21 lipca 672r.Prolog, jak się zaczęło.
W gabinecie doktora Geraldena było bardzo spokojnie biorąc pod uwagę, że za oknem szalała rewolucja.
Był on wysokim mężczyzną w kwiecie wieku o siwych włosach i szarych oczach, a dodatkowo należał do osób, które można było łatwo zdenerwować.
Pomieszczenie, w którym miał gabinet było małym pomieszczeniem w szpitalu, gdzie pracował.
Cały pokój oświetlały jedynie cztery świece stojące na parapecie.
Doktor był w trakcie pisania ważnego dokumentu w sprawie własnej emerytury swoim ulubionym piórem, bo nie mógł maszyną do pisania, ponieważ się zacięła.
Wracając już Pan doktor (czyli nasz Geralden) miał kończyć ten dokument, gdy nagle do pokoju wbiegł Zygfryd, jego najlepszy przyjaciel.
Należał on, jak na ironię, do osób nieśmiałych do bólu i równie tak samo spokojnych.
Miał on również siwe włosy, ale oczy niebieskie.
Sprawił on, że nasz lekarz dostał zawału i na kartce pojawił się wielki, czarny kleks niszcząc całą dotychczasową pracę.
-Widzisz, co zrobiłeś!-Krzyknął do, dawnego towarzysz zabaw, gdy mieli siedem lat, teraz towarzysza rozmów, gdy mieli lat pięćdziesiąt osiem, pokazując mu całą czarną kartkę.
-Mam ważną wiadomość.
-A czy jest ona tak ważna, żeby wpadać tu jak stado słoni?
-Przypuszczam, że tak.
-Zamieniam się w słuch.-Powiedział obojętnie Geralden, gdy usiadł na fotelu i zaczął pić herbatę.
-Nie można znaleźć Arteminetty, królowej Arii i zwierza.
Na to Geralden jak na zawołanie wypluł herbatę.
Arteminetta była najmłodszą i jedyną córką Ronana i Miany Leonów i choć miała dopiero dwa tygodnie już była narzeczoną wtedy siedmioletniego Neroniusza Minaredowicza.
Oczywiście jej rodzice i babcia tego nie chcieli, ale gdy Orlena zaczęła im grozić musieli ustąpić.
-Przecież to niemożliwe!-Krzyknął po usłyszeniu odpowiedzi.
-Ja też jestem zdziwiony.
-Ona przecież nawet chodzić nie potrafi!
-Właśnie.-Potwierdził przestraszony Zygfryd.
-No, ale zawsze ona mogła jaj przecież pomóc.-Powiedział zgniatając w złości kartkę, po czym spojrzał się na przyjaciela.-A masz dla odmiany jakąś dobrą wiadomość?
-Złapaliśmy Cesariusa.
Wtedy to na jego twarzy namalował się przerażający uśmiech.
Można było to uznać za dziwne, bo był to jego własny syn, ale Ci co znali tą rodzinę wiedzieli czemu taka była reakcja.
Od kiedy to jego syn został mianowany doradcą królewskim ojciec go znienawidził.
Czemu się spytacie? Na dworze plotkowali o nim o tym jak on jest złym lekarzem i, że niektórych sowich pacjentów, przez niekompetencje zabił.
I niby Geralden wiedział, że nie warto się czymś takim przejmować to mu się to nie udawało, ponieważ był heretykiem i pomimo największych starań się nie udawało mu się to, więc w pewnym momencie dał sobie z tym po prostu spokój.
-Sześć lat.-Powiedział z przerażającym uśmiechem, więc Zygfryd przestraszył się go jeszcze bardziej.-SZESĆ LAT!
-W jakim sensie-?-Spytał się drżącym głosem Zygfryd.
-Sześć lat na to wszyscy czekaliśmy!-Powiedział nadal tym samym tonem przerażając jeszcze bardziej druga z obecnych osób.-I nareszcie ten moment nadszedł.
Po tym nastała chwila ciszy.
-Zaprowadź mnie do niego.-Powiedział niepokojąco podekscytowany.
-Proszę?-Spytał się tym lekko zaniepokojony, i zdziwiony, Zygfryd.
-Zaprowadź mnie do miejsca gdzie on jest.-Powtórzył, tym razem, lekko zdenerwowany.
-Dobrze.-Odpowiedział Zygfryd, po czym oboje zaczęli iść.
-Za ile ten Zygfryd przyjdzie?-Spytał sam siebie Alekser Diundere, patrząc na zegarek i widząc, że minęła już godzina.
Był on również ich dobrym przyjacielem, choć przez innych był uważany, z wyglądu, za potwora, co sprawiło, że był starym kawalerem, a działo się tak, ponieważ był on „przeklętą istotą", co oznaczało, że z wyglądu zewnętrznego przypomniał zwierzę (w tym przypadku wilka), ale potrafił mówić ludzkim głosem jak i chodzić jak oni.
Wracając jednak, gdy tylko skończył to mówić, spojrzał na Cesariusa, który pomimo tego, że nie miał szansy na ucieczkę nadal próbował się wydostać, nawet jeżeli z powodów usuniemy o, że był związany.
-A panu to bym radził już nic nie robić, bo to i tak nic nie da.
-Mówcie sobie co chcecie, ale tak AŁ!-Zaczął mówić, ale nie dokończył, bo znowu Alekser uderzył go twardym początkiem buta.
Po tym do lochów weszli niespodziewanie Zygfryd Muska i Retener Geralden, wprawiając tym wszystkich zdziwienie, choć nie sprawiał tego Zygfryd, lecz Retener.
-Bardzo miło nam tutaj widzieć szanownego-
-Darujmy sobie te grzeczności nie po to tu przyszedłem.-Powiedział, po czym schylił głowę, żeby zacząć patrzeć groźnie na syna, który po chwili odwzajemnił to spojrzenie.
Przez chwilę się tak na siebie patrzyli, po czym Geralden chwycił syna za szczękę wbijając mu w nią paznokcie, że ten aż zasyczał z bólu.
-No i powiedz mi na co Ci to było?-Powiedział mrożącym krew w żyłach tonem.
-Zostaw ich w spokoju.-Wypowiedział z trudem, ale zdecydowanym głosem.-Zabij mnie jeśli chcesz, ale nie ich.
-Oczywiście, że zrobię to z chęcią, ale najpierw chciałbym zająć tymi, który zrobili mi najwięcej krzywdy.-Powiedział, ale po tym jego głos przybrał zdenerwowany ton.-A teraz gadaj. Gdzie jest Aria i Arteminetta?
-Nigdy ci tego nie powiem.-Odpowiedział syn zdecydowanym tonem, po czym dostał ręką w policzek z całej siły.
-Jak nie chcesz mówić samemu.-Powiedział, niepokojąco spokojnym tonem, ojciec.-To cię do tego przymusimy.
Wtedy to na jego ręce pojawiły się kolorowe niteczki świadczące o tym, że właśnie miał zamiar użyć jakiegoś czaru.
Ostatecznie tym czarem okazał się ten, który poraża ofiarę jak piorun, jednak pomimo tego, że czar został powtórzony parę razy to i tak nie złamało to młodego Geraldena.
-Jak powiedziałem.-Powiedział cały czas dysząc z wysiłkiem syn.-Tak się stało.
-W takim razie jak to nie podziałało to musimy zrobić coś innego.-Mówił ojciec nadzwyczaj spokojnie, jak na niego, i pstryknął.
Wtedy to, jeden ze strażników, wyciągnął jakąś chustkę i zawiązał ją naokoło ust Cesariusa tym samym kneblując go, a ten na to zareagował zdenerwowaniem jak zwierzę w potrzasku.
-Nie chciałeś mówić.-Powiedział Retener chwytając jego szczękę po raz drugi tego dnia.-To zapłacisz za to.
Wtedy to ich czoła się do siebie przyłożyły i Retener złamał swojemu synowi umysł, przez co ten bezwiednie przed nim upadł.
Złamanie umysłu sprawiało że osoba, którą to dotknęło, jakby wprowadzało ją w taką śpiączkę. Nie dawała ona oznak życia, więc można było myśleć, że ona nie żyje. Jednak dało się ta osobę wyrwać z takiego stanu, ale osoba, która chciała to zrobić musiałaby być wystarczająco na to silna.
-Czemu ty to-?-Spytał się przerażony Zygfryd.
-Niech ma za swoje.-Powiedział chłodno, po czym spojrzał sią na Aleksera.-Weź go do tej chatki i umieść w piwnicy.
-Tak jest.-Powiedział, a potem wziął go za ubranie i zaczął ciągnąć we wspomniane wcześniej miejsce.
-Nie jesteś zły?-Spytał się niepewnym głosem Zygfryd, gdy zostali już sami.
-W jakim sensie?-Spytał się zdziwiony, jak i zaciekawiony, doktor.
-Że nie udało Ci się dowiedzieć tego co chciałeś.
-Nie.-Odpowiedział, po czym wyszedł z pomieszczenia zostawiając zdziwionego przyjaciela samego.
-Zadziwiające.-Powiedział patrząc się na swoje buty żołnierz.-A myślałem, że znam go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć o nim wszystko.
Wracając jednak do sprawy rodziny królewskiej jak i samej rewolucji.
Cała rodzina nie przeżyła łącznie z synem, pięcioletnim Moriarem, a dodatkowo cały czas również nie można było znaleźć tej trójki.
Wszyscy nawet myśleli, że oni umarli, bo jakby rozpłynęli się we mgle, choć nie znaleziono żadnych ciał.
Od czasu rewolucji wszystkie kaszanki (ludzie-psy) i lukrecje (ludzie-koty) są tępione jak szczury.
Największą w tym wszystkim zagadką była Arteminetta.
Gdzie była? Czy przeżyła? Nikt na to pytanie nie znał jednak odpowiedź.
Odpowiedź, jednakowoż, mieli poznać trzej przyjaciele około dwanaście i pół roku później, w tym najmłodszy z nich miał odkryć w niej miłość swojego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro