Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1 listopad 685r. Rozdział 27

-Artemist.-Powiedział do mnie Arkaniusz, tym samym budząc mnie rano.

-O co chodzi?-Spytałem się pocierając oczy, żeby się rozbudzić.

-Zaczęło się od tego, że siedzieliśmy sobie razem na dole i rozmawialiśmy, gdy nagle przed nami pojawiła się gazeta, która obiecało nam przesyłać TOLiKPR. Wtedy to zaciekawiony Tarant sięgnął po nią i wtedy jego mina nagle zmieniła się na taką oznaczającą ból, rozpacz i wyglądał tak, jak gdyby zaraz, miał się rozpłakać. Po tym przestraszyłem się i postanowiłem się go spytać, co go tak zaniepokoiło, jednak on pobiegł wtedy do swojego pokoju.

Wtedy to przestałem je pocierać, a zacząłem uważnie słuchać.

-O czym on tam przeczytał i nie próbowałeś do niego pójść?

Arkaniusz wtedy ciężko westchnął.

-Z tego co udało mi się podejrzeć to wczoraj albo dzisiaj rano, nie jestem pewny, jego dziadek umarł.

Niby nigdy nie miałem dziadka, ale trochę potrafiłem zrozumieć Taranta, bo świetnie widziałem jak dobrze się dogadują, więc potrafiłem zrozumieć jego rozpacz.

-A wracając do tego drugiego.-Zaczął mówić.-Od razu pobiegłem za nim, ale gdy chciałem otworzyć drzwi okazało się, że sobą one zamknięte, więc zacząłem spokojnie prosić Taranta o otwarcie, jednak ten powiedział, że mam sobie iść...

-I ty się go posłuchałeś?-Spytałem się, bo podejrzewałem trochę jak to mogło się skończyć.

-Nie, ale po pewnym czasie jak już się nie udawało to zrezygnowałem.

-A mnie obudziłeś po to, żeby o tym wszystkim opowiedzieć? Bo jak tak to ja wracam do spania.

-Obudziłem Cię po to, żebyś mi pomógł go pocieszyć, bo sam, jak wiesz, nie dałem rady.

-Pomogę Ci, ale prosiłbym Cię najpierw o wyjście, bo chciałbym się ubrać.

-Przecież mówiłeś, że...

-Mówiłem, ale teraz się tak rozbudziłem, że już nie zasnę.

-W takim razie poczekam przed drzwiami.-Powiedział jedynie, choć chciał powiedzieć pewnie coś więcej, i wyszedł.

Ubrałem się wtedy szybko i poszedłem do niego bez słowa, z po chwili, razem, udaliśmy się do pokoju Taranta.

Wtedy to Arkaniusz pokazał mi, że ja mam zapukać i głownie mówić.

-Wiem, że to wy tam jesteście.-Powiedział do nas Tarant, głosem pokazującym, że w ostatnim czasie płakał.

-Tarant my tylko...

-Zostawcie mnie w spokoju.-Powiedział zdecydowanym głosem.-Nie wiecie jak to jest.

-Mówisz to osobie, której również umarła bliska osoba.-Odpowiedziałem, takim samym tonem.

-Trochę łagodniej.-Skarcił mnie szeptem Arkaniusz.

-To nich on będzie dla mnie milszy.-Odpowiedziałem też szeptem, na co Arkaniusz, zaczął się na mnie patrzeć zły.

-Wracając liczę do trzech i macie odejść albo źle to się dla was skończy.

-Tarant my chcemy dla Ciebie jak...

-To sobie z tą pójdźcie do jasnej cholery!-Krzyknął tak, że podskoczyłem ze strachu.

Wtedy to Arkaniusz, bez słowa, wziął mnie za rękę i zabrał na dół. Co ciekawe, nic wtedy nie powiedziałem z powodu zdziwienia, tym co on robi.

-Czemu mnie stamtąd-?

-Musimy jakoś obmyślić plan, żeby jakoś nas wysłuchał i również, żeby go pocieszyć.-Powiedział, nadal używając szeptu.

-Przecież możesz mówić już normalnie.

-W takim razie masz jakiś pomysł?-Spytał się już mnie normalnym głosem.

-Nie, a ty?

-Gdybym wiedział to bym się ciebie nie pytał.

Tamtego ranka wstałam z trudem.

Nie tylko, dlatego, że łóżko było tak miękkie, i że, najchętniej, leżałabym sobie lub siedziała, na nim, cały dzień, ale też, dlatego że gdy tylko odsłoniłam kołdrę, to zrobiło mi się od razu zimno.

Pomimo tego, jednak, w pewnym momencie, znalazłam w sobie siłę, żeby wstać i szybko się przebrać w ciepłe ubranie, bo w koszuli nocnej bym nie wytrzymała.

Wtedy to, wyszłam z pokoju i usłyszałam czyiś płacz, który, od razu, zwrócił moją uwagę, a po chwili zrozumiałam, do kogo on należy, bo gdzieś go już słyszałam.

Postanowiłam wtedy, że pójdę w tamtą stronę i zobaczę o co chodzi.

Z tego powodu podeszłam do drzwi pokoju, z którego wydobywał się hałas, a po chwili zapukałam.

-Mówiłem, żebyście dali mi spokój.-Powiedział głos, który należał do Taranta.

-To ja, Tarant.-Powiedziałam ostrożnie, nie rozumiejąc co on przed chwilą powiedział.-Mogę wejść?

-Nie wiem.-Odpowiedział.-A jak ty chcesz?

-Obojętnie mi, bo zależy mi na tym czy ty chcesz.

Wtedy to usłyszałam jakieś zaklęcie, które już wcześniej słyszałam, a ono otwiera drzwi.

-Dziękuję.-Powiedziałam i weszłam do środka.

Zobaczyłam wtedy, że Tarant siedzi przy biurku z rękami zakrywającymi mu twarz, a niedaleko biurka leży jakaś gazeta.

-Czy mogłabym spojrzeć na gazetę?-Spytałam się go, równie ostrożnie, jak wcześniej.

-Oczywiście, jeśli chcesz.

Wtedy to, ostrożnie, ją podniosłam i zobaczyłam o co mu chodziło.

W gazecie, na pierwszej stronie było napisane, że jego dziadek nie żyje, bo zmarł on na zawał, wczoraj wieczorem i napisali w niej dodatkowo, że mogło to być spowodowane tym, że dowiedział się wczoraj prawdy.

A dokładniej napisali tam: „Najpewniej przyczyną zawału mógł być jego wnuk, Tarant. Wszyscy przecież wiemy, że Tarant uchodził za jego ulubionego wnuka...", i dalej już nie czytałam tego, bo mi samej było Taranta szkoda i nie dziwiło mnie, że się dodatkowo się załamał.

-Nie musisz mi mówić, że Ci szkoda.-Powiedział, prawie normalnym głosem.

-Ale mi naprawdę jest...

-Nie mów do mnie tak.-Powiedział zdenerwowanym tonem.

-Ja chcę Ci tylko pomoc.-Powiedziałam ostrożnym tonem.

-Tamci też chcieli i się im nie udało.-Powiedział, a ja znowu nic z tego nie rozumiałam.-Poza tym nie wiesz jak to jest.

-Po części wiem.

-W takim razie czekam na wytłumaczenie.

-Po pierwsze, gdy tutaj przybyłam tak naprawdę straciłam dwóch dziadków.-Powiedziałam, po czym musiałam odetchnąć, bo dość trudno było mi o tym mówić, nawet jeżeli dość dawno o tym nie myślałam, przez te wszystkie, ważniejsze, problemy.-Z nimi nawet się nie pożegnałam, bo skąd niby miałam wiedzieć, że, w niedalekim czasie, już ich nigdy nie zobaczę.

Wtedy to on, odsunął swoją rękę od twarzy, spoglądając na mnie, dzięki czemu mogłam zobaczyć, jak bardzo, jego twarz jest czerwona z powodu płaczu, który musiał się już dziać jakiś czas.

-A jaka jest druga?-Spytał się mnie, równie ostrożnie, jak ja jego sprzed parunastu minut.

Odetchnęłam wtedy głęboko, bo musiałam się lekko uspokoić przed tym zanim miałam to powiedzieć.

-Podczas pobytu w obozie bardzo często widziałam jak ktoś umiera.-Zaczęłam mówić, z trudem, tą najtrudniejszą część.

-Chcesz usiąść?-Spytał się mnie Tarant wywołując u mnie przy tym zdziwienie.

-Nie, nie musisz wstaw...

-Ale możesz mi usiąść na kolanach.

Zdziwiło mnie to co on powiedział, bo jedynie komu siedziałam na kolanach to mamie, ale po pewnym czasie osłupienia podeszłam do niego i usiadłam mu na kolana czując się przy tym bardzo dziwnie.

-Czy wszystko dobrze?-Spytał się mnie, gdy dłuższy czas nic nie mówiłam i nie dawałam znaków życia.

-Tak. Tylko po prostu jest to dla mnie dziwne tak siedzieć.

-A u rodziców lub rodzeństwa?

-U mamy, ale nie miałam u nikogo z rodzeństwa, bo to ja byłam najstarsza.

-To, dlatego tak trudno Ci było się, trochę, do tego kim jesteś, wśród nas, przyzwyczaić?

-Tak.-Powiedziałam, choć nadal byłam lekko przygnębiona.

-Jeśli nie chcesz to nie musisz o tym opowiadać....

-Nie.-Powiedziałam zdecydowanie.-Wracając do tego to to co mówiłam to prawda. Nie liczyłam ich wszystkich, ale było ich dość dużo.

Po tym na krótko przerwałam, żeby po chwili ponownie zacząć mówić.

-Umierali oni mniej lub bardziej makabrycznie. Niektórzy, po prostu, padali z głodu lub ze zmęczenia, za to inni z powodu kary, jaką dali im strażnicy, za najmniejszy błąd lub za wolną pracę.

-Może dziwnie to brzmi z moich usta, ale nie wiedziałem, że jest tam tak okropnie.

-Domyślam się.-Powiedziałam, patrząc na swoje ręce.-Pewnego dnia doszło jednak do takiego zdarzenia, które do teraz mnie prześladuje. Gdy przybyłam do obozu poznałam bardzo miłą kaszankę, która miała na imię Fanacja. Był dla mnie bardzo miła i sama specjalnie mniej jadła, żebym to ja, nie chodziła, tak bardzo głodna, jak wszyscy pozostali.

-To bardzo miłe z jej strony.

-Wiem.-Powiedziałam, po czym kontynuowałam.-Wracając jednak. Pewnego dnia, gdy procowaliśmy przez dynamit skały zaczęły się osuwać. Wszyscy zaczęli wtedy uciekać licząc, że nie zginą. Ja niestety miałam takiego pecha, że stałam w najgorszym miejscu i nawet gdyby potrafiła uciec to by się na nic to nie zdało.

Po tym, odetchnęłam głęboko, bo, przede mną, było właśnie opowiedzenie najcięższej części.

-Pomimo tego nagle poczułam jak ktoś mnie popchnął, dzięki czemu znalazłam się w bezpiecznym miejscu. Nie wiedziałam kto to jest, ale w tamtej chwili mnie to nie interesowało. Dopiero potem, po paru godzinach, dowiedział się, że ona nie żyje, bo chciała mnie uratować.

Gdy tylko skończyłam mówić, zaczęłam płakać, więc Tarant przytulił mnie do siebie, żeby jakkolwiek mnie pocieszyć.

-Wiem, że to brzmi tak dziwnie, i będziesz uważać, że nic tu nie da ale już wszystko będzie dobrze, a przynajmniej dla ciebie.

-Ale nie dla tych wszystkich w obozie.

-Ale TOLiKPR im pomoże.

-Przecież oni cały czas ponoszą klęski, sama o tym wiem, bo ciągle słyszałam o tym podczas pracy.

-Pozostaje nam wierzyć, że wszystko się jakoś ułoży.-Powiedział.-A ja Ci dziękuję, że ze mną porozmawiałaś.

-Nie ma za co.-Powiedziałam, podnosząc głowę i patrząc mu prosto w oczy.-A mógłbyś mnie już puścić, bo bym chciała wstać.

-Jasne.-Powiedział, po czym już pierwsza wstałam.

Po chwili wstał również on.

-To idziemy na dół?-Spytał się mnie pierwszy, czym wywołał u mnie zdziwienie, bo myślałam, że tą osobą będę ja.

-Tak ,tylko bym twarz umyła szybko po tym płaczu.

-Tak bardzo źle nie wyglądasz, żeby myć twarz z powodu płaczu.

-Naprawdę?

-Przecież bym Ci tego nie mówił, gdyby było źle.

Po tym wyszłam z pokoju bez słowa, a po chwili dołączył do mnie Tarant, który miał w rękach tą gazetę nie widomo po co.

-Po co Ci ona?-Spytałam się zaciekawiona.

-Zobaczysz.-Powiedział zagadkowo.

-A tak a propos. To o co chodziło z tym, o czym, ty do mnie mówiłeś wcześniej?

-Czyli ty o tym nie wiedziałaś?

-Jak usłyszałam, że płaczesz to co dopiero wstałam.

-Chodziło o to, że wcześniej, przed Tobą, przyszli Artemist i Arkaniusz starali się mnie pocieszyć, ale nic z tego nie wyszło.

Wtedy to, gdy doszliśmy do schodów, usłyszeliśmy jak o czymś, Ci dwaj, żarliwie rozmawiali.

-Czyli minęła godzina i nadal nie mamy pomysłu.-Powiedział Arkaniusz.

-To teraz chodźmy i pokażmy, że się mylili.-Powiedział, po czym poszedł od razu pierwszy daleko przed mnie, przez co trochę trudno było mi go dogonić.

Jednak gdy w końcu mi się to udało zobaczyłam jak oni się dziwnie patrząc na to, że on wyszedł z „nory".

-Więc wyszedłeś?-Spytał się zdziwiony Arkaniusz.

-Tak, ale może by się to nie stało dzięki Alisie.-Powiedział na co ja, ciekawym zbiegiem okoliczności, wyszłam zza rogu.

-A ty kiedy wstałaś?-Spytał się mnie Artemist.

-Trudno powiedzieć.-Powiedziałam, po czym usiadłam przy stole.-Z pół godziny temu lub z pięć minut więcej.

-A nie licząc śmierci Geralden coś się jeszcze stało?-Spytał się go Arkaniusz dając mi śniadanie.

-Umarł jeszcze Zygfryd.-Powiedział Tarant patrząc na gazetę.-A dokładniej to popełnił samobójstwo i znaleziono go rano pod drzewem.

-Jasne.-Powiedziałam, po czym wzięłam chleb i zaczęłam go jeść.

-Przez co teraz władze teraz przyjął Ferdydur.

Wtedy to, przestałam, natychmiastowo, jeść i myślałam, że oczy mi zaraz wyjdą z orbit, lub się zakrztuszę jedzeniem, a z boku usłyszałam jak Artemist się dławi wodą.

Gdy tylko, więc to usłyszałam pobiegłam do niego, a ten przestał kaszleć, gdy już miałam mu pomóc.

-Wszystko już jest dobrze.-Powiedział do mnie, gdy już jakiś czas stałam przy nim, żeby w każdym momencie być gotowa mu pomóc.

-To dobrze.-Powiedziałam, po czym zaczęłam wracać na swoje miejsce.

-Czyli co robi-?-Zaczął pytanie Artemist.

-Załatwiamy ciemniejsze zasłony, nie wychodzi nikt dalej niż zasięg mojego wzroku z okna i robi to tylko jeśli potrzebuje, staramy się nie dawać najmniejszych o znaków życia z tego miejsca...

-A ty nie spanikowałeś przypadkiem?-Spytał się Tarant, wychylając się zza gazety i przerywając mu jego plan, a dodatkowo ściągając na siebie jego złą minę.

-Ja wcale nie panikuje.-Powiedział przez zęby.

-Dobrze wiedzieć.-Powiedział Tarant, po czym wrócił do czytania.

-A myślisz, że skąd je weźmiemy?-Spytał się Artemist.

-Nie wiem, może je...

Nie było mu jednak dane tego dokończyć, bo Tarant wydał z siebie pisk, jak te dziewczyny z TOLiKPR, gdy go tylko widzą.

-Czy wszystko...?-Zaczęłam pytanie, ale podzieliłam los Arkaniusza.

-Czemu, żeście mi o tym nie powiedzieli!?-Krzyknął i pokazał nam zdjęcie w gazecie na, które zamarłam.

Tą fotografią okazało się zdjęcie moje i Artemista z wczoraj, które jakimś cudem powstało, choć wydawało mi się, że tak nie będzie, bo wszyscy będą zszokowani, że się nawet nie ruszą.

-Nie mówiliśmy Ci o tym, bo chcemy, żebyś dał nam spokój.-Powiedział Artemist, zdecydowanym tonem wstając od stołu, a ja po części mogłam się domyślić jak to się skończy, więc wróciłam do jedzenia udając, że tego nie słyszę.

-Możesz nie być dla mnie taki...

-To się nie wtrącaj w cudze sprawy.

Tarant miał już coś innego powiedzieć, gdy nagle dało się usłyszeć jak ktoś otwiera drzwi do zamku, a nie był to Arkaniusz, bo on również był przy stole z nami i gdy tylko usłyszałam te dźwięk wstał i skierował pistolet w stronę drzwi.

Wtedy to zza drzwi wyszedł Kalisto, którego się tutaj zupełnie nie spodziewałam.

-Myślałem, że już nie jesteśmy wrogami.-Powiedział Kalito, zdziwionym głosem, w postaci reakcji na broń.

-Przepraszam, po prostu myślałem, że ktoś nas odkrył.-Powiedział Arkaniusz, po czym schował broń.

-Nikt by nie odkrył, bo znajdujecie się w Basadii.

-Czyli?

-W jedynym regionie w, którym już nie ma w zupełności żadnych stworzeń.-Powiedział Kalisto.-Dlatego to był jedne z ulubionych miejsc do odpoczynku rodziny królewskiej od pokoleń.

-Rozumiem.-Powiedziałam, starając się nie patrzeć na Taranta, który był pewnie teraz na mnie wściekły, że zapomniałam o jednej z rzeczy, której mnie uczył jakiś czas temu i mi się przyda w przyszłości.-A po co Pan tutaj przyszedł?

-Otóż przychodzę tu w imieniu TOLiKPR...

-Czego oni chcą?-Spytał się Arkaniusz takim tonem, którego bym się po nim w takiej sprawie nie spodziewała.

-Chcą, żebyście przywołali ducha...-Kontynuował jakby się nie przejął niczym.

-Jak to ducha?-Spytałam się przerażona.

-Moglibyście mi proszę nie przerywać.-Powiedział zdenerwowanym tonem, więc wszyscy zgodnie zamilkliśmy.

Wtedy to, na chwile, po tym nastała cisza.

-Dziękuję.-Powiedział.-Otóż macie to zrobić, ponieważ nie wiemy, gdzie znajduje się królowa...

-I mamy przywołać kogoś z rodziny królewskiej?-Spytał się Tarant.

-Nie, matkę Artemista.

-Jak to moją matkę?-Spytał się Artemist, który najwyraźniej tez nie znał tego powodu.

-Otóż była ona najbardziej zaufaną pokojówką rodziny królewskiej, więc wiedziała o drugiej opcji wśród planów ucieczki.

-Nawet Pani Mirinda?-Spytał się zdziwiony Tarant.

-Tak, nawet ona, bo mi o tym powiedziała.

-A czemu my mamy akurat go przywołać, a nie wy skoro macie tyle pracowników?

-Po pierwsze, aktualnie zajmujemy się tymi wszystkimi porażkami. A po drugie, do tego potrzebna jest świeża krew potomka, a to byłoby od naszej strony niemożliwe.

-A kiedy mamy to zrobić?

-Dzisiaj do północy, a potem macie się z nami skontaktować.-Powiedział Kalisto, na co wyszedł i już go nie było.

-Wiesz jak to zrobić?-Zwróciłam się do Taranta.

-Trochę, ale może jeszcze znajdę coś o tym w bibliotece.-Powiedział, po czym wstał, jakby już chciał tam zmierzać, jednak popatrzył się na dwóch pozostałych.-Wy idziecie ze mną, a ty kończysz śniadanie.

Byłam trochę zła, że musze tutaj siedzieć, ale nic na to nie odpowiedziałam, bo wiedziałam, że wiedzą co robią.

Zjadłam, więc szybko śniadanie i zaczęłam ich szukać, co trwało dość długo, ale w ostateczności wpadłam na nich przez przypadek, przez co patrzyliśmy na siebie zdziwieni tym zdarzeniem.

-A wy dokąd szliście?-spytałam się ich po chwili milczenia.

-Po Ciebie, a potem na strych z Tobą.

-To my mamy tutaj strych?

-Tak.-Powiedział Tarant.-To idziesz z nami?

Wtedy to pokiwałam głową, a potem ruszyliśmy do wspomnianego wcześniej miejsca.

Powierzchnia strychu była bardzo ogromna jak i bardzo ciemna, że dziwiłam się czemu jeszcze się oni nie pozabijali potykając się na przykład o coś.

-To co teraz jeszcze trzeba zrobić?-Spytałam się, bo się na tym nie znałam.

-Zapalić świeczki i kadzidła.-Powiedział Tarant.

-A skąd je weźmiesz?-Spytał się go Arkaniusz.

Wtedy to nagle, to wszystko, pojawiło się na miejscu przy czym, kadzidła sprawiały, że zrobiło się trochę duszno.

-A jak się przywołuje tego ducha?-Spytałam się.

Wtedy to Tarant wziął kredę, i tak jak wtedy kiedy się pierwszy raz przenosiliśmy, narysował wielkie koła, a na środku wielką kropkę.

-Chodź tutaj Artemist.-Powiedział, nadal stojąc w tym samym miejscu.

-Jak czegoś ode mnie chcesz to przyjdź do mnie.

-Ale to tutaj ma się znaleźć twoja krew, a nie może być ona przenoszona z miejsca na miejsce.

Wtedy to Artemist, podszedł do niego, dając mu swoją dłoń, a po chwili zobaczyłam jak z jego dłoni leci krew na to białe pole.

Po tym Artemist wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, z dłonią w kieszeni, ponieważ gdyby choć trochę uciekło mu krwi spoza miejsca obrzędu to by się on nie udał.

-Przybądź tutaj matko Artemista Ferletona. Pani Alkmeno Ferleton.

-On zwariował czy tak trzeba?-Spytałam się Artemista.

-Szczerze to nie wiem, bo my tam głównie mu książek szukaliśmy, zamiast wszyscy troje jej czytać.

Po tym nagle wszystko pochłonął zapach kadzidła przez, który myślałam, że się uduszę, zemdleję lub zwymiotuje, ale na szczęście nic się takiego nie stało.

Po pewnym czasie, jednak z mgły zrodziła się figura postaci, jak i nagle cały zapach zniknął.

Miała ona długie włosy i była wręcz dla mnie odbiciem Artemista, gdyby ten był kobietą.

-Naprawdę to jest dziwne uczucie tak się przebudzić.-Powiedziała pięknym głosem, a po chwili zrobiła zdziwioną minę, bo nas zobaczyła.

-Dzień dobry.-Powiedziałam, bo pozostali stali cicho.-Mam na imię....

-To zaszczyt spotkać Ciebie, Arteminetto Leonówno.-Powiedziała, po czym ukłoniła się przede mną.

-Mi również jest miło.-Powiedziałam lekko zawstydzona.

-Mi również.-powiedział Tarant, po czym stanął centralnie przede mną, że nie było mnie widać.

-Przecież Ja Cię znam.-Powiedziała zakłopotana kobieta.

Wtedy to, najpewniej, mózg Taranta przestał funkcjonować, bo nic nie mówił i miał głupią minę.

-Wracając jednak chciałbym Panią...

-Co przeskrobaliście?-Spytała się z, kamienna twarzą, która znowu wprawiła Taranta w zakłopotanie, na co Artemist zaczął się śmiać zakrywając twarz ręką.

-My tylko chcielibyśmy się dowiedzieć gdzie aktualnie może się ukrywać królowa.

-Ukrywa się przecież w Mazarenie.

-Tak, ale teraz się przeniosła tyle, że nie wiemy gdzie jest teraz.

-Rozumiem.-Powiedział, po czym zaczęła o czymś bardzo myśleć.

Wtedy to na pewien czas nastała cisza, która przerywało jedynie nasze oddychanie i dźwięk kropelek wosku, które spadają.

-To gdzie to jest?-Spytał się zniecierpliwiony Tarant.

-Proszę poczekać musze to sobie przypomnieć.-Powiedział, lekko tym poirytowana, kobieta.-Po śmierci większość rzeczy się nie pamięta.

-Mogę Pani pomóc magią.

-Nie dziękuję, nie potrzebuje tego.-Powiedziała, tym samym tonem.

-Może Ci pomóc ma...-Zaczął mówić Artemist idąc w jej stronę.

-Uwierz mi Artemist, że nie da się mi pomóc w tej kwestii, choć doceniam, że się o to...-Nie dokończyła jednak, bo nagle jej oczy zrobiły się bardzo okrągłe.

-Czy coś się...?-Spytałam się grzecznie.

-Już pamiętam!-Krzyknęła na cały strych robiąc to tak głośno, że podskoczyłam.-Mieszka ona w budowli pomiędzy dworem, a większym domem w środku jednego z lasów w Basadii.

Wszystko to wydyszała jednym tchem, więc gdyby pewnie była żywa to by teraz musiał wziąć duży oddech.

-Bardzo za to dziękujemy.-Powiedział Arkaniusz, który wcześniej stał zupełnie cicho i nawet nie było słychać jak oddycha.

-Nie ma za co to był dla mnie zaszczyt.-Powiedziała i zniknęła, jednak dym z kadzideł nie zniknął.

-To teraz idziemy na dół i powiadamiamy TOLiKPR o sytuacji.-Powiedział Arkaniusz i zaczął iść na dół co my również zaczęliśmy robić.

-Wolałbym jednak, żebyście jeszcze na chwile zostali.-Usłyszałam jakiś przerażający męski głos za mną na, który od razu odwróciłam się do tyłu.

Stał tam mężczyzna z krótkimi włosami ubrany w strój magika i mający na jednym oku kartę.

Nie kojarzyłam go ani trochę, ani nie pamiętałam, żebym go kiedykolwiek widziała, ale i tak wzbudził u mnie, z jakiegoś powodu, negatywne uczucia i coś mi mówiło, że nie warto mu ufać.

-Co ty tutaj robisz?-Spytał się go, groźnie nastawiony, Tarant dając Artemistowi sygnał, żeby mnie osłonił.

-No przyzwałeś ducha, a ja postanowiłem się z nim również tutaj załapać.-Powiedział, jak gdyby to było oczywiste.

-A po co tutaj przybyłeś?

-Poinformować Cię o tym, że jeszcze twój los się nie spełnił.-Powiedział na co cała jego postać wybuchła, wypełniając pomieszczenie, całym tym, duszącym zapachem, przez co zaczęliśmy na potęgę kaszleć.

Na szczęście, jakimś cudem, udało się Tarantowi, magią, przenieść nas na dół, dzięki czemu wreszcie mogliśmy czymś oddychać.

Jednak skutek był tego taki, że, przez pierwsze paręnaście minut, się do siebie nie odzywaliśmy, bo zaczęliśmy wdychać najwięcej powietrza jak się dało.

-To pierwszy i ostatni raz kiedy wzywaliśmy ducha.-Powiedział Arkaniusz, padając wykończony na krzesło.

-Popieram.-Powiedziałam i również usiadłam na krześle, choć głownie to leżałam górną częścią ciała na stole, bo nadal kręciło mi się w głowie.

-A mógłbyś nam Tarant wyjaśnić o co chodzi?-Spytał się Artemist wywołując u nas tym zdziwienie.

-I kim on był?-Dodałam.

Słysząc to Tarant popatrzył się na niego zdziwionym i zmęczonym wzrokiem po czym westchnął.

-Plus minus rok temu, w grudniu, doszło do tego, że zaangażowałem się w śledztwo dotyczące złodziei magii. Okazało się wtedy, że na czele tej grupy stał Kier, którego dzisiaj mogliście poznać...

-I udało wam się ich złapać?-Przerwał mu Arkaniusz.

-I tak i nie.

-Co to znaczy?-Dopytał się zdziwiony Arkaniusz.

-Bo gdy już mieliśmy ich jak na dłoni to Kier postanowił puścić to wszystko z dymem, tym samym, skazując siebie, i całą grupę jego wspólników, na śmierć.

-A co on miał wspólnego z Tobą?-Spytałam, bo nadal nie rozumiałam.

-Porwał mnie razem z wszystkimi osobami z, którymi prowadziłem śledztwo...

-Czyli?-Dopytałam się, bo chciałam wiedzieć jak najwięcej, żeby wszystko zrozumieć.

-Emirą, Melisą, Ferdydurem, Dorotą i Armantosem.-Powiedział, dzięki czemu, zrozumiałam czemu Arkaniusz i Tarant nic o tym nie wiedzą.-Wracając jednak, zrobił to, ponieważ chciał mnie wcielić w swoje szeregi, czego ja nie chciałem, więc groził mi, że rozpowie o mnie taką jedną rzecz...

-Co to było, jest i będzie?-Spytał się od razu Artemist.

-To jest mój....

-Jesteśmy przyjaciółmi od ośmiu lat.-Powiedział Arkaniusz.-Chyba możesz nam w takim razie powiedzieć.

-Dodatkowo jeżeli nie chcesz, żeby ja była wtedy to mogę sobie pójść na górę, apotem mnie zawołacie.-Dodałam.

-W zasadzie to będzie mi lżej jak wam wszystkim powiem.-Powiedział, po czym głęboko odetchnął.-Otóż Melisa nie była moją miłością.

-W takim razie kto nią był?-Spytał się bardzo zdziwiony Arkaniusz.

-Jestem gejem.-Powiedział, na co ja, z wrażenia spadłam z krzesła, a stało się to z dwóch powodów.

Po pierwsze, kompletnie się tego nie spodziewałam, a po drugie, od razu mi przyszło

do głowy ile złamałby w ten sposób serc w Marson, jak i w TOLiKPR.

-Nic się nie stało!-Krzyknęłam podnosząc się, zanim by oni do mnie pobiegli i pytali się czy wszystko gra.

-A co to znaczy?-Spytał się zaniepokojony Artemist.

-To, że Tarant pod względem miłości, i innych rzeczy związanych z dzietnością, woli mężczyzn od kobiet.

Wtedy to Artemist i Arkaniusz popatrzyli się na Taranta zdziwionym, do granic

możliwości, wzrokiem.

-Czy któryś z nas-?-Zaczął niepewnie Artemist.

-Nie, wy nie.-Powiedział od razu z paniką w głosie.

-W takim razie kto to był albo jest do teraz?-Spytałam się.

Wtedy to Tarant popatrzył się prosto w sufit, a po chwili jego słowa ona była skierowana w dobrą stronę.

-Ferdydur.

-To się dzieje naprawdę czy miałem wylew?-Spytał się Artemist.

-To jest właśnie prawda.-Powiedział Tarant, który chyba nawet sam był z tym zdziwiony.-Ale jeśli wam to przeszkadza....

-Właśnie, że nie, a to wszytko było spowodowane lekkim szokiem.

-Właśnie przez taki lekki szok nikomu o tym nie mówiłem.-Odpowiedział zdenerwowany.

-W takim razie skoro Ferdydur jest pod tym względem taki jak ty, to czemu wziął ślub z Emirą?

-W pewnym momencie się okazało się, że zdradzał mnie on z nią i zerwaliśmy kontakt.

Wtedy to pomiędzy nami nastała nerwowa cisza.

-Teraz to już nic mnie w życiu nie zdziwi.-Pomyślałam na sam koniec.

-I jeszcze było tak, ze Emira miała to samo tyle, że z Melisą, która, o tym, dowiedziała się dużo wcześniej ode mnie.-Kontynuował sprawiając, że moje słowa stały się głupie.-Ze względu na to się ze sobą pokłóciliśmy i w ten sposób ona umarła.

Przez to pomiędzy nami nastała, na jakiś dłuższy czas, cisza.

-Ty to masz ciekawe życie.-Powiedział Arkaniusz zadziwionym głosem, po czym wziął łyk wody z szklanki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro