Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Poznajmy się

Hej.
Myślę, że najlepsza pora się poznać.
Co prawda, widujesz mnie codziennie, obserwujesz moją złość i radość, upadki i wzloty.
Patrzysz, ale nie widzisz.
Znasz mnie, ale jeszcze mnie nie poznałeś.
Nie mam jednak prawa cię obwiniać.
Nie możesz dojrzeć czegoś, ukrytego pod pelerybą niewidką.

Dziewczyna siedziała w bezruchu, kuląc się w kącie jedynego znanego jej pomieszczenia. Otaczające ją drewno było suche, stare, poniszczone, a drzazgi czasem wbijały jej się w palce, pozostawając tam na bardzo długo, było bowiem za ciemno, aby mogła je dojrzeć. Wnętrze było zimne, chwilami przerażające, przede wszystkim jednak — było obce. Mimo, że spędziła tutaj całe życie, zawsze czuła się zupełnie tak, jakby była nowa. W dodatku, było tutaj tak okropnie duszno. Często miała wrażenie,że jej gardło pokrywa się kurzem, a ona nie miała już siły kaszleć. Dusiła się, ale nie mogła się udusić.

Czasami, gdzieś na zewnątrz, lecz na pewno bardzo daleko od niej, słyszała głos. Nie pojawiał się on często, był jednak ukojeniem. Melodyjny, ciepły, przyjemny. Ogrzewał jej zziębione ciało, zasklepiał rany na rękach, wypuszczał kurz z jej gardła. Mimo to jednak, był niezrozumiały. Zupełnie tak, jakby mówił w odległym, obcym języku. W odróżnieniu od jej szarych, stłumionych pomruków, jego słowa miały barwy. Tysiące, jeśli nie setki barw. Wraz z głosem, widziała także światło. Dostrzegała je przez cieniutką szparkę swojego więzienia. Często pragnęła go dotknąć, wydawało się jednak nieosiągalne. Odległe, mimo jego bliskości.

Pragnęła do niego biec. Rzucić się na nie. Nasycić się nim. Jej ciało jednak zawsze było sparaliżowane. Jakby związane niewidzialnymi więzami. Zatrzymane w czasie i przestrzeni. Inne. Jej zmarznięte, smutne ciało pasowało tylko do tego zmarzniętego, smutnego pomieszczenia. Byli dla siebie stworzeni, związani na śmierć i życie, a ona nic nie mogła na to poradzić. A przynajmniej tak zawsze myślała.

Może kiedyś, z wolna przeszło przez jej umysł, że można inaczej. Możliwe, że to tęsknota za nieznanym jej światem, wyrywała ją do przodu. Może to trzęsienie, jakie coraz częściej pojawiało się w pomieszczeniu. A może strach? Niedosyt? Poczucie beznadziejności? Nie miała pojęcia, co po tej jednej, jedynej myśli, sprowadziło kolejne. Wiedziała jednak, że nie dadzą jej spokoju. Będą gotować się w niej, aż wykipią.

W jednej chwili, podczas kolejnego trzęsienia, jej ciało postanowiło się wyrwać. Chociaż na moment. Musiała. Musiała zobaczyć, co kryje się za tą jedną, jedyną szparą. Rzuciła się na drzwi, nieomal je roztrzaskując. Te jednak, mimo, że wypuściły ją na zewnątrz, nie pozwoliły jej na nic. Sama wskoczyła spowrotem, przestraszona tym, co zobaczyła. Jej ciało przeszył ogromny ból, jakby ktoś wbijał weń setki noży, a ona skuliła się na podłodze. Wróciła do szafy tak szybko, jak z niej wyszła. Przerażona. Sama. A jej więzienie trzęsło się wówczas, jak nihdy dotąd, rozeźlone, bezlitośnie miotając nią na boki. Jakby była szmacianą lalką.

Czas mijał, jak w próżni, a ją trawił lęk. Pragnęła znowu zobaczyć zewnętrzny świat, za razem jednak — za bardzo się bała. Bała się, że znowu ją zaboli. Że pomieszczenie ponownie wybuchnie gniewiem. Nie chciała jednak w nim zostawać. Wydawało jej się to piekłem. Koszmarem. Złem ostatecznym. Wyrokiem. Czy to właśnie był jej wyrok? I za co?

Nadal jednak słyszała ten głos. Finezyjny, opiekuńczy. Z jakiegoś powodu wiedziała, że mówi właśnie do niej. Jakby jego słowa były delikatnymi płatkami kwiatów, opadającymi na jej twarz. Tęskniła za tym głosem. Chciała słyszeć go częściej. Nie, nie częściej, a ciągle. Chciała słyszeć go ciągle, bowiem tylko on dawał jej ukojenie. Oswajał ją, a może nawet coś tłumaczył. Do czegoś namawiał. Był spokojny. Opanowany, jak nikt nigdy w jej życiu.

Pewnego dnia, podniosła się. Słysząc słowa owego głosu, otrzepała kirz ze swoich ramion i odzienia. Delikatnym krokiem podeszła do drzwiczek i dotknęła ich. Miała wrażenie, że ktoś dotyka ich razem z nią. Po drugiej stronie. Przełożyła głowę, chcąc poczuć bliskość tej osoby. Bliskość głosu. Na jej ustach powoli malował się uśmiech.

Powtarzała to. Kilkakrotnie. Dawało jej poczucie relaksu i bezpieczeństwa. Oswajało. Pozwalało radzić sobie z trzęsieniami. Nadal okropnie bała się tego, co jest na zewnątrz, teraz jednak wydawało jej się możliwe. Możliwe, do przezwyciężenia. Może sobie na to pozwolić, jeszcze ten jeden, jedyny raz. Jeśli jej nie wyjdzie, zrezygnuje. Zamknie się tutaj i już nigdy nie wyjdzie. Co ma do stracenia? I tak już żyła w ten sposób.

Położyła dłoń na drewnianej powierzchni. Zadrżała, czując ból wbijającej się w rekę drzazgi, ale nie wycofała się. Delikatnie, spokojnie nacisnęła na drzwi.

— Proszę — szepnęła — proszę, wypuść mnie. To prawdziwa ja, ta na zewnątrz. Pozwól, aby świat ją zobaczył. Aby widzieli, nie tylko patrzyli.

Ku jej zdziwieniu, drzwi ustąpiły, powoli się uchylając. Zmrużyła oczy, widząc rążace ją światło, z dumą wykroczyła jednak na zewnątrz, aby poranionymi rękami uścisnąć ciepłe, delikatne dłonie.

Aby jej dotknąć.

~*~

Huh, muszę przyznać, że lubię pisać opowiadania, skupiające się na okazaniu jakiegoś zjawiska i uczuć z nim związanych, to powstało jednak z konlretniejszego powodu.
Czy wyszłam z szafy, jak jego bohaterka?
Och, nie, moi państwo.
Ja tę szafę rozgromiłam na kawałeczki.
Pamiętam, że mój pierwszy "duży" coming out to była trauma, dlatego obawiałam się okropnie robić tego po raz drugi, tym razem przed katolicką częścią mojej rodziny.
Cóż, po naprawdę długim i żałosnym czasie mojego chowania się, zrobiłam to i o dziwo nikt nie kazał mi pocałować się w dupę, a wręcz przeciwnie, usłyszałam "hej, w porządku, kocham cię taką, jaką jesteś".
Właśnie dlatego powstało to opowiadanie. Ponieważ pokonałam najbardziej przerażający element mojej szafy.
Mam nadzieję, że wy także pokonacie swoje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro