Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II

Przywykł do nagości. Miał trzech braci i nie raz widział ich zupełnie na golasa, gdy kąpali się po dniu pracy, lub w czasie festynu wianków, które dla draki wyławiali z rzeki, a panny czekające w dole spływu myślały, że to jakieś wodne stwory porwały ich plecione ozdoby. Łkały, co odważniejsze wygrażały się Nimfom, a oni schowani za tartakiem psuli wianki i śmiali się z głupoty dziewuch. Później już inaczej traktował "dziewuchy". Nauczył się, że są mu potrzebne. Aby zechciały uchylić rąbka własnego ciała, musiał zmienić stosunek, zachowanie i odzywki. Także widok nagich, zgranych ciał kobiet również nie był mu obcy. 

Ale to, co ujrzał zatrzymało mu język w gardle. Nie był pewny czy to nie omamy, czy sen. Teraz trudno będzie mu wyperswadować, że nie żyje, zwłaszcza gdy jego oczy oglądały ciało nieskazitelne. Posąg, wyrzeźbiony siłą natury, najczystszą perfekcję. Błądził wzrokiem jak zagubione we mgle dziecko, nie wiedząc gdzie podziać własną uwagę, gdzie skupić ją najpierw, by uchwycić i zatrzymać w głowie jak najwięcej, jednocześnie nie chcąc nachalnie wgapiać się w niecodzienny i intymny widok. 

Otworzył usta. Znowu poczuł  potrzebę, by je oblizać. Problem w tym, że nie był wstanie poruszyć językiem. 

Na kamiennym podeście, w pozycji pół siedzącej, pół leżącej zajmowała miejsce postać mężczyzny, choć gdyby nie wystawione na światło dzienne męskie narządy, nie umiałby w stu procentach stwierdzić, jakiej płci owa postać jest. 

Przybrał pozę nienaturalną, musiało mu być niewygodnie, ale dzielnie trwał w ramie, niczym malarskie dzieło. Na jego twarzy nie dostrzegł cienia zmęczenia, ani zawstydzenia obecnością obcej osoby. Jego włosy miały odcień złota, kruszonego, czystego złota z bankowych skarbców. Porównał je ze złotem nie będąc do końca pewnym czy aby na pewno w ten ton i taką strukturę wpadało. Raz w życiu widział złotą monetę, miał ją nawet na dłoni, ale została mu szybko odebrana przez służącego możnego, któremu moneta wypadła z kufra, gdy wieziony w powozie, otworzył się na wybojach wiejskich dróg. 

Skóra młodzieńca była gładka jak tafla spokojnego jeziora, jak perła, którą znalazł kiedyś nad brzegiem wielkiej wody. Lekko zarumieniona w określonych miejscach i błyszcząca od promieni słońca. Wydawało mu się, jakby jego naskórek mienił się drobinkami jakiś świecidełek, albo zwyczajnego potu.  

Twarz nieznajomego onieśmielała go bardziej niż niezbyt imponujący rozmiar odkrytego przyrodzenia. Sam mógł pochwalić się większym, a nie przestawał jeszcze rosnąć.

Kształt każdego z fragmentów twarzy pasował do siebie idealnie, tworząc pełną wdzięku całość. Składał się na nią mały nosek, pełne okrągłe, usta i oczy jasne na równi z niebem ponad ich głowami. Kilka kosmyków z długiej grzywki po lewej stronie twarzy prawie wpadało mu do bystrego oczka. Na skroniach, obok uszu włosy były dokładnie wygolone, a po bokach głowy króciutko ścięte. 

 Jimin, mówiłem ci, żebyś nie pozował w ogrodzie. - Głos Jina wyrwał go z pułapki osłupienia. 

Piękny młodzieniec pozostał stałym posągiem, nawet nie drgnął. 

- Nie przeszkadzaj, hyung i nie krzycz, bo psujesz nam nastrój. - Odezwał się ktoś, kogo wcześniej nie zauważył. 

Schowany za wyciętą w żywopłocie podobizną łabędzia nieznajomy był pięknym, ale na szczęście ubranym mężczyzną. Jego białą koszulę pokrywały plamy kolorowych farb, tak samo jak ciemne, lekkie spodnie. Co dziwne, jego skóra i dłonie pozostawały nieskazitelnie czyste. Koszulę podwinął do przedramion, odkrywając męskie ręce. 

- Musicie to robić w ogrodzie? - Zapytał pan Namjoon, ale nie robił nic, by uchronić "dziewicze" oczy Jungkooka przed widokiem aktu. 

- Tutaj jest najlepsze światło. Zdejmijcie te obrzydliwe kotary w dużej sali, to się tam przeniesiemy. - Pomachał na nich pędzlem, umoczonym w błękitnej farbie. 

- Nawet nie myśl o pozbyciu się moich zasłon. - Uniósł się Seokjin. - Są wykonane z czystego jedwabiu. 

- To oglądajcie ciało mojego boga. Powinniście mi dziękować, że daję wam taką możliwość... Kto to? - Zapytał, odrywając wzrok po raz pierwszy od sztalugi. 

- Nasz gość. - Uśmiechnął się Seokjin. 

- Gość? - Głos młodzieńca, który równie dobrze mógłby być posągiem, zszokował Jungkooka. Był aksamitny, kobiecy. Chłopak podniósł się z podestu i zeskoczył zgrabnie w dół. Wsunął na nogi najdziwniejsze buty jakie młodzieniec w życiu widział, mianowicie pokryte białym futerkiem sandałki na paskach i nieskrępowany własną golizną, podszedł do przerażonego chłopaka. 

Naprawdę starał się nie zwracać uwagi na anatomię, która bezpretensjonalnie zwisała między gładkimi nogami chłopca. Były gładkie, gładkie! Jak u kobiety. Całe jego ciało było gładziutkie i miękkie, miał ochotę go dotknąć. 

- Kim jesteś, uroczy maluszku? 

Maluszku? Kłóciłby się. Nieznajomy o imieniu Jimin ledwo sięgał mu linii oczu. 

- Ja... 

- Jest naszym gościem, dlatego bądź miły, Jimin i ubierz się. Nie każdy jest taki wyuzdany jak ty. - Odezwał się Seokjin, wreszcie zwracając na to uwagę. 

- Nazywam to wolnością, nie wyuzdaniem. Żyję w zgodzie z naturą, ubieram się, kiedy robi się zimno i kiedy oczy takie jak twoje maluszku nie obserwują mnie z uwagą. 

- Wcale nie obserwuję...

- Nie tłumacz się. Piękno przyciąga wzrok, każdy go łaknie, nawet ci którzy się do tego nie przyznają. Kochamy to co piękne, a brzydzi nas to co szpeci. Ludzką rzeczą pożądać. - Uśmiechnął się kącikiem ust. 

- Gościem mówisz... - Mężczyzna w poplamionej koszuli zbliżył się do rozmawiającej czwórki. - Odwiedziny to dla nas coś niespotykanego. Każda nowa twarz zachwyca, a twoja jest wyjątkowo filuterna. Pokaż ząbki. - Bez grama taktu odsunął jego górną wargę drewnianą końcówką pędzla i z zadowoleniem przyjrzał się jego zębom, w wyjątkowo dobrym, jak na chłopskie warunki stanie. 

- Tae! Zachowuj się. Czy mam was wychowywać całe życie? - Odtrącił narzędzie Jin i odepchnął malarza na kilka kroków, tak by stanął obok Jimina.

Chyba miał zamiar dać im reprymendę, bo blondyn wtulił się w ramiona malarza i zrobił smutną minkę, wydymając dolną wargę. Drżała, wzorem jesiennego listka na wietrze. 

- Nie krzycz, hyung, jesteśmy tylko ciekawi. - Powiedział cicho i rozkosznie. 

- To jest Jungkook. Zostanie u nas jakiś czas, więc musicie zmienić swoje zachowanie i zwyczaje, przynajmniej dopóki tutaj będzie. 

- Zrobimy co trzeba, ale Hoseok raczej się nie dostosuje. - Powiedział Tae i pogładził dłoń Jimina, a kiedy ten zachichotał zniżył się, żeby musnąć nosem jego policzek. 

- O niego się martwcie, porozmawiam z nim. - Stwierdził pan Namjoon. - Przebierzcie się i przyjdźcie do salonu na parterze. Mamy na dzisiaj plany. 

- Co to będzie hyung?! - Zakrzyknął słodko blondyn, wyrywając się z ramion Tae. 

- Niespodzianka. - Tajemniczo uśmiechnął się Seokjin. 

- Idźcie już, nie każcie nam czekać. - Ponaglił ich pan Namjoon. 

- Kochanie, podaj mi szlafrok. - Zaszczebiotał Jimin, a kiedy Tae zarzucił na jego ramiona atłasowy, prawie zupełnie prześwitujący materiał, zgrabnymi palcami zawiązał go kokardą na wysokości pępka. 

- Do zobaczenie, Jungkookie. - Rzucił mu ostatnie spojrzenie bystrych oczu i łapiąc za dłoń malarza, pociągnął go za sobą. Chłopak ponownie zawiesił się na kształtnych, okrągłych poduszkach, apetycznie poruszających się w rytm skocznych kroków, dokładnie widocznych pod lekkim materiałem.

Wcześniej nie miał głowy do zajmowania się swoimi odczuciami, za bardzo skupił się na wzrokowej przyjemności, dopiero, gdy zniknęli im z oczu, zauważył pewien dyskomfort między nogami. Zawstydzony zacisnął kolana i postanowił za wszelką cenę unikać kontaktu wzrokowego z gospodarzami. 

Cały bałagan po malarskich ekscesach zostawili, nie martwiąc się, że możliwy deszcz zamoczy sztalugę, pędzle i płótno. 

- Będzie trzeba posprzątać. - Westchnął Seokjin. 

- Nie zajmujmy się tym teraz. Czas nie czeka, musimy się do niego dostosować. - Poinformował pan Namjoon, a Kook natychmiast zesztywniał.  

Pan Namjoon był rozsądny i ułożony. Mówił bardzo rzeczowo i spokojnie. Od kiedy się pojawił, nie zauważył na jego twarzy żadnych wyraźnych emocji. Seokjin za to przypominał pana, a może raczej panią na włościach, która doglądała wszystkiego i wszystkich, a dobro innych przekładała nad swoje. Bardziej niż własny status ukochał sobie braci i myśl o tym, że jest odpowiedzialny, nie tylko za powiązanych z nim więzami krwi, ale również tych, których przyjął pod swój dach z dobrej woli, a nawet pod wpływem pewnych wypadków, tak jak teraz. 

Dom, a raczej willa wzniesiona nad ogrodami, miała co najmniej cztery piętra, a długości całego budynku nie potrafił objąć wzrokiem. Nawet nie wyobrażał sobie, ile w środku musi być pomieszczeń i co w tych pomieszczeniach można odnaleźć, gdyby samotnie się w nich zagubić, skoro nawet w ogrodzie, na odkrytym polu, spotkał ludzi tak bezwstydnych jak Jimin i Taehyung.  

Był jeszcze tajemniczy Hoseok. 

Do głównych drzwi prowadziły dwie pary marmurowych schodów, wąskich i wielostopniowych. Gdyby nie zjedzone owoce, nie dałby rady wejść na samą górę. 

- Proszę. - Namjoon otworzył drzwi i trzymając je, przepuścił Seokjina i Kooka przodem. 

W środku było dosyć ciemno i zimno. Budynek miał grube mury, a wysokie okiennice zasłaniały ciężkie kotary. Mimo całego wstydu jaki przeżył, troszkę bardziej wczuł się w pretensje malarza, dotyczące złego oświetlenia. Gdyby nie świece ustawione w wysokich, złotych świecznikach, potykałby się o własne nogi. 

- Jeden z naszych lokatorów nie lubi światła, dlatego w części pomieszczeń jest odrobinę ciemno. - Napomknął Seokjin. - Chodź ze mną, a ty Namjoonie, wiesz co robić. 

Jungkook nie miał czasu na zastanawianie się, co takiego pan Namjoon miał zrobić, bo siłą został zaciągnięty po schodach na górę. Nie zapamiętał drogi w labiryntach korytarzy i pewnie gdyby musiał stąd uciekać, już nigdy nie odnalazłby wyjścia. Miał jednak nadzieję, że ekscentryczne zachowanie to tylko sposób bycia mieszkańców tego przedziwnego domu i nie zrobią nic bardziej nienormalnego niż do tej pory. 

Weszli do przestronnego i jasnego pokoju. Tutaj okna były odsłonięte i wychodziły w stronę znanych mu ogrodów. Byli na trzecim piętrze, dlatego widok rozciągający się za szybą okalał wielkie pole kwiatów, posągów i fontann oraz małych jeziorek. Na jednym z nich zauważył pływające łabędzie. Po prawej stronie widniała kondygnacja niskich, drewnianych budynków odgrodzonych od reszty posesji belkowanym płotkiem. 

- Co tam jest, panie? - Zapytał nieśmiało Jungkook. Bał się dotknąć muślinowych firanek, by przypadkiem nie pobrudzić śnieżnej bieli.

- Proszę, mów mi hyung, nie jestem szlachcicem, ani nikim ważnym.

- Ale ten dom...

- Należy do Namjoona. To jego możesz tytułować. - Uśmiechnął się, lecz po chwili przypomniał sobie o czymś niezwykle ważnym i podbiegł do ogromnej, drewnianej szafy.

Z niemałym wysiłkiem nacisnął  klamkę i od razu zatonął w olbrzymiej kolekcji strojów wszelkiego rodzaju. Dominowała tam biel, ale przebijał się również beż, czerń, czerwień, a nawet róż.

- Ach tak, pytałeś o coś kruszynko. - Wystawił głowę z szafy i roztrzepany  spojrzał na młodzieńca.

Od urodzenia Jungkook nie słyszał tyle zdrobnień i uroczych form zwracania się do siebie, jak dzisiejszego dnia. Kochanie, ptaszyno, kruszynko... Nie był niemowlakiem. W domu, zanim jeszcze nauczył się siadać, matka nazywała go wyjcem albo psubratem, potem wyzwiska stawały się tylko ostrzejsze. Nazywanie siebie nawzajem w taki sposób wydawało mu się dziwaczne i głupie, ale nie mógł wypominać tego komuś, kto ofiarował mu tak wiele, a miał zamiar jeszcze więcej. Im dłużej tu przebywał, tym bardziej zaczynał doceniać nie tylko gospodarzy, ale i przepych tego magicznego miejsca, a co za tym idzie, w oczy rzucająca się ogromna przepaść klasowa jego rodziny oraz tutejszych mieszkańców. I nieświadomie jednak walczył z poczuciem głębokiej niesprawiedliwości, bo gdy cała jego wieś walczyła o przetrwanie, oni w wyuzdany sposób eksponowali błazeńskie sposoby spędzania czasu, góry kolorowych fatałaszków, z których połowy pewnie nigdy na sobie nie mieli i nawet te złote świeczniki, za który jeden mógłby wykarmić całą wieś.

Sam nie wiedział czy by to zrobił. Wygnali go, zniszczyli, zdeptali, a teraz, kiedy znalazł lepszy i jednocześnie gorszy świat, na myśl przychodziło mu, że ta frustracja w ludziach z jego rodzinnych stron mogła brać się właśnie ze znajomości tego świata, o którym on do tej pory nie miał pojęcia. A gdyby tak zostać i trzymać się pazurami tego co udało mu się wywalczyć poniżeniem i męczeńską wędrówką? A może jednak zabrać tego cząstkę, zanieść do rodziny i udowodnić, że nie mieli racji...

- O tamte budynki... H-hyung. - Słowo nie chciało mu przejść przez gardło, nawet do własnych braci tak nie mówił.

- To stadniny. Posiadłość lata temu szczyciła się wielkimi stadninami, głównie trenowaliśmy konie na wyścigi i pokazy, ale także nimi handlowaliśmy. W jednym budynku trzymaliśmy po osiem koni, a jest ich pięć, więc rachunek jest prosty.  Teraz, czas świetności przeminął, ale budynki stoją.

Dla Jungkooka rachunek był arcytrudny i wolał pogodzić się z myślą, że było ich po prostu dużo. Z rachunków był najsłabszy w klasie.

- Ach, Jungkookie, gdybyś widział te cuda. Czystej krwi arabskie piękności, kasztanowe wierzchowce, siwe damy i czarne, ogniste ogiery. - Rozmarzył się.

- Nie macie już żadnych koni?

- Mamy, ale zostało ich tylko sześć, po jednym dla każdego z nas. Kiedy licytowano ostatnie klacze udało  zatrzymać się na sześciu źrebiątkach, za których pieniądze były zbyteczne, dlatego zostały.

- Sześć...

- Tak, nie poznałeś jeszcze dwóch mieszkańców naszego domu. Ale zapewniam cię, że niedługo będziesz miał okazję.

Jeśli mieli zachowywać się tak, jak Jimin i Taehyung, chyba wolał nigdy nie spotkać dwóch ostatnich mężczyzn.

- Ubierz tę, Króliczku! - Podał mu delikatny, niczym udo młodej panny materiał, niezdobiony, ale lekki jak puch i prześwitujący. Zaraz Seokjin podał mu również czarne spodnie.

Z początku nieufnie przyjrzał się rzeczom i bezmyślnie dotykał materiałów, zachwycając się przyjemną fakturą.

- Przebierzesz się? Chciałbym zobaczyć czy pasują, - Powiedział ciszej gospodarz.

Młodszy natychmiast zerwał się z miejsca i już chciał zdjąć z siebie brudną koszulę, kiedy przypomniał sobie, że nie jest w towarzystwie swojego brata, tylko szlachetnego, pięknego i obcego mężczyzny.

- Seok... To znaczy hyung... Mógłbyś....

- O co chodzi? - Czyżby sobie z niego drwił? To chyba oczywiste, czego chciał, ale jak miał go wyrzucić z jego własnego pokoju?

Nie spuszczał z niego wzroku, czekając na odpowiedź. Jungkook nie wiedział co ma zrobić. Z dwojga złego już chyba wolał poczekać, aż Seokjin przestanie udawać, lub zrozumie aluzję.

- Wstydzisz się? - Zapytał i podniósł się z obitej czerwonym materiałem kanapy. - A nie wstydziłeś się kraść?

Pytanie wbiło go w podłogę. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale wszystkie słowa uciekły zanim zdążył je wypowiedzieć. Zamiast dźwięku osiadł na nich oddech drugiego mężczyzny. Kiedy Seokjin zdążył się tak zbliżyć?

- Musisz nauczyć się rozróżniać to co jest złe, od tego co wydaje ci się być złe. Nagie ciało jest dla ciebie czymś złym?

- N...nie, chyba nie. - Ledwo wydusił z siebie kilka sylab.

- A wtargnięcie na czyjś prywatny teren i zabranie jego własności? Jest złeb czy nie, Kookie?

- Jest.

- Jest co?

- Jest złe. - Był tego samego wzrostu co Seokjin, ale czuł się maleńki jak myszka. Żadna z reprymend, ani złojenie skóry wierzbową gałązka nie podziałało na jego mały móżdżek tak, jak spokojny ton mężczyzny o wyglądzie anioła. Rzadko się bał, podróżował tu zupełnie sam, czasami nocował na cmentarzach, w kryptach, bo tylko tam nie dosięgał go deszcz, wędrował zupełnie sam nocnym lasem, gdy niedaleko wyły wilki, przespał się z córką sołtysa, znanego z nienawiści do wszelkich konkurentów o rękę córki i ostrych wideł. Teraz dygotały mu kolana.

- Uważasz, że to co materialne prowokuje nas do większego zła, niż to co cielesne?

- Nie wiem. - Nie rozumiał pytania, nie rozumiał Seokjina, nie rozumiał samego siebie i tego co go zmusiło, by przejść przez cholerny żywopłot.

- Zło to zło. Traktuj je z podejrzliwością, nieważne czego dotyczy. Nawet człowiek bez wad, a może zwłaszcza człowiek bez wad, wyrządza najwięcej krzywd.

Po tych słowach odwrócił się w stronę drzwi i założył ręce na klatce piersiowej.

- Słusznie, że nie chcesz się przebrać. najpierw kąpiel, śmierdzi od ciebie jak z kurnika. Zaraz każę przygotować ci gorącą wodę. - Po chwili już go nie było.

Serce Kooka uderzało o klatkę piersiową jak pokutna pięść grzeszników. Odetchnął, gdy wreszcie został sam. Już nie wiedział czy chce ciągnąć dalej tę wizytę. Ten, który wydawał mu się najbardziej normalny, okazał się pogrywać z nim w jakieś chore zgadywanki.

Na całe szczęście, na czas kąpieli zostawili go samego. Bez czekania na pojawienie się któregoś z braci, rozebrał się do naga i wskoczył do balii pełnej wody o zapachu rubasznym i ani trochę nie męskim. Nie podobało mu się, że będzie śmierdział tymi wszystkimi kadziami, ale jak na chwilę obecną nie miał prawa głosu. Przez przypadek trochę wody dostało mu się do ust, a smak mieszanki był taki ostry, że palił mu język. Zakaszlał i wystawił poszkodowany mięsień.

Jeśli to coś nie wypali mu mięsa na kościach, to pierwszy raz pomodli się do Wschodniego wiatru. Zanurzył się cały, bo cisza pod wodą zawsze była jego ukojeniem. Gdy w domu krzyczano o byle co i odbywał się codzienny rytuał wytykania sobie życiowych błędów oraz zrzucanie winy jeden na drugiego za porażki, uciekał nad jezioro. Tam zanurzał się po czubek głowy w pełnej alg wodzie i czekał aż ucichną głosy w domu i w jego głowie. Teraz liczył na to samo.

Nie udało się, woda była zbyt gorąca, a specyfiki drażniły go w zamknięte powieki. Po wyjściu z balii, założył na siebie koszulę i spodnie, które okazały się odrobinę za szerokie w pasie. Koszula także wisiała na jego ciele.

Do pomieszczenia wszedł Seokjin.

- Tak myślałem. Przyniosłem materiał do przewiązania spodni na biodrach, a koszulę wpuść do środka. - Powiedział Seokjin i podał młodszemu wąski, czarny kawałek materiału, przypominający dużą wstążkę.

Przyglądał się, jak nieporadne palce Jungkooka próbują w jakiś znośny sposób zawiązać materiał, tak by spodnie trzymały się na biodrach. Nie udawało się, a z każdą kolejną próbą wychodziło gorzej, ponieważ śledzące źrenice denerwowały zestresowanego młodzieńca.

- Daj, pomogę. - Delikatnie wziął materiał. Rozciągnął go prawie na całą długość i przyłożył jeden koniec do kości miednicy. Drugą dłonią oplótł materiał dwa razy wokół bioder, kończąc tam gdzie zaczął. Zapiął małym, metalowym przedmiotem  przeciwległe końce tak, by trzymały stabilnie spodnie na swoim miejscu. Ale wraz ze skończoną pracą dłonie Seokjina nie zniknęły. Nadal stykały się z osłoniętą cienkim materiałem skórą Jungkooka.

- Masz bardzo wąska biodra.

- Przepraszam...

- Za co? - Zaśmiał się. - Wąskie biodra to atut mężczyzny.

- Mama zawsze mówiła, że są za chude.

- Ja mówię, że są idealne.

Chyba wolał już określenie chude. Seokjin odsunął się na długość ramion  i wreszcie zadowolony z efektu, poprawił mu tylko przydługie kosmyki włosów.

- Myślę, że strzyżenie załatwimy kiedy indziej.

Strzyżenie? Czy on wyglądał na owcę? 

- Teraz muszę poszukać Namjoona. Poczekasz chwilkę sam? Możesz pozwiedzać, albo położyć się i odpocząć. Czuj się jak u siebie.

Po chwili już go nie było.

. . .

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro