VII
Czas stał się dla Jungkooka największą i najbardziej pożądaną niewiadomą. Tak bardzo chciałby zdawać sobie sprawę ile dni i nocy minęło od kiedy zapadł w ten okropny stan.
Nocami męczyły go potworne duszności, nie umiał poprawnie złapać oddechu, zupełnie jakby jego płuca oduczyły się tak podstawowej czynności, były czymś zatkane, ale przygniecione.
W dzień słońce raziło mu powieki szczypiące jakby kto nasypał tam soli. Ciągle dryfował gdzieś na granicy widoku pokoju w rezydencji i miejsc, których nigdy wcześniej nie widział, a poznawał we własnych snach. Krótkie urywki scenek, z których nie potrafił ułożyć jednej historii, nieznani ludzie, obce głosy, szum, stukot, stęk i warkot.
Wszystko straciło sens w ciągu czasu, którego nie umiał określić. Mogło minąć kilka dni, a mogło i miesięcy. Całe jego ciało płonęło w gorączce, to akurat czuł i to zbyt wyraźnie. Nigdy wcześniej nie doświadczył aż takiej słabości. Kiedy chorował jako dziecko zajmowały się nim starsze siostry. Matka nawet nie podchodziła do łóżka w obawie przed zarażeniem. Raz zachorował dość ciężko akurat w okresie wyjątkowo upalnego lata, a kilka dni wcześniej załapał się do pracy u jednego z najbardziej majętnych gospodarzy. Matka tak bardzo ubolewała nad utratą zarobku, że pobiegła do świątyni Wietrznego Dziedzica i ofiarowała kilka groszy na jałmużnę za jego ozdrowienie. Na złość Jungkookowi Dziedzic ofiarował mu pełne zdrowie zaledwie trzy dni potem.
Teraz było gorzej, dużo gorzej. Nawet opatrzność Dziedzica, choćby i istniała, nie zlitowałaby się nad jego umęczonym ciałem.
W każdej z chwil, kiedy był świadom sypialni w rezydencji braci wydawało mu się, że widzi Seokjina. Czuł jak jego zimne palce układają mu na czole nasączony chłodną wodą materiał, odgarniają przepocone włosy, a raz zdawało mu się, że opiera się o zagłówek łóżka i układa jego głowę na swoich kolanach. Był dzieckiem kwiatów, na zapachy był szczególnie wyczulony, a wtedy czuł go aż za dobrze - intensywny, ale jednocześnie lekki jak puch, słodki jak piwonie w pełnym rozkwicie. I choć siostrom udawało się sprowadzić go nie raz do życia, tak zawsze czuł się podczas choroby samotny, bardziej niż kiedykolwiek, gdy pracował i walczył o każdy dzień.
Teraz było zupełnie inaczej. Czuł obecność Seokjina, zdawał sobie z niej sprawę i było w tym coś niezwykłego. Obcy mężczyzna poświęcał się i ofiarował mu opiekę, której nie mógł oczekiwać od nikogo innego. Sprawiał, że udawało mu się znosić ciężki czas choroby, chociaż nie zdejmował z jego barków bólu. Trwał, a to więcej niż mógł prosić.
Przebudził się wymęczony kolejnym koszmarem, ale gorączka spadła na tyle, że rozpoznawał ciężkie, zasłonięte kotary, zapach piwonii i dźwięk strzelającego ognia w kominku. Odrobinę się trząsł, a to chyba znaczyło, że gorączka spadła i już go nie rozpala. Teraz zrobiło mu się zimno.
Językiem przejechał po spękanych wargach, były wysuszone na wiór. Wtedy odczuł jak ogromne pragnienie pali jego gardło, jaka suchość objęła wnętrze ust. Odwrócił delikatnie głowę w bok, ból przeszył jego mięśnie, jakby ktoś rozrywał je gołymi rękoma.
Zdziwił go widok śpiącego Seokjina. Mężczyzna siedział na podłodze, a głowę ułożył na materacu, podpartą na ugiętych przedramionach. Różowe kosmyki zsunęły mu się na czoło i osiadły na zamkniętych powiekach.
Jego wzrok odrobinę szwankował, poza tym jedynym źródłem światła okazał się rozpalony w kominku ogień. Wszystko pokrywała delikatna mgiełka, wydawało się przez to zamazane, tylko bliska twarz Seokjina nie ukrywała żadnych szczegółów.
Wstrząsnął nim krótki dreszcz. Nie spodziewał się, że tak nikłym odruchem może przebudzić hyunga. Musiał mieć bardzo czujny sen. Odchylił wachlarzyk długich rzęs, ukazując swoje śliczne, kryształkowe oczy.
- Nie śpisz, Jungkookie? - uśmiechał się sennie i zmienił pozycję podnosząc głowę do pionu.
- Ja... Hyung... - chciał o coś zapytać, ale miał zdarte i wysuszone gardło. Na szczęście Seokjin zrozumiał o co chodzi. Sięgnął w bok do nocnej szafki i nalał do wysokiego kielicha wody.
Jungkook próbował wstać, ale na nic jego starania. Nie było w nim krzty siły. Mięśnie nie miały szans, aby udźwignąć jego ciężar. Mógł tylko przystać na pomoc Seokjina, jego silne ramię wspierające go i unoszące głowę do pozycji, w której dał radę wypić cały kielich. Zwykła woda smakowała ambrozją. Nieraz doceniał czystą wodę, bo jedyna studnia w ich mieście lubiła wysychać, a wtedy czerpało się zapasy skądkolwiek, byleby zwilżyć usta.
Wdzięczny i nareszcie zdolny do normalnego oddychania, nabrał powietrza w płuca i przymknął powieki. Teraz było mu całkowicie błogo, nawet jeśli zimny pot wstąpił mu na czoło.
- Hyung, Dlaczego cały czas tu jesteś? - zapytał cichym głosem.
- Może nie powinienem, ale czuję się teraz za ciebie odpowiedzialny, kwiatuszku.
- Dlaczego? Nie jesteś moją rodziną, nie znasz mnie, a ja ciebie. Nie rozumiem.
- Rodzinę... Można stworzyć - powiedział klękając znów obok łóżka. Namoczył biały materiał wodą i odsunął włoski z jego czoła, żeby móc go ułożyć - nie znaliśmy się, ale przecież to zmienia się z każdym dniem. Nie musisz znać czyjejś przeszłości, imion rodziców, ulubionej pory dnia i rozmiaru koszuli, żeby ci na nim zależało. Tak po prostu jest, to do nas przychodzi i nie warto się temu opierać, bo opiekuńczość i zaufanie to jedne z niewielu pozytywów, jakie mogą wykrzesać z siebie ludzie.
- Zależy ci? Na mnie? - zapytał chrapliwym, zmęczonym głosem.
- Gdyby tylko każdy kto stracił wszystko mógł zyskać drugą szansę...
Ilu szczęśliwych ludzi żyłoby wokół nas. Ale druga szansa nie przychodzi sama, ktoś musi ci ją ofiarować. Musi pomóc ci wstać, kiedy leżysz i nie masz siły się podnieść. Poprowadzić cię kawałek, aż na nowo nabierzesz sił. Niezależnie od tego czy będzie warto, zawsze to zrobię.
Czyli tu nie chodziło o niego, a o bezgraniczne dobre serce w piersi hyunga. Czy to miało jakieś znaczenie? Trafił pod opiekuńcze skrzydła cudownego człowieka, na którego nie zasłużył. Trafiło na niego i po raz pierwszy od kiedy przyszedł na świat zaznał czyjejś bezinteresownej opieki.
- Teraz ja mogę ofiarować ci swoje ramię i nie zamierzam zamykać oczu na twoją krzywdę. Będę z tobą dopóki będzie to możliwe.
- Nie chciałem o nic prosić, a i tak ofiarowałeś mi zbyt wiele, ale zawsze mogę marzyć - przymknął powieki. Był w takim stanie, że nawet krótka rozmowa wymęczyła jego słabe ciało.
- O czym marzysz, kochanie? - zapytał oparty na jednym łokciu. Nie przestawał przeczesywać mokrych włosów nie brzydząc się spoconych kosmyków.
- Nie mogę tego powiedzieć. Nie tobie.
- Dlaczego?
- Bo... bo ty na pewno byś chciał spełnić to marzenie, a jest niemożliwe.
- Wszystko staje się niemożliwe, kiedy zaczynasz to takim widzieć.
- Nie mogę o nic poprosić.
- Nie prosić, dawać z siebie wszystko, a może uda się zyskać - szepnął - wielu ludzi myśli tak jak ty.
- Nie ma innej drogi... A wielu rzeczy i tak nie da się zyskać.
- Brak ci wiary, Kookie. Ktoś inny uznałby to za próżność, albo ambicje, ale ja wiem jak żyłeś. Wiem jak było ci ciężko, wiem za kogo się uważasz. Albo za kogo się nie uważasz.
- Powiedz mi, hyung.
- Nie uwierzyłbyś gdybym powiedział ci, że ja i ty jesteśmy równi - nie zapytał, a stwierdził Seokjin.
- Nie jesteśmy...
- Klasy i hierarchia to tylko sztucznie spreparowana rzeczywistość, którą ukształtowały pieniądze. Rodzimy się identyczni, wszyscy mamy takie same potrzeby i umieramy, kiedy przyjdzie na nas czas. Jesteśmy dokładnie tymi samymi stworzeniami. Jedyne co natura dała nam na przekór równości to charakter - powiedział prawie szeptem - wtedy się różnimy, jedni czują się ważniejsi od drugich, wyzyskują, opluwają, poniżają i depczą, a inni na to przystają, bo charaktery naszych przodków tak uporządkowały świat. Ty i ja jesteśmy podobni, Kookie. Nasze charaktery usilnie każą nam się poddać. Nie zmienimy całego świata i każdego człowieka z osobna, ale będziemy traktować siebie na równi, tak jak stworzyła nas natura. Jak człowiek człowieka, nie jak hyung młodszego brata, jak gość gospodarza, jak sługa pana.
- Tyle lat byłem nikim... - odpowiedział Jungkook. Wszystko co powiedział hyung musiało być mrzonką jego chorej głowy - nawet kiedy nie chciałem się tak czuć, znajdował się ktoś, kto mi to przypominał.
- Nie mówiłem, że będzie łatwo zmienić coś, czego uczono cię od dziecka. Na razie wiedz, że jest to możliwe, a twoje poczucie uniżenia to tylko iluzja.
- Co to iluzja?
- Coś, co nie jest prawdziwe. Jesteś wartościowym człowiekiem. Pięknym, mądrym kwiatem, który czeka na rozkwitnięcie. Musisz być silny i cierpliwy.
- Nie widzę się takim jak ty mnie widzisz, hyung. Nawet gdybym bardzo próbował, a... A na razie nie czuję się wart chociaż prób.
- Wszystko można napisać od nowa. To co stworzyły dla nas gwiazdy również.
- Chcę cię o coś prosić, hyung. Jeden raz - powiedział coraz wyraźniej czując senność.
- Słucham.
- Chciałbym zatrzymać twoje wspomnienie w głowie, nie pozwól mi o sobie zapomnieć, ani go zniszczyć. Kiedy będzie bardzo źle, twoje wspomnienie mi pomoże... - wyszeptał. Ucisk w gardle tak bardzo go uświadamiał, że nie chce zasnąć, a nie da rady się więcej opierać.
- Jeśli sam nie zechcesz, nigdy nie dam ci o sobie zapomnieć. Tylko jeśli dasz radę się przemóc i poprosić ponownie.
- Dobrze, będę... Pamiętał cię takiego. Najwspanialszego jakiego poznałem....
- Chciałbym...
Nie usłyszał czego chciałby jego ukochany hyung. Odpłynął do krainy, gdzie słowa Seokjina nie miały możliwości wstępu.
Kolejna fala snu, tym razem kojącego i głębokiego dała mu wytchnienie. Czuł się spokojniejszy. Pobudka oznaczała ciepło kominka, czasem dotyk chłodnych rąk, wodę wpływającą po skroni i coraz lżejsze duszności.
We snach bywał wszędzie, tym razem głównie w rodzinnym mieście. Szukał swojej rodziny, dotarł nawet do domu, w którym się wychował, ale zastał tylko puste ściany, pokrytą pierzem podłogę i wybite szyby w oknach. Z jednej strony bał się o swoje siostry, z drugiej przebijała się obojętność na los matki i brata. Szukał ich, lecz wszystkie próby kończyły się tak samo - fiaskiem.
Kiedy ponownie otworzył posklejane ropą oczy, jak zwykle było ciemno. Musiało być jakoś przed świtem, bo powietrze było rześkie, a kominek przygasł. Zwrócił się w stronę, gdzie ostatnio zapamiętał obecność Seokjina. Materac był zimny i pusty.
Fizyczne czuł się całkiem dobrze, dał radę nawet podnieść się do siadu. Głowa nie ciążyła mu, tak samo jak płuca nie były przygniecione niewidzialną siłą.
Złapał głębszy oddech. Swobodny wdech ucieszył go tak bardzo, że łzy stanęły mu w oczach. Od razu zapragnął rozpoznać się w swojej sprawności, brnąć dalej.
Rezydencja i jej mieszkańcy z wyjątkiem Seokjina straciły na znaczeniu, gdy serce ciągnęło go do hyunga i ta chęć pokazania mu, że pokonał chorobę. Zupełnie jak dziecko. Dlaczego go tu nie było?
Narzucił na siebie ciepłe ubranie przypominające kaftan, które znalazły na skraju łóżka i wyszedł z pokoju. Nie znał kompletnie rozkładu pomieszczeń, nie wiedział gdzie jest pokój Seokjina, po prostu czuł, że musi go odnaleźć. Szedł przed siebie, mijał ciemne korytarze, drzwi i zasunięte okna.
Zapomniał o niebezpieczeństwie zamkniętym w tym domu, mógłby stawić w tej chwili czoła Hoseokowi, jego zimemu, silnemu jak stal uściskowi dłoni i raniącym słowom. Przecież zmierzał do hyunga i nikt, a zwłaszcza Hoseok go nie zatrzyma.
Pod stopami czuł drewno, marmur, dywany na zmianę. Wspinał się po schodach. Przemierzał pustkę rezydencji z płonącą nadzieją głową. Choroba nie dała rady zniszczyć jego wspomnień o ich rozmowie i prośbie. Chciał powiedzieć, że pamięta, nie zamierza się poddać i zapewnić o swoim oddaniu.
Tylko znaleźć jego sypialnię.
Może dzieli ją z panem Namjoonem. To nic. Hyung zasługuje na miłość najbardziej na świecie. Jeśli kocha go miłością romantyczną to musi być to piękne uczucie, a pan Namjoon to cudowny człowiek, skoro dostał w prezencie od gwiazd serce hyunga.
Więzy krwi między mężczyznami i ich jednakowa płeć nie miały na ten moment znaczenia.
Może i jemu uda się napisać od nowa to co przeznaczyły mu gwiazdy.
Zatrzymał się przed drzwiami, do których nie pamiętał jak dotarł. Serce prowadziło go tutaj. Wystarczyło nacisnąć na klamkę i wejść do środka. Tam może liczyć na zrozumienie Seokjina, wysłuchanie, może nawet dumę.
Ostrożnie przesunął ciężkie drzwi zapominając nawet o pukaniu. Wsunął się do środka. Pomieszczenie oświetlało światło księżyca, a pierwszym co rzucało się w oczy był śpiący przy drzwiach w koszyku szczeniak. Piesek spał głęboko, bo nawet nie zareagował na wejście kogoś obcego.
Rozejrzał się pobieżnie. Wszystkie meble pasowały do siebie kolorystycznie, było starannie dobrane i przemyślane. Przed jednym z uchylonych okien stał niewielki, okrągły stolik, a na nim zamknięty pąk róży w kryształowej, przejrzystej na wylot doniczce. Podszedł bliżej, bo róża, choć zamknięta wydzielała piękny zapach. Dopiero po chwili zorientował się, że to nie zapach kwiatu róży, a wanilii. Przyjrzał się roślinie, która nie miała kolców i jedynie dwa listki. Była maleńka, ale piękna.
Aż przykro robiło się, że nie chce rozwinąć płatków i pokazać się w pełnej krasie. Przyszedł szukać Seokjina, ale zdawało mu się, że maleńki kwiat potrzebuje jego pomocy. Obiecał, że zrobi co w jego mocy, aby róża ponownie zakwitła.
Właściwie co on tu robił?
Była noc, a on bez pytania szperał po czyimś pokoju. Choć przecież chciał jedynie pomóc. Nie przyszedł tu kraść, ani robić żadnych niemoralnych rzeczy. Po prostu pomylił pokoje i napotkał różę.
Białe światło księżyca nadało czerwonej główce ciemniejszej barwy. Ujął ją między dwa palce, jakby samym dotykiem potrafił ją uzdrowić. To tak nie działało. Potrzeba było czasu, prawdopodobnie zmiany otoczenia, większej ilości światła, przecież ten dom był tak ciemny.
Ta mała różyczka się tutaj dusiła i zamknięta w sobie krzyczała o więcej przestrzeni. Stała na widoku jak okaz piękna, uszczęśliwiała oczy i nic poza tym. Nikt nie dbał o nie prawdziwe potrzeby. Kryształowa doniczka i pozłacany stolik nijak miały się do jej życia.
Przeszył go dreszcz, kiedy w pokoju ruszyło się powietrze. Watr przez moment wezbrał na sile. Czuł jego podmuch na nagich łydkach, wdzierający się pod koszulę. Odwrócił się w stronę drzwi będąc pewnym, że ktoś wszedł do pokoju i nakrył go na przeszpiegach. W myślach zaświtał mu Hoseok.
Nie, przecież to nie jego pokój.
Potwór taki jak on nie mógł trzymać szczeniaka, małej róży i nie pachniał wanilią.
Jimin, na pewno do niego trafił tu instynktownie.
Odgłos czyichś nagich stóp zwrócił jego uwagę w drugą stronę. Spodziewał się pytań i krzyku.
Co on sobie wyobrażał? Jak śmiał tu wchodzić? Nawet ktoś pokojowy jak Jimin mu tego nie wybaczy.
A może to nie Jimin. Od każdego prócz Seokjina nie mógł oczekiwać łaski za takie zachowanie.
Usta mu zdrętwiały, a głos uwiązł w gardle zauważywszy drobny cień. Jego sylwetka była zaciemniona, ukryta za kotarą baldachimu. Księżyc zasłoniła chmura, a pokój przykryła ciemna łuna, tak samo i zaciśnięte płatki róży i jego zgarbione, trzęsące się plecy.
Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co i w jaki sposób. Jak zacząć się tłumaczyć.
Dlaczego Jimin nie wyjdzie i nie powie, że nic się nie stało? Był taki miły, gdy rozmawiali ostatni raz. Można by rzec - za miły. Widział jak zahacza wzrokiem o uchylony rąbek jego klatki piersiowej, gdzie odpinał się jeden guzik, nie wspominając już o pocałunku, który sprezentował mu przed kolacją. Nie naigrawał się mówiąc do hyunga, że dokładnie go zbadał. Do tej pory przypominał sobie smak jego okrągłych warg.
Obawiał się jak zareaguje Taehyung, dlatego nie przypominał o tym i nie miał pretensji. To ich dom i ich zasady.
Właśnie. Ich dom, nie jego pole poszukiwawcze. Nie miał prawa bawić się w odkrywcę.
- Panie... wybacz, że wszedłem... - zapomniał nawet, że ma się zwracać do niego po imieniu. A może już stracił ten przywilej - ja tylko... nie, nic mnie nie usprawiedliwia. Przepraszam...
Ile można przepraszać? On zrobił już wystarczająco wiele, by mogli się go po prostu pozbyć.
- Panie...
Nie dokończył bo Jimin padł na kolana i zakaszlał. Teraz już widział wyraźnie blond włosy. Twarz ukrył między opartymi o dywan dłońmi. Trząsł się odrobinę, a kaszel brzmiał okropnie.
Czyżby również był chory?
Dźwięk przywodził na myśl rozrywane płuca i wypluwanie ich z siebie przez usta.
Jungkook natychmiast rzucił się na pomoc. W dwóch krokach pokonał dzieląca ich odległość i pochylił się nad drżącym ciałem.
- Jimin - zwrócił się do niego - mam kogoś zawołać?
Chłopak zaprzeczył ruchem głowy. Wciąż nie przestawał kaszleć. Wyciągnął rękę, jakby chciał, by młodzieniec ją ujął w akcie pocieszenia i zapewnienia, że jest tu z nim.
Ale nie. Palce wbiły się w jego przedramię, aż odczuł silny ból.
Wtedy Jimin ujawnił twarz. Z jego ust wypływały stróżki krwi. Barwiły dolną wargę na bordowo, brodę i fragmenty policzków. Jungkook cofnął się przerażony widząc na podłodze wsiąkniętą w dywan kałużę krwi i coś, co przypominało płatki kwiatów. Jakby wypluł to z siebie.
Uderzył plecami o mały stolik, który zachybotał na jednej niestabilnej nodze. Stojąca na nim kryształowa doniczka zabrzęczała.
Na szyi Jimina wyrosło coś, czego nie potrafił nazwać. Po krótkiej chwili zorientował się dopiero, że to przebijające skórę kolce. Mnóstwo stożkowych igiełek wyrywających ciało na bladej szyi, przedzierały się na zewnątrz. Odgłos przerażenia sam wyrwał mu się z gardła. Nie wiedział co robić, ratować go czy uciekać.
Przerażone oczy Jimina patrzyły na niego szeroko otwarte, pokryte siatką popękanych krwinek.
Nie umiał myśleć logicznie dłużej nawet niż kilka sekund. Zerwał się na równe nogi, by szukać pomocy. Musiał spotkać kogoś w tym wielkim domu. Chociaż jedną osobę, obojętnie kogo, nawet Hoseok pomógłby Jiminowi, tu nie chodziło przecież o Jungkooka.
Nagle zwrócił uwagę na coś innego. Mógłby przysiąc, że w drugim kącie pokoju widział parę oczu. Bezkłształtny cień, a w nim tlące się czerwienią punkty.
Jego płuca i usta nie nadążały za potrzebą oddechu. Nie wiedział na kim skupić wzrok - na postaci, czy duszącym się Jimienie. Obie równie przerażające na swój sposób.
Postać w kącie tkwiła nieruchomo, blondyn za to wyciągał w jego stronę zakrwawioną dłoń. Błagał o pomoc, a serce Jungkooka pękało z rozpaczy i bezsilności.
W panice cofnął się tyłem w stronę drzwi, gdy jego plecy napotkały na ludzką sylwetkę, twardą i wielką, to zdążył poczuć. Nie zauważył twarzy, kiedy bezwolnie odwrócił się w stronę przeszkody. Tylko cień, a potem ciemność, gdy padł na podłogę bez przytomności.
...
Trochę pięknej więzi Jinkook oraz pierwsza, porządną akcja.
Nowy rozdział już niedługo....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro