Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Parę godzin wcześniej... Rozdział 36

Po tym co się wydarzyło obudziłam się z głową zwisająca w dół na nogi, a sama czułam, że jestem do czegoś przywiązana rękami i nogami.

Gdy podniosłam, z lekkim wysiłkiem, głowę zobaczyłam, że, jakiś dystans ode mnie, znajduje się biurko i fotel na, którym, siedział, przerażająco uśmiechnięty, Ferdydur.

-Miło mi Cię wiedzieć, królewno.-Powiedział, po czym wstał z mebla i podszedł do mnie, że byliśmy naprzeciw siebie.

Chciałam mu powiedzieć, że ja wcale nie, ale, w ostatniej chwili, ugryzłam się w język.

-Nie cieszysz się, że mnie-Zaczął mówić dotykając mojej szczęki, ale, po chwili, wbiłam mu obcas w kozaku w stopę, na co ten odsunął się masując to miejsce.

Po tym spojrzał się na mnie z wściekłością.

-A jak byłem dla Ciebie taki miły...-Powiedział oburzony.

-Jeżeli dla Ciebie bycie miłym oznacza zabicie jedynej osoby z mojej rodziny jaka jeszcze żyje to nie wiem co oznacza dla Ciebie bycie złym!-Krzyknęłam powstrzymując łzy.

-Uwierz może będzie gorzej.-Powiedział Ferdydur, po czym poczułam się jak gdyby uderzył we mnie piorun.-A teraz mów gdzie oni są?

-Kto?-spytałam się, gdy masowo wdychałam powietrze z szoku, żeby się uspokoić, jak i z bólu.

-Wspaniali!-Krzyknął tak, że się przestraszyłam jeszcze bardziej.-Gdzie oni są?!

-Ja nie-Zaczęłam kłamać, ale znowu rzucił on na mnie to samo zaklęcie i tym razem już poleciały łzy.

-Jak jeszcze raz okłamiesz to zaraz cię zacznę podtapiać.-Powiedział i podszedł do mnie znowu łapiąc mnie za szczękę.-GDZIE ONI SĄ?!

Przez jakiś czas jedynie łapałam powietrze, bo chciałam wymyślić dobre kłamstwo. Tak dobre, żeby w nie uwierzył i nawet nie pomyślał że choć trochę kłamie.

-Oni są-Zaczęłam mówić powoli.-Oni są-

-Mów szybciej do jasnej cholery.-Powiedział zdenerwowany mocniej ściskając moją twarz.-Nie mamy tutaj całego dnia.

-Niedaleko dawnej siedziby ptaków nocy.-Powiedziałam, wytężając swoje zdolności aktorskie.

Przez chwilę nic się nie działo, ale po tym poczułam jak jego place już się wżynają w moją twarz.

Również przysunął się on do mojego ucha.

-A ja też powiem Ci coś ciekawego.-Powiedział przerażającym tonem.-Riwier nie żyje od paru miesięcy.

Na tą wiadomość, myślałam, że tutaj zemdleję, a łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu.

-Nie.-Powiedziałam załamana, powstrzymując je, co było dla mnie prawdziwym wysiłkiem.

-Właśnie, że tak.-Kontynuował tym samym tonem.-Co prawda, dzięki magii, nie umarł na miejscu, ale został skazany, najpierw na oślepienie, a potem na ucięcie głowy, co oczywiście zrobiliśmy.

-Ty kłamiesz.-Powiedziałam, po czym po moim policzku pojawiła się łza.

Niby już wtedy wiedziałam, że źle to się może skończyć, ale i tak nie byłam przygotowana na to o czym miałam się dowiedzieć.

A najgorsze było to, że poświęcił się on dla mnie, żebym mogła przeżyć, choć sam mógł teraz żyć.

Po tym poczułam jak prawie nie mogę oddychać.

-A teraz prosiłbym o prawdę.

-Są oni w pałacu królewskim w Basadii.-Powiedziałam jednym tonem, a dopiero po tym zorientowałam co zrobiłam.

-Dziękuję.-Powiedział uśmiechnięty, po czym sprawił, że krzesło zniknęło, ja opadłam bezwładnie na ziemie, a sam wrócił do biurka.-Kapitanie Berden?

-Tak panie.

-Proszę zebrać jakąś grupę ludzi, bo za chwile wybieramy się do dawnego pałacu królewskiego w Basadii po wspaniałych, dobrze?

-Oczywiście.

Po tym oboje się rozłączyli, ale ja nadal i tak leżałam na podłodze zszokowana tym co zrobiłam. Nie miałam nawet siły płakać i myśleć, więc tylko leżałam.

-Dobra robota, Arteminetto.-Powiedział swoim charakterystyczny tonem, a chwilę później pogłaskał mnie po uszach.-A teraz czekaj tutaj tylko ładnie, aż, ktokolwiek, po Ciebie przyjdzie.

Gdy to powiedział wyszedł z pomieszczenia, ale ja, zamiast logicznie uciec przez okno, leżałam wpół przytomna na dywanie nie dając oznak życia.

Obudziłem się widząc jak wiszę parę metrów nad ziemią, prawie nie dostając z tego powodu zawału.

-Widzę, że się obudziłeś.-Usłyszałem po lewej stronie głos Arkaniusza.

-Jak długo my tu tak-?

-Jakiś dłuższy czas, bo ręce mnie już bolą.-Usłyszałem, dla odmiany, Taranta po prawo.

-Widzę że się państwo dobrze bawicie.-Usłyszeliśmy, pod nami, głos starego znajomego.

Ferdydur stał na wpół naprzeciwko, a na wpół pod nami patrzą się na nas z zainteresowaniem.

-Bawiliśmy dopóki ty się nie pojawiłeś.-Powiedział Tarant.

-A chcesz drugi raz piorunem?-Spytał się zdenerwowany przez zęby.

-Nie.-Odpowiedział tak samo Tarant.

-To bądź cicho.

-Zrobiłeś coś jej?-Spytałem się od razu, bo wolałem to od razu wiedzieć.

-A skąd.-Powiedział rozbawiony, więc od razu coś mi się w tym tonie nie spodobało.-Wręcz przeciwnie, to ona mi powiedziała gdzie jesteście.

Na ta wiadomość lekko się zdziwiłem, ale potem przestałem.

-Ona nigdy by czegoś takiego nie zrobiła.-Powiedziałem zdecydowanym tonem.

-A skąd możesz mieć pewność?-Powiedział rozbawiony.-Przecież nią nie jesteś.

-Tak, ale ją dobrze znam, a w szczególności na pewno lepiej od Ciebie, i gwarantuje, że nigdy by czegoś takiego się nie dopuściła.

Po zaśmiał się on krótko, ale skończył to szybciej niż zaczął.

-Dobrze, skończymy ten cyrk.

Po tym łańcuchy zniknęły, a my spadliśmy na twardą, zimną podłogę doznając ogromnego bólu, lecz, na szczęście, nic sobie nie złamaliśmy.

-Zostaniecie tutaj dopóki nie znajdę osoby, która zabierze was do miejsca gdzie będziecie przybywać.-Powiedział, po czym wyszedł zmykając drzwi tak, że w pomieszczeniu nastała ciemność.

-Wierzycie, że ona nigdy by czegoś takiego nie zrobiła?-Spytałem się po chwili ciszy jaka zapanował po wyjściu.

-Oczywiście, ale biorąc pod uwagę to jakim Ferdydur jest potężny to mógł je na niej wymusić magią.

-Czyli, krótko mówić, mogło być tak, że nie powiedziała tego ze swojej woli, tylko ją do tego zmusił?-Spytał się Arkaniusz.

-Właśnie tak.

Po tym, dało się słyszeć, jak drzwi się otwierają, a do pomieszczenia, nie licząc niego, weszła dziewczyna, w wieku Arti i Arkis, z czarnym włosami związanymi w dwa warkocze.

-Za prowadź ich Wisia do celi, bo ja mam inne sprawy na głowie.-Powiedział, po czym poszedł sobie, najpewniej, do swojego gabinetu, zostawiając naszą czwórkę samą.

On jednak nic nie odpowiedziała tylko podeszła do nas powoli, jak gdyby się nas bała.

-Pomóc wam wstać?-Spytała się, podając nam rękę, widząc jak długo leżymy.

-Nie sami to zrobimy.-Powiedział Tarant, po czym z trudem wszyscy to zrobiliśmy.

-W takim razie jak już wstaliście to zapraszam za mną.-Powiedziała, a potem zaczęliśmy to robić.

Cela nie okazała typową celą tylko domkiem otoczonym metalową siatką, która wyglądała wręcz jak zagroda.

-Tutaj będziecie przybywać dopóki sami wiecie co.-powiedziała, gdy już byliśmy po dwóch różnych stronach.-Jakaś osoba będzie wam przynosić jedzenie trzy razy dziennie i nie uda wam się uciec, ponieważ jest tutaj magiczna bariera, która nie działa jedynie na osoby, które należą do RWLiK.

Po tym zaczęła ona iść, ale, w ostatniej chwili, przypomniało mi się pewna rzecz.

-Poczekaj!-Krzyknąłem do niej na co ona odwróciła się zdziwiona.

-Tak?

-Wiesz gdzie może tutaj być królewna?

Pierwszy jej uczuciem na to było westchnięcie.

-Niestety nie, chodź bardzo bym chciała.

-Znasz ją albo czy ją poznałaś?

-Tak jakby, bo pod inną postacią, ale macie racje.

Gdy skończyła mówić poszła już na dobre zostawiając nas z tą zagadką.

-Może wejdziemy do środka?-Powiedział Arkaniusz.

-W sumie to dobry pomysł.-Powiedział Tarant i usłyszałem jak oboje zaczęli iść.

Po chwili również dołączyłem do nich, a nawet byłem od nich szybszy, bo pierwsza otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.

A tam o mało co nie dostałem zawału, bo na sofie siedziała na wpół przytomna Arti patrząca się martwym wzrokiem przed siebie.

-Na cztery krainy.-Powiedziałem do siebie po czym pobiegłem do niej najszybciej jak się dało.-Słyszysz mnie? Proszę powiedz czy mnie słyszysz?

Te dwa zdania powiedziałem, z ogromnym przerażeniem, bo nie było to w zupełności normalne.

Na szczęście, po chwili, gdy, w jej oczach, było widać życie, spojrzała się na mnie, po czym zaczęła płakać.

-Przepraszam.-Powiedziała zanosząc się płaczem.-Naprawdę nie chciałam mówić gdzie jesteście, ale on mnie do tego-

-Już dobrze.-Powiedziałem przytulając ją do siebie, po czym położyłem ją sobie na kolana i pocałowałem ją w czoło.-Wierzę Cię, że nie chciałaś.

-Nic nie jest dobrze.-Mówiła nadal płacząc.-Babcia nie żyje, Riwier też, a na dodatek wszyscy jesteśmy teraz tutaj zamknięci, a to wszystko przeze mnie.

-Nie miałaś wpływu na to, że to powiedziałaś. Ferdydur jest naprawdę potężny i nawet Tarant też by mu się nie oparł.-Powiedziałem głaszcząc ją po włosach.

-Mhm.-powiedziała pod nosem.-Artemist?

-Tak.

-Chcę do domu.-Powiedziała takim głosem, jakby miała się zaraz znowu rozpłakać.-I tak wiem, że nie mogę, ale tam przynajmniej mam kogokolwiek bliskiego, który żyje.

-Przecież masz nas.-Usłyszałem głos Arkaniusz w drzwiach, a z tyłu jego stał Tarant.-Jesteś dla nas nie tylko królewną. Jesteś jak bardzo bliski członek rodziny.

-A nawet jak siostra.-Powiedział Tarant.

-Naprawdę?-Spytała się zdziwiona podnosząc głowę w ich stronę.

-Tak.-Powiedzieli oboje rozbawieni naraz, a po paru chwilach podeszli do nas i dodatkowo ją przytulili.

-Dziękuje.-powiedziała po paru chwilach ciszy.

-Nie musisz w zupełności dziękować.-Powiedział Tarant nie przerywając czynności.-Tak to już po prostu jest w rodzinie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro