Parę godzin wcześniej... Rozdział 36
Po tym co się wydarzyło obudziłam się z głową zwisająca w dół na nogi, a sama czułam, że jestem do czegoś przywiązana rękami i nogami.
Gdy podniosłam, z lekkim wysiłkiem, głowę zobaczyłam, że, jakiś dystans ode mnie, znajduje się biurko i fotel na, którym, siedział, przerażająco uśmiechnięty, Ferdydur.
-Miło mi Cię wiedzieć, królewno.-Powiedział, po czym wstał z mebla i podszedł do mnie, że byliśmy naprzeciw siebie.
Chciałam mu powiedzieć, że ja wcale nie, ale, w ostatniej chwili, ugryzłam się w język.
-Nie cieszysz się, że mnie-Zaczął mówić dotykając mojej szczęki, ale, po chwili, wbiłam mu obcas w kozaku w stopę, na co ten odsunął się masując to miejsce.
Po tym spojrzał się na mnie z wściekłością.
-A jak byłem dla Ciebie taki miły...-Powiedział oburzony.
-Jeżeli dla Ciebie bycie miłym oznacza zabicie jedynej osoby z mojej rodziny jaka jeszcze żyje to nie wiem co oznacza dla Ciebie bycie złym!-Krzyknęłam powstrzymując łzy.
-Uwierz może będzie gorzej.-Powiedział Ferdydur, po czym poczułam się jak gdyby uderzył we mnie piorun.-A teraz mów gdzie oni są?
-Kto?-spytałam się, gdy masowo wdychałam powietrze z szoku, żeby się uspokoić, jak i z bólu.
-Wspaniali!-Krzyknął tak, że się przestraszyłam jeszcze bardziej.-Gdzie oni są?!
-Ja nie-Zaczęłam kłamać, ale znowu rzucił on na mnie to samo zaklęcie i tym razem już poleciały łzy.
-Jak jeszcze raz okłamiesz to zaraz cię zacznę podtapiać.-Powiedział i podszedł do mnie znowu łapiąc mnie za szczękę.-GDZIE ONI SĄ?!
Przez jakiś czas jedynie łapałam powietrze, bo chciałam wymyślić dobre kłamstwo. Tak dobre, żeby w nie uwierzył i nawet nie pomyślał że choć trochę kłamie.
-Oni są-Zaczęłam mówić powoli.-Oni są-
-Mów szybciej do jasnej cholery.-Powiedział zdenerwowany mocniej ściskając moją twarz.-Nie mamy tutaj całego dnia.
-Niedaleko dawnej siedziby ptaków nocy.-Powiedziałam, wytężając swoje zdolności aktorskie.
Przez chwilę nic się nie działo, ale po tym poczułam jak jego place już się wżynają w moją twarz.
Również przysunął się on do mojego ucha.
-A ja też powiem Ci coś ciekawego.-Powiedział przerażającym tonem.-Riwier nie żyje od paru miesięcy.
Na tą wiadomość, myślałam, że tutaj zemdleję, a łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu.
-Nie.-Powiedziałam załamana, powstrzymując je, co było dla mnie prawdziwym wysiłkiem.
-Właśnie, że tak.-Kontynuował tym samym tonem.-Co prawda, dzięki magii, nie umarł na miejscu, ale został skazany, najpierw na oślepienie, a potem na ucięcie głowy, co oczywiście zrobiliśmy.
-Ty kłamiesz.-Powiedziałam, po czym po moim policzku pojawiła się łza.
Niby już wtedy wiedziałam, że źle to się może skończyć, ale i tak nie byłam przygotowana na to o czym miałam się dowiedzieć.
A najgorsze było to, że poświęcił się on dla mnie, żebym mogła przeżyć, choć sam mógł teraz żyć.
Po tym poczułam jak prawie nie mogę oddychać.
-A teraz prosiłbym o prawdę.
-Są oni w pałacu królewskim w Basadii.-Powiedziałam jednym tonem, a dopiero po tym zorientowałam co zrobiłam.
-Dziękuję.-Powiedział uśmiechnięty, po czym sprawił, że krzesło zniknęło, ja opadłam bezwładnie na ziemie, a sam wrócił do biurka.-Kapitanie Berden?
-Tak panie.
-Proszę zebrać jakąś grupę ludzi, bo za chwile wybieramy się do dawnego pałacu królewskiego w Basadii po wspaniałych, dobrze?
-Oczywiście.
Po tym oboje się rozłączyli, ale ja nadal i tak leżałam na podłodze zszokowana tym co zrobiłam. Nie miałam nawet siły płakać i myśleć, więc tylko leżałam.
-Dobra robota, Arteminetto.-Powiedział swoim charakterystyczny tonem, a chwilę później pogłaskał mnie po uszach.-A teraz czekaj tutaj tylko ładnie, aż, ktokolwiek, po Ciebie przyjdzie.
Gdy to powiedział wyszedł z pomieszczenia, ale ja, zamiast logicznie uciec przez okno, leżałam wpół przytomna na dywanie nie dając oznak życia.
Obudziłem się widząc jak wiszę parę metrów nad ziemią, prawie nie dostając z tego powodu zawału.
-Widzę, że się obudziłeś.-Usłyszałem po lewej stronie głos Arkaniusza.
-Jak długo my tu tak-?
-Jakiś dłuższy czas, bo ręce mnie już bolą.-Usłyszałem, dla odmiany, Taranta po prawo.
-Widzę że się państwo dobrze bawicie.-Usłyszeliśmy, pod nami, głos starego znajomego.
Ferdydur stał na wpół naprzeciwko, a na wpół pod nami patrzą się na nas z zainteresowaniem.
-Bawiliśmy dopóki ty się nie pojawiłeś.-Powiedział Tarant.
-A chcesz drugi raz piorunem?-Spytał się zdenerwowany przez zęby.
-Nie.-Odpowiedział tak samo Tarant.
-To bądź cicho.
-Zrobiłeś coś jej?-Spytałem się od razu, bo wolałem to od razu wiedzieć.
-A skąd.-Powiedział rozbawiony, więc od razu coś mi się w tym tonie nie spodobało.-Wręcz przeciwnie, to ona mi powiedziała gdzie jesteście.
Na ta wiadomość lekko się zdziwiłem, ale potem przestałem.
-Ona nigdy by czegoś takiego nie zrobiła.-Powiedziałem zdecydowanym tonem.
-A skąd możesz mieć pewność?-Powiedział rozbawiony.-Przecież nią nie jesteś.
-Tak, ale ją dobrze znam, a w szczególności na pewno lepiej od Ciebie, i gwarantuje, że nigdy by czegoś takiego się nie dopuściła.
Po zaśmiał się on krótko, ale skończył to szybciej niż zaczął.
-Dobrze, skończymy ten cyrk.
Po tym łańcuchy zniknęły, a my spadliśmy na twardą, zimną podłogę doznając ogromnego bólu, lecz, na szczęście, nic sobie nie złamaliśmy.
-Zostaniecie tutaj dopóki nie znajdę osoby, która zabierze was do miejsca gdzie będziecie przybywać.-Powiedział, po czym wyszedł zmykając drzwi tak, że w pomieszczeniu nastała ciemność.
-Wierzycie, że ona nigdy by czegoś takiego nie zrobiła?-Spytałem się po chwili ciszy jaka zapanował po wyjściu.
-Oczywiście, ale biorąc pod uwagę to jakim Ferdydur jest potężny to mógł je na niej wymusić magią.
-Czyli, krótko mówić, mogło być tak, że nie powiedziała tego ze swojej woli, tylko ją do tego zmusił?-Spytał się Arkaniusz.
-Właśnie tak.
Po tym, dało się słyszeć, jak drzwi się otwierają, a do pomieszczenia, nie licząc niego, weszła dziewczyna, w wieku Arti i Arkis, z czarnym włosami związanymi w dwa warkocze.
-Za prowadź ich Wisia do celi, bo ja mam inne sprawy na głowie.-Powiedział, po czym poszedł sobie, najpewniej, do swojego gabinetu, zostawiając naszą czwórkę samą.
On jednak nic nie odpowiedziała tylko podeszła do nas powoli, jak gdyby się nas bała.
-Pomóc wam wstać?-Spytała się, podając nam rękę, widząc jak długo leżymy.
-Nie sami to zrobimy.-Powiedział Tarant, po czym z trudem wszyscy to zrobiliśmy.
-W takim razie jak już wstaliście to zapraszam za mną.-Powiedziała, a potem zaczęliśmy to robić.
Cela nie okazała typową celą tylko domkiem otoczonym metalową siatką, która wyglądała wręcz jak zagroda.
-Tutaj będziecie przybywać dopóki sami wiecie co.-powiedziała, gdy już byliśmy po dwóch różnych stronach.-Jakaś osoba będzie wam przynosić jedzenie trzy razy dziennie i nie uda wam się uciec, ponieważ jest tutaj magiczna bariera, która nie działa jedynie na osoby, które należą do RWLiK.
Po tym zaczęła ona iść, ale, w ostatniej chwili, przypomniało mi się pewna rzecz.
-Poczekaj!-Krzyknąłem do niej na co ona odwróciła się zdziwiona.
-Tak?
-Wiesz gdzie może tutaj być królewna?
Pierwszy jej uczuciem na to było westchnięcie.
-Niestety nie, chodź bardzo bym chciała.
-Znasz ją albo czy ją poznałaś?
-Tak jakby, bo pod inną postacią, ale macie racje.
Gdy skończyła mówić poszła już na dobre zostawiając nas z tą zagadką.
-Może wejdziemy do środka?-Powiedział Arkaniusz.
-W sumie to dobry pomysł.-Powiedział Tarant i usłyszałem jak oboje zaczęli iść.
Po chwili również dołączyłem do nich, a nawet byłem od nich szybszy, bo pierwsza otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.
A tam o mało co nie dostałem zawału, bo na sofie siedziała na wpół przytomna Arti patrząca się martwym wzrokiem przed siebie.
-Na cztery krainy.-Powiedziałem do siebie po czym pobiegłem do niej najszybciej jak się dało.-Słyszysz mnie? Proszę powiedz czy mnie słyszysz?
Te dwa zdania powiedziałem, z ogromnym przerażeniem, bo nie było to w zupełności normalne.
Na szczęście, po chwili, gdy, w jej oczach, było widać życie, spojrzała się na mnie, po czym zaczęła płakać.
-Przepraszam.-Powiedziała zanosząc się płaczem.-Naprawdę nie chciałam mówić gdzie jesteście, ale on mnie do tego-
-Już dobrze.-Powiedziałem przytulając ją do siebie, po czym położyłem ją sobie na kolana i pocałowałem ją w czoło.-Wierzę Cię, że nie chciałaś.
-Nic nie jest dobrze.-Mówiła nadal płacząc.-Babcia nie żyje, Riwier też, a na dodatek wszyscy jesteśmy teraz tutaj zamknięci, a to wszystko przeze mnie.
-Nie miałaś wpływu na to, że to powiedziałaś. Ferdydur jest naprawdę potężny i nawet Tarant też by mu się nie oparł.-Powiedziałem głaszcząc ją po włosach.
-Mhm.-powiedziała pod nosem.-Artemist?
-Tak.
-Chcę do domu.-Powiedziała takim głosem, jakby miała się zaraz znowu rozpłakać.-I tak wiem, że nie mogę, ale tam przynajmniej mam kogokolwiek bliskiego, który żyje.
-Przecież masz nas.-Usłyszałem głos Arkaniusz w drzwiach, a z tyłu jego stał Tarant.-Jesteś dla nas nie tylko królewną. Jesteś jak bardzo bliski członek rodziny.
-A nawet jak siostra.-Powiedział Tarant.
-Naprawdę?-Spytała się zdziwiona podnosząc głowę w ich stronę.
-Tak.-Powiedzieli oboje rozbawieni naraz, a po paru chwilach podeszli do nas i dodatkowo ją przytulili.
-Dziękuje.-powiedziała po paru chwilach ciszy.
-Nie musisz w zupełności dziękować.-Powiedział Tarant nie przerywając czynności.-Tak to już po prostu jest w rodzinie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro