Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Ciągnij długi sznur,
Życia jedwabną nić,
napotkasz mur,
Który zabroni śnić.

Zdrada winą twą,
Sąd rolą ,

Zapłatą dla morza,
Jest dla duszy obroża.

~*~

Statek zabujał się jak kołyska, zwalając po raz kolejny z nóg przerażonych marynarzy. Gilbert boleśnie uderzył w burtę. Obolały podniósł się z pokładu i spojrzał na olbrzymi ogon morskiego ssaka. Kadłub okrętu był w strzępkach. Przez brak słońca nie mógł dostrzec powagi strat, ale pływające wokół drewno połyskiwało złowrogo w świetle księżyca. Na domiar złego statek coraz bardziej przechylał się na prawą burtę.

W głowie miał pustkę. Przed oczami majaczyła mu smuga odpływającego zwierzęcia. Słyszał jedynie bicie swojego serca. Wszystko zwolniło. Odwrócił wzrok w stronę swoich towarzyszy niedoli. Czy wszyscy tu umrą? Zostaną pożarci przez te paskudne ryby, których szczerze nienawidził? Utonie, zanim osiągnie swoje cele, marzenia i złożone obietnice? W jedną chwilę, jego myśli zalały tysiące pytań i na każde była tylko jedna odpowiedź. Chcę żyć. Czas znów zaczął biec. Głosy znów dotarły do jego uszu.

- Szykować szalupy, do cholery! Mają być w gotowości, bo jak nie, to nas rekiny pożrą! - Głos kapitana niósł się nad gwarem zdezorientowanych marynarzy - Cholerne wieloryby, że akurat teraz musiały się napatoczyć. Ładujcie prowiant, do diaska! Szybciej! Panienko miej nas w opiece. Rysiek zmieniaj kurs, kolejna bestia płynie prosto na nas. Stratuje statek...

Gilbert podbiegł do kapitana, który wydawał się wytrzeźwieć w ciągu jego nieobecności. Dwoje marynarzy, którzy wcześniej go minęli, dysząc stawili się z powrotem.

- Woda zbyt szybko napływa, odcięliśmy dolny pokład, ale... nie damy rady zatrzymać wody.

- Idziemy na dno... - dodał Janek, poprawiając nerwowo czapkę na głowie.

Twarz kapitana z czerwonej przybrała kolor papieru.

- Matuniu... Najbliższa wyspa jest około dnia stąd... Sprawdzicie kurs, zabierzcie do szalupy kompas i mapę. Zajmie nam to dużo więcej czasu, ale może przeżyjemy. - Przetarł twarz dłonią, z niepokojem spoglądając na zwierzę czające się na horyzoncie. W tej chwili miał tylko nadzieję, że jakimś cudem wieloryb ominie statek, jednak nie mógł ryzykować. Spojrzał z żalem na stary okręt. Westchnął zrezygnowany. Bezgłośnie się pożegnał i tak nie było już dla niego ratunku.

Marynarze zajęli wszystkie miejsca w szalupie. Siedmiu mężczyzn z bólem patrzyło, jak okręt zostaje pożerany centymetr po centymetrze, przez czarną otchłań oceanu. Wieloryb minął statek. Ale jak się okazało nie był jedyny. Morze zafalowało od naporu wielorybich płetw i wypluwanej przez nich wody. Osamotniony okręt nie miał szans, parę minut po ich przybyciu położył się na wodzie, a wkrótce całkowicie zniknął. Stado odpłynęło. Woda uspokoiła się. Cisza grzebała nowy skarb morza.

Ciemności rozświetlał jedynie słaby blask lampy, a marynarze widząc bezkres wody, zdali sobie sprawę z zimna morskich nocy. Cisza, pełna niedowierzania i żalu, świadczyła o niespokojnych myślach rozbitków. Gilbert, nie mógł opanować drżenia rąk. Nerwowo przyglądał się towarzyszom, którzy podobnie do niego nie mogli wydusić z siebie słowa. Jego wzrok padł na siedzącego na drugim krańcu łodzi przerażającego mężczyznę. Jako jedyny z kamienną twarzą przyglądał się wodzie. Jakby wielkie ssaki miały wrócić. Gilberta przeszedł dreszcz. Mieli szczęście, że wyszli z tej sytuacji żywi. W końcu nie raz słyszał o katastrofach na morzu i były o wiele straszniejsze, od powolnego tonięcia statku, jakie ich spotkało. Chociaż zdawał sobie sprawę, że życie zawdzięczają rozwadze kapitana. Na szczęście to już koniec. Teraz tylko dopłyną do najbliższego lądu, a może przy odrobinie szczęścia, uratują ich inni marynarze. Jednak przerażające spojrzenie mężczyzny, sprawiło, że chłopak czuł się, jakby coś jeszcze czekało na nich podczas tej podróży. Coś, czego z pewnością nie chciał doświadczyć.

- I co robimy? - zapytał Eryk, ocierając z czoła krople potu. Kapitan spojrzał na zakryte chmurami niebo. Pogoda na morzu lubiła być kapryśna, a pochmurniejące niebo to nie był dobry znak. Westchnął zrezygnowany.

- Czekamy do rana. Potem wyruszymy, niech się wszyscy prześpią, dwie osoby niech będą na warcie. W razie, gdyby coś płynęło, wtedy wiecie co rozbić. Młokosie, ty... - Łódź zatrzęsła się gwałtownie. W ostatniej chwili Gilbert złapał ramię kapitana, chroniąc go przed wypadnięciem za burtę. - Co to u diabła było?! Wróciły?!

- Cholera, czy to orki?! - warknął Rysiek, trzymając się kurczowo łodzi. W tej chwili mógł się spodziewać wszystkiego.

- Nie to coś innego, chyba rekin. - mruknął stary marynarz. Wpatrując się w wodę. - Duży, ale nie zrobi nam krzywdy, dopóki siedzimy w... Słyszycie to?

Wszyscy zaniepokojeniu spojrzeli na wodę. Z ciemności dobiegło ich uszu nucenie. Cicha melodia przerodziła się w niezrozumiały, kobiecy śpiew. Słodkie, a zarazem pełne smutku dźwięki niosły się echem ze wszystkich stron, mrożąc serca.

- Co do cholery?

Stary marynarz wstał. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Jedynie spojrzał z wdzięcznością na towarzyszy. Przeżył tyle lat na morzu i wielokrotnie słuchał tego śpiewu, jednak pierwszy raz w jego sercu pojawiła się rezygnacja. Brak chęci do życia. Melodia kusiła. Mąciła myśli. Wyraźnie słyszał wierszowane słowa. A serce z niewiadomych powodów znało ich znaczenie.

- Woda lubi pożerać słuchaczy jej szeptów. - Oparł się o bok łodzi i wpadł do wody. Gilbert widział jak ten miły człowiek, znika za kadłubem. Usłyszał plusk.

- Człowiek za burtą!

Wszyscy poderwali się, by pomóc staremu kompanowi, ale pomimo rzuconych lin, mężczyzna nie wypłynął.

~*~

Minęła godzina, a poczciwy marynarz zniknął bez śladu. Nawoływania nie pomogły.

- Może rekiny go zjadły?

- Byłoby słychać, rekiny strasznie hałasują podczas żeru.

- Pewne jest, że jest już martwy.

- A może...?

- Nie bądź głupcem, woda jest zimna, a on miał już swoje lata.

- Ale co mu odbiło?

- Zamknąć się, tępaki! - huknął kapitan, zirytowany ich zachowaniem. Nie mógł sobie darować straty członka załogi, nie mówiąc już o szoku utraty statku. Szukali go bezskutecznie. Nie rozumiał zachowania starego przyjaciela. Nie po to porzucił okręt, by członkowie wyskakiwali z szalupy! Do tego ta niepokojąca muzyka na środku morza. Wiedział, że to jedynie szum fal obijających się o łódź, ale mimo to nie mógł się oprzeć wrażeniu, że to kobiecy śpiew.

- Kapitanie coś ruszyło się w wodzie!

Mężczyzna poderwał się i wytężył wzrok, coś płynęło w ich kierunku. Marynarze zaniemówili, widząc w wodzie ludzki kształt.

- Pomóżcie mu, to pewnie staruszek! - Janek rzucił linę.

Mężczyzna chwycił mocno jej drugi koniec, gotowy wciągnąć towarzysza na łódź. Postać złapała sznur i zanurzyła się gwałtownie, wciągając go pod wodę. Marynarz z trudem starał się złapać powietrze.

- Janek, nic ci nie jest? Zaraz cię wycią...

- Aaa...! - wrzask urwał się w chwili, gdy mężczyzna zniknął pod wodą.

- Janek?! Janek!

- Eryk! Nie pomożesz mu tak! - Kapitan złapał go za kołnierz, powstrzymując go przed skokiem.

- Zostaw mnie! - Wyszarpnął się i z całej siły uderzył kapitana w twarz. Mężczyzna, boleśnie uderzył o burtę, aż łódź się zatrzęsła. Eryk przewiązał się w pasie liną, a drugi koniec przywiązał do pokładu. - Jak szarpnę, to nas wyciągniecie.

Spojrzał na czarne lustro, na którym unosiła się czapka jego kamrata. Przełknął ślinę, zmawiając ostatnią modlitwę i zanurkował. Lodowata woda otuliła go, a zimno przeszyło aż do kości. Rozejrzał się, ale z braku światła widział jedynie parę metrów wokół siebie. Coś mignęło w polu jego widzenia. Najpierw zobaczył pionową płetwę, jak u olbrzymiego rekina, tyle że ten rekin miał ręce. Te wielkie spięte błoną łapy przytrzymywały Jana, a bestia olbrzymią szczęką pożerała go kęs po kęsie. Mężczyzna z przerażenia wypuścił z płuc powietrze. Monstrum oderwało się od uczty i spojrzało na niego ludzkimi oczami.

____________________________________

Trochę trzeba było na ten rozdział poczekać, ale miałam pewne obawy, że akcja dzieje się zbyt szybko... dziękuję wszystkim, którzy komentują, małe a cieszy i do zobaczenia w kolejnym rozdziale :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro