Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26| Gniewni ludzie, lecz nie dwunastu

Normalność nie jest kwestią statystyki.

George Orwell

JEŚLI nie chcesz o tym gadać, to mogłeś powiedzieć normalnie. Strasznie dramatyzujesz! Tadeusz? Tadeusz, czekaj na mnie! 

Zwalniam tempo kroku minimalnie. Wszystko w uszach nagle zaczyna mi strasznie dudnić, a głos Elizy jest zniekształcony i brzmi tak, jakby dziewczyna znajdowała się pod wodą. Nie wiem, czy to przez skołowanie, czy może przez głośność muzyki, czy przez stres, który notabene wyhodował mi na żołądku paskudny wrzód niepokoju, gdy nieprzyjemny błysk w oku Eustachego Januszkiewicza przebija się przez rażenie wszystkich neonów i świateł w klubie.

— Gdzie mógł pójść Adam...? 

Co chwilę mamroczę do siebie to samo pytanie niespokojnie, przy tym gorączkowo rozglądając się po wnętrzu budynku. Jednocześnie staram się trzymać siebie i Betsey (która idzie po moich śladach oraz stara się za mną nadążyć) z dala od Januszkiewicza. Łatwo mu wtopić się w tłum ludzi, co stanowi niemały problem.

— O co chodzi? Dlaczego szukamy Adama? No odpowiedz mi!

— Nie mam czasu — odpowiadam rozpaczliwie, nie przestając iść.

W ostatniej chwili unikając zostania odepchniętym przez nieprzyjemnie wyglądającego typa i w tym samym pomagam Elizie. Mam dziwne déjà vu. Spokojnie, nie chcemy zginąć w wesołym miasteczku. To słabo wyglądałoby na nagrobku.

— Cokolwiek... — Nie mogę dostrzec jej twarzy, ale jestem prawie pewien, że właśnie przewróciła oczami. O! Tam są Alex i Thomas, chodź. — Łapie mnie za rękę.

— Ale ja nie szukam-

Może będą wiedzieli gdzie jest Eliza tłumaczy pośpiesznie, podczas gdy ja daję się jej zwyczajnie prowadzić.  No tak, to jest rzecz jasna jakiś plan, chociaż wątpię, aby Hamilton i Jefferson nagle zamienili się w strażników Mickiewicza.

— Hej! — wołam do przyjaciół nieco głośniej, aby przekrzyczeć wszystkich ludzi wokół. Dopiero po momencie uświadamiam sobie, że to może było niezbyt rozważne, bo poza nimi usłyszeć mnie mógł jeszcze Eustachy, który w końcu doskonale wie jak brzmię.

— Co, tak szybko wam się znudziło? — Thomas uśmiecha się luźno, jednak już po chwili wyczuwa, że coś zdecydowanie nie gra i marszczy brwi, tym samym dając Alexandrowi znak, aby zwrócił na to uwagę. — Coś nie tak?

— Wiecie, gdzie poszedł Adam? — pytam błagalnym tonem. Mam wrażenie, że wyglądam w tej chwili jak paranoik z przypadku.

— Chyba wyszedł zapalić? — Hamilton spogląda na wyższego mężczyznę, szukając u niego potwierdzenia.

— Tak, tak mi się wydaje. Albo poszedł zabić kogoś zapalniczką. Widziałem taki filmik, z gościa niewiele zostało. — Jefferson wzrusza ramionami. — W każdym razie powinniście szukać go na zewnątrz.

— Dzięki. Chodźmy, Liz.

Puszczam żart Thomas mimo uszu, robiąc błyskawiczny odwrót, zaczynam kierować się w stronę wyjścia z Peter&Paul. Budzi się we mnie nowy niepokój. Skoro Adam poszedł zapalić, to może znaczyć, że Eustachy widział go wcześniej na dworze, a on nawet się nie zorientował. Ale...wtedy nie przeszedłby obok Mickiewicza tak obojętnie, prawda? Nie wszedłby by chyba do klubu jak gdyby nigdy nic? Zbyt wiele zaczyna mi się kotłować w głowie. Trzeba ustanowić priorytety. Przede wszystkim — muszę ostrzec Adama.

— Naprawdę nie mógł wytrzymać pół godziny bez przerwy na papierosa? — Eliza wciąż stara się za mną nadążać, co wychodzi jej już dużo lepiej, gdy wie, gdzie właściwie idziemy.

— W pewnym sensie go rozumiem, dla mnie na ten przykład przetrwanie jednego dnia bez kofeiny graniczy z niewykonalnym — mruczę. Dziwnie na mnie spogląda. — Uzależnienie — odpowiadam krótko, po czym otwieram jej drzwi wyjściowe. — Panie przodem. 

— Nie wiedziałam, że już nam się nie śpieszy — rzuca bardziej żartem, aniżeli na poważnie, ale jakaś nutka opryskliwości w tym tonie wciąż uwiera.

— Zasady etykiety pozostaną zasadami etykiety, nawet w najmniej upragnionych momentach — odpowiadam, z pozoru lekko i równie żartobliwie, choć gdy zimne powietrze uderza mnie w twarz, schodzę od razu na ziemię. Wzrokiem przeczesuję okolicę, jak najusilniej starając się znaleźć Adama, lecz napotykam tylko obce twarze.

— Tam. Przy ścianie.

Słyszę głosik Betsey nad swoim uchem i zgodnie z jej wskazaniem, spoglądam na dość ciemny punkt pod ścianą, który swoim brakiem oświetlenia dziwnie kontrastuje z tymi piekielnie rażącymi po oczach neonami klubu. Zresztą, jak już wspominałem, tu i ówdzie wręcz od tych świateł wydaje się być widno, a jest kilka minut po północy. 

— Adam! — Gdybym pobiegł tylko odrobinę szybciej, to już w tym momencie miałbym rozkwaszony nos i wybite zęby, ale na własne szczęście tracę tylko trochę równowagę. Nienawidzę lodu. — Adam, gaś tego peta, to pilne.

— Są tylko dwie osoby, które mogą mi kazać "zgasić tego peta", pierwsza z nich to moja matka, a druga to Juliusz. Z tego co się orientuję, to nie jesteś żadną z tych osób, Kościuszko.

— Eustachy — mówię na ciężkim oddechu i już w tej samej sekundzie widzę, jak Mickiewicz rzuca niedopalonego papierosa na oblodzoną glebę. Na twarzy otoczonej przez półmrok, mogę zauważyć wyraźnie malujące się pytanie, nawet więcej niż jedno. — W klubie. Jest w klubie.

— Od kiedy? 

— Trzy minuty. Może już cztery. W każdym razie, od niedawna.

— Hej, czy możemy rozmawiać w środku? — Eliza pyta, przy tym pocierając dłońmi o łokcie. Widoczne jak na dłoni jest to, że paskudnie marznie. — Ja, ja serio nie chcę być kłopotem, ani żadnego stwarzać, ale niefajnie przebywać teraz na dworze poniżej zera i...

— Zwijamy się stąd.

Wręcz mogę usłyszeć to boleśnie kołatające serce w piersi Adama, gdy rozbieganym wzrokiem omija w najsprawniejszy sposób zarówno mnie jak i drogą panienkę Schuyler. Kieruje się w stronę budynku z wyraźną determinacją w oczach, aby nie dopuścić do spotkania z Januszkiewiczem za wszelką cenę. Rozumiem go.

— Kim właściwie jest ten cały Eustachy, co? — Wraz z Elizą wracamy do środka Peter&Paul; ona szuka mojego wzroku, a ja wzrokiem szukam naszego poety-uciekiniera.

— Zbyt długa historia na teraz — odpowiadam na jej pytanie. — Adam sam ci powie, jak będzie miał ochotę. Też bym wolał, żeby już przestał tę sprawę tak kryć, jeśli mam być szczery. Ale to nie teraz. Na razie musimy znaleźć...

— Ty mnie lepiej nie dotykaj, ja znam prezydenta, ja umiem się bronić!

— Fryderyk, ty już jesteś pijany.

— Nie jestem pijany, jestem Chopin!

— ...resztę — kończę, podczas gdy już zdążamy wymienić z Betsey wymowne spojrzenia. Naprawdę nie trzeba do tego mieszać większej filozofii.

— No błagam, przecież mieliście go pilnować — Eliza jęczy ze zrezygnowaniem, gdy jej i moim oczom ukazuje się szeroko uśmiechnięty Fryderyk, który wyraźnie postanowił skorzystać z tego, że świat w każdej chwili może się skończyć.

— Ja tam powiedziałam, że będę pilnować, aby się nie zabił. Jest żywy? No jest. Obowiązek obywatelski spełniony. Do niczego innego się nie zobowiązywałam. — Skłodowska wzrusza ramionami, nie przejmując się zbytnio komentarzem Schuyler. — Dlaczego właściwie mamy iść? 

Teraz dopiero zauważam stojącego przy nich Mickiewicza. Chyba zdążył już powiedzieć reszcie, że robimy szybki w tył zwrot, ale wygląda na to, że powody tego rozporządzenia jeszcze nie są znane. Zresztą, nie dziwię się zbytnio. Czasu nie ma i nie było.

— Nie musicie, jeśli nie chcecie, ale ja się ulatniam na pewno — Adam odpowiada, co chwila rozglądając się panicznie na boki. Nie, to nawet nie jest panika; nazwałbym to bardziej fermentem. — Tadeuszowi radziłbym to samo.

— Ale dlaczego? — Lafayette upiera się przy pytaniu.

— Wyjaśnię wam, obiecuję, ale jak już będziemy gdzieś w mniej publicznym miejscu i z dala od pewnych ludzi.

Mickiewicz odwraca się w stronę wyjścia. Najwyraźniej zrozumiał, że za jego zwykłą prośbą nikt nie zrezygnuje z wyjścia, za które zapłacone były pieniądze. Posyła mi jeszcze przez ramię spojrzenie pełne wyrzutu. No tak. Niech mnie cholera weźmie.

— Ja też pójdę, lepiej dmuchać na zimne — deklaruję w lakoniczny sposób, przy tym popychając kostkę domino pytających i raczej niezbyt pozytywnych spojrzeń, przy tym wyjątkowo kłujące od Marii.

— To ja też — Eliza odzywa się nieoczekiwanie.

— Betsey, nie musisz...

— No przecież chyba nie będę tu sama stała i zgarniała kurze spod kąta, chodźże. — Drobną rączką łapie mnie zawzięcie za ramię, a ja pozwalam jej zaciągnąć się w stronę wyjścia śladami Adama.

No dobrze. Nie mam pytań.

— Ładne te kolorki są...kolorowe.

— Zamknij się, Fryderyk.

— A ty śmieszna jesteś, Maryś.

— Zaraz będziesz miał śmiesznie wykręconą rękę.

*****

Rozpoczęto grupową konwersację na chacie Szepty Naszych Dusz

@ChemistryQueen Pan Mickiewicz proszony na salę, czy na sali jest Pan Adam Mickiewicz?

@PanAdam Jest pierdolone wpół do trzeciej nad ranem.

@ChemistryQueen Ale

@ChemistryQueen Ale nie śpisz.

@KrólJulian Ja też nie, dzień dobry. Czy tam dobrej nocy.

@ILovePierogi Ani ja

@A.Ham Czy ktokolwiek tutaj śpi?

@FrenchestFry Ja

@A.Ham Okej.

@PanAdam Dlaczego Wysoki Sąd wniósł o obecność Pana Mickiewicza na sali?

@ChemistryQueen Wysoki Sąd chciałby posłuchać zeznania oskarżonego w sprawie dzisiejszej nieoczekiwanej ucieczki z miejsca zdarzenia.

@KrólJulian Jakiej ucieczki i jakiego zdarzenia?

@ILovePierogi Byliśmy w klubie, Liszt nas zaprosił.

@KrólJulian Och, nieważne, już pamiętam. Pisaliście wcześniej.

@KrólJulian Ale jaka ucieczka? Panie Mickiewicz, co ma Pan na swoją obronę?

@PanAdam Ależ, prokurator Słowacki jest proszony o milczenie.

@KrólJulian Pan Słowacki wcale się nie pisał na bycie pańskim prokuratorem.

@ILovePierogi Kto tu w ogóle jest poszkodowanym?

@A.Ham Zabawnie się to czyta

@ChemistryQueen Świadkowie Hamilton i Kościuszko są proszeni o milczenie, teraz Wysoki Sąd przemawia. Panie Mickiewicz, to jest pańska szansa ostateczna na zeznanie, niech pan zezna, albo zamilknie na wieki.

@PanAdam Pan Mickiewicz chyba woli zamilknąć na wieki.

@ILovePierogi Wysoki Sądzie, wnoszę sprzeciw

@ILovePierogi Lepiej, niech Pan Mickiewicz zeznaje

@PanAdam Świadek Kościuszko niech lepiej trzyma język za zębami, bo następna rozprawa będzie w sprawie morderstwa.

@KrólJulian Pan Słowacki też jest za tym, aby Pan Mickiewicz zeznawał.

@A.Ham To nie do końca tak w sądzie wygląda

@A.Ham Ale niech wam będzie.

@FrenchestFry Przynajmniej jest zabawa c:

@ILovePierogi A to ty nie śpisz?

@FrenchestFry Zdarza mi się lunatykować

@PanAdam opuścił/a konwersację

@KrólJulian Wysoki Sądzie, wnoszę o zakończenie rozprawy, porozmawiam z oskarżonym Panem Adamem Mickiewiczem i najwyżej spotkamy się na innej rozprawie, o bardziej ludzkiej godzinie.

@ILovePierogi To jest jak najbardziej ludzka godzina, Panie Słowacki

@ChemistryQueen Kieruję ostatnie ostrzeżenie do świadka Kościuszko, za następne będzie podlegał karze grzywny trzech dni bez spożywania kofeiny.

@KrólJulian Pan Słowacki aprobuje następującą karę.

@ILovePierogi Świadek Kościuszko prosi o wybaczenie oraz kieruje do Wysokiego Sądu następującą wiadomość: Wysoki Sąd nie jest moją matką.

@ILovePierogi opuścił/a konwersację

*****

— Tak, tak, praca nawet bardziej niż wystarczająca. Dziękuję, panie Jefferson. Może pan usiąść. Tadeusz, czy ty śpisz? Abigail! Wyłącz ten telefon. Czy wy jesteście w Dobrze, a więc...no nie! Panie Pułaski, czy to jest alkohol?

— Nie, to tylko spirytus rektyfikowany zmieszany w odpowiednich proporcjach z wodą.

Po sali przebiega szmer śmiechu, gdy Kazimierz odpowiada Washingtonowi w chyba najbardziej spokojny i krnąbrny zarazem sposób. Profesor na taką odzywkę tylko wzdycha ciężko, a następnie odwraca wzrok oraz udaje, że nic właściwie nie zaszło. Chyba każdy doskonale już wie, jak bardzo zgubna jest dyskusja z Pułaskim w niektórych kwestiach. Washington szczególnie.

— Wróćmy do tematu. Czy ktoś poza Thomasem ma jakieś zaległe prace?

Cisza. Nie wyczuwam tego spojrzenia. Profesor odchrząka.

— Czy absolutnie na pewno nikt nie ma zaległych prac?

Znów cisza. Teraz to już trochę zaczynam się niepokoić.

— Tak, Kosztuke, chodzi o ciebie.

Szmer śmiechu powraca, ale nagle staje się mniej przyjemny niż wcześniej. To jest właśnie ten moment, w którym zaczynam udawać Greka. Czasem odnoszę wrażenie, że moje życie to zlepek takich oto momentów.

— Doprawdy? Czegoś nie oddałem? 

— Tadeusz, posłuchaj, lubię cię — Washington zaczyna tak jak zwykle, a ja już po tym "lubię cię" wyczuwam, że to nie zmierza w dobrym kierunku. Nie podoba mi się, jak wszystko odbywa się na forum, tak przed ludźmi. — Jak już mówiłem, życzę ci samych sukcesów. Świetlana przyszłość przed tobą, i tak dalej, i tak dalej. Ale musisz wreszcie być-

— Bardziej odpowiedzialnym człowiekiem i zacząć brać konsekwencje za swoją niekompetencję — kończę za niego z westchnięciem. — Tak, już to słyszałem. Przepraszam. Wojna secesyjna?

— Przyczyny. — Kiwa głową. — Esej. Czy tak naprawdę poszło o niewolnictwo?

— Oczywiście, że nie. Nikt o niewolnictwie z początku nie mówił — wypalam od razu tę oczywistość. — Między innymi przeoczenie jedenastej poprawki konstytucji przez Day-Lewisa, ale i nie tylko.

— To napisz mi to na papierze i będziemy kwita. — Uśmiecha się do mnie dobrotliwie, podczas gdy mój zapał nieco ostyga, a ja wracam na ziemię.

Przez chwilę trochę się poruszyłem, to fakt, ale tylko dlatego, że jeśli chodzi o nierówności rasowe w historii Ameryki, jestem na tym punkcie wyczulony. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć okrucieństwa ludzi z przeszłości odnośnie ras innych niż biała. Od takich założycieli jak Jackson czy Diggs zwyczajnie mnie odrzuca. W duszy uśmiecham się ponuro na myśl życia w dwudziestym pierwszym wieku, gdzie mamy pozorną równość rasową, Twittera i tanią kawę z automatu. A gdybym urodził się wcześniej, to machnąłbym jakąś rewolucją, czy coś. Żeby to jeszcze było takie łatwe.

— Chcesz, żebym napisał to za ciebie? — Wyrwany z rozmyśleń, słyszę nad uchem Hamiltona, który szeptem rzuca tą propozycją zupełnie na luźno. Kręcę głową.

— Mam i tak już zbyt dużo wyrzutów sumienia z powodu odkładania wszystkiego na bok, więc...chyba podziękuję, ale dzięki za troskę. — Posyłam mu uśmiech pełen wdzięczności.

Pod koniec wykładu jak zwykle pierwszym co wyjmuję, jest telefon. Może niezbyt zdrowy nawyk, ale powiedzmy, że od reszty studentów się nie wyróżniam.

Eliza pisze Hej, panie Kościuszko.

Eliza pisze Tak, pozwól mi czerpać satysfakcję z prawidłowego pisania tego, panie Kościuszko.

Eliza pisze Ale nie w tym rzecz. Wyjdź z budynku i się rozejrzyj.

Unoszę lekko brwi. To chyba nie są wiadomości, których się spodziewałem, ale takie są lepsze niż inne.

Tak czy siak musiałbym w końcu opuścić salę wykładową, więc ten punkt w wiadomości mógłby być właściwie niezawarty. Jednakże podążając za drugą wskazówką od panienki Schuyler, zatrzymuję się na dłuższy moment zaraz przed gmachem uczelni, a następnie rozglądam się bacznie na wszystkie strony. Dostrzegam przy jednym z oszronionych krzaków Elizę.

— Teraz już nie chciałaś robić mi niespodzianki? — Podchodzę do dziewczyny z uśmiechem na ustach, choć w środku już rośnie jakieś podejrzenie, że to nie musi być wcale zaproszenie do kawiarni czy na spacer za rękę.

— Nie chciałam rzucać w ciebie śnieżką, bo już za dużo razy oberwałeś, a za żadne skarby byś mnie nie zobaczył.

— Mogłabyś wołać.

— Tak, wydzieranie się na całe gardło jest zdecydowanie lepszą opcją niż wysłanie SMS. Szczególnie w dobie telefonów komórkowych. — Prycham na jej sarkastyczny ton. — Chciałam porozmawiać. Tak po prostu. Należą ci się wyjaśnienia, bo...ostatnio zachowywałam się dziwnie.

— Serio? Nawet nie zauważyłem.

— Tadeusz.

— Nie, na serio-

— Nie wiem, czy teraz próbujesz być miły, czy wredny, czy może jakimś cudem oba na raz, ale po prostu przyznaj, że zachowałam się jak ostatnia... — Nawet nie kończy tego zdania, bo musi zrobić pauzę na wzięcie oddechu, co trudne jest szczególnie przy tym, jak drży jej głos. W trosce kładę jej dłonie na barkach. — Przepraszam.

— Nic się nie stało Betsey. Ani teraz, ani nigdy. Jeśli nie chcesz się tłumaczyć, to w porządku.

— Nie, nie, nie mogłabym przecież. — Bardzo delikatnie zdejmuje moje dłonie, uśmiechając się przy tym nerwowo. — Zasługujesz na wyjaśnienie. — Obserwuję, jak bierze głęboki wdech i układa w głowie słowa. — Ostatnio mam problemy z nauką. Nie myślałam nigdy, że do tego dojdzie, bo w liceum bardzo dobrze się uczyłam, a na studiach może troszkę przeceniłam swoje możliwości. Mój ojciec, on...no, bardzo mu zależy, żebym była jak najlepsza. Jak moja siostra.

— Ta. Wiem, jak to jest, gdy porównują cię do starszego rodzeństwa — mruczę. Wszystkie wiadomości od Józefa przelatują mi przed oczami. — Kontynuuj.

— Sęk w tym, że...teraz muszę być jeszcze lepsza, niż byłam. A jestem gorsza.

— Nie rozumiem? Co to znaczy, że musisz być jeszcze lepsza?

— Angelica wyjechała. — Wciąż nie rozumiem, o co jej chodzi. Daję jej o tym znać spojrzeniem. — Przeniosła się. Zawiesiła studia.

— Że co? — Nie mogę uwierzyć własnym uszom. Ta Angelica Schuyler? Ta przykładna siostra, studentka ostatniego roku? — Co to ma znaczyć, że zawiesiła studia?

— Za namową Johna Churcha. — Na twarzy Elizy wręcz pojawia się grymas niechęci, gdy wymawia to nazwisko. — Jej chłopaka. Jestem prawie pewna, że ją zmanipulował. To jest do Angeliki niepodobne, żeby nawet pomyślała o takim głupstwie. Nie odbiera telefonów od rodziców, moich też nie. Mam wrażenie, że nie chce mieć już z nami najmniejszego kontaktu.

Nawet nie wiem co mam powiedzieć. Widzę, że Eliza z całych swoich sił próbuje powstrzymać jakiś szloch, albo załamanie, więc niewiele mówiąc, zwyczajnie ją przytulam. Troskliwie, tylko tak, żeby ją pocieszyć. Przytulanie zawsze działało i będzie działać na wiele problemów, których słowa nie rozwiążą.

— Betsey, nie powinnaś marnować swoich łez, ani tym bardziej nerwów, na tę sytuację. To jest tylko i wyłącznie wina Angeliki i Johna, nie twoja. A jeśli twój ojciec wymaga od ciebie czegoś, co leży poza granicami twoich możliwości, to jest nikim innym jak skończonym idiotą. — Ściskam ją nawet mocniej, ale wciąż nienatarczywie. Odczuwam nagle wielką potrzebę sprawienia, aby poczuła się bezpiecznie.

— Wiem. Wybacz. Mimo wszystko, to wydarzenie nie powinno zmieniać mnie w taką sucz — śmieje się przez łzy. — To też do mnie niepodobne.

— Owszem. Muszę się zgodzić — także się śmieję, tak, żeby rozluźnić atmosferę i poprawić jej humor. Jest dobrze. — Tylko nie płacz zbytnio, bo cię policzki zaczną szczypać. Łzy masz ciepłe, a powietrze jest zimne. Takie szczypanie to niefajna sprawa.

— Jaka?

Pogłębiam uśmiech.

— Wybacz mi. Nieciekawa i nieinteresująca.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro