16 listopad 685r. Rozdział 28
-Jak mnie głowa boli.-Powiedziałam, budząc się o, nieznanej mi wtedy, godzinie z okropnym bólem głowy i tym, że kręciło mi się w głowie.
Wtedy to z trudem postanowiłam wstać i podejść z takim samym uczuciem do okna omalże na nie wpadając.
Zobaczyłam wtedy, że jest jeszcze ciemno, ale dlatego że była już późna jesień mogła być pierwsza w nocy jak i piąta rano.
-To iść spać czy nie?-Powiedziałam, opierając głowę na zimnej powierzchni okna, która była dla mnie kojąca.
Po chwili obróciłam wzrok na moją szafkę nocną i zobaczyłam, że nie mam wody w szklance, a dlatego, że wtedy jakoś tak bardzo chciało mi się pić postanowiłam, że pójdę na dół i naleje sobie tam wody.
Musze tutaj powiedzieć, że droga na dół okazała się wtedy męczarnią, bo cały czas wpadałam w ścianę.
Pomimo tego najtrudniejsze okazały się schody, bo cały czas myślałam, że z nich zlecę.
Jednak ostatecznie udało i się dotrzeć na dół, do kranu, jednakże cały czas nie mogłam skończyć napełniać, bo cały czas z tego piłam.
-Co ty tutaj robisz jest trzecia w nocy?-Spytał się mnie Tarant, ze świecą, w ręce sprawiając, że o mało się nie udławiłam.
Dziwnie się czułam również, dlatego że nigdy Taranta nie widziałam w koszuli nocnej, ani zasadniczo nikogo z chłopaków i gdyby to byłby mój pierwszy raz tutaj to bym pomyślała, że Tarant ma na sobie sukienkę, choć i tak miał na sobie buduar.
-Ja tylko brałam wodę.-Powiedziałam, po odstawieniu szklanki na bok, po czym runęłam na podłogę, jednak Tarant złapał mnie, żeby nic mi się nie stało.
-Dziękuj-
-Jaką ty masz gorączkę.-Powiedział po dotknięciu mojego czoła.-Czy dlatego wstałaś i czy coś jeszcze Ci się działo?
-Tak i jeszcze bardzo chce mi się pić.-Powiedziałam.-I jeszcze kręci mi się w głowie.
Wtedy to Tarant podniósł, mnie jak pannę młodą, i zaczął tak iść.
-Dokąd idziemy?-Spytałam się nieprzytomnym głosem.
-Do twojego pokoju, żeby cię zbadać, ale spokojnie przyniosę Ci potem tą wodę.-Powiedział, na co mi mimowolnie zaczęły zamykać się oczy.-I nie zasypiaj!
Warto tutaj dodać, że ostatnie zdanie to było krzyknięcie.
-To jest silniejsze ode mnie.-Powiedziałam, po czym zobaczyłam, że jesteśmy już na miejscu.
-Otworzysz drzwi?
Wtedy to, ledwo, udało mi się unieść rękę i otworzyłam drzwi.
-Dziękuję.-Powiedział Tarant, na co znaleźliśmy się już w pokoju, a ja w moim łóżku.
-Dokąd idziesz?-Spytałam się go, gdy wreszcie ułożyłam się w łóżku pod kołdrą i z latarnią na stoliku.
-Po rzeczy, żeby Cię zbadać i po wodę.-Powiedział i już go w pokoju nie było.
Wtedy to zaczęłam się patrzeć pustym wzrokiem na płomień świecy, żeby mieć
rozrywkę i nie zasnąć.
-Zasnęłaś w tym czasie?-Spytał się mnie prosto z mostu Tarant w jednej ręce z lekarską torbą, a w drugiej z wodą.
-Nie, bo patrzyłam się na płomień świecy.-Powiedziałam, kładąc się prosto na poduszce, bo wcześniej leżałam na boku.
-Rozumiem.-Powiedział nawet na mnie nie patrząc, bo zajmował się swoją torbą i rzeczami w niej.
Po chwili jednak, wyciągnął z torby stetoskop i termometr rtęciowy, a wtedy zaczął mnie on badać za pomocą tych dwóch rzeczy, gdzie za każdym razem jego mina coraz bardziej robiła się przestraszona.
-Kaszlnęłabyś?-Spytał się mnie na prawie sam koniec, bo jeszcze nie wykorzystał .
Wtedy to zrobiłam to czując jeszcze większy ból gardła, a dodatkowo wydawało mi się, że zaraz pozbędę się płuc.
-Wiesz już co mi dolega?-Spytałam się go, jednak trudno było mnie usłyszeć, przez ten ból gardła, bo bardzo trudno było mi przez niego mówić.
-Jeszcze tylko temperaturę Ci zmierzę choć podejrzewam.-Powiedziała dając mi go do ręki.
Wtedy to wzięłam i włożyłam sobie do ust z, których po chwili wyjął go Tarant i pobladł patrząc na niego.
Po chwili również wetchnął, więc zaczęłam spodziewać się najgorszego.
-Jesteś chora na tyfus.-Powiedział drżącym głosem.
-Czy ja-?-Zaczęłam mówić, bo myślałam, że umrę.
-Nie spokojnie nie umrzesz, ale to ciężka choroba.-Powiedział, gładząc mnie po ręce, patrząc się na mnie i z trudem się uśmiechając.-Czy chciałabyś, żebym Ci coś przyniósł?
-Układ byś mi jakiś zrobił, bo głowa mi pęka?
-Oczywiście.-Powiedział i wstał od łóżka.
-Tarant?-Spytałam się go zanim wyszedł.
-Tak?
-Jak wysoką mam gorączkę?
-Czterdzieści stopni.-Powiedział z trudem.-I jeśli jesteś zmęczona to możesz już zasnąć.
Po tym ostatnim zdaniu wyszedł z pokoju od razu samoistnie zamknęły mi się oczy i od razu zasnęłam.
-Wiesz gdzie jest Tarant?-Spytałem się Arkaniusz, gdy przypadkowo wpadłem na niego.
-A ty go też nie widziałeś?-Spytałem się zdziwiony.
-Właśnie nie i to mnie nie pokoi.
-A w sypialni byłeś?
-Tak i tam również go nie było.
Wtedy to Arkaniusz zrobiła bardzo zdziwioną minę.
-To może w kuchni jest?
-Możesz mieć rację.
Wtedy to bez słowa poszliśmy do tego miejsca i gdy tylko się tam znaleźliśmy doznaliśmy szoku.
Zobaczyliśmy wtedy, że Tarant siedzi przy biurku w zupełności ubrany i pije herbatę z zapadniętym oczami.
-Czy wszystko dobrze?-Spytałem się, na co tan się na mnie spojrzał z nieobecnym wzrokiem.
-Jest świetnie jestem od trzeciej na nogach.-Powiedział, do siebie, kierując wzrok na nas, nadal mając kubek w ręce.
-A nie mogłeś potem zasnąć czy jak?-Spytałem się, bo nie rozumiałem jak można dobrowolnie wstać o tak wczesnej godzinie.
Wtedy to Tarant wetchnął.
-Alisa jest chora.-Powiedział z trudem.-Na tyfus.
Po usłyszeniu tego myślałem, że zemdleje, bo znowu ktoś mi bliski zachorował na tą chorobę.
Najpierw moja matka, co nie skończyło się szczęśliwie, a teraz Arti.
-Artemist naprawdę Alisa jest w dobrym stanie, w porównaniu do tego, o czym, ja czasami słyszałem.-Powiedział wyrywając mnie z transu.
-To dobrze.-Powiedziałem, choć nie byłem tym, jakoś bardzo, przekonany.-Tylko jak ona mogła-?
-Przypominam, że niedawno jak byliście na spacerze zaczął padać deszcz i pomimo szybkiego biegu do zamku, byliście przemoknięci do suchej nitki.
-A czy mógłbym ją zobaczyć?
-Nie.-Opowiedział dosłownie sekundę po tym jak skończyłem to mówić.
-A czemu?
-Tyfusem bardzo łatwo można się zarazić, a ja nie potrzebuję tutaj dwóch chorych.-Powiedział, po czym wziął ogromny łyk z kubka.
-To co ja mogę zrobić?
-Kontaktujesz się z TOLiKPR o leki.-Powiedział Tarant.
-A nie będę mógł naprawdę pomóc To-
-Nie.-Powiedział zdenerwowany, i zdecydowany, Tarant wstając od stołu.-Pomagać mi będzie, i to tylko gdy już będę na skaraniu zemdlenia lub życia, Arkaniusz.
-Ale czemu on skoro ja mam trochę z tym doświadczenia?-Spytałem się, bo nie mogłem tego zrozumieć.
-My, a przynajmniej ja, się o Ciebie boję, że mógłbyś się zarazić.
-A wy jako Ci starsi jesteście od tego wolni tak?
-Nie o to mi...
Wtedy to odszedłem od nich kierując się do swojego pokoju.
Nie mogłem ich zrozumieć, ale rozumiałem troskę, ale chciałem pomóc i ją zobaczyć nawet na sekundę.
Choć się cieszyłem, że nie jest aż tak źle, co dało mi, niestety złudną nadzieję na przyszłość.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro