21 marca 685r. Rozdział 8
-Cześć.-Powiedziała do mnie Arkis, trzymając w rękach talerz z śniadaniem, gdy byłyśmy rano w bibliotece.
-Cześć.-Powiedziałam głosem, jakbym miała zaraz umrzeć, bo moje sny w nocy nie należały do tych najlepszych.
-Czy dobrze się czujesz? Może jesteś chora?-Spytała się mnie przyjaciółka, z troską w głosie.
-Nie, po prostu po nocach śniły mi się koszmary.-Odpowiedziałam masując skronie.
-Możesz się na mnie zdenerwować, jak spytam, ale jakie to były koszmary?
Po tym, opowiedziałam jej o tym jak po nocach śniło mi się, że ginę razem z całą trójką osób.
-Na razie to najgorszy koszmar, jaki miałam.-podsumowałam na końcu.
-Nie zazdroszczę.-Powiedziała Arkis, po zjedzeniu jednego z ciasteczek.-Moim najgorszym koszmarem jest, że przybywa tu RWLiK.
Po tym nastała chwila ciszy.
-Jak wygląda taki bankiet?-Spytałam się ostatecznie.
-Szczerze to z mojej perspektywy wygląda to tak, że siedzę przy stole sama, a rodzice rozmawiają z innymi członkami TOLiKPR.
-Smutne to.-Powiedziałam, gdy skończyłam jeść.
-Wiem.-Odpowiedziała smutno Arkis, ale po chwili się znowu uśmiechnęła.-Ale tym razem mam ciebie i będę miała co robić. Chodź na dwór.
-Jasne.-Powiedziałam.
W ogrodzie razem z Arkis bawiłyśmy się świetnie.
Nie licząc pielęgnowania nowych roślin popłynęłyśmy sobie małym stateczkiem po jeziorze, ale niestety nie było, na co patrzeć, bo dopiero budziło się ono do życia, więc podczas wycieczki tylko rozmawiałyśmy.
-O której jest ten bankiet?-Spytałam się, po pewnym czasie.
-Zaczyna się chyba o szesnastej, ale nie jestem tego pewna.
-Rozumiem.
Chwilę później nasza łódka dobiła do brzegu.
Kiedy zeszłyśmy na ląd zaczęło akurat padać i musiałyśmy iść do środka, bo inaczej, najpewniej, jutro byłybyśmy chore.
A w środku, czyli zaskoczyli nas tym, że musiałyśmy nagle iść się szykować, bo zbliżała się już godzina bankietu.
Szybko, więc się ubrałyśmy i zaczęłyśmy czekać na rodziców Arkis, którzy przybyli w niedługim czasie.
Gdy przyszli oni do nas, od razu poszliśmy do wielkiej Sali, gdzie było już pełno osób, którzy od razu zwrócili na mnie uwagę, więc przez pierwszą godzinę musiałam z nimi rozmawiać.
Gdy jednak, już miałam wrócić do Arkis, usłyszałam dźwięk spadającej łopaty.
Wtedy to, moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa i zaczęły prowadzić w kierunku tego dźwięku.
Kiedy tak mimo swojej woli szłam w kierunku tego dźwięku miałam w głowie tylko jedna myśl, że Arkis się na mnie zdenerwuje, że nie dotrzymałam słowa.
Teraz jak o tym myślę to było nic w porównaniu z tym, co się miało wydarzyć.
Doszłam, więc tak do dużego, ciemnego pomieszczenia, w którem była jedna, przygaszająca świeca.
Nie miałam z tym jednak problemu, bo jak jest się lukrecją albo kaszanką to, zdobywa się umiejętności albo kota, albo psa, jak mi to wyjaśnił Tarant.
Ja, dzięki temu, że byłam w większości lukrecją (po matce) mogłam świetnie widzieć w ciemności.
Nagle zobaczyłam coś na kształt trumny, jednak była wykonana ona najbiedniej jak się dało.
Bardzo mnie ten obiekt zaciekawił, więc zaczęłam iść w jego stronę z pełnym zaciekawieniem.
Kiedy tam doszłam zobaczyłam, że dodatkowo, to drewno, było spróchniałe i jeden nieostrożny ruch mógł sprawić, że się jej już nie naprawi.
Na trumnie było napisane:
„Arteminetta Leonówna
21.07.685r."
Można szczerze powiedzieć, że widziałam własną trumnę przed śmiercią.
-Ale ja jeszcze nie...-Chciałam jeszcze dokończyć, że nie umarłam, i nie mam zamiaru w najbliższym czasie umrzeć, gdy ktoś mnie przyciągnął do siebie i przykrył mi nos szmatą o ostrym zapachu.
Próbowałam jakoś się wyplątać jednak szybko od zapachu zakręciło mi się w głowie.
-A teraz licz od jednego do dziesięciu od tyłu, to się uspokoisz.-Powiedział ktoś, kogo bardzo dobrze znałam, a był to Ferdydur.
Jednak prędko zakręciło mi się w głowie, więc zbyt wiele nie mogłam powiedzieć, a po pewnym czasie, pokój zaczął się kołysać i zrobiło mi się wszystko jedno.
Wreszcie straciłam przytomność i zemdlałam.
Miałam, pomimo tego, w głowie jedno pytanie.
Czy Ferdydur jak mnie uśpiłbędzie miał zamiar mnie zabić?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro