25 kwietnia 685r. Rozdział 12
-Królewno, pospiesz się nie mamy czasu.-Powiedziała, o nienormalnej nawet dla mnie (zwykle wstawałam o ósmej, również kiedy miałam w wolne) godzinie, Mirinda.
-Co-o? Która godzina?-Powiedziałam zaspana, bo nie wiedziałam co się dzieje, ale po chwili sobie przypomniałam, że dzisiaj mieliśmy mieć to spotkanie.
-Piąta rano.-Odrzekła Mirinda.-Ale już teraz powinniśmy się szykować, żebyś wyglądała świetnie.
Niechętnie wstałam z łóżka, bo, w mojej opinii, tej mafii byłoby obojętnie, jakbym wyglądała, bo ich to pewnie nie interesuje.
-Ale pewnie będzie im obojętnie jak wygląda.-Powiedziałam jako argument, żeby wrócić do łóżka i pospać jeszcze tak z pół godziny.
-Nie po to, całe dziewięć dni stałam na głowie, żeby wszystko było wyśmienite, żebyś teraz królewno spała.
-A pozostali to co?
-Otóż oni nie musza się tak bardzo szykować, dlatego wstaną później.
-Ale to jest niesprawiedliwe.
-Życie jest niesprawiedliwe.
Przez chwile między nami panowała cisza.
-A skąd wzięliście ubrania?-Spytałam się ostatecznie, bo pomyślałam, że może to ją trochę rozpogodzić, bo wiedziałam, od Sarala, jak bardzo się tym tematem interesuje.
-Twoje ubranie to jedyna rzecz jak została po rodzinie królewskiej, u której pracowałam jako pokojówka, jaka przy sobie mam, bo należała do twojej matki, a suknie dostałam w dzień rewolucji. Za to ubrania dla twoich kolegów wzięliśmy z sklepów, bo zasadniczo dla trzech osób kosztuje to tyle ile dla ciebie jednej.
Po chwili dawna pokojówka mojej mamy spojrzała na zegarek i na jej twarzy wymalowało się zdziwienie.
-Teraz to już naprawdę musimy się spieszyć.-Powiedziała i zaczęła mnie ciągnąc, za rękę, na dół.
-Wystawać!-Krzyknął Saral.
-Jeszcze chwila.-Powiedział w reakcji na to Tarant.
-Trzeba było wczoraj pójść wcześniej spać, Panie Tarant.
-Jest dopiero siódma.-Powiedział, z akcentem na „dopiero", Tarant.-A my tam mamy być na równo jedenastej.
-Jak chcesz się szykować szybko i w pospiechu to proszę bardzo.-Powiedział Saral wychodząc i trzaskając drzwiami tak, że lustro się przewróciło i trochę pękło.
-Będziemy mieli...-Zaczął mówić Tarant.
-Nie będziemy, bo się nie stłukło.-Powiedziałem za Taranta.
-Jak tam sobie chcesz.-Powiedział do mnie, po czym wstał.-Nie wiem jak wy, ale ja wolę się naszykowany na to spotkanie.
-Przecież przed chwilą-Zaczął Arkaniusz
-Ale to już jest zamierzchła przeszłość.
Po tym, chciałem mu powiedzieć, że było to chwile temu, ale ten po chwili pstryknął i zniknął.
Pomimo, że wszyscy się długo znaliśmy, nadal nie mogłem się do tego przyzwyczaić.
Jeszcze, przez chwile, byłem zszokowany, ale po tym czasie popatrzyłem się tępym wzrokiem na Arkaniusza.
-Ja idę za nim.-Powiedział i wstał.
-W sumie ja też.-Powiedziałem i zrobiłem to samo.
-Wyglądasz przepięknie królewno.-Powiedziała Mirinda, patrząc na wynik swojej czasochłonnej pracy, czyli mnie.-Podoba Ci się?
-To jest arcydzieło!-Powiedziałam zachwycona, patrząc się na swoje odbicie w lustrze.
Miałam na sobie piękna rozłożysta, granatową suknie posiadającą jeszcze białe lekko bufiaste rękawy, których koniec był przyozdobiony perłami, a spódnica była tak długa, że jedynie w lustrze widziałam pod nią buty.
Moje włosy były splecione w warkocz, który leżał na nadal rozpuszczonych włosach.
Miałam też naszyjnik z niebieskiej wstążki na, którym znajdowały się koraliki w kolorach srebra jak i różnych odcieniach bieli.
Na sukni też ostatnie dwa centymetry były przeznaczone na biały, pofalowany materiał.
Wśród też tego warkocza miałam przyplątana niebieską wstążkę.
-Dziękuję.-Odpowiedziałam i przytuliłam Mirindę, a ona po chwili odwzajemniła mój miły gest.
-Przyniosłem tiarę.-Rozpoznałam glos Farana (i tak wszyscy pozwolili mówić mi do siebie po imieniu, a ja zgodziłam się na formę „królewno").
Obróciłam się wtedy, żeby zobaczyć jak wygląda moja tiara, ale ona nie przykuła moją uwagę tak jak wygląd dawnego karczmarza.
Miał on na twarzy rany, z których momentami ciekła mu krew.
-Kto Ci to...?-Spytała się zszokowana pokojówka.
-Matka Arkaniusza.-Odpowiedział.-Ja nie wiem co z ta kobieta jest, ale ja bym ją najchętniej, gdybym był jej synem posłałbym ją do psychiatry.
-To gdzie masz tą tiarę?-Spytała się pokojówka.
Elf westchnął i zza siebie wyciągnął pudełko, które było rozmiaru takiego do którego wkłada się tort z cukierni.
Po chwili otworzył to pudełko i moim oczom ukazało się coś w rodzaju tego co nosili cesarzowie w Rzymie.
Chodzi o te liście laurowe, tyle, że mój był złoty i przyozdobiony małymi diamentami.
-Schyl głowę.-Poleciał mi Mirinda, a ja to wykonałam.
Chwile potem poczułam , że na mojej głowie znajduje się to co wcześniej zobaczyłam w skrzynce, ale, co ciekawe, czułam się w nim dość wolno, a myślałam, że będzie mi z nim ciężko.
-Wyglądasz przepięknie Wasza Wysokość.-Powiedziała mi, pełna zachwytu, Mirinda.-A na dodatek bardzo przypominasz swoją matkę?
-Tak.-Powiedział ucieszona, po czym na chwilę przycichła, pewnie w tęsknocie za nią.-Tak.
To ostatnie słowo wypowiedziała ze smutkiem, co sprawiło, że zrozumiałam, że pewnie tęskni za nią.
-Jak chcesz to możesz zobaczyć w lustrze jak wyglądasz tej tiarze.-Powiedziała, co ja postanowiłam zrobić.
Wtedy to, mogłam zobaczyć, czy opłacało się wstać o te szóstej.
I powiem, że się opłacało.
Choć i tak nadal uważałam, że tą mafię w ogóle nie będzie to interesować jak ja wyglądam.
-Która godzina?-Spytała się moja cudotwórczyni.
Elf spojrzał na zegarek.
-Dziesiąta.-Poinformował, po chwili, elf.
Po informacji, oczy Mirindy wyglądały jak spodki do filiżanek.
-Boże już tak późno.-Powiedziała spanikowana kobieta, po czym wzięła mnie za rękę, po czym zaczęła tak szybko ciągnąc na dół.
-Czemu te się cały czas tak na siebie patrzysz?-Spytał się mnie Tarant.
-Bo nie mogę uwierzyć, że to to odbicie to jestem ja.-Odpowiedziałem mu, odwracając się do niego na chwilę, po czym wróciłem do lustra.
Nigdy nie miałem na sobie bardziej eleganckiego ubrania niż teraz.
Nawet u mnie w domu było coś takiego niemożliwe.
Co prawda moja matka uszyła coś podobnego kiedy miałem dziesięć lat, ale to nie równało się z tym co miałem teraz na sobie.
Nigdy tez również nie myślałem, że kiedykolwiek będę miał to ubranie na sobie.
Szczególnie w moim ubraniu zrobiło na mnie wrażenie to to, że miałem tą jakby z płachtę zrobioną z żółtego materiału zszytą do lewej barki, była spuszczona z dwóch stron i tak, że zakrywała mi całą rękę
-No chodź tutaj, nie wstydź się.-Usłyszałem głos Pani Mirindy, który wyrwał mnie z zadumy.
Mówiłem do niej „pani", bo nie zgodziłem, żeby mówić do przyjaciółki mojej mamy do imieniu, bo wydawało mi się to dość dziwne.
Zrozumiałem, że nie mówiła tego do mnie tylko do Alisy, która kiedy wyszła wprawiła mnie w osłupienie tak, że patrzyłem się na nią szeroko otwartymi oczami z niedowierzaniem, że to ona.
W tamtej chwili wyglądała dla mnie była dla mnie najpiękniejszą kobietą na świecie.
-Wyglądasz bardzo ładnie.-Powiedziałem do niej, lekko zszokowanym głosem.
-Ty również.-Powiedziała do mnie.
-Spieszcie się macie jeszcze tylko poł godziny.-Poinformowała nas z tyłu dawna przyjaciółka mojej mamy.
-Zanim jednak się to stanie mam pytanie do Arkaniusza.-Powiedział Faran, który zaniepokoił mnie tym, że miał dużego siniaka na twarzy.
-Tak?-Spytał się zdziwiony Arkaniusz.
-Czy twoja matka jest nienormalna?-Spytał się pełen złości elf.
-Tak.-Odpowiedział za Arkaniusza, Tarant.
-To nie było pytanie do ciebie.-Powiedział przez zęby Arkaniusz.
-Ale i tak mogę wyrazić swoje zdanie.-Powiedział, po czym uśmiechnął się do niego, a drugi z nich wyglądał tak jak gdyby chciał go pobić.
-Moja matka jest normalna, tylko ma swoje specyficzne momenty.-Powiedział, nadal patrząc się zły na Taranta.
-O to ciekawe, bo odkąd mieszkam z tobą ma je ona niemal codziennie.-Powiedział, patrząc się na przyjaciela.
-Ona po prostu musi się do Ciebie przyzwyczaić.-Powiedział Arkaniusz.-A dokładniej to co ona Panu zrobiła.
-Zaczęła bić miotłą, przez co ledwo uszedłem z życiem.-Powiedział.-Wracając jednak, jeżeli już wszystko powiedziałem, idźcie na to spotkanie.
Postanowiliśmy w sprawie tego całego czasu nie dyskutować, że jeszcze jest długo i jedyne co zrobiliśmy to przewróciliśmy wszyscy na razem oczami.
-Dziękujemy za poinformowanie.-Powiedział Arkaniusz.
-Nie ma za co.-Powiedział elf, po czym wyszedł z pozostałym zostawiając nas samych.
-To się przenosimy czy nie?-Spytał Tarant, bo to on miał tego dokonać.
Wszyscy trzej pozostali zaczęliśmy się na siebie patrzeć, żeby się dowiedzieć jakie kto ma o tym zdanie.
-Chyba możesz.-Powiedziała Alisa.
Tak, więc się stało i chwile potem staliśmy w jakimś gospodarstwie, a nie siedzibie najsłynniejszej mafii.
W skład gospodarstwa wchodziła czerwona stodoła niedaleko której pasły się dwa konie (jeden biały, drugi czarny), biały, drewniany dom z werandą i drogą lekko brukowana po, której chodziły sobie w najlepsze bażanty.
-Jesteś pewny, że to dobre-?-Zaczął pytanie Arkaniusz.
-Arti!-Krzyknęła Arkis.
Kiedy już dawny leśny demon przybył do nas zobaczyłem na jej twarzy jakąś szarą plamę, która była siniakiem, przez co zrozumiałem, że ktoś mógł ją pobić, co od razu skojarzyło mi się z tym jak była ty ponad dwa tygodnie temu nerwowa.
-Czy ktoś Cię...?-Chciałem się o to ostrożnie spytać.
-A to?-Powiedziała pokazując plamę.-Przez przypadek, jak byłam zaspana, uderzyłam głową o drzwi, bo zbyt mocno jej do siebie przyciągnęłam.
Ja jednak, jej nie uwierzyłem, ale postanowiłem się jej o to nie dopytywać.
-Coś wcześnie przyszliście.-Powiedziała.
-Chcieli się nas po prostu pozbyć.-Powiedział Tarant.
Alisa westchnęła, ale nie skomentowała.
-A czemu ta mafia mieszka na jakieś farmie, a nie eleganckiej rezydencji?-Spytał się, dotychczas milczący, Arkaniusz.
-Dla niepoznaki i żeby ich nikt nie złapał, nawet jeżeli od trzynastu lat nie ma już króla i królowej.
Arkaniusz pokiwał głową.
-Rozumiem. Sprytne to jest.
-Oprowadzić was po okolicy?
-Czemu nie.-Powiedziała Alisa i my się z nią zgodziliśmy, bo i tak nie mieliśmy niczego innego do roboty.
-To zapraszam za mną.-Oznajmiła Arkis.
Podczas wycieczki dowiedzieliśmy się między innymi, że te konie nazywają się Koń i Konik (nie wiem kto normalny nazywa konie, ale każdy może mieć różne fantazje co do imienia swojego wierzchowca), że bażanty to są okoliczne a nie hodowlane przez „ptaki" i że tak naprawdę to tą farmę to oni pozyskali przez to, że zabili całą rodzinę w niej mieszkającą choć podobno jedna z osób ocalała.
Z czego, ten ostatni fakt zmroził i mi krew w żyłach i już wiedziałem, że nie będę przez to mógł spać w nocy.
-Ile jeszcze zostało czasu do tej rozmowy?-Spytała się Alisa, która w chwili wypowiedzenia tego zdania była zupełnie blada, a było to spowodowane pewnie tą historią.
Arkis spojrzała na swój zegarek, który wyjęła z jednej ze swoich kieszeni w sukience.
-Za pięć jedenasta!-Krzyknęła przerażona.-Musicie się spieszyć, bo się spóźnicie.
W tym jednym momencie to się akurat zgodziliśmy.
Pędziliśmy, więc na złamanie karku, żeby zdążyć na czas, co nam się na szczęście udało. Jednak musze również dodać, że byliśmy na styk, bo dwie sekundy przed jedenastą i wtedy właśnie zapukaliśmy do drzwi.
Osobą, która, nam je otworzyła, był niebiesko włosy elf z oczami koloru akwamarynu ubrany w taki jakby dość królewskie ubranie, co mnie bardzo zdziwiło, bo Arkis mówiła, że fortuna i się powoli kończyła.
-Saguaro miło mi.-Powiedział i ukłonił się, gdy drzwi już były na oścież.
Pierwszy jakie skojarzenie miałem do tego to to, że nazywał się tak jedne z członków elfiej rodziny królewskiej, ale szybciej zapomniałem o tej myśli, niż mi ona przyszła do głowy.
-Dziękuję za powitanie.-Powiedziała Alisa, takim królewskim tonem, który u niej jeszcze nigdy nie słyszałem, więc czasami nawet przez to zapominałem, że jest ona królewną.-Mogłaby, się dowiedzieć, gdzie odbędzie się spotkanie?
-Zaprowadzę was tam.-Powiedział i wszedł do środka, żeby nas tam zaprowadzić.
Spotkanie okazało się, że odbędzie się ono w jednym z pokojów choć ze wzglądu na pogodę, ja urządziłbym go na dworze.
Pokój, w którym miało się odbyć spotkanie był według mnie średniej wielkości i jak dla mnie trochę za mały jak na takie spotkanie.
W pokoju stał długi i szeroki stół gdzie przy jednej stronie był ustawione pięć krzeseł, a przy drugiej tyle samo choć tego nie rozumiałem.
W środku powitali nas czterej mężczyźni, z których jeden był niski i z jego tyłu wyrastał mu krowi ogon.
Nigdy kogoś takiego nie widziałem i nie pamiętam, żeby o kimś takim słyszał.
Najdziwniejsze jednak było to, że wszyscy ubrali się tak jak gdybyśmy nie byli jakimiś ważnymi ludźmi.
-Proszę usiąść.-Powiedział jeden z nich, który patrzył się na Alisę wyjątkowo nieprzychylnie, i tak zrobiliśmy, dzięki czemu również zobaczyliśmy, że obok nasz będzie siedzieć Arkis.
-To po co tutaj przyszliście?-Spytał się mężczyzna z okularami i kruczoczarnymi włosami, obok, którego siedział chłopak w moim wieku, lub lekko straszy, który nie bardzo cieszył się, że tu jest i ten mężczyzna z ogonem.
-A może by się tak się pan przedstawił?-Spytała się Alisa.
-Chciałbym przypomnieć, że to wy jesteście tutaj gośćmi, a nie my.-Odpowiedział chłodno.
-Ale to nie oznacza, że nie możemy poznać waszych imion.-Odpowiedziała zdecydowanym głosem.
Na to mężczyzna przewrócił oczami.
-Christo Birden.-Powiedział przez zęby.-Ten elf, który was tutaj zaprowadził to Saguaro, obok mnie seidzi mój syn, Rajec, a ten, który ma ogon to Hewko.
-Ja jestem Arteminetta, to jest Artemist, ten to Tarant i jest jeszcze Arkaniusz.-Powiedziała pokazując na każdego z nich po kolei.-Miło mi państwo poznać.
-Dziękujemy za przedstawienie się, ale pewnie chwile po spotkaniu o tym zapomnimy.-Powiedział Christo.-Wracając jednak, jaka jest to sprawa?
-Otóż...-Zaczęła mówić Alicja.-Chcielibyśmy my was zaangażować...
-Nie.-Odpowiedział.
-Niech Pan mi da dokończ...
-Nie.-Powtórzył swoje zdanie o tym.
Alicja przewróciła oczami, a jej mina świadczyła o tym, że była o krok od wydarcia się na nich.
-Jak jakieś dziecko.-Powiedziała do siebie.-To w takim razie niech Pan mi powie, czemu nie chce się Pan zgodzić.
-Ponieważ coś takiego zdarzyło się dwadzieścia lat temu i skończyło się to tym, że wszystkie ptaki wpędzono w kozi róg i jedyny kto przeżył wtedy to ja i Hewko.
-Ale było minęło.
-Właśnie, że nie.-Odpowiedział.
Alicja zaczęła patrzeć się w sufit, co świadczyło o tym, że ma dość, a minęło jedynie z jakieś dziesięć minut.
-A poza tym wszystko się skończy tak samo jak z tym poprzednim TOLiKPR gdzie wszyscy umarli.-Powiedział Hewko, a z głosu przypomniał mi przeciętnego mieszkańca wsi.-Daję swoje życie za to.
-Jak się tak nastawisz to tak będzie.-Odpowiedziała, na jego rozważania Alicja.
-Zamknij się.-Odpowiedział do niej co mi się zupełnie nie spodobało i to nie tylko, dlatego że była ona dla mnie ważną osobą.
-Nie takim tonem do królewny, rozumiesz.-Powiedziałem do niego takim głosem, żeby go przestraszyć, jak i przez zęby z powodu zdenerwowania.
-Ty myślisz, że ja się ciebie boję.-Spytał się mnie, niczym jakiś chojrak, kpiącym ze mnie tonem.
-Słyszałeś co on powiedział.-Stanął po mojej stronie Tarant, i to już go przekonało, żeby odpuścić.
W akcie tego usiadł już normalnie na tym krześle, a my zrobiliśmy to samo nadal patrząc się na niego tak, żeby czuł strach.
-Nie przejmuj się nim Hewko, bo sam nie pochodzi z jakieś niezwykłej rodzin-
-Przepraszam musze na chwilę wyjść.-Powiedziałem, i nie wiedziałem, czy nawet, się na to zgodzili, ale już wyszedłem trzaskając na sam koniec drzwiami.
Zrobiłem, bo miałem tego wszystkiego dość.
Tych członków i ich durnego oporu.
Jak również tego wnerwiającego Hewka, który pewnie sam nawet pochodził z największej wsi w całym kraju. Poza tym potrzebowałem się po prostu przejść, bo moje nerwy przechodziły czas próby.
Kiedy tak chodziłem po całej rezydencji zobaczyłem w pewnym momencie portret jakieś rodziny.
Kiedy się do niego zbliżyłem zrozumiałem, że mogła być to rodzina, która tu kiedyś mieszkała.
Na portrecie znajdowała się matka, ojciec, córka i syn, ale najbardziej jednak moją uwagę przykuła ta córka.
Miała ona kręcone włosy koloru miodu i uśmiech, który mi się zdawał, że zawsze swojej rodzinie nawet jak było źle poprawiał im humor.
Miała na sobie żółtą sukienkę, z taką jakby kamizelką z zielonego materiału.
Po zobaczeniu tego uśmiechu postanowiłem, że wrócę tam i że dam radę.
Kiedy już miałem iść nagle nieznana siła pociągnęła mnie do tyłu i wpadłem przez to w objęcie człowieka, który już z na samym początku, nie licząc Christa, który patrzył się na nas z wielką ciekawością.
Wtedy to też wreszcie mogłem zobaczyć jak wyglądał, bo wtedy nie miałem zamiaru się w ogóle na niego patrzeć.
Miał on brodę, która mi się kojarzyła mi się z bezdomnym. Była ona brązowa tak jak jego włosy, tyle, że ta broda miała również ślady siwienia.
Jego ubraniu składało się z płaszcza, którego czasy świętości skończył się już dobre, kilka lat temu.
Gdy tylko już zobaczyłem jego twarz chciałem uciec, ale on mnie trzymał taki mocno, że było to dla mnie a wykonalne.
Próbowałem też krzyczeć, jednak, wtedy on przyłożył swoją dłoń do mojej twarzy, żebym był cicho.
-Zamknij się albo już teraz Cię zabiję.-Usłyszałem od niego.
Przestraszony zgodziłem się na warunek.
-Grzeczny młodzieniec.-Usłyszałem i zaczął gdzieś ze mną iść nadal trzymając mnie przy sobie.
Szliśmy tak przez cały dom, aż nie dotarliśmy do czegoś co mogło być przejściem do piwnicy.
Wtedy to nagle, jak za pomocą telekinezy, klapa, z która pewnie było wejście, otworzyła się.
Jednak nie było tam żadnych schodów tylko ciemność.
-Musimy się już pożegnać, Artemist.-Powiedział, wepchnął mnie do tej dziury i po chwili zamknął przejście.
Wtedy to dla mnie zaczęła się absolutna ciemność.
Gdy wstałem zrozumiałem, że jednak odległość, od podłogi do klapy, nie była taka duża jak na samym początku myślałem.
Zacząłem szukać miejsca, gdzie jest sufit i nawet momentami skakałem, bo myślałem, że może mi to pomóc.
Niestety jednak się to nie udało.
Próbowałem, więc krzyczeć aż nie rozbolało mnie gardło, więc musiałem przestać, bo inaczej straciłbym głos.
Myślałem, że gorzej już chyba nie będzie, ale los postanowił inaczej.
Nagle poczułem jak ktoś na mnie naskoczył i zaczął przytrzymywać mnie do ziemi, a dopiero po chwili mogłem zobaczyć kto to był dzięki należącymi do tej osoby oczami, które świeciły.
Zobaczyłem też wtedy, że naskoczyła na mnie pajęczyca.
Stworzenie, które najczęściej jest człowiekiem po wielu trudnych przeżyciach, z którymi musi się mierzyć sam.
Czasami jest to dziecko dwóch z nich.
Zawsze, nie licząc dziecka, można ich powrócić do tego jak byli dawniej dzięki opalitom.
Po popatrzeniu się na nią chwilę z jej rysów twarzy zrozumiałem, że to ta młoda dziewczyna z portretu i to ona jedyna przeżyła tą tragedię.
-No nareszcie jakaś ofiara.-Powiedziała do mnie, przerażającym głosem, który od razu wprowadził doprowadził mnie do strachu.-Od tygodnia już nic nie jadłam.
Już jej kły były przy mojej szyi, gdy podjąłem ryzykowny czyn.
-Czekaj!-Krzyknąłem do niej, na co dziwne, przystała i się ode mnie odsunęła tak, że widziałem jej zupełnie bladą twarz.-Możemy porozmawiać o tym wszystkim co przeżyłaś.
Gdy mówiłem to zdanie z nadzieją w głosie liczyłem, że okaże się ona łaskawa i zostawi mnie w spokoju.
Ta jednak zaczęła na mnie groźnie syczeć.
-Nie.-Powiedziała i skierował swoje spojrzenie ze nie tak, że było ode mnie do niej tak z parę centymetrów odległości.-Ja pokrzywdzona. I nikt z mojej pieśni nie zrozumie nikt! Oprócz bezkształtnego i marnego dźwięku!
Potem poczułem jak mnie ona ugryzła, po czym w jednej chwili zasłabłem, a w drugiej straciłem przytomność.
Od czasu kiedy, ostatni raz byłam w szkole, nigdy nie byłam tak zestresowana jak teraz.
W pewnym momencie Artemist zniknął i nie wracał, Tarant, który poszedł go szukać również nie wracał.
Musiałam rozmawiać z osobami, które trwale stały przy swoich przekonaniach i były uparte jak jakieś osły.
A najgorszy z nich to był Christo, choć nie było z czego wybierać, bo tylko on i Hewko się do nas odzywali, bo Rajec i Saguaro siedzieli cicho (z czego ten pierwszy wyglądał jeszcze na znudzonego), a Kalisto cały czas znikał.
Rozumiem, że nieczęsto widzi się tak blisko królewnę (szczególnie ze względu na rewolucję jak i to, że zniknęłam na prawie trzynaście lat) no, ale mógłby się z tym opanować.
Z każdą minuta miałam ochotę stąd wyjść jednak się opanowywałam, bo wiedziałam, że jest to ważne dla TOLiKPR, a ja nie chciałam ich zawieść.
-Co tak się nie odzywasz?-Usłyszałam od tego Hewka.
-Bo nie chcę rozmawiać z takimi upartymi osłami jak wy.-Powiedziałam, do siebie, w myślach, bo wiedziałam, że o tym się nie dowiedzą.
Niestety jednak zapomniałam, że jest też wśród nich elf i że on potrafi czytać w myślach.
-Proszę o powtórzenie.-Powiedział Saguaro.
Wtedy to się zorientowałam jaki zrobiłam głupi błąd.
-Ja nic nie powiedziałam.-Zaczęłam się bronić, jak i wyprężać swoje zdolności aktorskie, żeby nie domyślili się, że ja kłamię.
-A to w myślach to co było?-Spytał się mnie.
-A co ona powiedziała w myślach.-Powiedział ten z ogonem.
-Nie mów mu tego.-Powiedziałam to tego elfa, również myślami, ale on postanowił mnie jednak nie słuchać.
-Powiedziała, że cytuję: "Nie chcę rozmawiać z takimi upartymi osłami jak wy".
Wszystkie wtedy spojrzenia skierowały się na mnie.
-A myślałam, że się jeszcze polubimy Sagauro.-Pomyślałam i nawet w tam tej chwili mnie nie interesowało czy o usłyszy czy nie.
-Czemu nas obrażasz?-Spytał się ten, który był szefem tej mafii.
-Ja was nie obrażam tylko stwierdzam prawdę.-Powiedziałam.
-A to czemu według Ciebie jest prawda?
-Otóż-Zaczęłam się tłumaczyć.-Jesteście wszyscy nie do wytrzymania, stoicie przy swoich przekonaniach jak uparte osły i nie wiem jakim cudem do jasnej cholery Arkis z wami po trafi wytrzymać, bo wszyscy jesteście bardziej denerwujący niż moi koledzy z klasy, z tamtego świata, co jest wyczynem wręcz nierealnym.
-Widzisz jaką masz wulgarną przyjaciółkę Arkis.-Powiedział Hewko patrząc się na Arkis, która byłą już wystraczająco zestresowana i jakby się bała, że ktoś mógłby jej coś zrobić.
I w tym momencie miarka się przelała.
Nikt nie będzie mi obrażać przyjaciółki.
Chwyciłam, więc Hewka za koszulę i przyciągnęłam do siebie tak, żeby nasze oczy się razem świetnie widziały.
-Po pierwsze, jak chcesz usłyszeć wulgaryzmy to zapraszam do mojej klasy, a po drugie na co dzień się tak nie zachowuję tylko wtedy jak ktoś mnie zdenerwuje i po trzecie, i ostatnie, sam się nie wymądrzał, bo najpewniej i tka wywodzisz się ze wsi, jasne?
Po chwili zdjęłam swoje ręce z jego koszuli, bo już mu powiedziałam wszystko to co chciałam.
Kiedy już ten głupek siedział usłyszałam jak Christo, druga najbardziej denerwująca mnie persona, coś mu powiedział.
-Nie przejmuj się tą dziewczyną wychowaną w zacofanej wsi.
Wtedy to wstałam i wyszłam tak jak Artemist trzaskając drzwiami.
Nie lubiłam jak ktoś obrażał miejsce, gdzie się wychowałam.
Co prawda w Wilczej Górze nie było nic oprócz zamkniętego sklepu, z którym mieli coś zrobić jednak to był mój dom, bo do Eroolii jeszcze musiałam się przyzwyczaić.
Na dodatek na jego wspomnienie poczułam, że lecą mi łzy po oczach, a nie chciałam, żeby myśleli, że jestem słaba.
Jeszcze nie wiedziałam gdzie mogłabym się ogarnąć w spokoju, bo na tym mi również zależało.
-Alisa czekaj.-Usłyszałam za sobą głos Arkaniusza.
Nadal jednak szłam, ponieważ nie chciałam, żeby widział mnie on w takim stanie na, który pozwoliłam sobie, do teraz tylko jeden raz. Przy Artemiście.
-Podziwiam Cię, że odważyłaś się powiedzieć to temu kretynowi prosto w twarz.-Powiedział, na co już stanęłam, ale i tak się na niego nie spojrzałam.
Zdziwiły mnie jego słowa, bo Arkaniusz należał bardziej do osób, które by powiedziały „ale czemu jesteś dla niego taka niemiła".
-Wiem gdzie jest łazienka, gdybyś chciała się doprowadzić do porządku.-Powiedział, po chwili wpatrywania się we mnie.
-Dziękuję.-Powiedziałam.-Mógłbyś mnie tam zaprowadzić?
-Oczywiście.-Powiedział, wziął mnie za rękę i zaczął ze mną tam iść.
Po chwili do niej dotarliśmy.
-Postoję tutaj jakby Ci się coś stało.
Weszłam, więc tam do środka i zaczęłam myć twarz wodą.
Kiedy już miałam wyjść usłyszałam jakieś gwizdanie przez, które nie mogłam się ruszyć.
-Witam Waszą wysokość.-Usłyszałam czyiś głos.
Najpierw się przestraszyłam, że może to być Ferdydur, jednak szybko zrozumiałam, że to nie jego głos.
Zawsze jednak mógł magią zmienić swój głos, żeby mnie przechytrzyć.
-Kim ty jesteś?-Spytałam się przestraszona.
-Kimś kto obserwował waszą czwórkę już od początku waszego pobytu w tym miejscu, nawet jeżeli nie byliście tego świadomi.
Nie powiedziało mi to nic, jednak gdy jakaś tajemnicza siła pociągnęła mnie do tyłu zobaczyłam twarz tego mężczyzny, który się na nas lampił. Kalisto Zacar (czyt. Zakar).
-Alisa wszystko dobrze?-Spytał się mnie zza drzwi Arkaniusz.
-T-tak wszystko dobrze.-Powiedziałam, starając się nie brzmieć na przestraszoną.
-Nie to miałaś powiedzieć.-Powiedział i zobaczyłam przez jego ręce skaczące różne kolory, które oznaczały magię.-Powiesz „Musisz przyjść tutaj na chwilę".
Jednak nie musiałam tego mówić, bo Arkaniusz postanowił tutaj przyjść, a wtedy to mój, prawie, porywacz rozpłynął się w powietrzu, a ja wylądowałam na podłodze i na niej leżałam.
Kiedy Arkaniusz to obaczył podbiegł do mnie i klęknął przy mnie.
-Wszystko dobrze?-Spytał się patrząc mi w oczy.
-Tak.-Powiedziałam nadal przestraszona.
-Proszę Cię Alisa powiedz mi prawdę.-Powiedział patrząc mi się w oczy.
Nagle zobaczyłam, że z tyłu nadal czaił się ten, który przed chwilą zniknął.
-Arkaniusz obróć się i zniknij stąd.-Odpowiedziałam.
-Nie ma mowy, że Cię tu...-Powiedział jednak nie dokończył, bo został z tyłu ogłuszony.
-I już nikt mi nie przeszkodzi w planie.-Powiedział do siebie ten, który przed chwilą ogłuszył.
Nie wiedziałam co robić, więc z moich oczu poleciały łzy.
Po chwili znów poczułam tę siłę, która mnie pociągnęła jakiś czas wcześniej tyle, że teraz w drugiej ręce porywacz trzymał nieprzytomnego Arkaniusza.
Szliśmy tak jakiś czas, aż w pewnym momencie doszliśmy do klapy, która prowadziła pewnie do piwnicy.
Po chwili klapa się magicznie otworzyła pokazując zupełnie pustą przestrzeń.
-Szkoda, że się muszę z wami rozstać moi mili wspaniali.-Powiedział i wepchnął mnie tam jako pierwszą, na szczęście, ja spadłam na cztery kończyny i nic mi się nie stało.
Szybko też się odsunęłam, żeby Arkaniusz na mnie nie spadła.
Również pośpiesznie się do niego zbliżyłam, bo wiedziałam, że nie ma tyle szczęścia i coś mogło się mu stać.
Po chwili klapa się zamknęła i już nie mogliśmy się uwolnić.
-Gdzie my jesteśmy?-Spytał się mnie Arkaniusz, gdy się już obudził.
-W piwnicy.-Odpowiedziałam.
-Jak my się tu...?-Spytał się mnie, gdy nagle przerwał mu to żeński głos Goluma.
-Kolejne dwie ofiary.-Powiedziała blada kobieta z długimi czarnymi włosami. Pajęczyca.-Kalisto jest dla mnie dzisiaj nad wyraz hojny.
-Siedź tutaj.-Powiedział i zaczął wstawać przy czym go powstrzymałam i zabrałam mu miecz.
-Nie.-Odpowiedziałam.-To ty siedź tutaj, a ja się tym zajmę.
-Nie dasz rady.
-Ja wiedzę w ciemności, ty nie. Plus, ja jeszcze mam pomysł jak ją pokonać i wiem o niej dużo więcej niż ty, bo go o niej głownie czytałam, gdy wy zostaliście przeniesieni przez Riwiera.
Arkaniusz nie odpowiedział.
-To prawda.-Powiedział po chwili.-Tylko uważaj na siebie.
-Możesz być pewny i sam też to rób.-Powiedziałam, wstając i dzierżąc w jednaj ręce jego miecz, a w drugiej trzymając opalit na nitce.-Pokaż się!
Po chwili nagle poczułam, że pojawiła się ona niedaleko mnie ja jednak jej uniknęłam, a ona przewróciła się na podłogę.
-Niezła jesteś.-Powiedziała, po wstaniu na równe nogi.
-Dziękuję za komplement.-Powiedziałam i nagle runęłam na podłogę, bo ktoś związał mi czymś nogi.
Po chwili leżała na mnie pajęczyca przez, którą pewnie upadałam.
-Najpierw Ciebie pozbawię krwi, żebyś nie musiała patrzeć jak twój kochany kolega umiera.
Wtedy podcięłam jej żyłę mieczem, z której od razu prysnęła krew.
Wykorzystałam to, żeby się uwolnić i niestety moje nogi przejęły nade mną władzę i zaczęłam biec po piwnicy.
-Nie wygrasz tchórzostwem!-Krzyknęła, tamując krwawienie z szyi robić sobie opatrunek z pajęczyny.-Jeszcze Cię dopadnę.
W pewnym momencie się o coś potknęłam biegnąc cały czas przed siebie.
-Czym ty jest...?- Powiedziałam w myślach, ale gdy tylko to zobaczyłam wstrzymałam oddech z przerażenia.
Tą rzeczą był zupełnie nieprzytomny Artemist.
Zbliżyłam się od razu do niego w obawie, że nie żyje, ale na szczęście żył, jednak ledwo.
Na jego szyi pojawił się stopniowo szary ślad świadczący o tym, że on umiera.
Miałam już zacząć płakać jednak zorientowałam, się, że muszę ją pokonać, bo tylko wtedy to Artemist powróci do życia.
-Czyli znalazłaś już swojego kolegę?
-Tak. Na dodatek to będzie twoje ostatnie spojrzenie na tego kolegę.
Ruszyłam na nią z całej siły z mieczem, ale, niestety, ta okazało się, że jest ona silniejsza ode mnie.
Odebrałam mi ona miecz i znowu położyła się na mnie.
-Na pocieszenie przed odpłynięciem powiem Ci, że za chwilę będziesz mogła się znowu z nim spotkać.
Wyrwałam wtedy energicznie opalit z nitki, na której był powieszony, żeby użyć ostatecznej broni.
-A ty zaraz spotkasz się z przeszłością!-Krzyknęłam, przyłożyłam jej opalit do szyi i zaczęłam mówić to co potrzebowałam w tej sytuacji.-Pokaż mi kim tak naprawdę jesteś!
Następnie nie licząc jej syczenia dało się zobaczyć oślepiające mnie wręcz światło, na co zakrywałam wtedy oczy, żeby nie oślepnąć, a po jakiś dziesięciu minutach zapanowałam cisza.
Rozchyliłam też wtedy trochę ręki, żeby zobaczyć jak sytuacja wygląda z światłem, a ustało ono.
Usłyszałam również, że ktoś próbuje wstać.
Odwróciłam się i zobaczyłam, że to był Artemist.
Od razu do niego pobiegłam i rzuciłam się w mu w objęcia.
-Żyjesz.-Powiedziałam do niego.
Kiedy już zrozumiał, że tą osobą byłam ja odwzajemnił mój gest.
-Tak, żyję.-Powiedział.
-Na szczęście tutaj jesteście.-Powiedział będący już przy nas Tarant, który tutaj również trafił.
Kiedy obróciłam się w jego stronę zobaczyłam, że nad jego dłonią unosiło się taka jakby mała kula światła.
-Ty też tutaj byłeś?-Spytałam się go.
-Tak.-Powiedział.-Tak z ciekawości. Kto załatwił pajęczycę?
-Ja.-Powiedziałam na co mu oczy zrobiły się wielkości spodka do filiżanki.-Tylko nie wiem gdzie ona...
-Który mamy rok?-Spytał się jakiś kobiecy głos.
Gdy obróciliśmy się w tę stronę zobaczyliśmy kim była ona przed przemianą.
Miała ona długie, kręcone i miodowe włosy i złote oczy. Była również chuda jak gdyby nie jadła od dłuższego czasu. Miała na sobie ubranie wskazujące, że była starsza niż się nam wydawało, a na oko miała tyle lat ile Tarant.
-885.-Powiedziałam.
-Czyli nie byłam już tu z jakieś sześć lat.-Powiedziała do siebie.
Zrozumiałam też, że to ona mogła być tą osobą, która przeżyła.
-Przepraszam, że chciałam Waszą Wysokość zabić.-Powiedziała i ukłoniła mi się drżąc ze strachu, ze względu na swój czyn.
-Ja nie jestem na ciebie zła.-Powiedziałam, starając się ją pocieszyć.-Byłaś wtedy kimś innym i nie mogłaś nad sobą panować.
-Jesteś niezwykle łagodna, królewno...
-Arteminetto.
-Arteminetto.-Powiedziała Kamelia.-Jesteś pewnie wnuczką Darina.
-Tak.-Powiedziałam.
-Czy książę żyje?
-Nie.
Nagle dało się słyszeć gwizdanie, które było mi niezwykle znajome, a należało ono do Kalisto.
-Widzę, że się nie spisałaś.-Powiedział.
Pomimo, że nie mówił tego do mnie to czułam ten chłód w jego mowie, który mnie zmroził od środka.
-J-ja-.-Zaczęła się tłumaczyć Kamelia.
-A tyle dla Ciebie zrobiłem. Nie powiedziałem o tobie moim towarzyszom, przynosiłem Ci czasami jedzenie i to tobie pozwoliłem ich zabić.
-To się nigdy nie powtórzy.-Powiedziała Kamelia, z trudem mówiąc każde kolejne słowo.
-Oczywiście, że już się to nigdy nie powtórzy.-Powiedział, wyciągając coś powoli z tyłu.
W szoku zauważyłam, że jest to pistolet.
Nie chciałam, żeby, po tym, co się stało Kamelii, stało się własnie to.
Ona miała mieć szansę na drugie życie, a nie na stracenie go.
Nie wiem sama czemu, ale zdjęłam wtedy jednego buta i rzuciłam nim w kierunku Kalisto tak, że obcas uderzył go prosto w oko i wypuścił swój pistolet z ręki.
Zrobiłam to zupełnie spontanicznie i, nie wiedziałam co mnie będzie potem czekać.
Po czasie kiedy wreszcie się on ogarnął spojrzał na mnie tak, że tym razem zmroziło mnie podwójnie.
-Sama tego chciałaś.-Powiedział i, używając magii, przyciągnął mnie do siebie, tak samo jak poprzednimi razami.
Znowu wpadłam w te jego łapska, ale tym razem trzymał mi nóż do krtani.
-Puść ją w tej chwili.-Powiedział Tarant, który najpewniej chciał zaraz użyć magii.
Na to Kalisto, nie licząc zaśmiania się złowieszczo, docisnął nóż do gardła tak, że poczułam, że dotyka on mojej krtani i nawet sprawił, że poczułam ból, choć on jeszcze jej nie użył.
-Jeżeli użyjesz tego ona od razu umrze.-Powiedział gotowy na to od zaraz.
Tarant wtedy się przestraszył i stanął tak jak wcześniej.
-Dziękuję.-Powiedział mój zabójca i jakby skłonił się pozostałym głową.-Skoro już mam wolną rękę i nikt z tu obecnych mnie nie powstrzyma....
-Ja to zrobię.-Powiedziała nagle pojawiająca się Arkis ściągając z siebie pelerynę niewidkę.
-Nie dasz rady.-Powiedział pewny siebie.-Wiesz, że ja jestem jedyną osobą która jest tutaj po twojej stronie.
Nie wiedziałam, o co wtedy chodzi, bo i tak nie miałam zamiaru o tym myśleć w takiej krytycznej sytuacji.
Arkis zaczęła szybko oddychać jak gdyby się wahała czy to zrobić czy nie.
Nagle głowa mojego zabójcy się przewróciła na lewą stronę.
-Strzelaj!-Krzyknął Tarant, który za pomocą mocy poruszył tą głową.
W tej chwili również Arkis obudziła się z transu i wykonała to, o czym on jej powiedział.
Po chwili ja, trzymana przez niego, runęłam razem z nim, a na mojej twarzy pojawiła się jego krew.
Od razu uwolniłam się z nieistniejącego już uścisku, a kiedy to zrobiłam zaczęłam się patrzeć na niego.
-Nie żyje.-Powiedziałam sama do siebie to co wiedziałam.
-Czemu wszyscy odchodzą?-Usłyszałam płaczący głos Arkis, w którym można było też usłyszeć smarkanie.-Czemu wszyscy odchodzą?
Natychmiast pobiegłam do niej, bo nie chciałam, żeby moja przyjaciółka płakała ze względu na to, że mi również robiło się smutno.
-Arkis wszystko będzie...-Chciałam jej powiedzieć, jednak nagle w moje oko wbił się słupek lodu sprawiając, że niespodziewanie zaczęłam tracić grunt pod nogami.
Po jakiś dziesięciu sekundach runęłam czując dodatkowo, że ktoś mnie chwyta i bierze ze sobą i że wokół pojawia się lód, który powoli przejmuje władzę nad całym terenie.
Pomimo tego, że, naokoło mnie działa się tragedia, ja reagowałam na to wręcz dziwnie spokojnie, co było spowodowane przez ten lód.
Jednak biorą pod uwagę to co zobaczyłam potem to co działo się przed tym było niczym.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro