Rozdział 9 - Legenda
- Legenda głosi, że mury tego zamku miały zaszczyt widzieć czasy, gdy życie na Sagarze było marzeniem dla niejednego człowieka. - Zygmunt ściszył głos, jakby sięgał pamięcią do odległych czasów. - Podobnież przebiegał tu główny szlak morski, który zostawiał część swojej fortuny na naszej wyspie, a sprawą tego całego dobrobytu miała być najpiękniejsza kobieta na ziemi. Właścicielka wyspy uwielbiona przez swoich poddanych i jednocześnie najpotężniejsza wiedźma, jaką miał okazję widzieć świat. Zapewne domyślacie się, że takie bogactwo w rękach kobiety, nie ważne kim by była, było niedorzeczne. Każdego dnia przypływali do niej ludzie z całego świata, mając nadzieje, że to właśnie ich obdarzy uczuciem, a zarazem całym swym majątkiem. Jednak ona była niewzruszona na liczne zaloty. Jej serce było z kamienia, którymi zwykła się otaczać... przynajmniej do czasu, aż na wyspie pojawił się marynarz taki jak wy. Człowiek, którego sprowadziło samo morze... jednak wiedzcie, że Ocean jest istotą o paskudnym poczuciu humoru...
Rok 1756 Sagara
Pierwszy raz słysząc o wiedźmie z Sagary głośno się roześmiał. W końcu wszyscy dobrze wiedzieli, że wiedźmy nie istnieją, a sam fakt, że ktoś mógł tak nazwać wysoko postawioną kobietę, wydawał mu się wręcz niestosownym. Jednak nie minęło dużo czasu, gdy przekonał się, że nie tylko Nikola nazywała tak swoją panią. Cała wyspa bez skrupułów szemrała o jej pięknie, mającym zniewalać męskie serca, o czarach, jakie dzieją się w zamku, aż wreszcie, o bogactwie, jakie kryły jego mury. Mimo to mieszkańcy wyspy w niepojęty dla niego sposób kochali swoją panią. Wręcz wznosili ją ku niebiosom za dobrobyt, jaki panował za jej rządów.
Chłopak nie raz zastanawiał się, jaka jest w rzeczywistości, ale pomimo spędzonego tu czasu nie miał okazji nawet ujrzeć jej cienia. Od momentu, gdy morze wyrzuciło go na brzeg minął miesiąc. Na początku opiekowała się nim Nikola, gdyby nie ta dobroduszna dziewczyna, zapewne wykrwawiłby się na tej plaży, a gdy już w miarę doszedł do siebie, zatrudnił się na zamku, by zarobić na podróż powrotną. Tak utknął na tej wyspie, nie chcąc się przyznać, że spodobało mu się takie życie i z chęcią zostałby tu na dłużej... a przynajmniej do chwili, gdy na własne oczy nie ujrzy osławionej wiedźmy.
Ten moment przyszedł szybciej niż kiedykolwiek przypuszczał. Pierwszy raz spotkał ją, gdy szukał Nikoli, by przekazać jej, że dostawca żywności do zamkowej kuchni chce z nią rozmawiać. Wyszedł właśnie z korytarza dla służby, gdy dostrzegł idącego ku sobie lamparta. Przerażony zastygł w bezruchu. Wielki kot wyglądał jak jubilerskie dzieło sztuki, pobudzone do życia. Chłopak przylgnął do wciąż otwartych drzwi, zastanawiając się nad możliwą ucieczką i wtedy dostrzegł ją. Szła parę kroków za lampartem, szeleszcząc wieloma warstwami swojej jedwabnej sukni.
Czy była piękna? Gdyby ktokolwiek go o to w tej chwili spytał, odpowiedziałby, że ujrzał żywe bóstwo stąpające po ziemi. Lecz, gdyby ktoś zapytał, jak wyglądała, wtedy nie mógłby odrzec wiele. Opisałby suknię wydającą się pochodzić z dalekich azjatyckich krain. Mówiłby o hebanowych włosach lekko spływających spod zasłaniającego oczy materiału ozdobionego piórami, kwiatami i złotymi dzwonkami. Jednak to, co utkwiło mu w pamięci to nie suknia, a usta... delikatne, z ledwo zauważalnym uśmiechem, gdy wraz ze swoim srebrnym towarzyszem minęła go tak, jakby była duchem, którego nikt nie miał prawa dostrzec.
Jak można zakochać się w kobiecie widząc jedynie jej usta? On też się zastanawiał, a jednak jej obraz nie przestawał nawiedzać go w snach, a wkrótce i na jawie. Teraz już wiedział, czemu zwą ją wiedźmą, bo sam niechybnie uległ jej urokowi.
Mijały dni, a jego zaczęła trawić tęsknota, zastanawiał się, co musiałby zrobić, by ukochana zwróciła na niego swoją uwagę. By choć raz móc usłyszeć jej zapewne słowiczy głos. Nie raz wieczorami zgadywał jakiego koloru mogą być jej oczy. Może były oliwkowe, a może błękitne jak ocean. Jednak ostatecznie stwierdzał, że kobieta, taka jak ona musi mieć oczy złote, jak dzwonki lekko podskakujące koło jej włosów. Coraz częściej przyłapywał się także na szukaniu jej wzrokiem, jakby istniał chociaż cień możliwości, by mogła się przechadzać wśród zwykłych mieszkańców.
Myślał o niej w każdej chwili i zastanawiał się, co mogłoby wywołać na jej twarzy uśmiech i wtedy przypomniał sobie srebrnego lamparta. A gdyby... zerwał się z miejsca i wybiegł z pokoju, zostawiając zaskoczoną Nikole, z którą jeszcze chwilę temu jadł obiad. Niemal biegiem skierował się do miejscowego jubilera. Pospiesznie rozejrzał się po wszelkiego rodzaju pierścionkach, naszyjnikach, bransoletach, jednak jego oczy nie natrafiły na to, czego szukał.
- Panie, czy wyrabiacie figury zwierząt? - zapytał handlarza, a ten uśmiechnął się szeroko i z wyraźną uległością wyciągnął spod lady nieduże pudełko.
- U nas wszystko się znajdzie, oto moja perełka, największe dzieło sprowadzone z odległych krajów. Skrzydła motyla wykonane są ze szczerego srebra, a kamienie w jego skrzydłach, to najprawdziwsze szmaragdy. Taka okazja nigdy więcej się panu nie trafi. A to wszystko tylko za trzysta pistoli.
- Trzysta pistoli?! Człowieku toż to cała fortuna!
Urażony handlarz zamknął pudełko i powolnym ruchem schował je z powrotem pod ladę.
- Jak za drogo, to niech pan czego innego sobie poszuka.
Chłopak zacisnął ze złości pięści i wyszedł ze sklepu, przeklinając zachłanność handlarzy. Jednak wiedział, że ten motyl, mógłby być kluczem do serca jego ukochanej. A jak... zatrzymał się nagle na tę myśl i skarcił samego siebie o taką głupotę. Zdał sobie bowiem sprawę, że gdyby wiedźma chciała tego motyla, to bez problemu dałaby handlarzowi te trzysta pistoli i najzwyczajniej go kupiła. Wściekły, a zarazem smutny ruszył z powrotem do swojej kwatery, gdyż uświadomił sobie, że nie może zaofiarować jej nic, czego sama by nie zdobyła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro