Rozdział 24
Ocean delikatnie przejechał dłonią po powierzchni lustra. Jego palce zanurzyły się w nim, jakby szklana tafla zrobiona była z wody. Uważnie przyglądał się równym kręgom, nie mogąc oderwać od nich oczu. Powoli znikające fale kusiły skrywanym za nimi prawdziwym światem.
– Jesteś pewien, że to się uda? – wyszeptała Mira, patrząc z niepokojem na palce chłopaka. – Nie wiemy, czy jak wyjdziesz to nie zni...
Dziewczynka nie zdążyła skończyć, a Ocean włożył całą rękę w lustro. Zamarli chwilę w pełnym napięcia oczekiwaniu, ale nic się nie stało. Twarz Gilberta rozświetlił cudowny uśmiech. Wyciągnął dłoń i przyjrzał się swoim palcom.
– Szkoda, że nie możesz tego poczuć – westchnął. – Dobrze wybraliśmy, ten chłopak pochodzi z magicznej rodziny. Ma moc, dzięki czemu jest w stanie mnie utrzymać. Perfekcyjnie zgrany. – zaśmiał się krótko – Ciało ludzi jest całkowicie różne od srebrników. Czuję każdy mięsień, każdy oddech... uderzenie serca. – zwrócił wzrok ku Mirze – Już wiem, dlaczego matka wybrała ludzką skórę, mimo, że nie była w stanie pomieścić jej jestestwa.
– Nie pozwól, by te odczucia i tobą zawładnęły, bo i ty zginiesz.
– Ona żyje! – Ocean złapał dziewczynkę za przód sukienki i podniósł do góry szybkim ruchem, przybliżając ją sobie do twarzy – Nawet nie waż się w to wątpić. Czuję ją.
– A ty nie zapominaj, kim jestem – warknęła. Źrenice jej wielkich oczu zwęziły się w wąskie szparki. Twarz nabrała wężowych rys, skóra zafalowała od poruszonych łusek. Z sufitu zaczął się sypać tynk, a na ścianach tysiące oczu zdobień utkwiło swoje złowrogie spojrzenia w chłopaku. – Jeśli zechcę, to nigdy nie opuścisz tego miejsca.
Zniknęła i pojawiła się parę metrów dalej.
– Nie ty jeden jesteś chlubą naszej matki... Ja także pragnę jej powrotu – dodała ciszej, po chwili.
– A jednak nie wierzysz mi... – wyznał, po czym odwrócił się do lustra – Natomiast ja nigdy jej nie opuszczę.
Po tych słowach wkroczył we własne odbicie. Czuł jak sucha ciecz prześlizguje się po jego nowym ciele. Zabrakło mu tchu, gdy postawił pierwszą stopę na kamiennej posadzce. Całą wyspą wstrząsnął dreszcz, unosząc drobinki kurzu w powietrze.
~*~
Leonard uniósł niewidomy wzrok ku górze.
– Zaczęło się.
Edward wykrzywił twarz i splunął na posadzkę.
– Maszkary wstrętne. Nic dobrego nam to nie przyniesie. Panie, ta bestia nie powinna opuścić luster. Zobaczy pan, jeszcze wszyscy tego pożałujemy – wychrypiał, następnie pokuśtykał do drzwi. Zatrzymał się jeszcze chwilę z pomarszczoną dłonią na klamce – Wyrżną i nas zanim wzejdzie świt. – dodał, po czym opuścił jadalnie.
Leonard, odchylił się na krześle.
– Mam taką nadzieję – wyszeptał w pustkę.
~*~
Ocean wyszedł z kolejnego pustego pokoju. Zirytowany ruszył do następnych zdobionych drzwi. Jego odbiciu towarzyszyła mała dziewczynka lekko podskakując przy każdym kroku i nucąc pod nosem swoją ulubioną piosenkę.
– Był sobie król, co miał srebrny dwór – zaśpiewała cicho.
– Zamiast tracić czas, powiedziałabyś mi gdzie oni są – zawarczał, posyłając jej złowrogie spojrzenie.
– Nie – odparła bez wahania. – Miałeś szukać matki, a nie bawić się w polowanie na ludzi.
Chłopak zmrużył oczy wyraźnie czymś zdegustowany, na co dziewczynka wróciła niewzruszona do nucenia.
– Nie rozumiem, czemu go bronisz? To jego wina, że nasz świat legł w gruzach. To przez niego ona musiała tyle cierpieć... Możesz udawać, że nie wiesz, o czym mówię, ale widziałem go. Wrócił taki sam jak dawniej, a ja zamierzam to wykorzystać.
– Nie wolno ci go skrzywdzić – zaprotestowała Mira wyprzedzając go parę kroków. Odwróciła się na pięcie i zaczęła iść tyłem, by móc na niego patrzeć, gdy ten niebezpiecznie zbliżał się do kolejnych drzwi.
– Owszem, wiem również, że może posłużyć jako niezastąpiony klucz do uwolnienia naszej matki.
Mira zastanowiła się chwilę nad jego słowami. Maszcząc nieznacznie swój blady nosek. Ocean zawsze miał w sobie pewien defekt, które posiadały wszystkie srebrniki. Cały ich świat kręcił się wokół, jednej osoby, a gdy ta zginęła, te postradały zmysły. Dziewczynka przekrzywiła głowę przypominając sobie o jednej z przeszkód do ich celu.
– Wierzysz, że bestia go rozpozna? – zapytała uważnie przyglądając się jego nowej twarzy. Uśmiechał się szatańsko.
– Kiedyś go kochała... jeśli go nie pozna, to przynajmniej będzie miała co jeść, gdy ja będę szedł do wiedźm.
Mira skrzywiła się zniesmaczona.
– Przyznaj się. Podoba ci się taki obrót spraw.
Nie odpowiedział, jednak wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. Mimo, że wolałby osobiście rozszarpać go pomału na drobne kawałeczki, aż zacząłby przypominać nic innego niż górę mięsa, to sam nie mógł go nawet zadrapać. Rozkazy jego pani były ostateczne i nie śmiałby ich nigdy złamać. Co nie zmieniało faktu, że ten człowiek i tak odpokutuje za swoje winy.
Złapał za klamkę i otworzył na oścież drzwi. W pomieszczeniu migotało słabe światło świec, tworząc na ścianach kreatury z cienia. Już w progu było widać, że łoże pod ścianą jest przez kogoś zajęte. Ocean podszedł wolnym krokiem tak by być pewnym tożsamości śpiącego tam człowieka.
Stanął w półmroku, dostrzegając coś, czego się nie spodziewał zobaczyć akurat w tym momencie. Nad łożem pochylał się koszmar. A dokładniej koszmarzyca, o długich czarnych włosach, opadających na twarz miotającego się przez sen mężczyzny. Upleciona z cienia, od połowy wystawała z ściany nad głową swojej ofiary. W dłoniach zwinnymi palcami tkała przerażające scenariusze, tworząc z ich nici niezwykły platynowy wianek. Ukończenie go, znaczyłoby śmierć, dla istoty, którą na cel sobie obrała.
Zjawa, zamarła w bezruchu i gwałtownie uniosła głowę, by spojrzeć pustymi oczodołami na przybysza. Wianek bezgłośnie wypadł jej z rąk, by zniknąć, dając wytchnienie śpiącemu. Ocean nie zamierzał czekać. Szybkim ruchem znalazł się przy łóżku i w ostatniej chwili pochwycił uciekającą w ciemność koszmarzycę. Wyciągnął ją całą z cienia i nie puszczając skierował ku światłu.
– Wybacz, ale nie mogę pozwolić, by one się o mnie dowiedziały – zawarczał i był gotowy wbić zęby w jej krtań.
Koszmarzyca otworzyła usta, które zaczęły rozrywać nici na jej policzkach. Cień, który ją tworzył rozrastał się chcąc utworzyć kokon, który zamknąłby ich oboje. Puste oczodoły hipnotyzowały, a jej włosy uniosły się ku twarzy chłopaka, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. Poczuł się senny, jego oczy same zaczęły się zamykać.
– Naprawdę myślałaś, że się na to nabiorę? – zapytał z chytrym uśmiechem, po czym wolną dłonią złapał ją za włosy i uderzył z rozmachem o ziemię.
Krzyk koszmarzycy był niczym miliardy szpil wbijanych w błonę bębenkową. Nienaturalnie wysoki, przerażający i zapadający w pamięć do końca życia wrzask. Ocean nie puszczając jej włosów usiadł na jej plecach okrakiem i odsłonił najwrażliwsze miejsce. Tył szyi.
– Zbyt wiele koszmarów zalęgło się w tym zamku... – wyszeptał, wbijając zęby w miękką tkankę i wyrywając kawał czarnego mięsa.
Płat w jego ustach zamienił się w drobne płatki rozsypując się na podłodze, wraz z niedawnym koszmarem. Ocean wstał i otrzepał się, przy okazji wypluwając ostatnie z nich.
– Mam nadzieję, że powstanie z ciebie piękny sen – wyszeptał nawet nie patrząc za siebie.
Płatki poderwały się w górę i zaczęły sklejać ze sobą. Tańcząc w powietrzu formowały ogon i płetwy, ostatecznie tworząc nowy sen przypominający rybę wyrzeźbioną z miękkiego żywego drewna, w kolorze złota. Jej ciało w środku wypełniała pustka, a rzeźbienia pozwalały ujrzeć, wzory po drugiej stronie ryby. Długie płetwy falowały na powietrzu umożliwiając jej lot. Młody sen opłynął wokół chłopaka, ocierając się przymilnie o nogi. Ocean wskazał mu Mirę w lustrze, która z zachwytem, zachęciła podopiecznego do dołączenia do niej. Sen ostatni raz otarł się ogonem, jakby dziękując i wpłynął w srebrną taflę lustra.
Ocean podszedł do łoża by przyjrzeć się uratowanemu mężczyźnie. Świeże krople potu spływały po wysuszonej od słońca skórze, a rude włosy w nieładzie leżały posklejane na poduszce. Z zawodem stwierdził, że to nie człowiek, którego szuka. Odwrócił się zły, że stracił kolejne cenne minuty na jakąś nic nie wartą istotę. Zacisnął pięści i szybkim krokiem wyszedł z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro