiem wargom kobiety.
Ta zaraz dotknęła je placami, żeby w ten sposób wyczuć, jakie są i jakie tym samym usta miał ten anioł miłości, Jimin.
- Takie? - zapytała zszokowana.
- Pokaż - Jungkook odchylił jej palce własnymi i pochylił się, żeby z bliska ocenić kolor ust. W okolicy czoła, czuł jej ciepły oddech. Usta rzeczywiście łudząco przypominały te Jimina. Nagle zapragnął sprawdzić czy również smakują podobnie.
Zanim jednak zdążył pochylić się na tyle nisko, by sięgnąć do pocałunku, zatrzymały go dwa palce przyłożone do czoła, które odepchnęły go lekko w tył.
- Nie zapędzaj się. Przy dobrych wiatrach mogłabym być twoją matką - prychnęła - prześpij się, jutro z rana ustalimy, jak przejmiemy Yeontana. No już, już - machnęła na niego. Wyglądał na średnio zadowolonego z odmowy - a ja zaopiekuję się resztą przyjaciółki gorzałki - westchnęła i dolała sobie bimbru.
We śnie Jungkook był sobą. Siedział na ganku rezydencji braci, dokładnie na balustradzie i czytał książkę, z której nie rozumiał ni słowa. Ciepłe słońce grzało jego plecy przez materiał miękkiej koszuli. W powietrzu unosił się dźwięk pszczół i zapach lipy oraz wanilii. Jego stopy ledwo sięgały podłoża, balustrada była dość wysoka, ale niespodziewanie wygodna. Starał się skupiać wzrok na literach, ale zlewały się w plamy, co odrobinę go frustrowało.
- To trudna książka, nie złość się na siebie - jego serce zabiło na nowo, obudzone ze snu, słysząc głos Seokjina.
- Nie o to chodzi, ja po prostu... - chciał się usprawiedliwić, ale mężczyzna stał już na przeciwko niego i uśmiechał się błogo.
- Wybierasz coraz trudniejsze pozycje. Dobrze widzieć jak ambitny jesteś, ale obawiam się, że możesz nie dać rady.
- Nie potrafię tego rozczytać, choć mam przed oczami.
- Nie wszystko jest tak oczywiste jak wydaje się na pierwszy rzut oka. Dla ciebie to tylko plamy i urywki, dla kogoś innego cała, logiczna opowieść.
- Co mam zrobić, żeby ją zrozumieć?
- Może zacznij od początku, od prostych, pojedynczych historii, z czasem stworzą większą całość, którą zrozumiesz.
- Czasem jestem zmęczony próbowaniem - odetchnął i zamknął książkę. Położył ją obok siebie na balustradzie, cały czas, trzymając na niej dłoń.
- Nauka wymaga czasu i poświęcenia. Wiem, że dasz radę. Wierzę w ciebie.
- Tylko ty jeden.
- Nie tylko ja, zaufaj mi - ciepłe opuszki palców musnęły jego skroń i poprawiły przydługie włosy. Junkook miał ochotę wtulić się w jego klatkę piersiową i popłakać. A przecież nie miał ku temu powodów, był tu bezpieczny, zaopiekowany i kochany.
Nie wahał się jednak, bo podświadomie czuł, że być może właśnie po to Seokjin tu przyszedł. Pocieszyć go.
Przyciągnął go do siebie, ciepłe ciało stanęło między jego rozsuniętymi nogami. Zachłysnął się pięknym zapachem jego ciała, otoczył ramionami sylwetkę w pasie i przycisnął twarz do koszuli delikatnie pod piersią. Słyszał i czuł bicie jego serca i ramiona, które również przyciągają go do siebie.
- Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś - szepnął Jungkook.
- Tutaj mogę być dla ciebie zawsze - odparł Seokjin.
- A co jeśli odejdę chociaż na krok?
- Będę czekał aż wrócisz.
Na usta cisnęły mu się słowa, które obawiał się powiedzieć za długo. Pan Namjoon mógł usłyszeć, zrozumie.
- Kocham cię, hyung.
. . .
Przepraszam za tak długą przerwę. Kiedy to ja dodałam poprzedni rozdział... sama już nie pamiętam. Nie obiecuję, że kolejne będą pojawiały się szybciej, ale postaram się, żeby tak było. Do przeczytania!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro