Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Cel 7: Przekabacić kucharza!

Czasem bywają dni, gdy zastanawiamy się nad sensem ludzkiego istnienia. Zadajemy pytanie, czy to, co robimy, ma znaczenie czy może lepszą opcją byłoby załamać ręce i czekać na ratunek niczym pierwsze księżniczki Disneya. Tego dnia miałem ochotę wyjść na przeciw księciu z bajki i pozwolić mu mnie dobić.

Zygmunt okazał się... specyficzny. Niczym ten jeden wujek w rodzinie, przypominający z wyglądu Rumcajsa i zajmujący zaszczytne miejsce przy grillu. Nieważne jak się zachowuje, istotne jest tylko to, że to on odpowiada za wyżywienie wszystkich gości. Nikt! Powiadam, wam nikt, nie ośmieli się go zdenerwować! Zygmunt był toćka, w toćkę jak on. Mógł opowiadać zboczone żarty, kląć jak szewc, a nawet przygryzać innym, nie ważne co zrobił, budził ten niepodważalny respekt żywiciela. Respekt, który nijak mogłem wykorzystać.

— Zawsze tu tak pusto? — zapytał Eryk, przeżuwając kawałek suszonego mięsa.

Atmosfera lekko zgęstniała, mimo że jeszcze chwilę temu w najlepsze opowiadali opowieści o dziewkach lekkich obyczajów i ohydach, które pragnąłbym zapomnieć.

Kucharz przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się, ile może powiedzieć, po czym uśmiechnął się, mrużąc nieznacznie oczy.

— No tak! Po tylu latach człowiek zapomina, że to może wydać się dziwne. — Pokiwał głową, jakby sam sobie potakiwał. — Bo widzicie — spoważniał i popatrzył nam w oczy — Ta wyspa jest przeklęta...

— Wiedziałem! — Rysiek przerwał Zygmuntowi, zrywając się ze stołka, na co kucharz roześmiał się wniebogłosy.

— Naprawdę w to uwierzyłeś? — Złapał się za brzuch, nie mogąc opanować śmiechu. Nam jednak do śmiechu nie było. No może poza Erykiem. Ten najwyraźniej nadawał na tych samych falach co kucharz i ryknął śmiechem tak donośnym, że zawstydził samego kucharza. Ten odchrząknął więc lekko zmieszany i kontynuował z kpiącym uśmiechem. — Owszem krążą legendy o klątwie mieszkającej tu wiedźmy, ale nikt normalny nie bierze jej na poważnie. Chociaż może to tak wyglądać na pierwszy rzut oka. Bo w końcu legendy zawierają ziarno prawdy.

— Uwielbiam legendy! Szczególnie takie z klimatem. — Eryk wyszczerzył się z błyszczącymi oczami.

— A chcesz posłuchać?

Chłopak z entuzjazmem pokiwał głową.

— Niech będzie, ale ostrzegam, że po usłyszeniu jej wyspa może wydawać się dla was innym miejscem.

Wyraz kucharza się zmienił. Twarz mu na chwilę spoważniała. Półmrok pomieszczenia tworzył idealny nastrój do opowieści, a cicho skrzeczący ogień wydawał się obrazować wypowiadane przez Zygmunta słowa.

— Legenda głosi, że mury tego zamku miały zaszczyt widzieć czasy, gdy życie na Sagarze było marzeniem dla niejednego człowieka. – Zygmunt ściszył głos, jakby sięgał pamięcią do odległych czasów. — Podobnież przebiegał tu główny szlak morski, który zostawiał część swojej fortuny na naszej wyspie, a sprawą tego całego dobrobytu miała być najpiękniejsza kobieta na ziemi. Właścicielka wyspy uwielbiona przez swoich poddanych i jednocześnie najpotężniejsza wiedźma, jaką miał okazję widzieć świat. Zapewne domyślacie się, że takie bogactwo w rękach kobiety, nieważne kim by była, było niedorzeczne. Każdego dnia przypływali do niej ludzie z całego świata, mając nadzieje, że to właśnie ich obdarzy uczuciem, a zarazem całym swym majątkiem. Jednak ona była niewzruszona na liczne zaloty. Jej serce było z kamienia, którymi zwykła się otaczać... przynajmniej do czasu, aż na wyspie pojawił się marynarz taki jak wy. Człowiek, którego sprowadziło samo morze... jednak wiedzcie, że ocean jest istotą o paskudnym poczuciu humoru...

Spojrzał na płomień.

— Zakochał się w niej jak każdy śmiertelnik, który ujrzał jej wdzięki. Nie miał ni bogactwa, ni koneksji. Nikt nie wie, jak naprawdę zdobył jej serce. Powiadają, że był jubilerem, który potrafił tworzyć figury ze srebra tak piękne, że jedynie ich blask w świetle świec pozwalał je odróżnić od prawdziwych. Wiedźma pokochała jego talent i rozkazała mu stworzyć ogród.

Zmarszczyłem brwi.

— I stworzył go. W kryształowych koronach kryły się węże i motyle. W krzewach mieszkały pawie, krokodyle, króliki i zwierzęta niemal każdego typu ze świata. Jednak największym dziełem sztuki był ibrys. Lampart śnieżny o oczach ze szmaragdów, wysadzany diamentami. Nie będący jedynie figurą, a mechanizmem całym ze srebra. Wiedźma kochała ogród i za pomocą swojej magii powołała go do życia, zmieniając figury w srebrniki oddane jej do końca świata. W zamian za ogród obdarzyła mężczyznę miłością, o którą prosił.

Z wrażenia trąciłem kubek z trunkiem, którym poczęstował nas Zygmunt. To nie tak wyglądała ta historia. Wszyscy spojrzeli się na mnie, jakbym przerwał im film w kulminacyjnym momencie. Skuliłem się pod naporem ich spojrzeń i wróciłem do słuchania.

— Na czym to ja... a no tak... Marynarz stał się Panem Sagary i rządził wraz z żoną wyspą przez wiele lat, lecz odrzuceni adoratorzy nie mogli się pogodzić z przegraną, zatem postanowili zniszczyć Wiedźmę i wszystko, co do niej należało. Uknuli spisek.

Oblizał usta. Głos mu lekko zachrypiał.

— Rozpuścili po wyspie narkotyk. Na początku wydawał się nieszkodliwy, lecz gdy zaczęło go brakować, ludzie stawali się niczym marionetki gotowe zrobić wszystko, za kolejną porcję do wypalenia. Według planu za niedostatek obwinili Wiedźmę i jej małżonka. To ona wprowadziła zakaz handlu opium. To ona chce zniszczyć dobrobyt na wyspie, mówili. Nawet jej mąż ją zdradził. Oszalał z zazdrości. O miłość Wiedźmy do srebrników, o czas jaki poświęcała ludziom i o brak potomka, którego Wiedźma nie chciała mu dać. Zdradzona przez wszystkich musiała stanąć naprzeciw buntu.

— I co było dalej?

Zygmunt zaśmiał się, widząc świecące się z ekscytacji oczy Eryka.

— Widzicie, czasem nie wystarczy silna wola, aby wygrać, trzeba sięgnąć po nieczyste środki. Wiedźma bez litości zabiła wszystkich buntowników. Spopieliła ich żywcem tym samym, kończąc dobre czasy Sagary. Mówiono, że rozwścieczona rzuciła klątwę. Na wyspie zapanował strach, z każdym dniem znikali mieszkańcy. Okolicę spowiła gęsta mgła, a niegdyś wspaniały szlak handlowy przestał istnieć. Wiedźmy ze swoim małżonkiem nie widział nikt, od pamiętnej nocy. Skryli się w zamku, a po wyspie chodziły plotki, że Pan Sagary został opętany przez szatana. Jego skóra stała się niebieska, a on sam postradał zmysły. Chodzą słuchy, że szaleństwo i chęć powrotu do normalności nie dawały mu spokoju. Chłopcze, wiesz, czym odstrasza się złe duchy i przełamuje złe zaklęcia?

Pokręciłem głową, nie mogąc oderwać wzroku od szerzącego się upiornie mężczyzny.

— Woda święcona nie raz ratowała ludzi przed szatańskimi czarami. Pan Wyspy postanowił spróbować tego. Bo w końcu, to była jedynie zwykła woda, a mogła potwierdzić czy Wiedźma faktycznie go kochała. Pewnej nocy podczas kolacji podmienił kielichy. Nie spodziewał się tego, co się potem stało... — Nachylił się do chłopca i spojrzał mu prosto w oczy. — Wiedźma, wypiwszy z niego, zaczęła się dusić. Jej gardło zaczęło się topić. Wiecie, co wiedźma miała w środku? Srebro. Nawet jej serce było z tego metalu. Spodziewano się, że klątwa ustąpi, jednak ani mgła, ani wygląd Pana Wyspy się nie zmienił. Ze zgryzoty skoczył z klifu, zmieniając się w krwiożerczą bestię, atakującą statki w okolicy, a srebrniki z żalu za swoją panią atakują mieszkańców, pożerając ich żywcem, po dziś dzień.

Zapadła głucha cisza, nawet nie dało się usłyszeć skwierczenia ognia.

— Bujdy pleciesz. Wiedźmy, bestie, klątwy. — Kapitan machnął lekceważąco dłonią. — Kto by w to uwierzył, a końcówka to już się całkowicie kupy nie trzyma.

Zygmunt zmierzył go czujnym spojrzeniem i roześmiał się wniebogłosy, przełamując ciężką atmosferę.

— Widać, że swój chłop z pana, panie Stanisławie, to jedynie bajeczka dla dzieci. Statki rozbijają się o rafę, a rozbitkowie pożerani są przez okoliczne rekiny, których w tych stronach nie mało. Prawda to, że kiedyś tu baba wyspą rządziła, ale z powodów oczywistych nie mogło to trwać długo. A owa legenda ma tyle wersji, iż potrafią się nieraz nawzajem wykluczać.

No tak... to tylko opowieść. Musiałem wziąć się w garść. Uspokoiłem mocno bijące serce. Zygmunt nie musiał znać prawdziwej historii, opowiadał w końcu legendę, ale wciąż coś nie dawało mi spokoju.

— A mieszkańcy? — zapytałem.

— Chłopcze, kto chciałby żyć na wyspie wiecznie spowitej mgłą, gdzie nic nie chce rosnąć i jedynie góry i klify są. Jedynie starzy zostają, a kto tylko ma okazję to, czym prędzej płynie w świat na lepszą ziemię. Do tego trzy zimy temu mieliśmy wstrętną plagę. Gorączka zabrała połowę mieszkańców, głównie kobiety i dzieci. To była tragedia! Może i wyspa jest przeklęta, ale nikt jeszcze nie widział nadprzyrodzonych stworów ze srebra, czy innych dziwactw... no może poza Edwardem... Gada czasem sam do siebie, ale to starość, my też w jego wieku tacy będziemy, nieprawdaż panie Stanisławie?

— Oj tak, kiedyś też znałem takiego jednego...

Analizowałem opowieść kucharza. Każdy jej element i nie chciało mi się to zebrać w całość. Czemu nagle miałaby się zmienić przeszłość wyspy? W książce wcale nie marynarz stworzył srebrniki. Wiedźma już je posiadała, a ich miłość zrodziła się bez materialnych względów. Czułem się oszukany i zagubiony, do tego stopnia, że nie zauważyłem, kiedy kapitan zarządził powrót. Z ociąganiem podniosłem się ze stołka i jako ostatni podszedłem do drzwi.

— Ja widziałem... — Spojrzałem w zaskoczone i nierozumiejące oczy kucharza. — Widziałem srebrnika, lamparta śnieżnego o szmaragdowych oczach. On nie zgodziłby się z pańską wersją zdarzeń.

I wyszedłem, rozgoryczony i rozczarowany wizytą.

Słońce powoli znikało na horyzoncie, zabierając resztki ledwie przebijających się przez mgłę promieni słonecznych. Otuliłem się ramionami, by odegnać nieprzyjemny chłód. Szybkim krokiem przemierzałem korytarze, byleby uciec jak najszybciej przed uśmiechającym się z kpiną odbiciem Gilberta.

_______________

Artur zauważył różnicę w legendzie, czy będzie ona miała wpływ na dalszą fabułę? Z chęcią przeczytam jak wam się podobała Zygmuntowa wersja legendy :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro