Rozdział 25
Rysiek gwałtownie zerwał się z łóżka. Obłąkanym wzrokiem przeszukał pokój. Z chwilą, gdy zdał sobie sprawę, że pomieszczenie jest puste odetchnął z ulgą. Ukrył twarz w dłoniach, po czym przeczesał palcami posklejane potem włosy. Wziął parę głębszych wdechów, by uspokoić wciąż łomoczące z przerażenia serce. Próbował sobie przypomnieć jak wyglądał koszmar, który doprowadził go do takiego stanu, ale nie był w stanie wyłowić z swojej pamięci choćby zarysu snu. Może to i dobrze? Czasem lepiej nie pamiętać. Szczególnie, gdy z jego powodu człowiek budzi się z krzykiem.
Mężczyzna postawił stopy na ziemi, by się bardziej obudzić. Pomimo ulotności koszmaru nie zamierzał ryzykować jego powrotem. Przeciągnął się nieznacznie i usłyszał odgłosy rozmowy dobiegające z korytarza. Żołądek podszedł mu do gardła, ale już po chwili rozpoznał znajomy głos Gilberta. Odetchnął z ulgą i zwlekł się z łóżka, poprawiając przyklejoną do ciała koszulę. Czemu spał w ubraniach? Zmarszczył brwi, bo uświadomił sobie, że luka w pamięci nie odnosiła się jedynie do snu. Stwierdził, że pomartwi się o to później, a najpierw złapie młokosa.
Wyszedł pospiesznie z pokoju i zaczął się kierować w stronę dochodzących odgłosów.
~*~
Ocean stał przed olbrzymim obrazem, przyglądając się wizerunkowi wiedźmy. Jego podobizna zniknęła wraz z opuszczeniem wymiaru Miry, a tym samym malowidło stało się nieproporcjonalne. Jednak dla niego, nadal było w każdym detalu perfekcyjne. Nie mogło być inaczej. Zastanowił się jakby wyglądał, gdyby znalazł się z nią na tym obrazie w ciele człowieka. Taki jak ona... Spuścił zawstydzony wzrok. Nie miał prawa nawet o tym marzyć.
– Czemu uratowałeś tamtego człowieka? Nie musiałeś tego robić – zagaiła rozmowę, głaszcząc rybę obok swojej głowy, która zresztą była niewiele mniejsza od samej dziewczynki.
– Gdybym wiedział, że to nie ten, którego szukam, to nie ryzykowałbym odkryciem...
– Żałujesz tego? – zapytała nie patrząc się na niego.
– Nie – odparł po chwili wahania. – Jeśli mogę oczyścić, chociaż jedno z mych braci, to niewarte jest nic innego... Ona by tego chciała – dodał cicho.
– Chciałaby wielu rzeczy... Skoro już masz zamiar szukać tego człowieka, to czy masz plan odnośnie przekonania go by razem z tobą poszedł?
– Mam ciało jego kompana – urwał, widząc że dziewczynka unosi wyczekująco brew – Dużo nie potrzeba by zwabić go tutaj.
– A później?
– Puszczę go przodem i poczekam, aż zostanie doskonałym posiłkiem dla naszej rybki.
Mira spiorunowała go wzrokiem.
– Iście piekielny plan i jakże dopracowany – stwierdziła z sarkazmem, wywracając oczami – Rób co chcesz, ja nie zamierzam się w to mieszać. Tylko pamiętaj, że masz mało czasu, czym dłużej to ciągniemy, tym mniejsze są nasze szanse.
Mira zniknęła i pojawiła się w malowidle, dotknęła dłoni wiedźmy, na co ta się poruszyła. Z uśmiechem przykucnęła by usłyszeć, co ma do powiedzenia dziewczynka. Przytaknęła skinieniem głowy na propozycję. Wyprostowała się, a następnie dotknęła srebrnych ram obrazu.
Ocean spokojnie patrzył jak płótno topi się zmieniając się w zwierciadło. Jedyne lustro, które ukazywało jego prawdziwą postać.
– Idź po tego człowieka, będę tu na was czekać – stwierdziła Mira zanim zniknęła, wraz z obecnością obrazu.
Ocean chwilę jeszcze przyglądał się swojemu odbiciu. Wyzywająco patrząc sobie w oczy. Kąciki jego ust powędrowały ku górze, a sam ruszył w stronę drzwi, spod których wylewało się ledwo widoczne światło i dochodziły stłumione głosy. Nie był sam, a to nieznacznie utrudniało jakże prosty, ale dobitny plan srebrnika. Obserwował Gilberta i pozostałych marynarzy od dnia ich przybycia. Niewidzialny, skryty na granicy luster w obu wymiarach, mógł ujrzeć wszystko w zamku. Wtedy zobaczył Wiktora. W pierwszej chwili nie poznał mężczyzny. Wyglądał inaczej, ale każdy srebrny włos, każdy kryształ w jego skórze, każdy organ aż wrzeszczał, że to on. Dodatkowym potwierdzeniem był fakt, że Mira blokowała mu przejścia do niektórych luster, jakby nie chciała by wiedział o jego obecności, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że ma racje.
Nabrał powietrza w płuca i gwałtownie wpadł do pokoju.
~*~
Rysiek nie wierzył własnym oczom. Na wszelki wypadek przetarł je i znów przyjrzał się rozmawiającemu z samym sobą Gilbertowi. Z jakiejś niewyjaśnionej przyczyny nie mógł się nawet ruszyć. Docierały do niego strzępki rozmowy. Wzdrygnął się mimowolnie. Nie miał pojęcia o czym mówił, ale był przekonany, że źle się to dla nich skończy. Już miał wrócić do swojego pokoju i zapomnieć o tym co widział, gdy chłopak w pewnej chwili odwrócił się do niego plecami i podszedł do drzwi pokoju kapitana. Wstrzymał oddech i z przejęciem patrzył, jak chwilę bije się z myślami, po czym niczym jak burza wpada do pomieszczenia. Wstrząśnięty szybko przebiegł dzielący go dystans. Zwolnił parę kroków przed drzwiami. Z pomieszczenia dochodziły odgłosy tłuczonego szkła i przewalanych mebli przy akompaniamencie wściekłych krzyków. Rysiek z duszą na ramieniu zajrzał do środka.
Gilbert z wściekłością chodził po pomieszczeniu. Na podłodze leżała stłuczona butelka po alkoholu, a stół, na którym najprawdopodobniej stała leżał zniszczony pod ścianą. Poza nim w pokoju nie było żywej duszy. Chłopak nagle się odwrócił i wbił groźne spojrzenie w cofającego się marynarza. Od razu pożałował, że nie został na miejscu. Wpakował się w niezłe bagno i do tego całkiem sam. Przełknął zdenerwowany ślinę i uśmiechnął się głupio.
– Młokosie, a ty nie w łóżku?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro