25 lipca 885r. Rozdział 15
Przez cały czas nikt nas nie rozpoznał z czego się nie mało cieszyliśmy.
Podczas podróży okazało się też, że ludziom się występy podobały i czasami nawet, nie licząc pieniędzy, dostawialiśmy jakieś kwiaty lub słodycze.
Wracając jednak, sielanka, niestety, nie trwała długo.
Pewnego słonecznego dnia, gdy jechaliśmy w kierunku kolejnego miasta Arkaniusz robił obiad.
-Daleko jeszcze?-Spytał się zupełnie znudzony Tarant którego głowa leżała na stole.
-Możesz się przestać o to pytać?-Spytał się o Artemist, który rysował coś w swoim szkicowniku.
-Pograjcie razem w skojarzenia.-Powiedział Arkaniusz, który robił da nas szarawkę.
-To ja zacznę.-Powiedziałam.-Drzewo.
-Las.-Odpowiedział Artemist.
-Artimist.-Powiedział Tarant.
W odpowiedzi Artemist zaczął się na niego morderczo patrzyć.
-Za chwilę będziesz błagać, żebyś zaraz nie wylądował za wozem na pastwę losu i tego, że znajdziecie RWLiK.
-A co ja zrobiłem złego?-Spytał się Tarant.-Tak mi się to po prostu kojarzy.
-Nie.-Powiedział podniesionym głosem, tak, że ja go nieznająca się troch przestraszyłam.-Ty to po prostu robisz specjalnie.
-Obiad gotowy!-Powiedział Arkaniusz, który chciał dodatkowo przerwać tą kłótnię.-Jak wóz stanie weźcie krzesła i je wynieście na dwór.
Po chwili, jak na zawołanie wóz stanął.
-Ja pójdę przytrzymać wam drzwi.-Powiedziałam wstając i zrobiłam to co powiedziałam.
Po jakiś dziesięciu minutach byliśmy już na dworze i jedliśmy rozkoszując się dodatkowo piękną pogodą.
W pewnym momencie jednak, usłyszałam jakby niedaleko nastąpiła lawina, przez co od razu uniosłam uszy, żeby to lepiej usłyszeć i dowiedzieć się gdzie on jest.
-Wszystko dobrze?-Spytał się mnie naraz zdziwiony i zaciekawiony Tarant.
-Jakby usłyszałam, że gdzieś mogła nastąpić lawina.-Powiedziałam.-I chyba nastąpiło to w tym zboczu.
-Ciekawe, ale jeżeli chcesz tam iść to najpierw coś zjedz.-Powiedział Arkaniusz.
Na wiadomość o tym szybko skończyłam jeść, po czym pobiegłam tak, aż nie dotarliśmy do tego zbocza, pod którym znajdowały się tory a na nich coś zawalona ziemie, drzewa i inne rzeczy.
-Czyli jednak mam rację.-Powiedziałam widząc o wszystko
-Chcesz tam zejść.-Usłyszałam głos Artemista, przez, który odwróciłam się do tyłu.
Wtedy to zobaczyłam, ze stoi ich tak cała trójka, która wcześniej musiała pójść za mną.
-Przecież gdybym nie chciała, to bym tam nie szła.-Powiedziałam, jak gdyby to było w pełni logiczne.
-Może ja tam zejdę z tobą, żeby Ci się, na wypadek, nic nie stało?-Spytał się mnie Artemist.
-Nie trzeba.-Powiedziałam już rozpogodzona.-Wiem jak się schodzi po takim zboczu.
-Na pewno?
-Tak.
Artemist westchnął, jak gdyby pomimo zapewnień nadal się bał o moje bezpieczeństwo.
-Dobrze tylko uważaj na siebie.
Po tej prośbie zaczęłam powoli schodzić na dół.
Gdy byłam w trzech czwartych drogi, nagle potknęłam się i zaczęłam toczyć się po dróżce.
Kiedy już dotarłam na sam dół od razu zaczęłam ustawiać się w pozycji siedzącej.
-Alisa czy wszystko dobrze?-Spytał się mnie Artemist, który był już przy mnie.
-Tak wszystko dobrze.-Odpowiedziałam, bo nie czułam jakbym miała coś złamanego, a jedynie parę siniaków, puls parę raz z, który leciała krew.
Po chwili Artemist podał mi rękę, żebym mogła wstać.
Gdy wstałam okazało się, że moja czerwona halka była podarta, co mnie tak średnio obchodziło, bo nie była to dla mnie najważniejsza rzecz na świcie.
-Nic Ci się nie stało?-Spytał się mnie Tarant, gdy buł już przy nas, a za nim stał Arkaniusz.
-Nic, tylko halka mi się rozdarła.
Nagle usłyszałam jakiś pociąg, który zmierzał w naszą stronę.
-W też to słyszeliście?-Spytałam się.
-Co słyszeliśmy?-Spytał się Arkaniusz.
Zrozumiałam wtedy, że w ta stronę zmierzał pociąg, który mógł wpaść na tą górę i ludzie w nim będący mogli ponieść śmierć.
-Przynieście mi jakieś patyki.-Powiedziałam, bo postanowiłam ich ostrzec w postaci flagi z mojej halki, którą zaczęłam wtedy drzeć.
-Co ty robisz?-Spytał się mnie Tarant.-I na co są Ci te patyki?
-Zrobimy z nich flagi, żeby ostrzec nadjeżdżający pociąg.
-A kto będzie nimi machał.
-Ja.
Wszystkim wtedy oczy powiększyły się do rozmiaru talerzy.
-Nie, Alisa, to jest niebezpieczne.-Powiedział do mnie Tarant.
-Jestem tego całkowicie świadoma.-Powiedziałam kładąc przed sobą ostatni kawałek czerwonego materiału.-Tyle, że tam jest dużo ludzi, który nie zasługują na śmierć, stanie się ona przez to, że ktoś nie potrafił ich w porę ostrzec.
-Ale czemu musisz być to akurat ty?-Spytał się mnie Artemist.
Szczerze, nie miałam żadnego dobrego argumentu, więc zaczęłam się wtedy patrzyć w niebo zastanawiając się co ja mam powiedzieć.
-Szczerze, to czuję że ja to powinnam zrobić. Poza tym to jest mój kraj, pomimo iż mnie on nienawidzi, i ja powinnam go chronić.
Na chwilę pomiędzy nami nastała cisza.
-Masz rację.-Powiedział Artemist.-Jednak wolelibyśmy jednak wziąć w tym udział, żeby Ci w razie czego pomóc, dobrze?
-Dobrze.-Odpowiedziałam, choć nie chciałam ich na nic narażać.
Gdy już nasze flagi były gotowe stanęliśmy na torach, gdzie na przodzie stałam ja, a za mną pozostali.
-Na trzy.-Powiedziałam.
-Raz.-Powiedział Artemist.
-Dwa.-Powiedział po chwili Arkaniusz.
-Trzy.-Powiedział ostatni z nas wszystkich Tarant.
Na ten komunikat wszyscy zaczęliśmy machać flagami tak szybko jak potrafiliśmy, a po dosłownie paru sekundach pojawił się pociąg.
Wtedy zaczęliśmy machać nimi jeszcze szybciej, pomimo tego, że zaczęły nas boleć już od tego ręce.
Jednak pociąg nadal jechał, jakby nie widząc znaku ostrzegawczego zrobionego przez nas.
-Alisa chodźmy to nic nie da!-Krzyknął Artemist.
Ja jednak, nadal z nadzieją, machałam, bo nie miałam zamiaru się poddawać.
Pociąg z każdą chwilą był coraz bliżej mnie jednak ja nie zaprzestawałam swojej czynności, choć zżerał mnie strach, że w każdej chwili mnie rozjedzie, a oznaczałoby to moją śmierć.
-Alisa uciekaj!-Krzyknął Artemist, gdy już pociąg był metr przede mną.
Na ten komunikat machałam już tak bardzo, że ręce mogłyby mi odpaść, ale przez skupienie nie czułam bólu.
Nagle wokół nas zrobiło się biało z powodu pary z pociągu, a dzięki temu zrozumiałam, że pociąg zauważył mój znak.
-Udało się-Powiedziałam zupełnie wykończona i poczułam, że padam na ziemię.
Jednak nie poczułam żadnej belki, lub metalu, tylko dotyk w czyjeś ręki.
-Jakie szczęście, że żyjesz i tylko zemdlałaś.-Powiedziałem do siebie gdy zorientowałem się, że Alisa jest tylko nieprzytomna z powodu wysiłku.
-Życie wam niemiłe żeby wchodzić na tory?!-Spytał się na nas wściekły, czerwony na twarzy maszynista, który wyszedł na spotkanie z nami.
-My tylko chcieliśmy ochronić Pana pociąg.-Powiedział Tarant, pokazując na niebezpieczeństwo, przed którym ostrzegaliśmy.
Nagle twarz maszynista stawała się coraz mniej czerwona z każdą chwilą.
-Przepraszam Państwa i z tego co widzę jesteście tą słynną grupą aktorską, która jeździ po całej Erooli i zachwyca widzów w każdym wieku?
Popatrzyliśmy się wszyscy na siebie.
Ludzie lubili nasze występy, ale żeby aż tak to o tym nie wiedzieliśmy, jak, i nie pamiętaliśmy, żeby ktokolwiek nam o tym mówił.
-Z okazji tego, że uratowaliście nasz pociąg zabiorę was nim do następnego miasta, w którym będzie mogli zagrać nawet dla samego Ferdydura Muski, który aktualnie przebywa w Skymie.
Na wieść o Ferdydurze każdemu z nas włosy się zjeżyły.
-My chyba jednak skorzystamy z naszego wozu i niestety nie będziemy mogli wystąpić dla szanownego Pana.-Powiedział Tarant, powoli wycofując się w stronę wozu.
-Wóz też zostanie zabrany, bo wyślę do tego ludzi. Poza tym, nieczęsto zdarza się artystom ulicznym występować przed przedstawicielami rządu, nieprawdaż?
-Prawda.-Powiedział odważnie Arkaniusz.
-To zapraszam za mną do środka, bo wiecznie pociąg nie będzie tutaj stał.
W zasadzie, nie mogliśmy już nic zrobić i jedynie mogliśmy wejść w paszczę lwa z szansą na przeżycie.
Wziąłem, więc Alisę na ręce i, razem z nimi, poszedłem do środka pociągu.
Zostaliśmy, więc zaproszeni do przedziału pierwszej klasy, który był akurat wtedy wolny.
-Kiedy ja ostatnio czymś takim jechałem?-Spytał się sam siebie na głos Tarant.
-Odpowiem za Ciebie, dawno.-Powiedział do niego Arkaniusz.
Kiedy już się otrząsnąłem gdzie jestem, i zrozumiałem, że jest to jawa, to położyłem Alicję na jednym z foteli znajdujących się w przedziale.
-A ty Artemist też się boisz?-Spytał się mnie znienacka Tarant.
-Ale, że czego się boję?-Spytałem się zupełnie zdezorientowany.
-No, że tego występu przed sam wiesz kim?
-Trochę, ale jeżeli przez ten miesiąc nas nikt nie rozpoznał, to chyba nie mamy się o co martwić?
W odpowiedzi usłyszałem, że pociąg się ruszył, bo pewnie magią usunęli tą lawinę.
Pierwsze co usłyszałam po obudzeniu się to dźwięk tego, że pociąg miejsce, w którym się znajduje się porusza.
Ostatnie co pamiętałam, to to, że uratowałam pociąg przed katastrofą, a po tym straciłam przytomnośc.
Po chwili otworzyłam oczy, a pierwsze, co w tamtej chwili, zobaczyłam to był piękny sufit.
-Gdzie ja jestem?-Spytałam się siebie.
-W pociągu, który uratowałaś.-Usłyszałam głos Taranta.
Gdy tylko usłyszałam głos, odwróciłam się w jego stronę.
Z tyłu wszyscy, z którymi podróżowałam, albo stali albo siedzi na takich samych fotelach jak ja.
-A jak się tutaj znalazłam?
-To znaczy szanowny Pan maszynista sprawił, że będziemy występować przed naszym wrogiem numer jeden.
-Przed ptakami?-Spytałam się trochę przestraszona, bo nie miałam zamiaru widzieć Christo po raz drugi.
-Nie, tym drugim.
Na informacje „o tym drugim" myślałam, że zaraz zemdleję po raz drugi.
-Ty nie żartujesz?
-Niestety nie.
-A jakim cudem ten pociąg jedzie, jak przecież była ta lawina.
-Otóż za pomocą magii ją usunęli.-Wyjaśnił mi Tarant.
Nagle pociąg stanął.
-Już jesteśmy na miejscu.-Powiedział Arkaniusz.
-Idziemy wprost do paszczy lwa.-Powiedział przestraszony Artemist.
-Niestety nic nie możemy zrobić.-Powiedział Tarant.
W ostateczności po chwili wyszliśmy z pociągu.
Na powitanie, na peronie, czekał na nas piękny powóz, który miał pewnie nas do nich zawieźć.
-Zapraszam do środka.-Powiedział woźnica otwierając nam nawet drzwi do środka.
Gdy tylko już wszyscy byliśmy w środku powóz ruszył.
Jechaliśmy przez piękne miasteczko, które mnie trochę uspokajało, bo miałam się na co patrzeć i zapominałam przez to o tym co nas może zaraz spotkać.
Bardziej jednak od tego intrygował mnie cały czas zamyślony Tarant, którego min a wskazywała na wielkie skupienie.
-Nad czym tak myślisz?-Spytałam się go w pewnym momencie, bo już nie mogłam wytrzymać z ciekawości.
-Coś mi tu nie gra. Ferdydur mieszka z dziadkiem w stolicy, a nie w jakimś urokliwym miasteczku.
-A może po prostu wyjechał w postaci odpoczynku od tego zgiełku?-Spytał się go Arkaniusz.
-Nie mam bladego pojęcia.-Odpowiedział na jego pytanie Tarant.
Po jakiś dziesięciu minutach dotarliśmy do czegoś co można było nazwać ogromnym dworem, któremu bliżej było do zamku niż dworku. Był tak ogromny, że wydawało się, że mogłaby to być dawna rezydencja moich rodziców.
-Zaraz czy w tym dworze nie mieszka ten Sempero?-Usłyszałam pytanie Artemista.
Byłam zdezorientowana, bo nie wiedziałam o jakiego Sempero im chodziło.
-O jakiego Sempero wam chodzi?-Spytałam się.
-Taki jeden, który odkrył przepisy na te wasze słynne słodycze.
-Jakie słynne słodycze?
-Malagi, kaszanki, krówki...-Zaczął wyliczać mi Tarant, przez co roiłam się coraz bardziej głodna.
-Nie wyliczaj mi już tych rzeczy, bo robię się głodna.-Powiedziałam do niego.
-Jak tam sobie chcesz.
Po tym, otworzyły się drzwi i zobaczyliśmy w nich osobę, która nas tu dowiozła.
-Dotarliśmy.-Powiedział do nas, nawet się nam kłaniając.-Niestety nie będę wam mógł towarzyszyć, bo mam swoje własne obowiązki.
-Nie szkodzi proszę Pana.-Powiedziałam w odpowiedzi.
Po tym wszyscy wyszliśmy i zobaczyliśmy wtedy, że przed rezydencją stoją jakiś stragany i jest przy nich pełno ludzi w moim wieku jak i trochę starszych.
-Przepraszam.-Powiedział Tarant do woźnicy.-Czemu tu są te stragany? Właściciel dworu umarł i niedawno sprzedają jego meble czy jak?
-Odbywają się zapisy do organizacji młodzieżowej związanych z RWLiK. Będą one prowadzone przez: Sempero, Ferdydura Muskę i jego żonę, Emirę, więc z tego powodu do organizacji będą należeć jej dwaj bracia. Do organizacji można się zapiać po ukończeniu trzynastu lat.
Na wzmiankę o tych braciach się wściekłam, bo nie miałam zamiaru po raz drugi widzieć Riwiera.
Szczególnie po tym jak nas zdradził i to przez niego rodzice Arkis nie żyją i musiała pracować dla „ptaków".
-Wisia ja chcę z Tobą tam iść.-Usłyszałam czyiś dziecięcy głos.
Odwróciłam się, więc w tę stronę i zobaczyłam małą dziewczynkę przytulającą się do swoje starszej siostry, która była w moim wieku.
-Wiesz, że jesteś na to za mała, Wiesia. Poza tym to nie jest nic dobrego uwierz mi.
-To właśnie jest coś dobrego. Dla twoich rodziców.-Powiedziała starsza kobieta, przy nich stojąca, która była pewnie ich babcią.
-Ale rodzice nie chcieliby, żebym teraz szła na śmierć.
-Może by nie chcieli, ale tak po prostu wypada.
-Co to znaczy, że coś wypada? A gdyby wypadałoby chodzić bez ubrań cały dzień robiłabyś to?
Kobieta wetchnęła i przewróciła oczami.
-Ale przecież to byłoby bardzo dziwne.-Powiedziała Wiesia.
-Słuchaj mnie Arkis. Wiem, że tego nie chcesz...
-Nie. Ty właśnie tego nie wiesz.
Nie wiedziałam czemu, cały czas się na to parzyłam.
Może dlatego, że pomimo iż byłam tutaj prawie pół roku nadal nie mogłam przestać tęsknić za rodziną.
-Wszystko dobrze?-Spytał się mnie Artemist, wyrywając z stanu, w jakim się znajdowałam.
-Tak.-Odpowiedziałam mu, choć zasadniczo nie wiedziałam czy tak jest.
-Krótko mówiąc zapraszam za mną.-Usłyszałam głos osoby, która nas poinformowała czym jest to targowisko.
Zrozumiałam wtedy, że jeszcze coś im dodatkowo mówił, tylko ja się nigdy nie dowiem co.
Jednak w ostateczności poszłam za nim i postanowiłam się nie dopytywać o to co mówił.
Co ciekawe mężczyzna zaprowadził nas pod wejście i tam stanął zamiast do środka.
-Wy dwoje.-Powiedział pokazując na Arkaniusza i Taranta.-Zostajecie tutaj i czekacie. A dwoje pozostałych idzie za mną do środka.
Sama nie wiem, czemu nie zgodziłam się na to i próbowałam dyskutować, ale przeszłości niestety nie zmienię.
Tak samo tego co się stało potem.
Mężczyzna zaprowadził nas wtedy do pokoju na drugim piętrze, w którym nie było żadnych mebli i wyglądał jak gdyby miał być remontowany.
-Proszę tutaj zaczekać.-Powiedział do nas i sobie poszedł.
-Nie podoba mi się to.-Powiedział, do siebie, Artemist.
-Dobre spostrzeżenie.-Usłyszałam głos, który wydał mi się niezwykle znajomy.
Artemist poczuł wtedy to co ja, bo przyciągnął mnie do siebie jakby chciał mnie obronić przed tym głosem.
-Kim ty jesteś?-Spytał się go groźnie Artemist.
-Wasze największe koszmary.-Usłyszałam wtedy drugi głos, a po chwili zrozumiałam do jakich osób te głosy należały.
Pierwszy z nich należał do Ferdydura, który był ubrany, na przekór pogodzie, w czarny ubranie pasujące do jego włosów jak ulał.
Za to drugi głos do osoby, którą miałam w najmroczniejszych koszmarach, a dokładniej jego imię to było Christo Birden.
Ubranie takie same jak tego dnia, gdy go pierwszy raz zobaczyłam na oczy i miałam nadzieję, że już nigdy go nie ujrzę.
Gdy tylko Artemist otrząsnął się z szoku ich spotkania wziął mnie i zaczął ze mną uciekać z tego miejsca.
-Za nimi!-Krzyknął Ferdydur i po chwili dało się słyszeć, że za nami biegną.
Biegliśmy tak przez piętro dworu aż nie znaleźliśmy drzwi, które prowadziły na taki jakby taras, który łączył się dodatkowo z wieżą, która mogła służyć właścicielowi za jakiś magazyn.
Próbowałam je wtedy otworzyć jednak były one zamknięte.
-Świetnie.-Powiedziałam do siebie na głos w ironii.
Usłyszałam jednak dźwięk, który pokazywał co innego niż ja mówiłam.
-Jak to się-?-Spytał się Artemista, jednak przypomniało mi się, że ma on w kieszeniach wiele rzeczy i jedną z nich mógł być spinacz i dzięki niej drzwi mogły się otworzyć.
-Tutaj jesteście.-Usłyszałam zniecierpliwiony już głos Christo.
-Chodź.-Powiedział Artemist znowu biorąc mnie za drzwi i za pomocą ławki obok je zablokował.-To ich powinno opóźnić.
Po tym jak to powiedział zaczęliśmy biec po moście, który łączył jedną część budowli z drugą.
Gdy byliśmy w połowie drogi nagle poczuliśmy, że drewno, z którego był zrobiony most, się pod nami łamie.
Nagle w jednaj sekundzie zaczęliśmy spadać, a Artemist, żeby mnie ochronić wziął mnie do siebie.
Upadając poczuliśmy pod sobą jaki kolejny drewno, którego nie można było w ogóle dostrzec.
-Nic Ci się nie stało?-Spytał się mnie Artemist, którego twarz była centralnie naprzeciwko mnie i z tego powodu czułam się trochę nieswojo.
-Nie, nic. A tobie?
Artemist nie zdążył odpowiedzieć, bo niedaleko nas stali już Ferdydur i Christo, którzy patrzyli się na nas z dala od miejsca, z którego, jakby to określić, spadliśmy.
Ferdydur nawet chciał przejść pod barierką, która ochraniała przechodzące przez most osoby.
-Nie, rób tego, bo możesz sobie jeszcze coś zrobić.-Powiedział do niego Christo.-Zaraz znajdziemy sposób, żeby ich złapać.
Po tym usłyszeliśmy znowu ten sam dźwięk łamanego drewna i spadliśmy do piwnicy znajdującej się pod nami.
Tym razem jednak spadliśmy na materac.
-Artemist?-Spytałam się go jednak nie usłyszałam odpowiedzi.
Obróciłam się więc wtedy w jego stronę i zobaczyłam, że jest nieprzytomny z powodu, tego, że drewno przecięło mu skórę tak, że mógł zemdleć.
-Wstań proszę.-Powiedziałam, do niego, potrząsając nim.
-Teraz to mamy ich w zasadzie pod ręką.-Usłyszałam głos Ferdydura, który się nas patrzył prze tą dziurę przy której już był razem z Christo.
-Tak tylko teraz jeszcze znaleźć sposób, żeby do nich dotrzeć.-Powiedział Christo i zaczął już iść, bo nie było widać jego twarzy, tak samo jak tej należącej do Ferdydura.
-Gdzie ja jestem?-Usłyszałam głos Artemista.
Od razu się do niego przytuliłam, co on odwzajemnił po chwili szoku.
-W piwnicy pod dworko-zamkiem.-Odpowiedziałam.-Jak spadliśmy to zemdlałeś z powodu rany jaką masz.
Artemist, od razu, dotknął palcem miejsca, z którego nawet leciała mu już nawet krew.
-Masz rację.-Powiedział.-To jak teraz idziemy?
-Nie wiem.-Powiedziałam.-Może przed siebie?
Oboje nie wiedzieliśmy co robić, więc ostatecznie zrobiliśmy to co ja zaproponowałam.
Po pewnym czasie nagle zaczęło się robić w korytarzach ciemno.
-Masz zapałki?-Spytał się mnie Artemist.
-Nie.-Powiedziałam po sprawdzeniu wszystkich kieszeni.-Jednak przez to kim jestem widzę w ciemności, więc weź mnie za rękę.
Artemist zrobił to co ja mu powiedziałam i tak zaczęliśmy iść.
Przez cały czas ściskając jego rękę czułam się potwornie dziwnie, bo nigdy nie trzymałam tak żadnego z kolegów.
-Wszystko dobrze?-Spytał się mnie w pewnym momencie naszej wędrówki.
-Tak, a czemu pytasz?
-Bo tak jakoś mocno trzymasz mnie za rękę, jakbyś była zestresowana.
Dopiero teraz zrozumiałam, że to robiłam i na wiadomość rozluźniałam go.
-Po prostu tak bardzo się skupiłam na drodze, że tego nie zauważyłam.-Odpowiedziałam na jego pytanie, choć trochę zestresowana byłam.
-Jeżeli to nie jest prawda, to proszę, nie okłamuj mnie tylko powiedz mi prawdę.
Westchnęłam, ale postanowiłam powiedzieć prawdę.
-Boję się o Taranta i Arkaniusza.-Wyznałam mu po chwili milczenia.-Że coś może im się stać skoro to była zasadzka i celowo nas rozdzieli.
-Uwierz nic im się nie stanie, nawet jeśli ich schwytają. Po prostu ja to wiem.-Powiedział uspokajając mnie.
Na to zdanie nie odpowiedziałam nic.
Nagle zobaczyłam jednak jakiś symbol narysowany na skalnej podłodze.
-Zaczekaj tutaj.-Powiedziałam do Artemista puszczając jego rękę.
-Nie ma i tak co robić.-Odpowiedział mi.
Z ciekawości dotknęłam znaku, który po chwili spowodował ogromny wybuch światła przez co musiałam zamknąć oczy, żeby zaraz nie stracić wzroku.
Gdy otworzyłam jednak oczy zobaczyłam setki świecących kuleczek, które unosiły się nade mną i w ten sposób oświetlały Artemistowi otoczenie.
-Co się właśnie stało?-Spytałam się Artemista z nadzieją, że mi to wytłumaczy.
-Pewnie to jest taki specjalny system na wypadek zamachu, czy czegoś takiego.-Powiedział Artemis, po czym usiadł obok mnie.
Siedzieliśmy tak w ciszy, przez jakiś czas, aż nie poczułam jak dotknął on moją rękę po raz kolejny.
Zobaczyłam wtedy, że ma on przy sobie kromkę chleba, który nawet wyglądał na świeży.
-Masz zjedz.-Powiedział.
-A ty nie będziesz głodny?-Spytałam się go.
Wtedy to, wziął ją ode mnie i rozerwał na pół, dając mi jedną z dwóch części.
-Nie będę głodny jeśli o to pytasz.-Powiedział.
Po tym zaczęliśmy oboje jeść.
Ja w tym czasie dodatkowo mogłam się przypatrzyć tego jak to wszystko wyglądało naokoło nas.
Siedzieliśmy w korytarzu, zbudowany z kamienia, i może pokazywał w ten sposób do jakieś sekretnej komnaty pod tym zamkiem.
Jeszcze bardziej do tego przekonywało mnie to, że to miejsce było obrośnięte jakimś bluszczem, więc niedaleko musiało być jakie dojście do wody.
-Nad czym tak myślisz?-Spytał się mnie.
-Mam teorię, że niedaleko gdzieś musi być jakaś tajna komnata, bo inaczej ten bluszcz nie wyglądałby tak dobrze.-Odpowiedziałam mu, gdy również zjadał mój prowiant.
-Może masz rację.-Powiedział wstając i podał mi rękę, żebym również mogła wstać razem z nim.
Skorzystałam, więc z tego, więc, dzięki temu, mogliśmy znowu ruszyć w drogę, a po naprawdę długim czasie zaczęłam ziewać.
-Jesteś zmęczona.-Powiedział Artemist, stwierdzając fakty, zamiast się mnie o to spytać.
-Nie, wcale nie.-Powiedziałam i znowu ziewnęłam czując tym samym, że zaraz zasnę na miejscu na stojąco.
Wtedy to Artemist wziął mnie i położył przy jakiś ścianie siadając obok mnie, tak, że mogłam oprzeć głowę na jego ramieniu.
-Wiem, że jesteś śpiąca, więc się tutaj prześpimy.-Powiedział do mnie.
-A jak nas znajdą?-Spytałam się, powstrzymując, zamykające mi się przeciw woli, oczy.
-Nie znajdą. Zaszliśmy tak daleko i tak krętym korytarzem, że nie znajdą, bo dadzą sobie spokój w połowie.
-Dobrze, ale znajdź jakiś sposób na wyłączenie tego światła.-Powiedziałam i po raz trzeci ziewnęłam i zamknęłam już nawet oczy.
Po chwili usłyszałam, że światła pękły, a całe pomieszczenie pokryła zupełna ciemność.
Po tym w dosłownie chwilę zasnęłam nie bojąc się zupełnie niczego, skoro miałam obok siebie Artemista.
Jakiś czas po tym jak Alisa zasnęła zasnąłem również ja.
-Wstawaj!-Usłyszałem czyiś znajomy głos, który dał mi w tej chwili liścia w twarz.
Po chwili, po ataku, spojrzałem się na mojego napastnika, którego świetnie już znałem.
Riwier Sarmeński.
Nie zdziwiłbym się gdyby okazało się, że to on wpadł jakoś na nasz trop i powiedział o tym Ferdydurowi.
-Ty.-Powiedział do niego, jednak ten mnie zakneblował ręka.
-Cicho.-Powiedział do mnie patrząc się przez chwilę w lewą stronę.-Nie lubię Was...
-Z wzajemnością.-Powiedziałam do siebie w myślach.
-Jednak Christo i jego banda chcą Was złapać, a ja jestem zbyt miły, żeby na to pozwolić...
Nie chciałem już słuchać jego gadania, więc podciąłem do jedną nogą, przez co sprawiłem żeby się przewrócił.
-Ał.-Odpowiedziałem po doznanym upadku.
-Dziękuję, ale nie skorzystamy z propozycji.-Powiedziałem biorąc śpiącą, głębokim snem, Alisę na ręce.-Poza tym skąd mogę wiedzieć, że mnie drugi raz nie oszukasz?
-Po prostu mi uwierz, dobrze?-Spytał się gdy już stał naprzeciwko mnie.
-Jak Ci ostatni raz uwierzyliśmy okazało się, że nas oszukałeś, a tym samym skazałeś dużo kaszanek i lukrecji na śmierć.
Riwier wetchnął.
-Jakby Ci to określić?-Zaczął mówić.-Gdy zobaczyłem jak te stworzenia skazują na śmierć zrozumiałem swoje złe decyzje. I naprawdę, gdybym mógł cofnąć się w czasie to bym się nawet starał do nich przyłączyć. Więc zaufasz mi?
Chwilę musiałem się zastanowić.
-Dobrze. Jednak gdy mnie znowu okłamiesz to tym razem ty dostaniesz liścia w twarz.
Riwier się nerwowo uśmiechnął.
-Taka jedna informacja, niestety będę mógł uratować jedynie jedno z was.
Miałem ochotę mu wtedy przyłożyć jednak tego nie zrobiłem, bo to nie była jego wina, że mógł zabrać tylko jedną osobę.
-To zabierz Alisę.-Powiedziałem do niego.
-Dobrze, w takim razie zapraszam za mną.-Powiedział i zaczął nie prowadzić.
Okazało się, że zabrał mnie do jakiegoś podziemnego jeziora, u którego brzegu, przy
moście, stała łódka, która mogła kiedyś należeć do bogatej rodziny ze względu na te wszystkie zdobienia i jak on była duża.
-To jaki plan masz z tą łódką?-Spytałem się go, bo żaden z pomysłów z wykorzystaniem łódki nie przychodził mi do głowy.
-Otóż popłyniemy nią w bezpieczne miejsce, a dalszej części dla bezpieczeństwa misji nie będę mógł Ci niestety powiedzieć.
Westchnąłem, bo jednak chciałem znać szczegóły tego co sobie zaplanował.
-Takie mam jeszcze pytanie. Jak by mnie złapali to co ja mam im powiedzieć?
-Powiedz, że się utopiła w tym jeziorze, ponieważ chciała popełnić samobójstwo.
Gdybym nie trzymał Alisy na rękach, to bym mu dał w mordę.
-Czy...ty...zdurniałeś?-Pozwiedzałem wypowiadając powoli każde słowo z ogromnym gniewem.
-Nie.
-A nie mogłeś wpaść na coś lepszego.?
-Nie.
Na tą odpowiedź postanowiłem w odpowiedzi się powili od niego oddalać, bo na
żadne mówienie o samobójstwie się nie pisałem.
-Czekaj. Pomyśl. To dobry pomysł, bo nie będą jej już szukać i w ten sposób będzie bezpieczna.
-Ale będą chcieli znaleźć ciało.-Zauważyłem spostrzegawczo.
-Nie będą, bo w tym jeziorze są ryby, które w chwilę zjedzą każde martwe ciało.-Odpowiedział mi Riwier.-To jak kolego...
-Nie jestem twoim kolegą.-Powiedziałem przez zęby do niego.
-Dobrze to jak „szanowny panie", zgadzasz się?
-Tak.-Powiedziałem, bo nie chciałem, żeby cokolwiek złego stało się Alisy.
W ostateczności poszedłem z nią do łódki, gdzie Riwier wziął ją za nogi i w ten sposób położyliśmy ją oboje w tej części łódki, na której znajdowały się jakieś koce i poduszki jakby on przewidział, że Alisa będzie spać.
-To jak już wszystko załatwione to żegnam.-Powiedział machając mi, jednak w pewnym momencie sam wstał z łódki i podszedł do mnie.
-Królewna ma szczęście, że ma takie osoby jak ty i oni przy sobie.-Powiedział do mnie.-Szczególnie po tym jak musiała opuścić miejsce, które było dla niej przez większą część życia domem.
Między nami nastała chwila milczenia.
-Wracając dowiedzenia.-Powiedział i pstryknął palcami, przez co nagle przeniosło mnie do jednego z korytarzy miejsca, w którym z Alisą spaliśmy.
-Jak tylko Cię znajdę to nogi Ci z czterech liter powyrywam.-Powiedziałem do siebie w myślach.
-Tam jest usłyszałem jego myśli.-Usłyszałem głos Saguaro.
-Świetnie.-Powiedziałem i zacząłem się powoli po cichu wycofywać w nadziei, że mnie jednak nie znajdą tak szybko.
-Stój, bo stracisz życie.-Usłyszałem głos Christo.
Wtedy zrobiłem to o czym on powiedział.
-To jak już łaskawie stanąłeś to teraz pokaż nam swoją twarz.-Powiedział znowu Christo.
Po raz kolejny zrobiłem to co on mi kazał.
Okazało się, że są z nim wszyscy nie licząc Rajca, który pewnie teraz spał w łóżku.
-Gdzie jest twoja koleżanka?-Spytał się mnie, mrożącym krew w żyłach, tonem Christo, który dodatkowo miał w ręce pistolet gotowy do strzału w moim kierunku.
-Popełniła samobójstwo.-Powiedziałem drżącym głosem, o samo wypowiedzenie tego mnie ogromnie przeraziło.
-Co zrobiła?!-Spytał się ogromnie zdenerwowany.
-Zabiła się.-Odpowiedział stający na równo z nim Hewko.
-Wiem co to znaczy, do pioruna ciężkiego!-Krzyknął do niego, odwracając głowę w jego stronę.
Po powiedzeniu tego jego głowa znowu obróciła w moim kierunku.
-I ty jej na to pozwoliłeś, tak?
Westchnąłem, bo musiałem wymyślić jakiś logiczny argument, żeby się nabrali i jej potem nie szukali.
-Tak, ponieważ doskonale wiem, że ona wolałaby umrzeć z powodu krwiożerczych stworów niż z przykładowo rozstrzelania.
Pomiędzy nami nastała taka martwa cisza, że jedynie co było słychać to jak ktoś oddycha lub mucha, która sobie pomiędzy nami latała.
-A ty czemu z nią tego nie zrobiłeś?-Spytał się tym razem ze spokojnym, i za razem dociekliwym, głosem.
-Ponieważ poprosiła mnie o to. To było jej ostatnie życzenie przed śmiercią.
Znowu nastała cisza, której nawet nie przerwała ta mucha.
-Jeżeli już wszystko wiemy, to czas już to zakończyć.-Powiedział Christo, opuszczając pistolet na dół.
Nagle poczułem wtedy jak ktoś mnie z tyłu ogłuszył, przez co w sekundę upadłem i moje otoczenie spowił mrok, który świadczył również o tym, że zostałem przez nich pojmany i za jakiś czas będę musiał również ujrzeć Ferdydura, a kolejny czas cały rząd Erooli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro