Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34


Mężczyzna nie wiedział, co myśleć o słowach lamparta. Wynikało z nich, że jego ukochana skrywała przed nim więcej tajemnic niż przypuszczał. Dziesięć lat małżeństwa nie wystarczyło jej by mu zaufać i podzielić się z nim swoimi sekretami. Coś ukłuło go w sercu. Czy miała rację? Czy gdyby była z nim szczera, to wszystko potoczyłoby się inaczej? A może prawda była zbyt przerażająca, by był w stanie ją udźwignąć? Czy istniała szansa, że bała się mu o wszystkim powiedzieć? On był pewny, że nieważne, co by usłyszał pozostałby u jej boku. Kolejne ukucie w klatce piersiowej, jakby zaprzeczyło jego myślom. Była jedna rzecz. Tylko jedna, która mogła sprawić, że zdolny byłby do wszystkiego. Czy rzeczywiście nigdy go nie kochała? To była jedynie iluzja? Czar? Czy to właśnie pchnęło go do morderstwa?

Sceneria znów się zmieniła. Teraz stał przed zamkiem. W powietrzu unosił się odór spalonego mięsa, a na dziedzińcu roiło się od świeżych prochów jeszcze tlących się turkusowym płomieniem. Wiktor przełknął ślinę uświadamiając sobie, że przecież jeszcze chwilę temu widział tam tłum mieszkańców. Żołądek podszedł mu do gardła. Cudem opanował torsje. Czy to jej dzieło? Dostrzegł stojącą w wejściu Nikolę. W oczach miała łzy, cała drżała ze strachu. Wyglądała jakby zobaczyła ducha. Podążył za jej oniemiałym spojrzeniem.

Po raz kolejny ujrzał samego siebie. Kolor jego skóry nadal był sino niebieski, jednak teraz wydawał się bardziej naturalny. Już nie wyglądał jak topielec świeżo wyciągnięty z morza. Z każdą chwilą jego skóra wracała do normy.

Nikola zakryła usta dłońmi. Z jej oczu popłynęły rzeki łez, a z ust wyrwał się głośny szloch. Nogi się pod nią ugięły. Upadła na kolana, nie odwracając od niego oczu.

– Ty... – urwała – Boże... Ty żyjesz... – wyjąkała dławiąc się łzami, pociągnęła nosem i otarła krople z twarzy.

Lekko otumaniony pan zamku podszedł do dziewczyny i pogłaskał ją po głowie.

– Ci... Czemu płaczesz? Co tu się stało? – Zapytał lekko biorąc ją w ramiona i delikatnie głaszcząc po plecach, mając nadzieję, że choć trochę się uspokoi. Pierwszy raz widział ją w takim stanie. Miał luki w pamięci, czuł się jakby z martwych powstał, a to nie było najlepsze z doznań.

Wszystkie myśli i uczucia z tamtej chwili uderzyły w Wiktora, jakby to on pocieszał zwodniczą przyjaciółkę. Kolejne pytania zasiały swoje ziarno. Wtedy chciał jedynie ukoić jej płacz. Nie pamiętał żadnego ze swoich grzechów, o których sobie teraz przypomniał. Czyżby wiedźma wymazała mu te wspomnienia? Na jego twarz wypłynął wyraz jakby zjadł coś naprawdę ohydnego. Nie mógł patrzeć, na swoją ślepą wiarę w tę kobietę.

– Widziałam... Ona... Ona cię zabiła... Wszystkich... wszystkich zabiła... – Wydukała w jego marynarkę, a następnie złapała za jego ramiona i spojrzała mu głęboko w oczy – Wiktorze, musimy stąd uciekać, to potwór! Oszalała... nie, ona zawsze była szalona. Wiktorze! Słuchasz mnie?

– Ci... Czemu płaczesz? Co tu się stało? – powtórzył, jakby nie dotarło do niego ani jedno słowo.

Nikola z przestrachem się odsunęła.

Wszystko zniknęło. Znów pozostał tylko on i bezkresne morze.

Czy to już koniec? Przecież jeszcze o niczym się nie dowiedział. Zbyt mało informacji, zbyt wiele pytań bez odpowiedzi. Wiktor wertował pamięć i odkrył, na czym polegał czar rzucony na niego tego dnia. Miał zapomnieć o swoich grzechach, nieważne ile razy Nikola starała się oczernić wiedźmę, ilekroć starała się przypomnieć mu ich wspólną noc, czy domniemaną śmierć, jego uszy były głuche. Nawet nie dostrzegł zmiany koloru swojej skóry. Czas leciał dalej, ale on już nie był sobą. Ślepł na zmiany, równocześnie czuł się coraz bardziej odpychany przez wiedźmę. Czy miała wyrzuty sumienia? Co chciała tym czarem osiągnąć? Chciała go chronić? A może samą siebie?

Rozejrzał się po horyzoncie w poszukiwaniu odpowiedzi. Nabrał tchu i starł się uspokoić łomoczące serce. Zamknął oczy i gdy znów je otworzył znajdował się w znajomym ogrodzie. Szum skrzydeł srebrników siedzących na kryształowych drzewach zagłuszał cichy płacz.

Na kamiennej posadce siedziała kobieta, ocierając co chwilę policzki. Blade światło jedynego okna, którym było dno fontanny, powodowało lekkie iskrzenie wszelkich bogactw zgromadzonych w ogrodzie. Nawet jej łzy wydawały się diamentami. Zawyła unosząc twarz do światła. Piękna kiedyś twarz, teraz była popękana niczym maska. Usta wykrzywiły się w wyrazie bólu. Okryła dłońmi ramiona, jakby to miało ją ochronić przed rozpadnięciem się na miliard kawałków.

– Czemu to tak boli? – wyjąkała przez szloch – Matko, dlaczego obdarzyłaś mnie tym brzemieniem? Czy popełniłam błąd? 

Z trudem podniosła się z ziemi. Kolejny, niewielki fragment jej twarzy odpadł na ziemię. W powietrzu zamajaczyły dwa niewyraźne kształty. Z każdą chwilą robiły się bardziej rzeczywiste, aż stały się całkowicie materialne. Dwie istoty podobne do syren pływały w powietrzu wokół jego żony.

– Siostro, czy nie uważasz, że to już czas? – zaczęła złota.

– Nie powinnaś już wrócić do nas? – zawtórowała jej platynowa.

– Przystaniesz na naszą propozycję? Wybaczymy ci twoją poprzednią... decyzję.

– Czy warto chronić ludzi, gdy to jedynie cię krzywdzi?

Wiedźma w jednej chwili się wyprostowała, a na jej twarzy nie było widać śladu łez. Stała dumna.

– Nic się nie zmieniło. Nie pozwolę wam otworzyć wrót. Nie taka jest nasza rola.

– Nie bądź taka, czy nie świerzbi cię ręka? Też pragniesz ich śmierci, wymieść z wyspy te śmieci. A gdy ostatni człowiek zniknie, bogów świadomość znów w tę ziemię wniknie.

– Nie. Nieważne, co powiecie nigdy was nie posłucham. Może i ludzie są okrutni, jednak nie zasługują na całkowite potępienie. Chcą żyć... – urwała i dodała ciszej – Ja również. Nie jedynie egzystować... Ich emocje nie raz są trudne do zrozumienia. Po co ten cały ból? Strach? Miłość? Radość? Gniew? Po co wstają z największych upadków by ponownie upaść na dno? Jeśli nie zaznacie tego, nigdy nie pojmiecie ich piękna. W waszych oczach będą jedynie robactwem, pełnym wad. Ale jakże prościej jest mordować robactwo niż piękne ptaki. – Uśmiechnęła się smutno.

– Matka głupią cię nie stworzyła, ludzkość twój rozum zatraciła. Nie zostało ci czasu wiele, poczekamy aż żałobne dzwony na twą cześć zabrzmią w kościele.

____________________

Wróciłam :D Cała, aczkolwiek chora, jednak żywa. Kolejny obóz za mną, który skutecznie nauczył mnie, że istnieją dwa rodzaje dzieci. Głupie i te co tylko udają głupich XD No cóż. Rozdział miał się pojawić wczoraj, jednak z powodu kataru, mój mózg otrzymuje za mało tlenu i po pewnym limicie zdań się wyłącza, ogłaszając strajk intelektualny... mam nadzieję, że się nie zaraziłam od dzieciaku głupotą... W każdym razie życzcie mi zdrowia, bym wyrobiła się coś napisać do środy bo zaskoczę was, ale w czwartek znowu wyjeżdżam, więc... ten tego... Miłego powrotu do szkoły :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro