7 czerwiec 686r. Rozdział 39
-Obudź się, obudzić się.-Mówiłem do niej zupełnie spanikowany, po tym, co przed chwilą zobaczyłem.
Obok niej znajdowała się krew.
KREW
A po tym zemdlała, czym pokazała, że choroba obozowa ją dopadła.
-Wszystko do-?-Zaczął pytanie Tarant, ale nie dokończył z powodu doznanego szoku po zrozumieniu sytuacji.
Po chwili dobiegł do nas również Arkaniusz, ale ten nic nie powiedział, ani się nie spytał.
-Co się tutaj-?-Spytała Wisia, po chwili ciszy, dołączając jako ostatnia, do nas wszystkich.
-Dopadła ją choroba.-Powiedział Tarant kucając obok mnie, żeby jej się przyjrzeć.
-A myślicie, że któryś z was jest-?
-Chodźcie coś zobaczyć.-powiedział Tarant po czym, gdy spojrzeliśmy, zobaczyliśmy, że na jej ręce nie ma już numeru obozowego.
Zdziwiło mnie to ogromnie, bo takie rzeczy nie zdarzają się normalnie.
-Jak on mogło-?-Zaczął Tarant, poruszając palcami po ich dawnej powierzchni, jednak nie skończył, bo ona nagle, niespodziewanie obudziła.
-Musisz uciekać.-powiedziała patrząc się na nią przestraszona.
-Przecież ja Cię tutaj-
-Musisz to zrobić.-powiedział zdecydowanym tonem, a po tym jej twarz przybrała wyraz gotowej do płaczu.-Proszę.
Na to z kolei tej drugiej udzielił się ten stan.
-Dobrze.-Odpowiedziała drżącym głosem, po czym zakryła swoja twarz i pobiegła przed siebie.
Gdy tylko to się stało, druga z nich, zaczęła na nowo kaszleć krwią, a na dodatek z jej oczu zaczęły płynąć łzy.
-Wszystko dobrze? Coś się dzieje?-Spytał się jej Tarant, któremu również udzielił się strach.
-Boli.-Odpowiedziała, a potem prawie, że od razu po czym, zaczęła kaszleć na nowo.
-Pewnie zaraz przestanie.-Powiedział do niej Arkaniusz, uspokajającym tonem.
-Na to to bym akurat nie liczył.-Usłyszeliśmy znajomy głos, który zbliżał się do nas.
Tym głosem okazał się Ferdydur we własnej osobie.
-I wyprzedzając wasze pytania czy nie powinienem być na bankiecie, to akurat z niego wyszedłem, na nasze spotkanie.
-Nie pamiętam, i myślę, że większość osób tutaj również, żebyśmy cokolwiek na ten temat ustalali.-Powiedział Tarant, który wstał, żeby stanąć naprzeciw niego.-A poza tym co znaczyły te twoje słowa?
Na to on się zaśmiał.
-Ta choroba tak naprawdę nigdy nie była chorobą.
Na to pomiędzy nami nastała chwila ciszy.
-W jakim sensie.?-Spytał się z lekka przestraszony Tarant.
-Otóż to osoba, która zrobiła innej osobie ten tatuaż wiązała się z nią więzią dzięki, której powodowała u niej te ataki.
-Przecież to nie ty-?-Zaczęła Arti, gdy akurat nie kaszlała.
-Właśnie, że to ja wytatuowałem królewnę, tyle, że pod inną postacią.-Kontynuował nadal, z przerażającym uśmiechem.-I muszę powiedzieć, że był to był dla mnie prawdziwy zaszczyt. A nawet jak państwo chcą mogę zaprezentować kontrolę tego zjawiska.
-Nie życzymy sobie te-Zaczął Tarant, ale nie dokończył.
Było to spowodowane tym, że zaczęła kaszleć ona jeszcze intensywnie, że już krew kapała jej z rak brudząc ubranie, a łzy leciały jeszcze bardziej.
-Przestań to robić, bo ją to boli!-Krzyknął do niego Arkaniusz, po dłuższym czasie obserwowania tego zjawiska.
-Po pierwsze wiem, że ją to boli, bo nie jestem głupi.-Powiedziała zdenerwowany, ale jego mina się po chwili rozchmurzyła.-Ale proszę, jak chcesz.
Po tym dało się jednie słyszeć jak wciąga ona bardzo szybko powietrze.
-A jeżeli już wszystko powiedziałem co miałem.-powiedział po czym uśmiechnął się przerażająco.-To możemy przejść do ostateczności.
Wręcz natychmiastowo zrozumiałem o co mu chodzi.
Chciał nas zabić.
Tutaj na miejscu.
-Quamo-Zaczął, ale nie dokończył, bo nagle naokoło jego szyi pojawiło się pnącze, które zaczęło go dusić.
Od razu przyszła mi na myśl tylko jedna osoba z tą mocą.
Wisia.
Oznaczało to, że tak do końca nie uciekła, tylko po prostu przyglądała się z ukrycia temu wszystkiemu.
-Kimkolwiek i gdziekolwiek jesteś, i tak Cię znajdę.-Powiedział zdenerwowany, po tym jak udało mu się uwolnić szyję z uścisku.
Po tym, przez pewien czas, nic nie było słychać, ale, w pewnym momencie, dało się słyszeć, jak koś biegnie po liściach, co, niemalże od razu, usłyszał Ferdyrur i wykorzystał sytuację.
-Proszę, proszę.-Powiedział, trzymając ją, parę metrów nad ziemią.-Wisława Mormon, ostatnia osoba, którą mógłbym sądzi o zrobienie czegoś takiego.
-Puszczaj mnie w tej chwili!-Krzyknęła robiąc to z trudem, bo również to musiał on kontrolować.
-Może trochę milej.-Powiedział, po czym sprawił, że tej jeszcze trudniej było oddychać.
-Nie będę miała dla przywódcy jednostki, która morduje niewinne osoby.-Powiedziała zdecydowanym tonem.
-Przypominam Ci, że to ona, a nie my, zabiła twoich rodziców sprawiając, że ty i twoja młodsza siostra jesteście sierotami. A poza tym to oni zaczęli nie my.
-Nie jest ważne kto zaczął, ale kto to wszystko zakończy. Zresztą co się dziwicie skoro przez te, w tamtym momencie, przez niemalże trzynaście lat mordowaliście każdego tamtej rasy, że już mieli-
Nie dokończyła tego jednak, bo Ferdydur uderzył nią o drzewo sprawiając jej tym ogromny ból.
-Zostaw ją!-Krzyknęła Arti, wydostając się z mojego objęcia i wstając na nogi.
-W takim razie co mam zrobić?-Spytał się z przerażającym uśmiechem.
-To mnie zabij pierwszą.-powiedziała odważnie sprawiając u mnie przerażenie.
-Nie.-Powiedziałem do niej przerażony.-Proszę Cię, nie...
-W takim razie podejdź do mnie.-powiedział.-Udowodnij, że jesteś gotowa na śmierć.
Na to ona jednak, nie przestraszyła się, tylko zaczęła iść do niego, a ja poczułem, że zły już cisną mi się do oczu.
-Możesz zaczynać.-Powiedziała drżącym głosem.
-Prindere cepsocci!-Krzyknął, po czym, w jej stronę, poleciało zaklęcie o czerwonym świetle.
-Nie!-Krzyknąłem zrywając się do biegu, ale złapał mnie Tarant uniemożliwiając to.
Pomimo tego, że myślałem, że ona umrze to się tak nie stało, bo ochronił ją opalit odbijając zaklęcie w stronę Ferdydura, przez, które poleciał na drzewo, po czym upadł na ziemię.
Arti stała jeszcze tak jakiś czas, na drżących nogach, po czym upadła, ale ja ją od razu złapałem i zobaczyłem, że znowu jest nieprzytomna.
-Skoro tak chcecie się bawić.-powiedział już zupełnie zdenerwowany, i czerwony jak pomidor.-To się zabawimy.
-Nie proszę.-powiedział Wisia próbując wstać, ale wtedy on przycisnął ją od ziemie.
-Nic z tego, panienko Mormon.-Powiedział, po czym obrócił twarz w nasza stronę.-Monis Magri!
Na to, zamknąłem oczy, i poczułem, jak wszyscy, jesteśmy blisko siebie, ale nie poczułem jak umieram, tylko jak ktoś unieszkodliwia zaklęcie, na co otworzyłem oczy.
Ta osoba miała niebieskie włosy, ale brakowało jej elfich uszu, więc ją od razu poznałem.
Pani Mirinda.
-Skąd się tu... Ał!
-Powierzymy, że ta akcja była od dłuższego czasu planowana, a nie spontaniczna.-Powiedziała, po czym obróciła się w nasza stronę i wytrzeszczyła oczy widząc nieprzytomną Arti.
-Pomimo tego, że Pani myśli, że jest źle to spokojnie uda się ją obudzić.-Powiedział Arkaniusz od razu wstając.
-W taki razie bardzo się cieszę.-Powiedziała nieprzekonana, po czym obróciła się na chwilę do tyłu.-Wracając jednak, plany się zmieniły i wszyscy teleportujecie się do jednego z pałacowych pokoi, bo tam teraz będziemy urzędować i budzicie królewnę, jasne?
-Oczywiście.-Odpowiedział Arkaniusz.
-W takim razie widzimy się w pałacu.-Powiedziała, po czym poszła w kierunku związanego Ferdydura obok, którego stał Saral.
Po tym przenieśliśmy się do jednego z królewskich pokoi na, którym od razu na łóżku ją położyłem.
-W takim razie ja ją trzeba obudzić?-Spytał się Tarant.
-Miłością.-Odpowiedział Arkaniusz.
-W jakim sennie?-Dopytałem się.
-Musisz ją pocałować.-Powiedział Tarant.
-Bardzo śmieszne wiesz.
-Otóż nie mój drogi.-Powiedział Arkaniusz do Taranta, czym sprawił mi ulgę.-Dlatego, że tyko te osoby, które to pozostało udało się odzyskać przytomność: Rajcowi, Nalini i Saguaro. A tym którym nie, umierali: Christo i Hewko.
-Ale czemu akurat miłość, a nie co innego?
-Ponieważ to ją traciły osoby, które przebywały w obozach, jak i dobroć. Dlatego właśnie to wybrali.
-Jednak ty, nadal, nie sprecyzowałeś co mamy zrobić, chciałbym zaznaczyć.-powiedział Tarant.
-Weźmy jej rękę, wszyscy trzej, uściśniemy i pomyślmy o czymś miłym albo o wspólnych chwilach jakie razem przeżyliśmy.
-Zgoda.
Na to wszyscy to zrobiliśmy, a po chwili zobaczyliśmy, że otworzyła ona oczy.
-Jak ja się tu-?-zaczęła pytanie, ale go nie dokończyła, bo wszyscy się na nią rzuciliśmy, żeby ją przytulić.
-Proszę, nie rób nam tego następnym razem.-Powiedział Tarant.-Bez wyjątku i obiecaj.
-Postaram się.-Powiedziała sennym głosem, po czym zasnęła w naszych objęciach.
Wtedy to położyliśmy ją w łóżku, po czym usłyszeliśmy, że weszła do pokoju Pani Mirinda.
-Przecież wy mieliście ją-
-Cii.-Powiedział Arkaniusz.-Ona śpi, może nawet Pani usłyszeć jak oddycha.
Po tym na chwilę byliśmy cicho, żeby jej pokazać swoją rację.
-Dobrze, przyznają wam rację.-Powiedziała pochylając się nad królewną.-Ale teraz macie iść spać.
-Po pierwsze, nie jesteśmy już małymi dziećmi...
-Ale tego dnia już się zdecydowanie za dużo zmęczyliście.-Powiedziała.
-A nie ma w czym pomóc na pewno?-Pytał się Arkaniusz.
-Proszę mi uwierzyć, że nie.-Powiedziała.-A co do królewny, to ja nią zaraz sama zajmę, więc dodatkowo proszę, żebyście wyszli.
-Dobrze, rozumiemy.-Powiedział Arkaniusz, po czym wziął nas za rękę i wyniósł nas z pokoju na korytarz.
-Dobranoc.-Powiedzieliśmy sobie, na pożegnanie, po czym poszliśmy w trzy różne kierunku.
Gdy dotarłem do pokoju, od razu, przebrałem się w koszule nocna i poszedłem spać, jednak nie mogłem zasnąć.
Nie rozumiałem tego, ponieważ byłem zmęczony, po tym wszystkim, jak i łóżko było tak miękkie, że powinienem się wręcz w nim zapaść.
Ostatecznie postanowiłem wstać i pójść do pokoju Arti, bo zrozumiałem, że to z jej powodu nie mogłem zasnąć.
Gdy tam doszedłem, zobaczyłem, że śpi on smacznie w koszuli nocnej przykryta kołdrą.
-Dobrze wiedzieć , że nic Ci nie jest.-Powiedziałem nad nią, po czym pocałowałem ją w czoło.
Zrobiłem tak, bo wiedziałem, że już nic jej, jak i nam nie grozi.
Nikt nas nie zabije, jak i będzie to miał to będzie miał to zdecydowanie utrudnione, jak i spotkają go konsekwencje.
Tak samo ze skrzywdzeniem, czy czymkolwiek złym w naszą stronę.
A nawet jak by pojawiła się w tle królowa Orlena, to i tak nie mamy się czego bać, bo sami wszyscy z tym poradzimy.
Wszyscy razem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro