Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21| Szukając barw

Jeszcze najlepiej żyć tak — od dnia do dnia.

Sofokles

Rozpoczęto grupową konwersację na chacie Szepty Naszych Dusz

@SadMaccaroni Sezon na darcie się mojej matki, bo postawiłem stopę w kuchni, uważam za otwarty

@BetseyEliza Mood.

@PianoBoy A ja otwieram sezon na picie barszczu z uszkami, oglądając świąteczne odcinki wszystkich seriali

@ILovePierogi A ja otwieram sezon na zimną wodę pod akademickim prysznicem

@PanAdam A ja nie mam pomysłu na co otworzyć sezon

@A.Ham Jeszcze dwa dni do wigilii, powiedzcie mi, że nie tylko ja totalnie tego nie czuję.

@ChemistryQueen Nie, ja też nie.

@ILovePierogi To będą chyba najbardziej drętwe święta w moim życiu XD

@FrenchestFry U mnie jest super, NA RAZIE, ale na pewno wszystko zepsuję na wigilii

@BetseyEliza Na pewno nie, będzie dobrze!

@PianoBoy Najwyżej stracisz dziewczynę i zostaniesz singlem, co wyjdzie ci na dobre, bo pamiętaj, związki są przereklamowane :D

@FrenchestFry Wolałbym nie...

@ChemistryQueen Nie słuchaj go, serio będzie dobrze. Tylko nie stresuj się za bardzo i bądź sobą, bo w twoim przypadku to ci daje same bonusy.

@SadMaccaroni Zamieniłbym się miejscami ze wszystkimi, którzy siedzą teraz w uniwerku. Serio.

@ILovePierogi To dawaj, ja w to wchodzę

@SadMaccaroni Polecam użeranie się z moją dziewiątką rodzeństwa przez następny tydzień <3

@ILovePierogi Jestem gotów się użerać, w zamian za trochę ciepłej wody z prysznica.

@PanAdam A do tych co nigdzie nie wyjechali — macie jakieś plany na wigilię?

@PianoBoy Nope!

@ChemistryQueen Jedzenie.

@A.Ham Spanie.

@ILovePierogi Kevin.

@A.Ham Czemu pytasz?

@PanAdam Nie wiem, tak sobie.

@ILovePierogi Jak chcecie to możemy się zmówić, czy coś tam. Jest choinka w centrum, wiecie, takie klimatyczne gówno

@SadMaccaroni Weź mnie nie dołuj

@SadMaccaroni Bo coraz bardziej żałuję, że mnie tam nie ma.

@ChemistryQueen Wow Thomas, nie wiedziałam, że jesteś ckliwy jeśli chodzi o "klimatyczne gówno"

@BetseyEliza Aww, szkoda, że mnie to ominie :(( Koniecznie zróbcie zdjęcia!

@ILovePierogi Wstrzymajcie konie dzielni żołdacy, ja tylko rzuciłem luźnym pomysłem

@PianoBoy Omg, czyli jesteśmy umówieni 🤩

@ILovePierogi No i chuj.

@PanAdam Kościuszko, język polski jest tak pięknym językiem pełnym najróżniejszych przymiotników, eufemizmów i rzeczowników, dlaczego wyrażasz swą złość w tak prostacki i niekulturalny sposób?

@SadMaccaroni Co, co on powiedział?

@ChemistryQueen Nic wartego uwagi.

@BetseyEliza Mam google translate.

@ILovePierogi Idź się solić Mickiewicz.

@PanAdam Lepiej, lepiej, ale wciąż nie wystarczająco

@SadMaccaroni Przetłumaczyłem to, ale to wciąż nie ma najmniejszego sensu...

@PianoBoy Odpuść sobie.

@FrenchestFry Czyli wychodzi na to, że zobaczymy się dopiero na Nowy Rok?

@A.Ham Ta, na to by wychodziło

@ChemistryQueen Nareszcie można odpocząć od myśli o waszym istnieniu, dziękuję

@PianoBoy Łołoło, Marysiu, my też tu jesteśmy, nie zamierzam cię opuścić w żadnym wypadku!

@ChmiestryQueen Chopin, błagam, wyświadcz mi tę przysługę. Zamknij się w swoim pokoju. Wdychaj cynamon. Graj marsz pogrzebowy nawet w cholerną wigilię. Tylko. Mi. Nie. Przeszkadzaj.

@PianoBoy Oki doki

@ChemistryQueen Co, serio

@ILovePierogi Nie ufaj mu, coś mi tu brzydko pachnie...

@A.Ham Pewnie Thomas

@SadMaccaroni Muszę założyć licznik twojego pokazu dojrzałości

@PianoBoy Dlaczego mi nie ufacie? :(

@PianoBoy Doskonale potrafię się zająć samym sobą! Poza tym mam jeszcze Ferenca, więęęc, jakbym chciał komuś napsuć krwi, to jest alternatywa, prawda?

@ChemistryQueen Hm. Jak coś to wiesz, że ja wiem, gdzie ty śpisz.

@PianoBoy Dobrze wiesz, że ja wiem, że ty wiesz, gdzie ja śpię.

@BetseyEliza Błagam, nie zaczynajmy tego. To jest czas, aby przestać.

@ILovePierogi To co. Trzymajcie się wam. Udanych świąt w szerokim świecie.

@FrenchestFry Nawzajem! Święta w mieście nie mogą być przecież takie złe :D

@PanAdam To się jeszcze okaże...

*****

Mógłbym wymienić pięćdziesiąt osób, od których chciałbym dostać świątecznego maila. Józef Kościuszko z pewnością nie jest jedną z tych osób. Po ułożeniu się na łóżku, z nietęgą miną klikam na telefonie w ikonkę poczty, przygotowując się na najgorsze.

OD: [email protected]
DO: ilovepierogi@gmail.com
DATA: 22 grudnia, 2019
TEMAT: Wow, jeszcze żyjesz?

UBÓSTWIAM Twoje podejście do spraw rodzinnych, drogi braciszku. Najlepiej tak właśnie się zachować, racja? Jak ostatni dupek. Cały Andrzej Tadeusz Bonawentura. Na konto pieniądze ktoś w końcu musi przelewać, ale jeden telefon do ojca, żeby zapytać jak się sprawy mają, to już za dużo. Nawet nie będę Ci mówić o mamie, bo chyba sam wiesz, że za tobą tęskni w cholerę, a ty żywisz do niej jakiś chory uraz. Wiesz, nawet nie wiem jak teraz wyglądasz. Nie wstawiasz żadnych zdjęć na media społecznościowe, o niczym nie opowiadasz. Jak studia? Masz dziewczynę? Znalazłeś sobie wreszcie hobby? Jest tyle rzeczy, o które mógłbym Cię zapytać. Ale po co ja mam się w ogóle starać, co? Żałosny jesteś.  Kurwa, starzy opłacają Ci studia w pieprzonej Ameryce. A dla Ciebie jeden telefon, nawet na święta, to jest za dużo. Mam brata idiotę, na tym można by oprzeć całe moje CV. Powodzenia w na drodze życia w odizolowaniu, czy coś.

Aha, no i bym zapomniał. Wesołych cholernych świąt.

Okej, przeszliśmy z "tępego chuja" na "idiotę", muszę powiedzieć, że jestem wzruszony naszą braterską więzią.

Postanawiam zrobić coś, co każdy szanujący się człowiek zrobiłby w tamtym momencie. Wrzucam maila do spamu, żeby mieć potem usprawiedliwienie na wypadek kłótni, dlaczego go nie odczytałem, a następnie zakładam słuchawki na uszy i postanawiam udawać, że niczego przed momentem nie przeczytałem.

Mógłbym tak przeleżeć resztę doby, ale mój brzuch niezbyt łagodnie zaczął informować mnie o tym, że tak w sumie to od rana nic nie jadłem, a nie mam do jedzenia nic, nawet najmniejszej kromki chleba. Wzdycham ciężko, z naprawdę przeogromną niechęcią wychodząc z pokoju. Nie mam nawet siły, żeby kupować sobie coś, co potem trzeba będzie ugotować. Szczególnie, że teraz w każdym większym markecie trwa przedświąteczna gorączka, a ludzie zabijają się o jedzenie. Już przez to przechodziłem, nie mam zamiaru powtarzać.

Gdy zmierzam w stronę obrzeży kampusu, spod których będę mógł skręcić w boczną uliczkę prowadzącą do niewielkiego monopolowego, słyszę czyjś śmiech. Modlę się w duchu, aby to byli przypadkowi studenci, którym jestem zupełnie obojętny, ale ten śmiech wydaje się dziwnie znajomy. Przyśpieszam kroku, jednak zostaję zawołany, zanim udaje mi się skręcić.

— Hej! Tadek!

Odwracam się na pięcie. Norwid i Krasiński uśmiechają się do mnie. Rozwiązuję w głowie proste równanie matematyczne: Norwid + uśmiech = tego dnia muszę być przygotowany już na absolutnie wszystko.

— Co jest, czego ode mnie chcecie? Trochę się śpieszę aktualnie. — Przestępuję z nogi na nogę, nie tylko z powodu zniecierpliwienia, ale także dokuczliwego mrozu. 

— A gdzie, jeśli można spytać?

— Do sklepu. Niezbyt to fascynująca opowieść, przepraszam, jeśli was zawiodłem.

— Sklepu? — Cyprian marszczy brwi. — Też idziesz po prezent dla Adama?

— Tak, idę po... — Zawieszam się na chwilę, z szeroko otwartymi ustami — ...prezent dla Adama.

Kurde, jak mogłem zapomnieć? Wigilia to nie tylko wigilia. Przecież Adam już nie jeden raz wspomniał o tym, że jego urodziny wypadają dwudziestego czwartego grudnia. Nienawidzę siebie, po prostu nienawidzę.

— O, a co chcesz mu kupić? — Zygmunt interesuje się, a ja zaciskam usta i zamykam oczy. Ze wszystkich pytań, Krasiński musiał zadać akurat to jedno.

— To tajemnica. Wiecie, prezent niespodzianka.

— Daj spokój, myślisz, że się wygadamy? — W spojrzeniu Norwida jest coś, co naprawdę mnie przeraża. Ten facet powinien grać w horrorach, King od razu by go zatrudnił.

— Eee...no niby nie, ale wiecie, jak już coś jest niespodzianką to z reguły nie można się wygadywać nikomu — usiłuję grać na czas, nerwowo skubiąc rękaw własnej kurtki. Cyprian otwiera usta, aby wypytać mnie o coś jeszcze z wyraźnym zamiarem przyparcia mnie do muru, ale na moje szczęście Krasiński przerywa mu szczerym śmiechem. 

— Wow, widzę, że jesteś idealny jeśli chodzi o trzymanie w tajemnicy top-top secret. — Widzę, że on łyknął mój haczyk (albo udaje, że łyknął, abym miał święty spokój) i rozluźnia tym nieco atmosferę.

— Tak. Zgłoszę się do ciebie, gdy będę chciał ukryć ciało — Cyprian mówi tak chłodno i poważnie, że przez moment odnoszę wrażenie, jakbym to ja miał zostać tymi zwłokami. Chichoczę nerwowo.

— Jasne, jasne, jestem zawsze wolny. Znaczy, nie teraz! Nie teraz, teraz jestem zajęty. Muszę sklepować do lecieć. Znaczy, lecieć do sklepu. W tamtą stronę, o. — W ciągu kilku sekund wykonuję tak pokręcone ruchy rękami, że obaj poeci niemal dostają oczopląsu.

Kiedy odchodzą, wydycham chyba z kilkadziesiąt milionów atomów (tak się chyba mówi, chyba mówię to poprawnie, nie wiem, nie jestem Skłodowską) powietrza z płuc, tak, że gdybym miał okulary to teraz pozbawiłbym się całego pola widzenia.

Pięknie. Co ja mam właściwie kupić Adamowi? Jetem prawie zupełnie spłukany, nie licząc tych kilkudziesięciu dolców, które wolałbym zostawić sobie raczej na jedzenie. Wybacz Mickiewicz, ale wiesz, chęć przetrwania i takie tam inne potrzeby naturalne. Przelew od mojego ojca jeszcze nie przyszedł, a po tym mailu od Józefa szczerze boję się nawet wysłać mu SMS.

Po wejściu do sklepu monopolowego oraz kupieniu sobie chleba, masła, paru zupek błyskawicznych i oreo na zagryzkę, dostaję nagłego olśnienia. Oczywiście! Już wiem wszystko. Panikuję tylko przez moment, wysyłając szybką wiadomość do Thomasa. Jeśli wtedy mu się udało i ich dorwał, to jestem w dupie. Czuję się źle, modląc się o porażkę własnego przyjaciela, ale tłumaczę sobie, że to poświęcenie dla dobra drugiego. Dzwonię jeszcze do Fryderyka, aby zapytać go, czy jest wciąż w posiadaniu pewnego przedmiotu. Jest. Uśmiecham się szeroko.

Wracam do akademika w tempie ekspresowym, prawie wywracając się na lodzie — znowu. W międzyczasie dostaję SMS-a, to od Thomasa: Nie, powinni wciąż je mieć. No i super, teraz jestem już totalnie w domu.

Trochę się męczę, nie powiem. Najpierw pukam do drzwi Johna, który odsyła mnie do Tencha, a ten natomiast każe mi udać się do Bena. No cóż, przynajmniej spalę to oreo.

— To jest serio ważne! — Patrzę maślanymi oczami na Tallmadge'a, któremu nie do końca podoba się pomysł z oddaniem mi nagrania.

— No, sam nie wiem... Trochę się jednak wysililiśmy, aby to nagrać.

— Tilghman i Andre się zgodzili, no proszę, to jest sytuacja wyjątkowa! — Prawie że uczepiam się jego nogi zdesperowany, więc ten ostatecznie się poddaje i znika na moment we wnętrzu pokoju, a ja uśmiecham się triumfalnie.

— Tylko zrób z tego dobry pożytek. To był spisek tego stulecia, nie chcę, żeby się zmarnował. — Podaje mi pendrive, a ja żarliwie kiwam głową i chowam zdobycz do kieszeni.

— Obiecuję, że zostanie użyty w jak najszlachetniejszym celu.

*****

Dwudziesty trzeci grudnia to w mojej pamięci dzień bardzo niewyraźny oraz mglisty, ale przy tym niesamowicie wyczerpujący. Pamiętam tylko, że dużo latałem tu i ówdzie, obgadując pewne rzeczy z różnymi osobami. Zmówiliśmy się w końcu z ekipą, która została w mieście, że spotkamy się przed choinką w centrum miasta. Trochę tak hollywoodzko-kiczowato, ale chyba lepsze to niż siedzenie w wigilię przed laptopem.

Poza filmikiem od Bena, udało mi się dla Adama skombinować jeszcze jeden prezent, tyle tylko, że nie chcę go wręczać samemu — Fryderyk obiecał, że damy go razem: on, ja, Marysia i Alex. No i może podpiszemy pod to osoby nieobecne, ale gdy wrócą i nie będą wiedziały, za co Adam im dziękuje, to zrobi się nieco dziwnie.

Wigilia za to zaczyna się tak, jak spodziewałem się, że się zacznie, czyli jak najbardziej mniej klimatyczna wigilia w moim życiu. Niby są te lampki, niby są te reklamy w stylu "Nowy rok, nowy ty! Kup nowego iPhone'a za jedyne osiemset dolarów aby wkroczyć na nową drogę życia!" i ludzie narzekający na zbliżającego się sylwestra, bo ich psy będą przestraszone, ale jednak coś tu nie gra.

O siedemnastej jestem już w mieście. Siedzę w jakiejś przypadkowej kawiarni o nazwie ❝West Point❞ i popijając czekoladę, gram z Pułaskim w chińczyka przez messengera. Moja uwaga jednak skupia się prawie od razu na czymś — czy też raczej na kimś — innym. Winston Churchill we własnej osobie siada naprzeciwko mnie, zupełnie bez ostrzeżenia. Wygląda na zupełnie przybitego. Zapala papierosa, zupełnie olewając to, że od około minuty wlepiam w niego gały, czekając na jakieś wyjaśnienia.

— Hej...? — odzywam się w końcu, chcąc przerwać tę niezręczną ciszę. Churchill spogląda na mnie apatycznie.

— O, hej.

I to wszystko. Tyle mi mówi. Odchrząkam rzeczowo. Dobrze, że to zima, bo świerszcze w tle to jedyne czego tu brakuje do podsycenia komizmu i niedorzeczności tej sytuacji.

— Yyy...tam jest wolny stolik — bąkam, pokazując palcem na miejsce zaraz za plecami Anglika; ten nawet się nie ogląda.

— Mam chyba depresję — mówi prosto z mostu. Unoszę brew. O wow, ja chyba nie jestem w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. — Józef to taki skończony idiota. — Zaciąga się papierosem. Ach, więc o tego chodzi...

— Ja też znam Józefa, któremu coś uderzyło do głowy — mruczę, ale nie tak, aby Winston to usłyszał. — A co się stało? O co się pogryźliście? Wydawało mi się, że byliście całkiem niezłymi kumplami.

— Szkoda gadać nawet! — Macha dłonią, wyraźnie rozdrażniony. Hej, to nie jest moja wina, ziom sam to zaczynał. — Oddzielił się ode mnie i Roosevelta jakąś żelazną kurtyną i teraz gada ciągle o jakimś komunizmie, na łeb upadł — wzdycha ciężko, a ja powoli przetwarzam w mózgu jego słowa.

Czasem mam wrażenie, że on i ja jesteśmy z jakiegoś zupełnie innego wymiaru. Czasem mam też tak z Marysią, a nawet z Adamem, Julkiem czy Fryderykiem. Sam nie wiem czemu, to po prostu takie uczucie.

— Może on potrzebuje psychologa? — podsuwam, ale Churchill kręci głową.

— Nie zaciągnę go. Ech, on już jest chyba stracony. Teraz tylko użalać mi się nad nim pozostaje. — Znowu zaciąga się papierosem, a ja kiwam głową trochę pogubiony w tym wszystkim. Kończę pić swoje kakao i oddalam się jak najszybciej, pod pretekstem tego, że byłem już z kimś umówiony. Tak w sumie jest, tyle, że dopiero za cztery godziny.

Dopiero gdy ściemnia się na tyle, że lampy uliczne się włączają na dobre, odnajduję na miejskim rynku pierwszą znajomą osobę, a mianowicie Hamiltona.

— Nawet nie wiesz, jak skarpety cieszą starszych i tych trochę mniej starszych ludzi — wypala, po naszym przywitaniu, a ja szczerzę się do niego.

— O Jezu. Serio rozdawałeś prezenty profesorom?

— Tak. Znaczy, nie wszystkim. Bonaparte został ominięty, specjalnie z myślą o tobie — mówi Alex, a ja ocieram z oka nieistniejącą łezkę wzruszenia. — I jeszcze Hanowerski nic nie dostał. O, i Dickinson. Dickinson to chuj. W zeszłe święta dałem mu kartkę z takim napisem, do tej pory myśli, że to był Jefferson. — Teraz to on uśmiecha się od ucha do ucha.  — Masz ten teges?

— Mam ten i nawet teges. — Macham mu przed twarzą pendrivem. — Tyle że teges doniesie dopiero Chopin. Miał skubaniec przyjść szybciej, ale to Fryderyk, sam wiesz jak to z nim jest — wzdycham. 

— Myślisz, że Marysia nie zaciągnie go tu za kudły?

— Raczej nie. Sama powiedziała, że nie będzie...

— Ała! Jezus! To boli! Mar... Ała! Moje włosy! — Odwracamy się z Hamiltonem w stronę Fryderyka i Marysi, która dosłownie ciągnie go tu za kudły. Alexander parska tak, że się opluwa i prawie przewraca na ziemię. Ja też jestem tego bliski. — Moje śliczne, zadbane włosy! Co one ci zrobiły potworze?!

— Alex, Tadek, patrzcie, złapałam fraglesa — Marysia żartuje, nawiązując do bajki, na której praktycznie opierało się moje dzieciństwo. Chopin wyraźnie oburzony poprawia swoją fryzurę, gdy Skłodowska już go puszcza, przy okazji wytrzepując z włosów płatki śniegu, które znalazły sobie nowy dom w jego ciemnych lokach.

— Przyniosłeś teges? — pyta Hamilton, a Fryderyk od razu wyjmuje ładnie oprawiony album, z torby, którą dopiero teraz zauważam.

— Voilà! Nawet wykazałem się artystycznie, jeśli chodzi o dekorację okładki.

— Cudownie Fryśka, dzielny z ciebie chłopiec — gratuluję mu z sarkastycznym uśmiechem, a tamten kłania się w pas.

Mój wzrok skupia się nieco bardziej na Marysi. Muszę przyznać, że bardzo ładnie się wystroiła. Jej usta pomalowane są wiśniową pomadką (albo szminką, jak już mówiłem, nie umiem ich odróżniać), a na głowie spoczywa czarny berecik, który nadaje całej jej osobie nagle nieco cieplejszego wyglądu. Trochę teraz się przy niej czuję jak ostatni menel. Ale! Przynajmniej swoją ulubioną czapkę założyłem; ładną taką, czerwoną. Dostałem ją kiedyś od mamy, też na jakieś święta. Ale z radością muszę przyznać, że jest zupełnie nienadszarpnięta zębem czasu.

— Kto jest dzielnym chłopcem? — Adam wyrasta jak spod ziemi zaraz obok nas, cały uśmiechnięty. Chopin błyskawicznie chowa album za plecami, a potem do torby. Jeszcze nie jest na niego czas.

— Fryderyk. Potrafi wywlec się w wolne z pokoju z własnej woli — Alexander mówi, co wywołuje minę pełną teatralnego uznania na twarzy Mickiewicza.

— Rzeczywiście, to jest czyn godny podziwu.

Śmiejemy się przez moment. Potem postanawiamy pochodzić trochę po centrum, gdzie wpadamy w najgorszą z możliwych pułapek — orzeszki na gorąco w karmelu. Te małe cholerstwa pachną jak najwyśmienitsza ambrozja, ale brutalna prawda jest taka, że już po ósmym z rzędu dostajesz odruchu wymiotnego. A przynajmniej mam tak ja oraz wszystkie osoby, które spotkałem na swojej drodze do tej pory. No, może Lafayette nie. On pochłania wszystko co słodkie i nawet ani razu nie odważy się powiedzieć, że ma już dość. A jakimś cudem wciąż utrzymuje tą swoją figurę modela. Ja się pytam: jak?

Pod choinkę schodzimy się wszyscy, gdy zegar miejski wybija dwudziestą drugą. Gdyby nie smog, to może nawet można by zgodnie z tradycją poszukać tej pierwszej gwiazdki, niestety klimat tak nie za bardzo na to pozwala. Ale teraz to już na brak klimatu nie mogę narzekać.

Choinka jest ogromna. Większa od każdej, jaką widziałem do tej pory, nawet od tej na krakowskim rynku. Mieni się tysiącem najróżniejszych barw: od pięknego, jaskrawego turkusu, po królewskie i kojące oko złoto, przez rubinową czerwień, najczerwieńszą od najczerwieńszej czerwieni. Czyli po prostu na czerwono.

Nie mogę zaprzeczyć, że drzewo na tle ciemnego nieba, ulicznych lamp i roześmianych ludzi, wygląda absolutnie fenomenalnie. Mrużę oczy, oszołomiony. Nawet Hamilton jest pod wrażeniem, ten, który totalnie wyrzekał się jakiejkolwiek magii świąt.

— Wszystkiego najlepszego — mówi głośno Fryderyk, gdy w tle puszczona zostaje jedna z pierwszych kolęd. Odpowiadamy mu wszyscy. Spoglądam sugestywnie na jego torbę, potem na Adama. Łapie aluzję.

— Kochany Adasiu — zaczynam, nie mogąc powstrzymać uśmieszku na ustach. — Jako, że dzisiaj kończysz dwadzieścia dwa lata, a my jako dobrzy przyjaciele nie mogliśmy o tym zapomnieć, oto są dwa prezenty, które dla ciebie przygotowaliśmy. — Wręczam mu pendrive, a on mruga oszołomiony i uradowany oczami. — Odtworzysz u siebie. A teraz coś...od nas wszystkich.

Fryderyk z namaszczeniem wręcza mu album. Mickiewicz otwiera go niepewnie, a już po minucie jego oczy zachodzą łzami.

— To jest... — wydusza z siebie cicho, drżącym palcem przejeżdżając po swoich zdjęciach z Juliuszem w wesołym miasteczku.

— To musi być strasznie do kitu. Wiesz, mieć urodziny, imieniny i jeszcze gwiazdkę tego samego dnia — Marysia mówi cicho, a Adam śmieje się przez łzy.

— Tak, to jest okropnie do kitu. Ale dzisiaj, dzisiaj jest cudownie. Najlepsze urodzino-imienino-święta w moim całym życiu. Dziękuję. Strasznie wam dziękuję.

Zamyka nas wszystkich w olbrzymim uścisku. Oddajemy go wszyscy, rozklejając się prawie tak bardzo, jak on sam.

— O Jezu, stary — śmieję się, wycierając już prawdziwą łzę rękawem. — Wesołych świąt.

— Wesołych świąt, Tadeuszu. Wesołych świąt.




















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro