10 marca 685r. Rozdział 5
Gdy tylko otworzyłam oczy zobaczyłam, że jestem przywiązana do jakiegoś krzesła znajdującego się w pomieszczeniu wyglądającym jak jakiś gabinet.
-Przepraszam, że musiałaś czekać.-Powiedział Ferdydur i usiadł na fotelu naprzeciw mnie.-A teraz porozmawiajmy jak dorośli.
-Dziękuję, ale nie skorzystam.-Powiedziałam dość odważnie..-Za to chciałabym się bardzo dowiedzieć jakim cudem ja się tutaj znalazłam.
-Niestety nie będę mógł odpowiedzieć Ci na to pytanie.-Powiedział oglądając jakiś nóż, czym mnie lekko przeraził.
Dodatkowo dostrzegłam, że ten sen był jakiś dziwnie realistyczny, a wręcz za bardzo.
Gdy się to działo, bardzo dobrze czułam jak siedzę na krześle, jak i ciepło pochodzące z ogniska.
-Czy to mi się śni?-Postanowiłam, że wreszcie coś powiem.
-Nie, jakby to wyjaśnić.-Powiedział, nadal patrząc się na swoją broń.-Dzięki twojemu znamieniu mogłem Ciebie tutaj przyprowadzić, a w zasadzie twoją duszę.
-Czy nie żyję?-Spytałam się przestraszona.
Wtedy to zaśmiał się on krótko.
-Nie.-Powiedział i nagle wstał z nożem w ręku.-Jednak niedługo zostaniesz już tylko wspomnieniem i wszyscy pomyślą, że zmarłaś przez sen.
Nie mogłam się poruszyć, nawet mrugnąć lub coś powiedzieć przez ten jego silny czar.
Szedł on do mnie powoli, co sprawiło, że jeszcze bardziej się przestraszyłam, jak gdybym już wcześniej nie czuła niepokoju.
W pewnym momencie, gdy był już przy mnie, a w moim kierunku podążył nóż poczułam jak ktoś mnie uszczypnął w prawą rękę i się obudziłam.
Przy łóżku, w którym spałam, a dokładniej na łóżku Artemista, którego już teraz tam nie było, siedział Tarant.
-Wszystko już dobrze?
-Tak, tak.-Powiedziałam nadal zszokowana tym co się niedawno stało.-Gdzie jest Arkaniusz i Artemist?
-Poszli się przejść po wsi.-Powiedział, patrząc się przez chwilę w okno, po czym znowu zaczęliśmy się na siebie patrzeć.-Chciałbym Ci o czymś powiedzieć.
Przez ten jego ton, kiedy to mówił (taki lekko smutny, jak i zaniepokojony) zaczęłam myśleć, że może chodzić o to co się stało wczoraj.
-Poczekaj tylko minutę, żeby się ubrała.
-Oczywiście.-Powiedział, po czym dodał dla żartu.-Jeśli znajdziesz jakieś szczury w łazience to od razu masz zjeść, proszę?
Nic na to jednak nie odpowiedziałam, a jedynie poszłam do łazienki, w której na szczęście ich nie było.
Ubrałam się, więc szybko i zeszłam na dół, gdzie, nie było nikogo, nie licząc Taranta.
-Usiądź.-Powiedział do mnie i zrobiłam to, co mi kazał.
W pomieszczeniu było wyjątkowo chłodno, przez co byłam na siebie z lekka zła, że nie wzięłam płaszcza.
-Znamy się tylko dwa tygodnie, a wydaje mi się jakbyśmy się znali od zawsze.-Zaczął mówić, już od razu sprawiając, że doznałam szoku.
-Tarant chce mi powiedzieć, że mnie kocha czy co?!- Zaczęłam myśleć, gdy tylko to powiedział.
-Dlatego chciałbym opowiedzieć Tobie historię związaną z twoim wpadnięciem pod lód, którą znają tylko Artemist, Arkaniusz, jak i parę innych osób.
-Kamień spadł mi z serca.-Pomyślałam z ulgą.
-Wszystko zaczęło się, kiedy miałem dwanaście lat. Niedaleko mojego domu znajdowało się jezioro, a przy brzegu opuszczony dom, w którym pod koniec wakacji miała zamieszkać jakaś rodzina. Pewnego wieczoru wybrałem się w rejs łódką po jeziorze, ale w pewnym momencie zacięło się wiosło, a ja nadal płynąłem w kierunku tego domu. Pomyślałem wtedy, że się rozbiję tą łódką o dom. Nagle jednak ktoś rzucił mi linę i krzyknął, żebym się jej złapał. Dzięki temu nie zniszczyłem łódki. Spojrzałem się, więc na swojego wybawcę, a nim okazała się dziewczyna w moim wieku. Miała ona piękne, gęste brązowe włosy i oczy jak dwa jeziora. Była tak ładna, że dałbym głowę o to, że wszyscy najsłynniejsi malarze bili się o to, który ma ja sportretować. Przedstawiła mi się, jako Melisa.
-Melisa?-Spytałam się zdziwiona tym imieniem, choć po Eroolii mogłabym się spodziewać wszystkiego.
-Przecież to jest ładne imię.-Powiedział zdziwiony moją reakcją.
-No tak, ale-
-Zrozumiałem wtedy, że się w niej zakochałem.-Powiedział i kontynuował, przerywają mi samej, to co chciałam powiedzieć.-Czas mijał, coraz lepiej się poznawaliśmy, aż nie nastał pewien dzień.
-Jaki dzień?
Tarant popatrzył się na blat stołu, przy którym siedzieliśmy, po czym westchnął.
-Stało się to przed trzema miesiącami, dwudziestego piątego grudnia. Na samym początku się pokłóciliśmy, o jakąś nie istotną rzecz. Wtedy jeszcze nie nosiłem okularów, pod którymi ukrywam swoje przeklęte oczy.
-Co on ma na myśli?-spytałam się zaintrygowana.
Wtedy to on, powoli, je zdjął, przez co wstrzymałam oddech z wrażenia.
Jego oczy były złote lub wręcz boskie, że tak się wyrażę.
-Obejdź stół dziesięć razy.-Powiedział, patrząc się mi prosto z oczy, że się lekko przestraszyłam.
Co ciekawe zrobiłam to, pomimo tego, że nie chciałam, ale zrozumiałam to dopiero, gdy to skończyłam.
-Co ja właśnie-?-Spytałam się siebie zszokowana.
-Na tym właśnie polega ich moc.-Powiedział smutno.-Że gdy komuś rozkażę coś, gdy nie są one odpowiednio zasłonięte, ta osoba to zrobi.
Po tym nastąpiła krótka chwila ciszy po, której Tarant westchnął i kontynuował swoją historię.
-Wtedy to krzyknąłem do niej, że jak wpadnie do przerębla to może ochłonie i... tak zrobiła.
Po tym oczy Taranta się zaszkliły i zaczął płakać.
-Na moich łyżwach dojechałem, może i nie za późno, ale, gdy nawet znalazła się w ciepłym miejscu, to po pewnych innych wydarzeniach była na tyle słaba, że umarła.-Powiedział, po czym odetchnął.-Przez co po jego płaczu zostały jedynie czerwone oczy.-Kiedy moja rodzina się o tym dowiedziała, na mocy decyzji mojej babci, zostałem wyrzucony z domu i teraz mieszkam u Arkaniusza, jeszcze z Artemistem.
-A nikt nie próbował się sprzeciwić?
-Tak, dziadek, ale nic to nie dało, bo użyła argumenty, że „to ona pilnuje naszego wizerunku, jak on zajmuje się rządzeniem", przez co to się skończyło. Ale jeszcze zasadniczo do osób po mojej stronie można dodać mojego brata, bo w geście protestu wyprowadził się do Arabanu.
-To jest w Sadadzie?-Spytał się upewniając się, bo niedawno o tym Tarant mnie uczył.
A działo się tak, ponieważ postanowili, że jak nawet nie stanę się głową pastwa to i tak powinnam coś umieć.
Dlatego Tarant uczył mnie o tym świecie, a Arkaniusz posługiwania się mieczem i tym podobnym.
-Tak.
Po tym na chwilę nastąpiła pomiędzy nami cisza, bo historia Taranta bardzo mnie poruszyła.
Postanowiłam, więc do niego podejść i go pocieszyć. Usiadłam, więc obok niego i go przytuliłam.
-Wiem, że nic to nie da, ale chciałam Cię tak pocieszyć.-Powiedział do niego.
Tarant jeszcze mocniej mnie do siebie przytulił.
-Dziękuję Ci, naprawdę.
-Nie musisz mi dziękować.
Przytulaliśmy się tak jeszcze kilka minut, aż nagle ktoś nie zapukał do drzwi.
Wtedy to Tarant spojrzał się przez soczewkę na zewnątrz, po czym odsunął się od nich przestraszony.
-Arianu cemita.-Powiedział Tarant i szybko do mnie pobiegł.-Szybko musimy się zbierać, Ferdydur stoi pod drzwiami. Dzięki temu zaklęciu powstrzymam go na dziesięć minut.
-Jak to stoi po drzwiami?-Spytałam się przestraszona, tą wiadomością.
-Normalnie, jakimś cudem nas znalazł.-Powiedział, po czym wziął mnie za rękę i zaprowadził do pokoju.
Pobiegliśmy razem do pokoju jak najszybciej się dało.
-A co jeżeli on ich złapał?-Spytałam się go, gdy tak biegliśmy.
-Nie złapał gwarantuje Ci to.-Powiedział do mnie przed drzwiami do pokoju, po czym je otworzył i zobaczyłam, że mówi on prawdę.
W pokoju naprawdę stali oni biorąc robiąc linę z koców i pościeli.
-Jak to dobrze, że jesteście.-Powiedział z ulgą w głosie.-Baliśmy się, że mogli was złapać?
-Jak oni?-Spytałam się przestraszona podwójnie.
-Jeżeli ich nie widzieliście to znaczy, że stali się niewidzialni, bo my z ukrycia widzieliśmy jeszcze parę osób.-Powiedział Arkaniusz, po czym na chwile zamilkł.-Wracając jednak pan jest taki, że pójdziemy prze las, gdzie nas nie znajdą, a dostaniemy się tam dzięki tej linie, którą zrzucimy z okna.
-A w jakiej kolejności schodzimy?-Spytałam się ponownie Tarant.
-Najpierw Artemist i Alisa, potem ty, a na końcu ja.
-W takim razie zaczynajmy już, bo mamy jednie już siedem minut.-Powiedział Tarant.
Na to ja i Artemist zbliżyliśmy się do siebie, po czym on obijał mnie jedną ręką, a drugą złapał linę po czym tak powoli zaczęliśmy schodzić na dół.
Przez cały czas tego starłam się nie zarumienić, przez to jak blisko siebie byliśmy. Niby mi się to podobało, ale czułam się też jakoś z tym dziwnie.
Starałam się, więc wtedy skupić na tym jak blisko jesteśmy ziemi, bo nagle znikąd dostałam lęku wysokości.
Gdy już znaleźliśmy się na wyznaczonym miejscu zaczęliśmy biec w kierunku lasu, gdzie po jakimś czasie przysiedliśmy na powalonym drzewie, bo się zmęczyłam.
-Czy czegoś się wtedy przestraszyłaś?-Spytał czym mnie zdziwił.
-W jakim sensie?
-Wtedy kiedy schodziliśmy wyglądałaś na przestraszoną.
-Jakby to powiedzieć.-Zaczęłam mówić patrząc się w swoje buty.-Gdy się to działo zaczęłam się bać.
-Nigdy nie mówiłaś, że masz lek wysokości.
-Bo nie miałam.-Powiedział, po czym na chwile zamilkłam.-Aż do dzisiaj.
-Może to być spowodowane tym, że stałaś się po części z lukrecją?
-Zasadniczo to możesz mieć-Zaczęłam, ale nie skończyłam, bo poczułam jak ktoś ściska mnie za rękę, a gdy tą osobą okazał się Artemist poczułam, że się rumienię.
-Czy mogę Ci coś powiedzieć?-Spytał też jakby przestraszony i z lekka czerwony.
-Oczywiście.-Odpowiedziałam przez śmiech.
-Co o mnie myślisz?
Na tą rzecz o mało serce mi nie stanęła z wrażenia.
-Co ja mam mu powiedzieć?-Pomyślałam, ale po chwili postanowiłam odpowiedzieć.-Wiesz, jesteś bardzo miły i bardzo cię lubię za to jaki jesteś...
Nie dał mi jednak dokończyć, bo obrócił w kierunku swojej twarzy, że nasze spojrzenia się spotkały, przez co jeszcze bardziej zrobiło mi się gorąco, choć na dworze było dość chłodno.
-Wiesz, że jesteś ładna?-Powiedział przesuwając palcem po moim policzku.
-T-tak.-Powiedziałam zdziwiona czując, że teraz moja twarz jest tego samego koloru co pomidor.
-Podobasz mi się.-Powiedział uśmiechając mnie, na co ja też starałam się to odwzajemnić, choć mi się wydawało, że mi to nie do końca wyszło.
-Ty mi też.-Powiedziałam, tak lekko się śmiejąc.
-To dobrze.-Powiedział, po czym zaczął powoli przysuwać moją twarz do swojej.
Wtedy to poczułam, że zaraz z tego wrażenia zemdleję, bo kompletnie się tego nie spodziewałam.
Czułam również jak bardzo łomocze mi serce i dotarła do mnie jeszcze większa fala gorąca niż wcześniej, a żeby czuć to jeszcze bardziej zamknęłam oczy.
Gdy jednak już czułam jego oddech na swoich ustach, coś przeszkodziło nam, żeby doszło do pocałunku.
-Aa-psik!-Kichnął ktoś głośno, na co my od razu odwróciliśmy wzrok w tamtym kierunku.
Zobaczyliśmy przez to, że za drzewem stali Tarant i Arkaniusz, z czego ten drugi wydawał się przestraszony, jak i naraz zdziwiony, tym, że nas widzi.
-Czy ty nas podglądałeś?-Spytał się zdenerwowany Artemist, dodatkowo wstając.
-Tak i dlatego kazał mi być cicho.-Powiedział Arkaniusz, na to ten zapytany popatrzył się na niego zły.
-To nie wtrącaj się w to.-Powiedział ze złością.
-Mogę, bo to ja jestem najstarszy i za was odpowiedzialny.
-Wracając jednak-kontynuował jak gdyby nigdy nic Tarant.-Przypominam Ci, że to mi o tym powiedziałeś i wyjątkowo dotrzymałem tajemnicy nic nie mówienia, więc mogę się na was popatrzeć.
-A może my tego nie chcemy?-Dołączyłam się stanąć po stronie Artemista i nawet stanęłam obok niego.
-To macie problem.-Powiedział, po czym się do nas uśmiechnął w taki sposób, że mnie tym, jak i chyba Artemista, wyjątkowo zirytował i oboje chcieliśmy go udusić.
-Chciałbym przypomnieć o tym, że musimy iść dalej.-Powiedział Arkaniusz przywołują nas na ziemię.
-W sumie to zapomniałam.-Powiedziałam i się zaśmiałam niezręcznie, po czym pierwsza zaczęłam iść z nich wszystkich przed siebie.
-Alisa.-Powiedziałem, budząc ją lekko szturchając jej ramie.-Obudź się.
Dopiero po chwili otworzyła ona oczy.
-Przecież jest jeszcze noc.-Powiedział, a po chwili ziewnęła.
-Tak, ale mam coś ważnego do powiedzenia Tobie.-Powiedziałem i podałem jej rękę, żeby było jej łatwiej wstać.
-Co takiego?-Spytała się z zaciekawieniem.
Wtedy to odciągnąłem ją lekko od śpiących jeszcze Taranta i Arkaniusza, żeby ich nie obudzić, a w szczególności Taranta.
-Posłuchaj mnie.-Zacząłem mówić z trudem.-Bardzo Cię kocham, ale...
-Ale co?-Spytała się ze smutkiem.
W odpowiedzi najpierw westchnąłem, żeby za chwilę jej odpowiedzieć.
-Lepiej będzie dla nas jak zostaniemy przyjaciółmi.-Powiedziałem w ostateczności.
Na to ona jeszcze bardziej posmutniała.
-Jak przecież Orlena nawet najpewniej nie wie...
-Właśnie z powodu twoich oświadczyn.-Mówiłem, nadal spokojnym głosem, choć sam tego nie chciałem.-Nawet jeżeli i tak będziesz jakoś sobie tutaj żyć przy babci, jak do niej dotrzemy, to i tak ona będzie mogła Cię w pewnym momencie znaleźć i się rozstaniemy.
Po tym poruszyłem palcem po jej policzku na, którym zaraz mogła znaleźć się łza.
-Ale ja nadal nie rozumiem.-Powiedziała z trudem, jak i z załamanym głosem.
-Chodzi o to, że jeśli nie będziemy razem, nie zatęsknimy za tym tak bardzo jak gdybyśmy byli.
-Rozumiem.-Odpowiedziała smutno, po czym się obróciła ode mnie, czym mnie bardzo zaskoczyła.-Miłego patrolu.
-Dziękuję.-Powiedziałam zszokowanym głosem.-Dobranoc.
Tajednak na to nie odpowiedział tylko wróciła do snu, a ja do patrolowania otoczeniapogrążenia się w myślach o tym czy aby podjąłem dobrą decyzję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro