Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

-Masz babo placek.-To było pierwsze co pomyślałam po wbiciu się tego lodu w moje oko.

Nagle jednak znalazłam się w sali, gdzie w marcu odbywał się bal, co mnie niezwykle zdziwiło.

-I znowu siedzi sama tam w kącie.-Powiedziała jakaś lukrecja, od razu zwracając tym moją uwagę.

Gdy tylko ją usłyszałam postanowiłam, że podejdę do niej i wtedy zobaczyłam dwie rzeczy.

Pierwsza była taka, że nie była tam tylko ona, ale też pięć innych osób, a dokładniej dwie lukrecje (jedna kobieta o rudych włosach i jeden mężczyzna z białymi) i trzy kaszanki (dwójka mężczyzn, jeden z brązowymi, a drugi z czarnymi, i jedna kobieta o blond włosach).

A druga była taka, że wszyscy przyglądali się z wielką uwagą Arkis, która samotnie czekała w kącie, aż ja przyjdę.

-A czego się spodziewałaś?-Powiedział mężczyzna kaszanka.-Zawsze tak było i zawsze tak będzie.

-Jakim cudem taka nieśmiała dziewczyna może być córką Witarena i Atli?-Powiedziała kobieta lukrecja.

-Sam nie wiem i chyba nigdy się tego nie dowiemy.-Powiedział inny mężczyzna kaszanka, po czym wziął łyk szampana z kieliszka, który trzymał w lewej ręce.

-Wracając jednak-Odezwała się kobieta kaszanka-Myślicie, że za jaki czas wreszcie będziemy-

Nie dane mi było jednak usłyszeć końca jej wypowiedzi, bo nagle nie wpadło tu RWLiK i zapanował chaos.

Widząc ta Arkis schowała się pod najbliższym stołem licząc na to, że nikt jej nie znajdzie.

W bardzo krótkim czasie całe wojsko opanowało pomieszczenie, a parę chwil potem jedne z mężczyzn zbliżył się do Witarena i Atli, który siedział związany w kącie.

-Gdzie jest wasza córka?-Spytał się wściekły.

-Nigdy Ci tego nie powiemy.-Powiedziała Atla, po czym dostała w policzek z całej siły.

-Zostaw moją żonę w spokoju!-Krzyknął do niego Witaren, na co ten wziął o za koszulę i pociągnął do siebie.

-W takim razie proszę mi powiedzieć gdzie ona może-

Nie dokończył tego zdania, bo nagle dało się usłyszeć, że jakieś kieliszki poruszyły się na stole, pod, którym wcześniej siedziała Arkis.

-Bardzo ciekawe.-Powiedział przerażającym głosem, po czym puścił jego koszulę i zaczął iść w jego kierunku.

Wtedy wyciągnął rękę pod obrus skąd, po chwili, wyciągnął przerażoną, do granic możliwości, Arkis trzymając ją za nogę.

-Proszę, proszę.-Powiedział, przerażającym głosem, patrząc się na nią, jeszcze bardziej wywołując u niej lęk.

-Puśćcie to dziecko!-Krzyknęła do niego Alta, powstrzymywana przez innych żołnierzy, żeby nie pobiec do niego.

Wtedy ten żołnierz spojrzał się na nią nadal trzymając Arkis przy sobie, tym razem za kostkę.

-To dziecko ma trzynaście lat.-Powiedział do niej.-Poza tym, trzeba było się liczyć, że go też dosięgną konsekwencje.

Chciałam coś wtedy zrobić, ale wiedziałam, że jestem jedynie obserwatorem tego wszystkiego co się dzieje.

Najbardziej na mnie wpłynęły jednak przestraszona, a nawet przerażona, tym wszystkim co się dzieje, oczy Arkis.

Po chwili przeniosło mnie do innego miejsca.

Była to cela, w której mogli być więzieni chłopacy, jednak nie mogłam być tego pewna.

W niej skulona i przestraszona, że łzami w oczach, siedziała Arkis.

Mogło to być spowodowane sytuacją, w jakiej się znalazła jak i tym, że prze jej celą warczał głośno Tofik.

Tak, to ten Tofik, który mnie trzy miesiące wcześniej mnie prawie zabił.

-Ja nie chcę umrzeć.-Mówiła do siebie moja przyjaciółka.-Ja nie chcę umrzeć.

Gdy już do niej zaczęłam podchodzić, żeby chociaż spróbować ją pocieszyć po raz już trzeci mnie przeniosło w inne miejsce.

Tym razem było to eleganckie pomieszczenie.

Gdy jednak obróciłam się, zobaczyłam siedzącego po lewej stronie, na krześle, Ferdydura czytającego jakąś gazetę, a po prawej Arkis przykutą nogą do jakiegoś miejsca w pomieszczeniu.

-Nic do czytanie w tej gazecie.-Powiedział, do siebie, Ferdydur, jednak w pewnym momencie, wyjrzał znad gazety i jego wzrok skierował się na jego towarzyszkę.-A ty niczego nie kombinuj, bo Cię jeszcze zastrzelę.

Po wypowiedzeniu tego znowu zaczął czytać prasę, lecz pomimo ostrzeżenia Arkis kombinowała coś przy rurze.

Miała w ręku coś ostrego, co również oznaczało posiadanie jakiegokolwiek planu.

Nagle narzędzie przepiłowało rurę co uwolniło dym, ja jednak mogłam dostrzec co zrobiła moja przyjaciółka.

Tym narzędziem wydostała również nogę i wstała biorąc do ręki ostry metalowy przedmiot.

-Kici, kici kot...-Zaczął mówić Ferdydur, jednak, przez mgłę, został ogłuszony, z tyłu, narzędziem.

Wtedy to Arkis wyciągnęła mu fioletowy opalit z jednej kieszeni jego płaszcza zakładając go sobie przez nitkę na szyję.

Po wykonaniu tego pobiegła do okna, które otworzyła nie, żeby wywietrzyć. Wyszła przez nie co zrobiłam również i ja, tyle, że z trudem.

Czułam, pomimo bycia niewidzialną, jak wiatr wieje i włosy jakbym tam naprawdę była i nie byłoby tylko snem.

-Do pioruna, co się stało paniczowi.-Usłyszałam ten sam głos, który wcześniej wydobył z pod stołu Arkis.-Zaraz czemu okno jest otwarte...

Szedł tak do nas obu, z czego Arkis, miała wprost ogromne szanse na bycie zobaczoną, i nie tylko, dlatego że po burcie statku w żółwim tempie, co było spowodowane jej lukrecjańskim pochodzeniem i tym, że znajdowaliśmy się kilka kilometrów nad ziemią.

W pewnym momencie już wyjrzał z okna, a mnie ze strachu zamurowało.

-Tak się bawić nie będziemy.-Powiedział do siebie jak i do niej.-Masz przyjść tu w tej chwili albo za trzy sekundy zginiesz marnie.

Na dowód pokazał swoją strzelbę, jednak Arkis stała i się tylko ze strachem w oczach na to patrzyła.

-Raz.-Zaczął liczyć.-Dwa...

Jednak Arkis się nadal nie ruszała i zaczynałam się o nią śmiertelnie bać.

-Trzy.-Powiedział i nagle Arkis zaczęła lecieć prosto na dół z krzykiem.

-Cholera, cholera tysiąc razy cholera!-Krzyczał żołnierz.

-Arkis!-Krzyknęłam, po czym, zeskoczyłam po chwili, bo nie chciałam, żeby nic jej się złego nie stało.

Cały czas Arkis, kurczowo, trzymała się kamienia, z zamkniętymi oczami, w których można było dojrzeć kropelki łez.

Złapałam ją wtedy za rękę i objęłam pasie, bo w każdej chwili mogło jej się coś stać.

-Arkis spójrz na mnie.-Powiedziałam, jednak ona nadal płakała.

Zrozumiałam wtedy, że to jest mechanika tego snu i musze krzyknąć i wtedy mnie ona usłyszy.

-Arkis spójrz na mnie!-Krzyknęłam, wychylając jeszcze głowę, żeby ona mnie zobaczyła.

Wtedy też to zrobiła i mogłam zobaczyć jej smutne oczy.

-Skąd ty się tu...

-To jest chyba mój sen.

Po wypowiedzeniu tego, ustawiłam się naprzeciwko niej, żebyśmy się razem dobrze widziały.

-Czy to oznacza, że zaraz znikniesz?-Spytała się mnie z głosem pełnym niepewności.

-Może. Ale na razie chce być z Tobą tutaj spadając tak długo jak to tylko będzie możliwe.

Wtedy to, opalit, zaczął świecić, a my opadałyśmy coraz wolniej i wolniej.

-Przeżyjesz Arkis!-Krzyknęłam, stając prawie na niebie, bo trzymałam się jej tylko jedną ręką, a drugą sobie machałam.

-Uważaj.-Powiedziała Arkis łapiąc mnie znowu za rękę.

Nagle jednak, z ciemnego bezchmurnego nieba, znalazłyśmy się nad drzewami w lesie.

Wtedy też, opalit przestał świecić, co skutkowało również tym, że nagle zaczęłyśmy szybko spadać.

-Boję się!-Krzyknęła Arkis.

-Wszystko będzie dobrze.-Powiedziałam do niej.

Niestety tak się nie stało, bo kiedy już byłyśmy w tym lesie zobaczyłyśmy pod nami jezioro.

Tyle, że ja jakby wpadłam w wodę jak ścianę co oznaczało niebycie mokrym i wprost stanie na niej, ale Arkis wpadała tam, a ja nagle nie mogłam jej pomóc, bo nawet nie mogłam zamoczyć w tym ręki.

-Proszę pomóżcie mi, proszę!-Krzyczała Arkis, która się właśnie topiła.

Ze strachu zaczęłam się oglądać na około, czy ktoś mógłby jakkolwiek pomóc.

Zobaczyłam wtedy Kalisto, z workiem ubrań, który właśnie rzucał w kierunku mojej przyjaciółki jakąś linę.

-Złap się tego.-Krzyknął, gdy już jej ratunek był przy niej, a ona wykonała to co on jej powiedział.

Po dłuższym czasie, gdy Arkis była przy pomoście, a mój prawie-zabójca złapał ją i pomógł jej wejść na pomost.

Pobiegłam też w ich kierunku, żeby nadal czuwać nad Arkis, niczym jej anioł stróż, a kiedy dobiegłam widok mnie wprost zaskoczył.

-Gdzie są twoi rodzice?-Spytał się, a jego głos, który, teraz nie był zupełnie straszny, a bardziej pełen troski.

Arkis, na te słowa, wybuchła płaczem.

-Oni zostali zabrani przez RWLiK.-Powiedziała przez łzy.-Proszę mnie im nie wydać, proszę.

Kalisto westchnął.

-Nie wydam Cię im.-powiedział ściągając swój płaszcz, a potem okrył nim Arkis.-Słuchaj będziesz musiała wejść do tego worka, a ja Cię wtedy zaniosę do miejsca, w którym odpoczniesz, zgoda?

Arkis, pokiwała głową na to głową, i schowała się w tym worku.

-Biedne dziecko.-powiedział, biorąc worek i przerzucając go sobie przez ramię.

Cały czas nie mogłam uwierzyć, że to był ten sam Kalisto co wtedy. Był on inny. Taki bardziej uczuciowy.

Po chwili przetransportowało mnie do pokoju, w którym pewnie mieszkał sobie nasz agresor.

-Wiem, że jest trochę za duża, jednak tylko a tutaj mam.-Usłyszałam z tyłu.

Zobaczyłam wtedy Arkis, siedzącą z podwiniętymi nogami, na łóżku, w płaszczu, i stojącego przed nią Kalisto z za dużą koszulą nocną.

-Nie szkodzi, że jest za duża.-Powiedziała Arkis i wzięła od niego ubranie.-Dziękuje panu za pomoc.

Kalisto się szczerze uśmiechnął.

-Nie mów do mnie Pan, tylko po imieniu „Kalisto" dobrze?

-Tak.-Powiedziała Arkis odwzajemniając, trochę z trudem, uśmiech, bo wyglądała na bardzo zmęczoną.

-Tam możesz się przebrać.-Powiedział, pokazując na drzwi naprzeciwko nich.

Arkis tam poszła i po jakiś pięciu minutach wyszła w koszuli, a to, że była na nią za duża było prawdą.

Rękawy były dla niej tak długie, że nie było widać jej ręki, a była ona tak długa, że jej końce leżały bezwładnie leżały na ziemi i były pewnie dłuższe od jej nóg, przez co łatwo mogłaby się potknąć.

Arkis po chwili ziewnęła.

-Zapraszam na łóżko.-Powiedział.

-A pan gdzie będzie spać?-Spytała się bardzo zaspanym głosem.

-Coś wymyślę.-Powiedział, uśmiechając się do niej.

Arkis przyjęła to do wiadomości i kiedy tylko położyła się na łóżku od razu zasnęła, jak za zaklęciem.

Po chwili usiadł obok niej Kalisto.

-Żeby tylko Christo Cię nie znalazł.-Powiedział, gładząc ją po głowie, i zakrywając ją bardziej kołdrą.

Po wypowiedzeniu tego zgasił świece stojącą na biurku obok, położył się obok niej i również zasnął.

-Jakim cudem to jesteś ty?-Spytałam się sama siebie, bo dla mnie nadal było to niemożliwe.

Nagle jednak nastał dzień, a wiedziałam to, ponieważ w jednym z okien było widać wschodzące słońce.

-Która jest godzina?-Spytał się sam siebie Kalisto i spojrzał na swój zegarek wyjęty z płaszcza zostawionego na podłodze.-Szósta. Za jakieś dwie godziny wstaną.

Po chwili wstała również Arkis, która po wykonaniu tego kichnęła.

Gdy jej wybawca to usłyszał przysunął się do niej i położył jej rękę na czole.

-Masz gorączkę.-Powiedział do niej.-Musisz zostać w łóżku.

-Nie jestem chor...A-psik.-Powiedziała, a ostatnią rzeczą udowodniła, że jednak jest chora.

-Jesteś.-Powiedział, po czym przysunął się do niej.-Jeśliby ktoś tu wchodził, schowaj się pod łóżko, albo pod kołdrą zakrywając się nią całą, dobrze?

-Czyli nie mieszka Pan tu...A-psik-Znowu kichnęła Arkis.

-Nie. Jestem służącym u ptaków.

Oczy Arkis zrobiły się, nagle, okrągłe z przerażenia.

-Te ptaki?-Spytała się ze strachem w głosie.

Westchnął.

-Tak, te ptaki.

-Możesz mi Kalisto wyjaśnić kim ta dziewucha jest?!-Dało się słyszeć czyiś krzyk.

Od razu rozpoznałam ten głos, choć nigdy tak jego złego tonu nie słyszałam. Był to, w całej swojej okazałości, Christo Birden.

Tym razem był cały czerwony z powodu swojej złości.

-A nie.-Powiedział takim trochę strasznym głosem, który zmroził mi krew w żyłach.-Wiem kim ty jesteś. Arkis Mandel. Uciekiniera z „Nowej nadziei". Mam się rozumieć, że przybyłaś tutaj tylko po to, żeby zrobić nam kłopot?

-N-nie.-Odparła przestraszona uciekinierka.

-Christo, daj jej spokój to tylko...-Chciał powiedzieć jej obrońca, jednak nie mógł on tego zrobić, bo jego szef chwycił go za płaszcz i pociągnął do góry, po czym dodatkowo przyłożył do ściany.

-To dziecko umknęło RWL-ce.-Powiedział do niego, mrożącym krew w żyłach tonem.-A poza tym nie chce mieć z jej powodu problemów rozumiesz?

To ostanie zdanie powiedział przez zęby.

-Ja mogę być tutaj służącą.-Powiedziała Arkis, żeby to wszystko zakończyć.

Wtedy Christo, puścił Kalisto i podszedł do niej.

-Czyli chcesz tutaj pracować?-Powiedział, nachylając się do niej.

-Tak.-Odpowiedziała nadal z lekka przestraszona.

-Tak, proszę Pana.-Powiedział do niej znowu przez zęby.

-Tak, proszę pana.-Odpowiedziała mu przestraszona, pewnie przez jego ton mówienia.

-Tylko, że ona jest chora.-Powiedział, służący wstając w tej chwili.

Szef westchnął i nawet przewrócił oczami, podchodząc do okna.

-Z kim ja tu muszę pracować.-Powiedział do siebie, spoglądając prze okno.-Dobrze w takim razie jak już „księżniczka" wyzdrowieje to ma przyjść do mnie, a ja jej wyjaśnię wszystkie rzeczy jakie potrzebuje do pracy w tym domu, rozumiesz Armis?

-Jestem Arkis.

-I tak mnie to nie obchodzi.-Powiedział szef, po czym trzepnął drzwiami na wyjściu.

-A pomyśleć, że myślałam za strasznego Kalisto.-Pomyślałam w głowie, bo nadal mi się wydawało, że Christo za mną stoi.

Po tej rozmowie, po raz już enty, zmieniła położenie, ale tym razem pojawiłam się w gabinecie, w którym siedział na fotelu Christo, Arkis przed nim stała ściskając materiał swojej sukienki z recytacji, najpewniej ze stresu.

-Po pierwsze, pomimo iż siedzimy do północy wstajemy dość wcześnie, czyli do ósmej. Co oznacza, że będziesz musiała wstawać wcześnie. Szykujesz wtedy posiłek dla czterech osób. Wy i Kalisto jecie później sami, rozumiesz?

-Tak, proszę Pana.-Odpowiedziała Arkis na podane wskazówki.

-Doskonale.-Powiedział szef ptaków nocy.

Podeszłam wtedy, żeby zobaczyć jak wyglądała ta rozmowa, a wyglądała ona następująco.

Christo siedział wtedy, z głową opartą o ręce, a na twarzy Arkis malował się strach.

-Po drugie, z Kalisto mieszkacie w tym samym pokoju, ponieważ nie mam zamiaru marnować cennego miejsca na jakieś głupoty.

-A czemu pokój dla mnie miałby być jakąś głupotą dla Pana?-Spytała się przestraszonym głosem.

Na to pytanie Christo zaśmiał się jakimś takim podejrzanym głosem.

- Droga Armis...

-Arkis.

-Nie poprawiaj mnie dziecko.-Powiedział do niej przez zęby.

-Przepraszam.-Powiedział do niego, zlękniona tym co zrobiła.

-Otóż macie chyba spać razem skoro jest tam to podwójne łóżko, prawda?

-Prawda, proszę Pana.

-Dziękuję za odpowiedź z twojej strony.

Nastało na chwilę milczenie.

-Wracając jednak do tego co mówiłem.-Kontynuował.-Po trzecie, to był twój pierwszy i ostatni raz w tym gabinecie, bo nie wolno Ci do niego wchodzić. Po już czwarte, pracujesz tutaj cały dzień i nie znoszę ociągania się. Po piąte, jeżeli nie będziesz się spisywała w swoich obowiązków wydam Cię RWLiK.

Na ta informacje Arkis przełknęła nerwowo ślinę.

-A po szóste i ostanie, mam syna w wieku bardzo przybliżonym do twojego.

Na tą wieść Arkis zrobiła wielkie oczy.

-C-co?-Spytała się.

-Nie mówi się co tylko proszę.-Powiedział do niej zły szef.

-Przepraszam.-Odpowiedziała.-Ale nie rozumiem czemu...?

-Masz zakaz kontaktu z nim, no chyba, że zabierasz od niego ubrania z pokoju do uprania, rozumiesz?

-Tak.-Powiedziała, wprawiając mnie w zdziwienie.

Zdziwiło mnie to, ponieważ pomyślałam, że ona spyta się czemu tak jest, ale z drugiej strony nie dziwie jej się skoro Christo ją traktuje tak, a nie inaczej.

Po chwili jednak wstał i podał jej rękę.

-Gratuluję jesteś przyjęta.

Arkis niepewnie uścisnęła mu dłoń.

-Pracę zaczynasz jutro.-Powiedział i zaczął wracać do biurka.-A teraz proszę o wyjście.

Arkis na chwiejnych nogach wyszła z gabinetu.

Gdy to się działo zrozumiałam, że tym synem musi być Rajec, choć równie dobrze mógł mieć jeszcze jednego, który nie zjawiłby się np. z powodów tego, że byłby chory.

Najbardziej jednak mnie zastanawiał czemu zabronił im kontaktu.

Niby powód się wydawał oczywisty, ona była lukrecją, a on człowiekiem, ale czułam, że musiało być w tym również coś głębszego.

Gdy tak się nad tym zastanawiałam, znowu znalazłam się w tej samej jadalni tyle, że tym razem przy stole siedziały wszystkie ptaki a przy nim stała Arkis.

-Nie będziecie mi mówić co ja mam robić.-Usłyszałam jej odważny i pewny siebie głos, w którego kierunku pobiegłam.

-Roszczeniowe dziecko.-Usłyszałam od Hewka, który pomimo tego, że powiedział tylko to od razu na nowo zaczął mnie irytować.

-Ty Hewko nic o mnie nie wiesz.-Powiedziała do niego, czym mnie z lekka ucieszyła.-Poza tym poradziłabym sobie zupełnie sama bez takich idiotów jak wy!

-Uważaj dziewucho, bo jesteś o włos od klapsa!-Powiedział do niej Christo, głosem nieznoszącym sprzeciwu.

-A co ty możesz wiedzieć o wychowaniu dziecka, hm?-Spytała się znowu odważnie.-Na swoje nie zwracasz w ogóle uwagi i traktujesz jak powietrze. Nie jestem ślepa widzę to świetnie.

-Jak jesteś taka mądra to sama je sobie znajdź i wychowaj.-Odpowiedział zupełnie bez uczuć, nie biorąc pod uwagę, że przy tym stole siedzi właśnie ono, które jest na niego najpewniej wściekłe.

W ogóle to wydawał się jakby go to naraz nie obchodziło, ale i tak bardzo interesowało.

-Jak będę miała to wychowam i pokażę jak to trzeba robić.-Powiedziała.

-To jednak Cię nie tłumaczy czemu uważasz, że nie możemy Ci mówić co masz robić.-Odpowiedział Saguaro, pijąc z przezroczystego kieliszka czerwone wino.

-Nie będziecie mi mówić, bo jestem sama swoim sterem, żeglarzem okrętem. A poza tym nie należę do nikogo i sama się sobą rządzę.

Na to wszyscy, nie licząc znudzonego Rajca, wybuchli śmiechem.

Wyjątkiem był, również, zaniepokojony tym wszystkim Kalisto stojący w rogu pokoju, jednak najpewniej bał się coś zrobić.

-To teraz słuchaj dziewczyno tego co napisali dzisiaj w gazecie.-Powiedział Christo i otworzył prasę, która pojawiła się magicznie w jego rękach.-Atla i Witaren Mendel zostali rozstrzelani dnia 27.03.885r. o godzinie 13.45. Nadal jednak nie można znaleźć ich córki, Arkis na, której zostanie wykonany ten sam wyrok.

Po ogłoszeniu tych wiadomości, gazeta zniknęła mu z rąk.

-Więc nie należysz podobno do nikogo? Tak to prawda jednak w najgorszym tego słowa rozumieniu. Poza tym jednak tak naprawdę zostałaś przyjęta pod nasz dach pomimo iż mogliśmy się nie zgodzić.-Po powiedzeniu tego wziął i wypił łyk wina z kieliszka.-Co oznacza, że tak naprawdę należysz do nas i my będziemy mówić co masz robić.

Arkis, cały czas gryząca swoją dolną część ust, żeby się nie popłakać z tego powodu, zaczęła teraz biec najpewniej do pokoju, żeby zaznać spokoju, na co jej słuchający zaczęli się śmiać nie licząc Rajca, u którego na twarzy widziałam jedynie gniew, jak gdyby mu na niej zależało, co mnie niezwykle ciekawiło, jak i fascynowało.

Również jedynym, który nie mógł tego wytrzymać, był Kalisto, zaciskający swojej pięści.

W pewnym momencie miał tak wszystkiego dość, że zaczął iść szlakiem wyznaczonym przez Arkis.

-A ty dokąd idziesz?-Usłyszał od swojego pracodawcy.

-Do tego biednego dziecka.-Powiedział Christa, po czym pobiegł w jej kierunku.

-Jak tam sobie chcesz.-Rzucił do niego.

-Jesteś okrutny!-Krzyknął do niego, w reakcji na jego zachowanie.

Nagle ja przeniosłam się do miejsca gdzie teraz leżała płacząca Arkis, czyli pokoju dla służby.

-Czemu wszyscy odchodzą.-Powiedziała do siebie.-Arti, mama i tata. Czemu oni wszyscy musieli odejść!

Nie wiem czemu chwyciło mnie coś w tym za serce. Pomimo iż tak naprawdę nie umarłam to byłam na siebie zła, że wtedy nie pomyślałam o niej ani trochę i uciekłam stąd sama.

W pewnym momencie do pokoju wszedł Kalisto.

-Przepraszam Cię za Christo.-Powiedział, zamykając za sobą drzwi.

-To nie Pana wina.-Powiedziała już nie płacząc.

Kalisto usiadł obok niej i zaczął głaskać ją po włosach.

-To i tak nie wyjaśnia, że zachował się przy tobie jak skończony dureń.-Mówił dalej głaszcząc po włosach.

-Nie mam już nikogo.-Powiedziała do siebie, znowu powoli zaczynając płakać.

Kalisto westchnął i przytulił ją do siebie nadal głaszcząc.

-Jak chcesz mogę chociaż spróbować zastąpić Ci rodziców.

Arkis spojrzała się na niego i odwzajemniła jego gest.

-Dziękuje Panu.-Powiedziała.

Po chwili on pocałował ją w czoło.

-Nie masz zupełnie za co mi dziękować.

Ja na widok tej sceny omal się nie popłakałam.

Nie chodziło mi tylko o to, że była ona, po prostu, bardzo wzruszająca i za razem piękna.

Chodziło też o to, że zatęskniłam po prostu za domem i rodzicami. Nie byli idealni, to prawda, jednak i tak za nimi tęskniłam. Ba, nawet chciałabym się znowu z nimi pokłócić.

-Kalisto!-Usłyszałam krzyk Christo.

-Już idę!-Odkrzyknął Kalisto i wstał.-Zostań tutaj. Ja im powiem, że już nie przyjdziesz, bo śpisz.

Po chwili on wyszedł.

-Nie będzie jednak tak źle Arkis.-Powiedział do siebie moja przyjaciółka.

Nagle jednak przeniosło mnie na dwór, który powitał mnie porywistym i zimnym wiatrem.

-Widzisz tą osadę.-Usłyszałam zimny głos Christo, który miał ja sobie niezwykle elegancki płaszcz.

-Tak.-Odpowiedziała mu Arkis, która pocierała ramiona z powodu niesprzyjającej jej pogody, pomimo tego, że miała na sobie płaszcz. Co prawda wyglądał na taki najtańszy (pewnie Christo jej go kupił), ale i tak powinien on ja jako tako ogrzać.

-Ją właśnie będziesz obrabowywać.

-Że co-pomyślałam.

No, bo co.

Nie wysyła się dziecka na rabunek osady. Tak, wiem, że Arkis jest już nie do końca dzieckiem, ale nadal nie powinna tego robić.

-Ale jak ja mam to...?

-Musisz znaleźć sobie w tym lesie monoka.-Tym razem skierował palec w innym kierunku.

-Czy jesteś Christo normalny?!-Wydarłam się już na głos, choć i tak nikt by tego nie usłyszał.

Krzyknęłam tak, ponieważ monok jest dzikim i zupełnie nieprzewidywalnym stworzeniem i nikt jeszcze, nie licząc Arkis, nie oswoił go i pewnie przez to nazywali ja leśnym demonem.

-Ale monok...

-A co ja Tobie mówiłem na rozmowie?-Spytał się grobowym tonem.

-Że mam się słuchać Pana poleceń.-Odpowiedziała zawstydzona Arkis.

-Dokładnie.-Powiedział i zaczął iść w kierunku domu.-I nie waż się wracać bez niego.

Kiedy już ten, bezmózgowiec, był w środku domostwa, Arkis westchnęła z bezsilności.

-Niech znajdę tego monoka.-Powiedziała się i zaczęła iść powoli w kierunku lasu, a ja poszłam za nią.

Po bardzo długim czasie, a dla mnie była to nawet godzina, dotarłyśmy do lasu, choć zasadniczo powinnam użyć określenia puszcza.

Wszystko tutaj było pokryte różnymi roślinami, głownie mchem, i była to pewnie jedna z niewielu puszcz w Erooli, która należała do tych magicznych.

Do magicznych mogły należeć tylko te, które istniały od początku świata, bo była w nich również pierwotna magia, która nawet potrafiła przewrócić komuś życie.

-Przepiękne.-Powiedziałam do siebie.

Nagle usłyszałam warczenie monoka, który wybiegł po chwili z drzew, a ten monok, był tym samym monokiem, zabitym przez Artemista.

Zwierzę, od razu na nią ruszyło, czym wywołało u mnie strach, że coś jej się stanie.

-Stój.-Powiedziała, lekko przestraszona Arkis, i pokazał mu dłoń ustawiona w jego kierunku.

Na widok dłoni, monok, przy niej stanął, czym wprawił mnie w osłupienie.

-Co tu robisz, Arkis Mendel?-Spytał się ludzkim głosem monok, przez co ja z zaskoczenia podskoczyłam.

Jego głos był podobny do tego jaki miał Aslan, bo była taki piękny i doniosły.

-Jakim cudem ty...?-Spytała się, ogromnie zdziwiona tym, Arkis również odsuwając się od niego przestraszona.

-To magia prastarej puszczy. Dzięki niej znam również twoje imię.-Powiedział do niej, tym swoim pięknym głosem.-Mów mi San. Jednak nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

Uśmiechnęła się nerwowo.

-Jestem tutaj, bo moi pracodawcy każą mi znaleźć monoka, bo według nich powinnam obrabowywać osadę.

-A chcesz tego?

-Oczywiście, że nie.-Powiedziała i zaczęła się gapić na leśną ściółkę.-Tylko jeżeli tego nie zrobię skończę tak jak moim rodzice.

Nastała chwila milczenia.

-Jak chcesz to ja mogę być tym monokiem.-Odpowiedział, czym wprawił koją przyjaciółkę w osłupienie.

-Ty nie musisz wcale-Zaczęła się tłumaczyć.

-To jest mój los i ja decyduję o nim jak i on sam.-Odpowiedział jej z inteligencją równej ludzkiej. Mówił to jakby myśląc nad każdym słowem dwa razy.-A zdecydowałem, że Ci pomogę.

-Dz-dziękuję.-Odpowiedziała osłupiała.

Po chwili monok jakby się ukłonił.

-Możesz na mnie usiąść to dla Ciebie.

Arkis postąpiła zgodnie z tym o czym zwierzę jej powiedziało, a ja zrobiłam to samo najszybciej jak potrafiłam, bo zwierzę nie wiedziało, że ja też tu jestem.

-Trzymaj się mojego futra.-Powiedział do niej, a po chwili ruszył w bieg.

Pomimo iż, ja zasadniczo nie istniałam w tym momencie czułam ten wiatr wiejący mi we włosach.

Najbardziej jednak robiło na mnie wrażenie to jaki las, przez który biegliśmy był piękny, pomimo iż dopiero budził się do życia.

W nim po prostu dało się czuć jakąś magiczną aurę.

-Zazdroszczę Ci, że mieszkasz w takim pięknym miejscu.-Powiedział do wilka moja przyjaciółka.

-Dziękuję Ci za taką pochwałę.-Powiedział do niej.-Sam o tym dobrze wiem i cieszę się z tego.

Po jakiś dziesięciu minutach byliśmy już w gospodarstwie.

-Jestem!-Krzyknęła Arkis schodząc z monoka jednak nikogo nie było.

-To nie znaczy, że musisz tak krzyczeć.-Usłyszałam głos pana marudy, czyli Christo, który miał jeszcze ręce włożone w kieszenie, co oznaczało, że nie miał zupełnie do niej szacunku.

-Przepraszam.-Powiedziała Arkis i spuściła głowę.

-Miło mi, że żałujesz swoich błędów.-Powiedział, patrząc się na niej złowrogo, gdy już był przy niej.

Po tym zaczął patrzeć się na Sana.

-Większy to on nie mógł być?-Spytał się lekko poirytowanym głosem.

Monok w odpowiedzi warknął na niego.

-I mniej agresywny.-Dodał również poirytowany.

Monok na to akurat nie zareagował, bo pomyślał pewnie, że szkoda u na niego nerwów.

-San nie jest agresywny.-Powiedziała Arkis.

Na tą wypowiedź szef się od razu na niej skupił wzrok.

-Czyli to coś ma imię?

Nie wiem, czemu, ale określenie, że San to „coś" mocno mnie zdenerwowało.

Stało się tak pewnie, dlatego, że sama po części byłam zwierzęciem i mnie denerwowało, że taka mądra istota może być nazywana per „coś".

-T-tak, powiedział mi o tym...

-Z tego co wiem jako lukrecja nie możesz rozmawiać z monokami.-Przerwał jej niemiło.

-T-tak, ale ten las jest tak naprawdę pierwotną puszczą i dzięki jej magii mogłam się z nim porozumieć.

-To, dlatego taki agresywny.-Powiedział do siebie, co mnie zdenerwowało, bo gdyby ktoś też go obrażał to byłby on agresywny.-Rozumiem, a teraz idź zmywać naczynia.

To ostatnie zdanie brzmiało jak rozkaz, którego niespełnieniem można było przypłacić życiem.

Arkis od razu pobiegła w kierunku domu.

-Czyli tak naprawdę Arkis się nie zgodziła, a została do tego zmuszona.-Powiedziałam do siebie orientując, że to co powiedziała mi przyjaciółka był kłamstwem.

Jednak ja rozumiałam czemu ona skłamała, bo na jej miejscu zrobiłabym pewnie to samo.

-Dopilnuję, że gdy się tylko obudzę zrobię wszystko, żebyś już ich nigdy nie zobaczyła.-Powiedziałam do siebie, zaczynając się zastanawiać czy to aby na pewno jest sen, bo może się okazać, że ja przez ten lód tak naprawdę zostałam zabita i już się nigdy nie obudzę?

Po tym jakby znowu mnie przeniosło, ale naraz byłam w tym samym miejscu, tyle, że widziałam jak Arkis pędzi na złamanie karku.

-Wszystko będzie dobrze.-Mówiła cały czas do siebie.

Wtedy to zrozumiałam, że jestem teraz w tym momencie, gdzie Arkis biegła z osady, choć tym razem zrozumiałam tego powód.

W takich chwilach chciałam ją bardzo pocieszyć, jednak wiedziałam, że było to niemożliwe.

Po dłużącym się czasie wyszłyśmy z lasu powitało nas zachmurzone niebo.

Tak, jak gdyby wiedziało co ma się zaraz stać.

Nagle jakaś nieznana siła sprawiła, że Arkis, niczym ja za sprawą Kalisto, zaczęła lecieć w kierunku domu, przez co ja musiałam bardzo szybko za nią biec, gdzie po jakiś dziesięciu minutach miałam dość, ale wiedziałam, że nie mogę tak zrobić i że odpocznę sobie jak dobiegnę.

Kiedy dobiegłam zobaczyłam wszystkie ptaki, które stały w półokręgu przed Arkis.

-Czemu nic nie przyniosłaś?-Spytał się tym swoim strasznym, jak i złym, głosem Christo.

Arkis nic nie odpowiedziała.

-Jak się czegoś pytam to oczekuję odpowiedzi, droga Armis.

-Po pierwsze, nie jestem Armis...

-Nie interesuje mnie jak masz na imię tylko czemu nic nie przyniosłaś.-powiedział stojąc na granicy krzyku.

-Po drugie, nie zdołałam, bo jedna skała sprawiła, że misja się nie powiodła.

-Dobrze. Skoro to już mamy wyjaśnione o co ty zrobiłaś z tym stworem.

-San dorównuje naszej inteligencji.-Powiedziała i założyłabym się, że w myślach dodała „a na pewno jest mądrzejszy od ciebie".

-Ale ja się nie pytam o jego inteligencję.-Powiedział przez żeby Christo, a na jego dłoni można było dotrzeć pazury jak u drapieżnego ptaka.-Tylko co z nim zrobiłaś.

Arkis westchnęła.

-Skała sprawiła, że ten poleciał w dół, i może nie żyje, a mnie uratowało drzewo.

Christo się zaśmiał kpiąco.

-Nigdy nie słyszałem większej bzdury. Nawet od mojego własnego syna.

-Ale to nie jest...

Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zanim skończyła na jej szyi pojawiły się pazury Christo.

-Mów prawdę.-Powiedział do niej mrożącym, również dla mnie, głosem.

-Ale ja mówię prawdę.-Powiedziała Arkis, ze łzami w oczach, spowodowanych pewnie tym bólem.

-Christo, ona naprawdę mówi prawdę.-Usłyszałam lekko zaniepokojony tym wszystkim głos Saguaro, dzięki czemu moja niechęć do niego się zmniejszyła.

Christo wypuścił z uścisku pazurów dzięki czemu Arkis mogła odetchnąć.

-W takim razie, kto poranił monoka?

-Artemist Ferleton.

-Ten Ferleton, który jest synem tej pokojówki, którą gdy zabrało RWLiK stanął mąż, którego potem zabito i ona sama umarła jakiś rok temu z drugim mężem na tyfus i osierociła go i jego siostrę?

-Tak.-Odpowiedział.-Jeszcze była tam wszyscy inni poszukiwani.

W odpowiedzi na to Christo się jakoś tak strasznie uśmiechnął.

-W takim razie może sprawilibyśmy im jakąś wizytę.

-Prędzej tobie się coś stanie niż jej.-Powiedziała, do niego, Arkis trzymając przy swojej ranie rękę, żeby zatamować krwawienie.

Christo się powoli do niej odwrócił.

-Powtórz co powiedziałaś.-Powiedział do niej znowu, tym samym, strasznym głosem.

-Prędzej tobie się coś stanie niż jej.-Powtórzyła to co sama powiedziała, wprawiając mnie w tym w zdziwienie.

Christo się do niej uśmiechnął.

-A co ty o tym wiesz?

-Artimenetta jest moją przyjaciółką.-Powiedziała.-I prędzej Tobie się coś stanie niż jej, bo nawet pod groźbą ścięcia jej pomogę i zawsze ją przed takimi łajdakami jak ty obronię.

Ja nie wiedząc wtedy poczułam się jakoś tak dziwnie.

Dla Arkis byłam przyjaciółką.

Powiedziała całe moje imię, a nie tylko jego skrót i że się za mną stawiła, a dodatkowo, postawiła się mu co ja bym chyba nigdy nie zrobiła.

Zobaczyłam wtedy jak twarz Christo robi się coraz bardziej czerwona.

-A więc, tak mi się odwdzięczasz za o wszystko gówniaro?-Powiedział głosem, który zwiastował zaraz jakiś wybuch złości.

-Co masz na myśli mówiąc wszystko?-Spytała się go, kolejny raz, odważnie.-To, że mnie zastraszacie, to że traktujecie jak najgorsza?

-Przeginasz dziecko.

-Nie przeginam. Tylko ty po prostu nie potrafisz przyjąć do wiadomości to, że ja po prostu mówię o tobie prawdę.

-I tu już przesadziłaś.-Pobiegł do niej i chwycił ją za rękę, a ja zrozumiałam co chciał teraz właśnie zrobić.

Z tego powodu serce zaczęło mi szybko bić, a krew zmroziła mi się w żyłach.

-Niech Pan mnie puści!-Zaczęła krzyczeć histerycznie Arkis.

-Trzeba był myśleć.-Powiedział do niej.

Po powiedzeniu tego zaczął Arkis bić w najrówniejsze sposoby.

Już sam czyn mnie przerażał, a do tego dołączony był krzyk Arkis związany z błaganiem o pomoc.

Po chwili się obudziłam i poczułam ulgę z tego powodu.

Choć nadal odczuwałam wpływ tego snu. Kiedy się obudziłam zobaczyłam obok mnie wszystkich nie licząc Arkis.

-Wszystko dobrze Alisa?-Spytał się Artemist, kładąc swoją rękę na moim ramieniu.

-Gdzie jest Arkis?-Spytałam się, z trudem wypowiadając każde kolejne słowo, i oddychając tak jakbym przebiegła maraton.

Artemist westchnął.

-Wszystkie jej wspomnienia wydostały się z jej głowy i sprawiły, że cała piwnica pokryła się lodem.

-To jakim cudem tutaj go nie ma?

-Ja wyczarowałam, to schronienie, razem z Tarantem.-Powiedziała Kamelia.-Tak, potrafię władać magia.

-Ja muszę uratować Arkis.-Powiedziałam i wstałam, ale Artemist złapał mnie za rękę.

-To jest niebezpieczne, poza tym Tarantowi ledwo udało się przywrócić Tobie za pomocą magii wzrok.

-Ty nie wiesz co u tych łajdaków ona przeżyła.-Powiedziałam, starając się wydostać, z jego uścisku, co mi się nie udało.-Chcę jej tylko pomóc się stąd wydostać.

-A ja nie chcę, żeby coś Ci się po raz kolejny nie stało.

-A ja nie chcę, żeby Arkis została po raz kolejny pobita przez Christa.

Po powiedzeniu tego Artemist puścił moją rękę.

-Ty nas nie okłamujesz?-Wyręczył go z pytania Arkaniusz.

-Nie.

-A skąd o tym wiesz?-Spytał się tym razem Tarant.-Powiedział Ci o tym?

Ja na to pytanie westchnęłam, bo przypomniało mi się to wszystko co widziałam.

-Widziałam to. Było to przedstawione w tym lodzie.

-Jednak nie tylko te wspomnienia spowodowały, że to się stało. Te wspomnienia były tymi najgorszymi. To oznacza, że przeszła też inne okropne rzeczy. Były też tam przedstawione jakieś inne wspomnienia?

Opowiedziałam im o wszystkim pamiętając o każdym szczególe. Z każda chwilą każdemu z moich słuchaczy coraz bardziej powiększały się oczy z wrażenia.

-Masz rację musimy coś z tym zrobić.

-Zgadzam się z tym.-Usłyszałam, nie widomo czemu, głos Kalisto.

Każde z nas natychmiastowo odwróciło w jego stronę głowę, a Artemist ukrył mnie za sobą.

Tak jak wcześniej, leżał on, ale tym razem ściskał przy sobie coś co na zmianę świeciło bardziej lub mniej.

Po chwili Artemist wyciągnął coś jakby taki mały mieczyk.

-Przecież ja was nie ugryzę.-Powiedział i zaczął powoli wstawać robiąc to z wielkim trudem i cały czas dysząc z wysiłku.

-Może nie teraz, ale za dłuższy czas.-Powiedział Tarant.-W końcu to Pan zasłynął w naszych oczach dzięki swojej zbrodni niezbyt idealnej.

-Chciałem was tylko uratować.

-Niby przed czym?-Spytał się Tarant.

-Potem wam powiem, o to nie jest teraz najważniejsze.

-A my może chce-Zaczął Artemist.

-ONI CHCĄ WAS ZABIĆ!-Ryknął na cały pokój, tak, że ja o mało co nie podskoczyłam ze strachu.

-Ale jak-

-Potem to wyjaśnię.-Powiedział po czym na chwile zamilkł.-Jednak kto pójdzie i jej pomoże, bo ja jestem na to za słaby?

-Ja.-Odpowiedziałam natychmiastowo.-Tyle, że najpierw chciałabym się dowiedzieć czemu dodatkowo zacząłeś mówić i zachowywać się jak psychopata?

-Dołączam się do pytanie.-Powiedziała Kamelia.

-Otóż chciałem, żeby to wyglądało bardziej realnie.-Powiedział.

Wtedy to ja postanowiłam, zostawić to, bez komentarza.

-Wracając, jednak, to ja pójdę tam, bo to mnie zna najdłużej z wszystkich tutaj i to mnie uważa za swoją przyjaciółkę.

-To prawda.-Potwierdził, to co powiedziałam przed chwilą, Kalisto.-Jednak pamiętaj, żeby na siebie uważać, bo chyba nie chcesz drugi raz stracił wzroku.

-To Pan wrócił z zza grobu czy żył, bo ja już nie rozumiem?-Spytałam się zdezorientowała.

Kalisto westchnął.

-Otóż to.-Pokazał nam mały, niebieski kamyczek, który był zawieszony na czarnym sznurku.-Sprawiło, że przeżyłem ten strzał w głowę, choć i tak nadal mogę umrzeć.

-Już powinnam iść.-Powiedziałam i stanęłam przed ścianą z łodyg wyczarowanych przez dwoje naszych magicznych.

Po chwili ściana zniknęła, a ja mogłam zobaczyć igły lodu różnej długości wydobyte z ziemi lub z sufitu.

-Tor przeszkód czas zacząć.-Powiedziałam do siebie w myślach widząc to wszystko.

Zaczęłam iść pomiędzy tym wszystkim i zdziwiło mnie, że ten lód się ani trochę przez ten czas nie topił.

Po dłuższym czasie, zobaczyłam znajomą lukrecję, skuloną wokoło tego całego lodu.

-Arkis!-Krzyknęłam i zaczęłam do niej biec, ale zanim do niej dotarłam przede mną wyrósł kolejny słup lodu i mnie przewrócił tak, że na chwilę zamknęłam oczy.

Kiedy je otworzyłam zobaczyłam, że nie jestem już w tej piwnicy, bo wokoło zobaczyłam, że jestem w miejscu, które jest zupełnie niebieskie.

-Gdzie ja jestem?-Powiedział do siebie na głos.

Przez to, że w tym miejscu było tak zimno jak za moim pierwszym razem w Eroolii z moich ust leciała para wodna.

Zaczęłam się kręcić naokoło własnej osi, aż nie zobaczyłam tak somo skulonej Arkis, po czym od razu do nie pobiegłam.

-Arkis, Arkis spójrz na mnie!-Krzyczałam do niej przestraszona.

Po chwili odwróciła się do mnie, a ja o mało nie krzyknęłam z przerażenia, bo oczy miała zupełnie białe, a cała była okropnie blada.

-Słyszę Cię Arti.-Powiedziała, na szczęście, normalnym głosem co spowodowało u mnie ulgę.

Nagle jednak zaczęła strasznie płakać, co spowodowało obniżenie się, jeszcze bardziej, temperatury.

-Wszystko będzie dobrze.-Powiedziałam do niej.

-Nie.-Powiedziała, zupełnie załamanym głosem.-Nic nie będzie. Zabiłam własnego ojca...

-Kalisto żyje.-Powiedziałam.-Poza tym moi koledzy już się nim opiekują.

-Czyli nie wszystko stracone.-Powiedziała do siebie.-Jednak kiedy się z tego wybudzę znowu będę musiała służyć im.

-Nie będziesz.-Powiedziałam.-Już ja tego dopilnuje.

-Oni Cię zabiją.

-Nie.-Powiedziałam.-Możesz być tego pewna.

-Wybacz, ale nie mogę Ci uwierzyć.-Powiedział do mnie patrząc się na mnie oczami.-Życie tutaj mnie po prostu tego nauczyło.

-Zaufaj przyjaciółce.-Powiedział do niej.

Z oczu Arkis po chwili poleciała łza i mnie przytuliła.

Po tym lód magicznie zniknął i poleciała na nas ściana wody.

Zrozumiałam wtedy, że moje słowa musiały uwolnić Arkis z tego stanu.

-Z tym. Nie kłamałaś?-Spytała się mnie moja prawdziwa przyjaciółka.

-Nie.-Odpowiedziałam, patrząc się w jej już normalne oczy.-Naprawdę jesteś moja przyjaciółką.

-Nic Ci się na szczęście nie stało.-Usłyszałam głos Artemista.

Po chwili zobaczyłam, że już wszyscy stali przy nas.

-Gdzie jest Kalisto?-Spytała się przestraszona Arkis.

-Musiał tam zostać.-Powiedział Tarant.-To dla jego dobra, ale żyje.

Arkis odetchnęła z ulgą.

-Jak tylko ją znajdę to jej nogi z dupy powyrywam.-Usłyszałam znajomy głos Christo.

-Idźcie.-Powiedziałam do nich.-Ja się tym zajmę, a macie reagować tylko wtedy jak już będzie naprawdę źle.

Co dziwne nie protestowali tylko wzięli Arkis za rękę i zaczęli powadzić w miejsce kryjówki.

-Tylko nie zrób nic Rajcowi.-Usłyszałam, ale jakoś się tym wtedy nie przejęłam.

Jednak po chwili Arkaniusz przyszedł i wręczył mi miecz, który mu wcześniej zabrałam.

-Przyda Ci się bardziej niż mi.-Powiedział i znowu poszedł do kryjówki.

-Użyj go tylko w skrajnym przypadku.-Powiedziałam do siebie w myślach.

Nagle przed mną pojawiła się cała mafia.

-Gdzie jest Arkis?-Spytał się mnie Christo.

Ja jednak zachowałam cisze.

-Gdzie jest Arkis?-Spytał się już bardziej złym głosem.

Jednak ja nadal milczałam jak zaklęta.

-Pytam się po raz ostatni.-Powiedział cały czerwony z gniewu.-Gdzie jest Arkis?!

To drugie zdanie nie powiedział tylko się wydarł.

-Tam.-Powiedziałam do nich, najbardziej strasznym tonem jak się dało.-Gdzie nigdy żaden z was nie sprawi jej bólu i cierpienia.

Na to cała mafia, z wyjątkiem Rajca i Saguaro, nie licząc rajca, który wyglądał na wściekłego, zaczęła się śmiać z ich szefem na czele.

-A co my jej niby zrobiliśmy?-Spytał się szef.

-Ha.-Zaśmiałam się kpiąco.-Co jej zrobiliście? Otóż zastraszyliście, biliście, zmuszaliście do rabowania osady, która wam nawet nic nie zrobiła. I właśnie przez te wspomnienia jest teraz wszędzie woda, a nie przez jakąkolwiek powódź czy coś podobnego.

-To było dla jej dobra.-Powiedział Hewko.

-Dla dobra to się dzieci nie bije.

-Trzeba było ją nauczyć dyscypliny.-Powiedział ten osioł z krowim ogonem.

Z każdą chwilą miałam ich dość, a mój wściekłość się powiększała, tak, że chciałam ta dwójkę zabić, jednak motywowało mnie to, że robię to dla Arkis.

-Dość.-Usłyszałam niezadowolony, moim mówieniem prawdy, Christo.

-No właśnie, że nie.-Powiedziałam trzymając swojej racji.

Wtedy to nagle poczułam na szyi jego pazury, przez to z ręki upadł mi miecz, a z tyłu ścianę piwnicy.

-Nie sądzę Christo, żeby to był dobry...-Zaczął mówić z niespokojnym głosem Saguaro.

-Cicho!-Przerwał mu wypowiedź Christo, odwracając się w jego stronę.

Po chwili znowu widziałam jego twarz naprzeciwko mojej.

-Gdzie są twoi koledzy?-Spytał się mnie.

Nie wiedziałam czemu się oto pyta, choć od razu zapaliła mi się w głowie czerwona lampka ostrzegawcza.

-Nigdzie, a poza tym nie interes...-Chciałam dokończyć, ale wtedy poczułam, że pazury zaciskają mi się coraz bardziej na szyi.

-Jakbyś chciała wiedzieć bardzo mnie to interesuje.-Powiedział.-Bo nasz plan, w odróżnieniu od tego Kalisto, się powiedzie.

-A co się wtedy stanie z Arkis?-Spytałam się, żeby wiedzieć konkrety.

-To samo co z wami.-Powiedział, rozdmuchując moje niepewności, Christo.

Na to zlękłam się bardzo, ale nie chciałam, żeby lek przejął nade mną kontrolę.

-To ponawiam pytanie.-Powiedział Christo ponownie zaciskając pazury na mojej tchawicy.-Gdzie są twoi koledzy?

-W dupie.-Powiedziałam i zrobiłam, moimi pazurami, pamiątkę po naszym spotkaniu na jego twarzy.

Ze względu na obrażenia Christo mnie puścił, co postanowiłam wykorzystać jako ucieczkę.

Niestety któryś z nich, tylko nie pamiętam który, złapał mnie czym uniemożliwił mi ucieczkę.

Oczywiście ja próbowałam się wyrwać niestety mi się to nie udało.

-Więc tak chcesz się bawić.-Powiedział Christo, a ja się w jego stronę obróciłam.

Zobaczyłam wtedy, że na jego twarzy było widać ten sam ślad jak u Ferdydura.

-To się zabawimy.-Powiedział idąc w moją stronę.

Nie wiedziałam co wtedy zrobić.

Wyrwać się z żelaznego uścisku tej osoby nie potrafiłam.

-Dobrego życzę dobrych snów zabójcom mojej rodziny.-Usłyszałam nagle głos Kameli.

Nagle dało się słyszeć piękne granie skrzypiec.

Na to wszystkim zaczęły się zamykać oczy i zasnęli jakby za pomocą zaklęcia.

-Dziękuję.-Powiedziałam kiedy już zobaczyłam wszystkich wychodzących zza tej kryjówki.

Nawet był z nimi Kalisto.

Nadal słaby, bo opierał się ramieniem o Arkaniusza, ale on.

-Jak mi jest miło się czuć, że to ostatni raz kiedy na nich patrzę.-Powiedział stojąc nad ich śpiącymi ciałami.

-To nie potrwa długo.-Powiedział Kamelia, trzymając przy sobie swoje skrzypce.-Musimy się śpieszyć jeżeli nie chcemy, żeby oni nas dorwali.

-Specjalnie dla pięknej Pani.-Powiedział Tarant i przeniósł nas na dwór do koni.

Co ciekawe okazało się, że na dworze nagle zrobiło się zimno, co ja z Arkis odczuwałam podwójnie, za względu na to, że niedawno byłyśmy przemoknięte do suchej nitki.

Na szczęście Arkaniusz i Tarant dali nam swoje płaszcze ze stroju, żebyśmy się tak nie trzęsły z zimna.

Kamelia również się trzęsła, ale jej to z kolei wyczarowali jakiś zwykły.

-Dziękuję Ci chłopcze.-Powiedziała Kamelia, kiedy Tarant pomagał zapinać jej guziki w tym płaszczu.

-Powiesz mi ile masz lat?-Spytałam się jej zdziwiona tym co się właśnie się stało zapinając właśnie swoje guziki i podwijając sobie rękawy.

-Siedemnaście.-Odpowiedział Tarant, którego wiek znałam i o niego nie pytałam.

-Nie Pana pytam.-Powiedziałam.-To ile masz lat Kamelia?

-To znaczy wtedy miałam szesnaście, a teraz czterdzieści dwa.-Odpowiedziała nareszcie na moje pytanie.

-Chciałbym przypomnieć, że czas nam ucieka.-Przypomniał nam Kalisto.

-Masz rację.-Powiedziała Arkis.

Nagle usłyszeliśmy dźwięk, który mi się kojarzył z pewnym zwierzęciem.

-San!-Krzyknęła Arkis i pobiegła w jego kierunku przytulając się do jego pyska.-Myślałam, że nie żyjesz.

-To to zwierzę ma imię? I jeszcze żyje?-Zdziwił się Tarant.

W odpowiedzi Arkis posłała mu spojrzenie p.t. "Zabiję Cię."

-I duszę.-Odpowiedziała.-Przeżył pewnie tylko dlatego, że zrobił sobie odpoczynek od pracy w puszczy. Wracając wy się tłoczycie na tych dwóch koniach, a ja na nim jadę z Arti i Artemistem, bo San potrafi pomieścić nawet trzy osoby.

-A można wiedzieć czemu?-Spytał się dociekliwie Tarant.

-Dla zasady.-Odpowiedział siedząca już na monoku Arkis, która właśnie pomagała Artemistowi się na niego wgramolić.

-To jak siadamy na koniach?-Spytał się pozostałych nasz ranny.

-Może być tak, że ja z paniczem, a ty z Kalisto.

-Mi to tam obojętnie, ale najważniejsze, żebyśmy znikli i wreszcie już ruszyli.

To zdanie zmotywowało wszystkich.

Od razu weszli oni na konie dzięki czemu mogliśmy wreszcie się z tą ruszyć.

Nasza droga prowadziła również przez puszczę, za którą się trochę stęskniłam.

-To tutaj sobie on odpoczywał?-Spytał się Tarant do, którego się ściskała Kamelia, czym wywołała u mnie mieszane uczucia.

-Tak.-Odpowiedział sam San.

-Jakim cudem to...?-Spytał się zszokowany.

-Pierwotna puszcza.-Odpowiedziała na pytanie Arkis.-Jesteśmy w pierwotnej puszczy.

-Aha.-Odpowiedział Tarant.

Po dłuższym czasie, gdy byliśmy już blisko osady i widzieliśmy nawet wejście do niej pobiegła do nas Mirinda.

-Co się tam z wami działo!-Krzyknęła do nas ze łzami w oczach.-I kim jest ta dziewczyna i mężczyzna?

-Później Pani wyjaśnimy.-Powiedziałam schodząc z Sana.-Najważniejsze, żeby złapać mafię zanim uciekną, bo tak naprawdę pracują z RWLiK.

Mina Mirindy wskazywała szok.

-Nie ma czasu do stracenia.-Powiedział, pojawiając się nagle za nią Saral.-Ruszać się wyruszamy do mafii!

Po jakiś kilkudziesięciu minutach wszyscy ochotnicy ruszyli, a jedynie kto został z tych co stali to Mirinda.

-Mam nadzieje, że się nic im nie stanie.-Powiedziała na głos do siebie. Po powiedzeniu tego odwróciła się do nas.-A teraz powiedz mi dziewczyno jak masz na imię?

-Kamelia Marinol.-Powiedziała dawna pajęczyca.-Mam szesnaście lat.

-Ale pod względem wieku mogłaby być mogłaby być Pani siostrą.-Dorzucił swoje trzy grosze Tarant.

Mirinda zrobiła zdziwioną miną.

-Jak ma szesnaście lat to chyba córką.-Powiedziała.

Ja wtedy postanowiłam streścić całą jej historię.

Z każdym kolejnym słowem twarz Mirindy robiła się coraz bardziej blada.

-I tak oto ona przed nami stoi.-Wyjaśniłam i dodając na koniec.

-A tan to...?-Spytała się pokazując palcem na Kalisto.

-On tak jakby nieoficjalnie adoptował Arkis. A ranny jest, bo myśleliśmy, że on jest zły, ale tak naprawdę nie jest.

-Nie wnikam w to.-Powiedziała z zdziwioną miną.-Zapraszam na obiad, bo to chyba już ta godzina.

-To kimf jest o RWLfiK.?-Spytała się Kamelia z buzią pełną jedzenia.

-Nie mówi się z buzią pełną.-Zwrócił jej, grzecznie, uwagę Arkaniusz.

-Cicho.-Powiedział do niego, gdy już miała pustą buzię, na co on w odpowiedzi przewrócił oczami.

Tarant widząc to się zaśmiał.

-RWLiK, to rząd, który teraz w akcie zemsty o trzynastu lat zabija wszystkie lukrecje i kaszanki.-Odpowiedział Alisa, bo już skończył jeść.

-W akcie zemsty za co-?

Alisa westchnęła.

-Za to, że moja babcie postanowiła plotkować o nim. Ale też również za to, że uważają, że jesteśmy diabelskimi stworzeniami.

-A twoja babcia to żona Darina.

Na chwilę musiała sobie przypomnieć całe drzewo genealogiczne swojej rodziny.

-Tak, tyle, że dziadek już wtedy nie żył.

-Ale jego żona żyje?-Nie poprzestawała na pytaniach Kamelia.

-Mam dobrą i złą widomość.-Powiedział Faran wchodząc do naszej jadalni.

-Najpierw ta dobra.-Powiedziałem.

-Niestety kolejność by się popsuła, więc zacznę od złej. Otóż wszyscy uciekli.

Najchętniej zacząłbym bić nogą w stół ze wściekłość, ale wiedziałem, że mi to nie przystoi ze względu na mój wiek, więc siedziałem po prostu cicho.

-A jak jest dobra?-Spytała się Alisa z wściekłością w głosie.

-Znaleźliśmy tiarę księżniczki.-Powiedział Faran pokazując nam ocaloną rzecz.

W odpowiedzi na to Alisa zaczęła mrużyć oczy, co oznaczało u niej „Naprawdę?".

-Wszystko z królewną dobrze?-Spytał zaniepokojony tym Faran.

-Tak.-Odpowiedziała Alisa, podeszła do niego i wzięła swoją ozdobę głowy.

Po tych czynnościach położyła ozdobę na komodzie.

-Tylko na przyszłość niech to będą sensowne dobre wieści, a nie taki głupotki, żeby już nie przeklinać.

-Szkoda mi Rajca.-Powiedziała do siebie Kamelia.

Na ta wiadomość wszyscy obróciliśmy się w jej kierunku.

-To Pani zna go?-Spytała się Alisa zdziwiona.

-Tak, jak i wszystkim tam.-Odpowiedziała.-Nie od zawsze siedziałam tam w piwnicy i czekałam na jedzenie.

-A co oznaczało to „zabójcy mojej rodziny"-Dopytywała się Alisa.

Na to Kamelia westchnęła, po czym wróciła do mówienia.

-Otóż, pewnego dnia, gdy miałam szesnaście lat pokłóciłam się z rodzicami, przez co pobiegłam do lasu, gdzie siedziałam pół dnia...

-A może Pani mówić tak konkretniej mówić?-Przerwał jej Tarant.

-Ale ja mówię konkretniej, tylko trzeba po prostu trochę poczekać.-Powiedział zdenerwowana, po czym kontynuowała.-Jednak gdy wróciłam i pomyślałam, że to było głupie nie było szansy na przeprosiny, bo znalazłam ich wszystkich martwych, łącznie z moim młodszy i mającym wtedy siedem lat bratem.

Niby już wcześniej wiedziałem, że tak było, ale jak słuchałam tego od niej to robiło się to sto razy bardziej straszne.

-Po jakimś czasie na miejsce gdzie stałam przybyli Hewko i Christo i również próbowali mnie zabić, ale ja ich uśpiłam tak jak dzisiaj, a gdy byli nieprzytomni ukryłam się w piwnicy, skąd wychodziła tylko w nocy, żeby sobie coś upolować do jedzenia.

-Czyli to to jesteś tą dziewczyną, która przeżyła?-Spytała się Arkis.

-Tak, to ja. Wracając jednak do opowieści, pewnego dnia usłyszałam nieustający płacz dziecka. Gdy płacz nie ustawał postanowiłam, że zakradnę się tam i zobaczę co się tam dzieje.

-I co się działo?

Kamelia westchnęła.

-Gdy już byłam w pokoju zobaczyłam niemowlę płaczące w kołysce. Pomyślałam, że może tam ktoś zaraz wejdzie, jednak znowu się zawiodłam. Znalazłam już wtedy moje skrzypce, więc postanowiłam na nich zagrać i to uśpiło to dziecko. Nagle usłyszałam jak ktoś do tego pokoju idzie, więc zamknęłam się w szafie, której myślałam, że nikt mnie nie znajdzie. Na szczęście tak było.

-Kim był ten, który wszedł?-Spytał się Arkaniusz.

-Christo. Powiedział wtedy do siebie „Jakim cudem ten bachor jeszcze żyje?". Jak to usłyszałam chciałam wybiec z tej szafy, ale się powstrzymałam. Od tego momentu regularnie przychodziłam do niego u go usypiałam w ten sposób, jak i się nim opiekowałam. W pewnym momencie jednak to ukrywanie przestało nim by, bo Christo się o tym dowiedział, ale na szczęście skończyło się na tym, że powiedział, że mam go trzymać z dala od niego. Po pewnym czasie od Kalisto dowiedziałam się czemu jest tak, a nie inaczej. Otóż matka Rajca zmarła przy jego porodzie, przez co Christo się wściekł i chciał, żeby jego syn umarł. Niestety w pewnym momencie musieliśmy się rozstać. Od tego momentu już się nie widzieliśmy.

Po opowiedzeniu tej historii w pomieszczeniu nastała cisza.

-Ja jeszcze chciałabym dodać, że wtedy kiedy moje zadanie się nie powiodło po jakimś czasie sam się podstawił po rękę swojego ojca.-Powiedziała cicho Arkis.

-Naprawdę?-Spytała się jej Alisa.

-Tak.-Odpowiedziała.-Po tym też opowiedział mi o pewnej dziewczynie, która nigdy nie dorasta. Teraz wiem o kogo mu chodziło.

-Arkis-powiedziała Alisa.

-Tak?

-Jak tutaj zamieszkasz nie musisz....

-Ale ja chcę brać udział w walce.-Przerwała jej przyjaciółka.-Chcę po prostu zrobić to co nie udało się moim rodzicom.

-Dobrze. A ty Kamelia?

Skrzypaczka zrobiła wielkie oczy, bo pewnie zdawało się jej , że mów ona tylko do Arkis.

-Też, choć pewnie będę musiała się nauczyć skoro minęły sześć lat, plus przez jakoś specjalnie nie miałam kontaktu z tym jak to teraz wszystko wygląda.

Wtedy to Alisa dała im obu po kolei, najpierw Arkis, potem Kamelii, rękę, które one uścisnęły.

-W takim razie jesteście „nieoficjalnie" przyjęte do TOLiKPR.

-A czemu nieoficjalnie?-Spytała się Kamelia.

-A czemu TOLiKPR?-Zdziwiła się Arkis.

-Nieoficjalnie, bo jeszcze będziecie musiały się zgłosić do Pani Mirindy, a TOLiKPR, dlatego że oni byli pierwsi, a twoi rodzice Arkis sobie zapożyczyli tą nazwę.

-Rozumiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro