Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14| Panie dobry, daj spokoju

Sukces nigdy nie jest efektem "słomianego zapału" — tu trzeba o prawdziwy ogień.

James Madison

NO nie pieprz, Sherlocku!

Fryderyk podaje Hamiltonowi szklankę zimnej wody, a ten zamiast ją wypić, rozlewa ją sobie na czoło. Tłumaczy nam potem, że było mu gorąco i to wydawało mu się lepszą opcją. W sumie to samo robiłem po wuefie przez całe liceum, więc jestem w stanie go zrozumieć.

— Sklej swoje piękne usta Fryderyk — Skłodowska warczy, a następnie odwraca się do Alexandra z tak wielką troską na twarzy, jakiej nie widziałem jeszcze nigdy u niej przez te wszystkie miesiące naszej znajomości. — Chcesz, żebyśmy teraz wszyscy zadzwonili na policję? Razem? Może tak będzie łatwiej?

— Chyba tak... — Hamilton mamrocze, przykładając papierowy ręcznik do swojej rozciętej wargi. Gdy materiał barwi się na czerwono, zabieram go od niego i podaję mu nowy, a on kiwa głową w podzięce. — Może, może jeszcze trochę z tym poczekamy? Nie chciałbym-

— O nie, nie ma nawet takiej opcji. Zgłosimy to jeszcze dzisiaj. Ten skurwiel może i jest żałosny, ale wciąż niebezpieczny. — Wszyscy, dosłownie wszyscy odwracamy się z grobowymi minami w kierunku Jeffersona, najmniej się spodziewając, że takie słowa wyjdą właśnie z jego ust. Ciemnoskóry peszy się lekko, ale wzrusza lekceważąco ramionami, starając się wyjść na luzaka. — Co się tak gapicie? Bywam wredny, ale nie jestem bezduszny.

— Ta, w każdym razie. — Maryśka zabiera kolejny papier od Alexandra, widząc, że jego warga już całkowicie skończyła krwawić. — Thomas ma trochę racji. Lepiej by było, gdybyśmy od razu poszli z tym na komisariat.

— Czy Washington wie o twoim...twoim ojcu? — wypalam nieco bez zastanowienia, a wymienione przeze mnie nazwisko wywołuje wzdrygnięcie się Hamiltona. Nie jest ono jednak spowodowane dreszczem nienawiści czy dajmy na to odrazy, jak jest gdy wymieni się imię oraz nazwisko jego ojca. To raczej było spięcie lub dyskomfort.

— Nie widziałem sensu, aby mówić o Jamesie Washingtonowi — Hamilton mówi ostrożnie, już nieco pewniejszym tonem. Notuję sobie w mózgu, że nastąpiła poprawa. Przynajmniej chwilowa. — Niepotrzebnie zacząłby zawracać tym sobie głowę, a ja miałbym jego święty spokój na sumieniu.

— Uważam, że powinieneś go poinformować, że twój ojciec żyje i jest teraz na wyciągnięcie ręki — Eliza odzywa się, ale milknie od razu, gdy Alexander ją wyśmiewa.

— Tsa, prędzej złamałby mi tę rękę niż ją podał. — Wstaje z łóżka i wzdycha głęboko, z cichym sykiem dotykając poranionej w paru miejscach skóry. — Niech wam będzie. Pójdziemy z tym razem na policję.

— No i pysznie! Cieszę się, że poszedłeś w końcu po rozum do głowy — mówię uśmiechając się szczerze, ale Alex zdaje się tego nie zauważać. Skłodowska posyła mu surowe spojrzenie.

— Pamiętasz, jak kiedyś darłeś twarz jak głupi do Laurensa przez telefon w bibliotece, a ja uderzyłam cię książką po łepetynie, abyś się łaskawie zamknął?

— Uch... Tak?

— Docieram teraz do wniosku, że powinnam do zrobić jakieś milion razy mocniej. Może coś by ci się poprzestawiało w tym twoim mózgu, o ile go w ogóle masz, i nie pakowałbyś się ciągle w kłopoty ani nie chciał ich zwalczać! Ja rozumiem, że bardzo lubisz Tadka, ale pod tym względem to on z pewnością nie jest przykładem to naśladowania... — Marysia mówi z kamienną twarzą, a ja przewracam oczami. Niektórzy uśmiechają się lekko pod swoimi nosami. — Nie chodzi o samo szkalowanie Tadeusza, ale łapiesz aluzję?

— Łapię, łapię — Hamilton kiwa głową, z jeszcze bardziej poprawionym samopoczuciem niż przed chwilą. To może i co prawda nie utrzyma się długo, ale hej, nam widok szczęśliwego Alexandra choć na kilka minut w zupełności wystarczy. Trzeba rozkoszować się tą chwilą, póki Jefferson nie zepsuje jej jakimś kiepskim tekstem czy obelgą.

— Czyli ustalone, idziemy na policję. Dajcie 'Amiltonowi jeszcze jakiś okład, d'accord? Tymczasem, Julek, dokończ to co zacząłeś mówić. Wszyscy chcemy usłyszeć — Lafayette odwraca się twarzą do Juliusza i nagle wszystkie pary oczu obecne w pokoju, są skupione wyłącznie na Słowackim. Tylko Eliza wzięła sobie do serca słowa Francuza i poszła zamoczyć ręcznik w lodowatej wodzie, by jeszcze bardziej ulżyć Alexowi.

W sumie, to teraz jak jestem bliżej Karaiba i znajdujemy się w stosunkowo niedużej odległości, mogę lepiej zobaczyć wszystkie jego obrażenia. Zimny pot mnie zalewa, gdy próbuję sobie wyobrazić, do czego mógł być zdolny James Hamilton zanim się stoczył i kiedy Alex był jeszcze małym chłopcem. Odłączam się na chwilę od świata zewnętrznego, gdy znikąd dopada mnie wspomnienie o moim własnym ojcu. Cholera, gardło ściska mi się od poczucia winy. Ludwik Kościuszko nie był perfekcyjny i dla mnie nigdy nie będzie, na medal rodzica roku też z pewnością nie zasługuje. Nie pamiętam jednak momentu, w którym uniósłby na mnie dłoń bo "tak mu się akurat zachciało". Może zamiast żałować, że to on jest moim tatą a nie nikt inny, powinienem być wdzięczny losowi, że nie trafił mi się taki dom jak ten, z którego pochodzi Alex? Sam już nie wiem.

Udaje mi się na szczęście wrócić do rzeczywistości, zanim ktoś zaczyna machać albo pstrykać palcami przed moją twarzą. To co w mojej głowie było latami dzieciństwa, okazało się być nie więcej niż pięcioma realnymi sekundami. Pierwszym dźwiękiem jakim wyłapuję będąc znowu wśród żywych, jest ciche jąkanie się Juliusza.

— Ja...ja... Wiecie co, to w sumie i tak nie było takie ważne, bez sensu zawracałem wam głowę...

— No chyba se jaja robisz?! — Chopin krzyczy sfrustrowany, łamiąc ołówek, który akurat trzyma w ręku. — Nie po to schodziliśmy się tu jak radomskie baby na przeceny w warzywniaku, żebyś teraz stał jak kretyn i udawał, że nic się nie dzieje! No Julek no... Daj spokój. Znasz nas. Przecież wiesz, że nic nie powiemy Adamowi, tylko jeśli o to poprosisz... — głos Frycka zdaje się coraz bardziej cichnąć z każdym zdaniem, co ostatecznie łamie Juliusza, który kiwa prędko głową i zaczyna nas przepraszać oraz mówić, że on już wszystko wyjaśni.

Cóż, ja wiem, co młody poeta chce powiedzieć. Szczerze? To co tu się u nas ostatnio dzieje to jeden wielki pierdolony melodramat, więc żebym zaczął skakać dookoła we łzach bądź rwał włosy z głowy, musi co najmniej wylądować ufo na dachu naszego uniwerku. Wtedy będę minimalnie zaskoczony, ale raczej przyjąłbym to na klatę. Chociaż znając moje szczęście to kosmici zabiliby mnie szybciej, niż ja podszedłbym do nich w koszulce z napisem peace i powiedział coś w stylu "No siema zielone mordeczki, to jest właśnie Ziemia, raczej ciulowe miejsce, plastik pływa dookoła a ogólny klimat wręcz leży i płacze, no ale mamy te całe social media i jedzenie, więc na razie ujdzie. To co, idziemy na jakąś iście ziemską oranżadkę?".

Jak już wspominałem, że w stresowych sytuacjach uspokajam się kiepskim poczuciem humoru, to tylko wam jeszcze przypomnę.

My, wszyscy użytkownicy Szeptów Naszych Dusz poza Adamem Mickiewiczem, siedzimy w pokoju Fryderyka Chopina, oczekując aż Juliusz Słowacki wreszcie zbierze w sobie odpowiednie słowa. Eliza opiekuńczo przyciska zimny okład do czoła Alexandra, ale jednocześnie oboje również wlepiają natarczywie ślepia w rozdygotanego mężczyznę. Koniec końców Słowacki postanawia zrezygnować z kwiecistych przemów oraz owijania w bawełnę i po prostu po głębokim wdechu i jednym z moich słynnych wspierających uśmiechów, duka niepewnie trzy zdania, które momentalnie wywracają nasz świat o sto osiemdziesiąt stopni.

— Jestem chory na gruźlicę płuc. Wiem od dwóch miesięcy. Ten cały czas jeździłem do szpitala na badania i leczenie, wiem, że powinienem tam zostać, aby was nie zarazić oraz nie pogarszać swojego stanu zdrowia, ale nie chciałem nagle zniknąć bez słowa, i tak, niedługo będę musiał się ulotnić...na dłużej — mówi szybko i niewyraźnie, cały czas patrząc się w podłogę.

Nie jest w stanie z siebie wydusić nic więcej. Rozumiemy go. Wszyscy co do joty. Początkowa reakcja jest taka, jakiej raczej wszyscy się spodziewali. Przygnębiająca, grobowa cisza. Informacje są zagmatwane, każdy z nas potrzebuje innego upływu czasu aby je przyswoić.

W końcu Skłodowska bierze boleśnie ostentacyjny wdech. Unosi ramiona tak, że praktycznie dotyka nimi uszu, po czym pozwala im znów opaść, jeszcze niżej niż wcześniej. Zauważam, że Chopin i Lafayette reagują podobnie. Eliza jest za to blada jak ściana, wpatruje się w bliżej nieokreślony punkt pokoju, po prostu pozwalając swoim łzom szoku spływać po policzkach. Jefferson wyrzuca serię przekleństw pod nosem, najwyraźniej nie rozumiejąc co próbuje przekazać nam Julek. Hamilton natomiast w mig zapomina o wszystkich swoich problemach i cała troska, jaką gdzieś w sobie głęboko krył, przelewa się teraz na jego twarz. To Marysia jest tą, która odzywa się jako pierwsza.

— Ty skończony deklu bez mózgu — głos nieco jej się załamuje, ale mimo to udaje jej się wstać i oskarżycielsko wytknąć palec w Słowackiego. — Ty pieprzony kretynie, czy ty wiesz, ile osób mogłeś już zarazić?! Czemu w ogóle tu jesteś? Powinieneś być w szpitalu i się leczyć! W ogóle.. Dlaczego ty przebywasz... — zaczyna plątać słowa, na jej twarzy powoli wkradają się panika oraz wściekłość.

To co mówi Maryśka zdaje się podziałać jak solidny kubeł zimnej wody na Juliusza, bo opamiętuje się i pośpiesznie wyjmuje z kieszeni coś, co okazuje się być jednorazową maseczką higieniczną.

— Nie powinienem, przepraszam. Zazwyczaj ją noszę, słowo. Chciałem tylko dokładnie wam wszystko wyjaśnić zanim wyjadę.

— To jest kurwa żałosne Juliusz — mówi Chopin, ale nie trudno zorientować się, że w tej wypowiedzi tkwi dużo więcej smutku niż złości. — Mówisz to nam jak na jakiejś spowiedzi, ale gdzie jest teraz twój chłopak, który w ogóle nie wie o tym, że jesteś chory i przez kilka tygodni najadał się przez ciebie stresu?

— Ja...

— Stary, nic już nie mów, okej? — Thomas odzywa się ostro. — Cokolwiek by się teraz nie działo, college nie jest miejscem w którym powinieneś być. Powinieneś teraz leżeć w ciepłym szpitalnym łóżku i łykać piguły.

— Właściwie gruźlica-

— Mon dieu, wiesz o co mu chodzi! — Laf unosi się, wyraźnie próbując ukryć łzy w swoich oczach. Jeśli chcecie znać moje zdanie, to niezbyt mu to wychodzi. — Co ty powiesz Adamowi? Myślisz, że jak on się poczuje? Powinien być pierwszą osobą, której to mówisz, merde!

— O Boże, jak on to przeżyje... — Eliza mamrocze gorączkowo, wycierając łzy o mój rękaw, a ja powiem wam szczerze, nie mam zielonego pojęcia czy aktualnie mówi o Juliuszu czy raczej może o Adamie.

— Siedzisz jak mysz pod miotłą, Kosztuke — Hamilton zauważa, na co zamieram na moment w bezruchu (o ile mogę jeszcze bardziej, bo przez cały ten czas odgrywałem przebojową rolę marmurowego posągu). — Wiedziałeś coś o tym?

— Tak, wiedziałem, ale-

— Że co?! — Skłodowska i Schuyler odzywają się w tej samej chwili, tyle że ta pierwsza raczej z wyrzutem, a ta druga z zaskoczeniem.

— Nie atakujcie mnie! Chciałem tylko wyjaśnić całą tę sprawę z Julkiem i Adamem, bo przez ich debilną kłótnię, Szepty przestały być zgraną paczką jak dawniej! Nie zauważyliście tego? Coraz rzadziej zaczęliśmy się spotykać, chat powoli umierał, każdy z nas stał się niemalże osobną jednostką. To nie jest ta sama grupa przyjaciół, z którą grałem w butelkę albo byłem w wesołym miasteczku.

— Tadeusz ma rację. Ale warto też zauważyć, że od teraz już nic nie będzie jak dawniej — Juliusz szepcze smętnie, lekko przytłumiony przez swoją maseczkę. Zalicza darmowego kuksańca od Skłodowskiej.

— Będzie tak jak dawniej deklu, zaraz po tym jak ogarniesz tę poetycką dupę i pojedziesz do szpitala żeby wyzdrowieć, a ten chuj aka ojciec Alexa wyląduje na areszcie za groźby i przemoc fizyczną.

Maria jest zdeterminowana. W każdym słowie jakie wypowiada słychać zatrważającą pewność siebie. Wszystko sobie dokładnie zaplanowała i nie dopuszcza do siebie innych scenariuszy jak te pochodzące z jej głowy.

Znowu zapada niemiłosierna cisza przerywana tykaniem zegara, jednak kończy ją Fryderyk, uderzając brutalnie w klawisze. Biedne pianino.

— Myślę, że będzie najlepiej, jeśli każdy pójdzie zaczerpnąć teraz świeżego powietrza. O osiemnastej spotkajmy się wszyscy na murku, wiecie, o który mi chodzi. Tak Julek, wszyscy poza tobą — Chłodne spojrzenie muzyka napotyka rozbiegane spojrzenie poety — ponieważ ty teraz pójdziesz do Adama i go przeprosisz. Wszystko mu wyjaśnisz, to twoja ostatnia szansa.

— Jeśli dzisiaj wieczorem nie zapiszesz się do szpitala i nie zostaniesz tam dopóki znowu nie będziesz zdrowy jak ryba, to... — Maryśka zamyśla się na chwilę myśląc nad odpowiednią karą. — Jeszcze nie wiem co ci zrobię, ale tak cię to zaboli, że będziesz mnie błagał na kolanach o to, żebym cię już wykończyła.

— R-rozumiem — Julek przełyka ślinę, pocąc się na całym ciele. Nie wiem czy do od stresu czy od choroby. Na serio powinienem bardziej uważać na biologii w szkole podstawowej i średniej...  W każdym razie, mogę wam zarzec, że poci się teraz praktycznie każdy fragment ciała Julka. Chyba nawet rzęsy ma mokre. Stracił już tyle wody, że jeszcze kilka kropel i zmumifikowałby się żywcem.

— Świetnie, scena z amerykańskiego dramatu odegrana. Teraz zmiatać mi stąd, albo zacznę rzucać w was klawiszami. Ja nie żartuję. Bez odbioru.

*****

Do osiemnastej jeszcze sporo czasu. Nie widzę jednak lepszego miejsca do ogarnięcia myśli. Jednocześnie wszystko się wyjaśniło i nie ma już niepotrzebnych tajemnic, w które musiałbym się zagłębiać, a jednocześnie mam wrażenie, że teraz wszystko jeszcze bardziej się poplątało. Wiecie co? Wolałem dużo bardziej tę komediową wersję swojego życia. Zakładam, że wy też.

— Życie to największy żart jaki nas spotkał przy narodzinach, czyż nie?

Odwracam głowę, by ujrzeć twarz, której nie spodziewałem się w najbliższym czasie zobaczyć. Norwid. Co on tutaj robi?

— Chętnie bym pogadał, ale mój filozoficzny humorek chyba udał się na urlop — mówię zgodnie z prawdą, ale nie protestuję, gdy Cyprian mimo mojej kiepskiej kondycji psychicznej postanawia usiąść obok.

— A ja uważam wręcz przeciwnie, nigdy nie jest lepsza pora na filozoficzne pogadanki, niż  wtedy gdy jeden z twoich przyjaciół jest ciężko chory a drugi ma kompleks tatusia — Norwid zachowuje kamienną twarz, a ja zaczynam się poważnie zastanawiać, czy wrzód na żołądku może wyrosnąć w ciągu sekundy.

— Skąd-

— Juliusz i Adam to moi znajomi, chociaż czasem wydaje mi się, że łączy nas tylko hobby aniżeli poglądy. W każdym razie, spędzamy dużo czasu razem. Nie wiem jakim cudem nie dostrzegłeś choroby Słowackiego przez tak długi czas — mówi ni to z krytyką w głosie ni to z litością. — A co do Fryderyka do strzelałem. Naprawdę ma kompleks tatusia?

— Że co proszę? Nie, nie, nie, nie on, znaczy, ugh... — Tak, wrzód na żołądku z pewnością może wyrosnąć w krótkim czasie. — Chodzi o Alexandra. Hamiltona, kojarzysz?

— Na tyle by wiedzieć, że jest zarozumiałym dupkiem. No ale tak, znam go. Jakoś nie dziwi mnie, że akurat on ma kłopoty rodzinne.

— To było wredne.

— Taki już jestem. Mówię co myślę.

— To czasem bywa problematyczne.

— A czasem wręcz przeciwnie.

— Czy ty się ze mną droczysz?

— Tylko, jeśli chcesz abym się z tobą droczył.

Patrzę uważnie na Cypriana, szukając zawzięcie po zakamarkach jego twarzy choć cienia uśmiechu. Ponoszę klęskę. Nie odpowiadam mu, bo nie mam najmniejszego pomysłu co odpowiedzieć aby się nie ośmieszyć. Gdy patrzę na Norwida, odnoszę wrażenie, że jest o wiele starszy ode mnie, mimo tego że jesteśmy obaj w podobnym wieku. Może to przez te krzaczaste brwi, a może to przez zarost, który za niedługo będzie brodą? A może po prostu jego aura jest taka, że to co skrywa w środku wydostaje się na zewnątrz. I to jest cholernie przerażające, bo to co Norwid ma w środku wydaje mi się prawdziwym chaosem. Żeby nie było, nie mówię tu o organach wewnętrznych ani szkielecie. Chociaż może to też...?

— Nieważne. Jak już mówiłem, nie mam ochoty gadać.

— Wyglądasz na strasznie przybitego całą  tą sytuacją, wiesz Kościuszko?

— No nie pierdol Cypuś, myślałem, że powinienem mieć teraz bekę życia oglądając Przyjaciół  i wciągając kwaśne żelki nosem! — w końcu nie wytrzymuję, będąc już naprawdę zdenerwowanym. Jeszcze bardziej irytujący jest fakt, że dopiero ten stan do którego mnie doprowadził, powoduje, że Norwid się uśmiecha.

— To prawda, co ludzie o tobie mówią. Jesteś dobrym człowiekiem.

— Po pierwsze, nie wiem jacy ludzie mieliby o mnie cokolwiek mówić, bo prawie nikt mnie tu nie zna. Po drugie, nigdy nie wątpiłem w to, że jestem dobrym człowiekiem. Jestem tylko nieudolnym człowiekiem — Boże, kiedy ja się wdałem w tę filozoficzną rozmowę? Nawet nie zauważyłem.

Cyprian uśmiecha się jeszcze szerzej, po czym sięga po coś do kieszeni. Kartka. Nie mam znakomitych wspomnień z kartkami i w ogóle jakimkolwiek papierem z powodu wydarzeń ostatnich dni.

— Co to jest? — pytam podejrzliwie, gdy poeta próbuje wcisnąć mi kartkę do ręki.

— Żart.

— Ja pytam serio.

— A ja odpowiadam serio. To jest żart, dowcip. Przeczytaj sobie.

Nieco skonsternowany wykonuję polecenie i wiodę wzrokiem po linijce tekstu. Po sekundzie marszczę brwi, odwracając się z przepraszającym spojrzeniem do Norwida.

— Sorry, ale nie rozumiem. Nawet nie wiem co to jest fenof...fenol...

— Nie musisz go rozumieć. Zobaczysz, będziesz wiedział, kiedy go opowiedzieć. — Wstaje z murka i zanim odchodzi na dobre, posyła mi jeszcze tajemniczy uśmiech. — Powodzenia w odzyskiwaniu świętego spokoju.

Zostaję sam. Razem z kartką, na której napisany jest dowcip, którego ja, humanista-artysta z pałeczką do geometrii, nie jestem za żadne skarby w stanie zrozumieć. No ale jednego się dowiedziałem.

Cyprian to w chuj mroczny gość.

— Przepraszam chłopcze? — słyszę zachrypnięty głos zza pleców, jestem zbyt skołowany, by od razu go rozpoznać. — Wiesz jak dojdę do inter...

Mężczyzna, który znikąd pojawił się za moimi plecami, przerywa, gdy odwracam się do niego twarzą. Ja w ułamku sekundy przypominam sobie o niewidzialnym wrzodzie na żołądku, kiedy James Hamilton staje ze mną twarzą w twarz, najwyraźniej rozpoznając mnie. No tak, mieliśmy już niemiłe spotkanko. Kosmici wciąż byliby lepsi.

— To ty — wypalamy obaj jednocześnie, a ja tracę równowagę i prawie zaliczyłbym koziołka do tyłu, ale starszy Hamilton chwyta mnie za ramię i podciąga do góry, tak że teraz znajduję się dosłownie milimetry od jego twarzy. Dobra, spokojnie Andrzeju Tadeuszu Bonawenturo, jesteście w miejscu publicznym, więc czysto teoretycznie ten facet nie może wyrządzić ci najmniejszej krzywdy. Czysto teoretycznie.

— Niech pan mnie puści — nalegam słabym głosem, ze wszystkich sił starając się pozostać spokojnym.

— Podaj mi chodź jeden powód, dla którego miałbym to zrobić, rosyjski szczeniaku.

No serio? Kolejny się znalazł.

— Nie jestem z Rosji. — Depczę mu na piętę, więc szybko mnie wypuszcza, a ja wykorzystuję ten moment i oddalam się od niego na bezpieczną odległość. — I na pewno nie jestem "szczeniakiem". Mam dwadzieścia jeden lat.

— Och, zwracam ci honor, z pewnością jesteś bardzo dojrzałym młodym człowiekiem — James mówi sarkastycznie. Chyba chciał mnie obrazić, ale wspominam słowa Jeffersona i zauważam, że na serio mówił prawdę. On może być niebezpieczny jeśli bardzo się postara, ale przede wszystkim: jest żałosny.

— To miejsce publiczne. Budynek policji jest tylko przecznicę stąd. Zapewniam pana, że już niedługo przestanie pan znęcać się psychicznie i fizycznie nad swoim synem, który ma dużo większe jaja niż pan kiedykolwiek będzie miał, pod każdym względem.

— Ten syn kurwy? Błagam, nie rozśmieszaj mnie — Hamilton rechocze, a ja ukradkiem widzę, jak parę znajomych twarzy zmierza w tym kierunku. Już zaraz osiemnasta. — Nic nigdy w życiu nie zrobił dobrze, to zwykły nieudacznik, który prędzej czy później skończy na ulicy jako męska dziwka.

— Przynajmniej będzie wiadomo po kim to ma.

Mężczyzna unosi pięść, aby mnie uderzyć, ale w tym samym momencie od tyłu jego rękę łapie Laf, który przybył punktualnie na czas. James wyrywa mu się ze złością, co udaje mu się dopiero po dużym wysiłku.

— Co ty robisz do chuja? — Odwraca się do Lafa, a także do Chopina, Maryśki, Elizy, Jeffersona no i w końcu do swojego ukochanego syna, który stoi co prawda nieco z tyłu, ale w jego oczach nie ma już prawie żadnego strachu. — Tylko z nim rozmawiałem!

— Nie będziesz się tłumaczył nam, tylko policji — Alexander patrzy mu prosto w oczy, co powoduje zbieranie się furii w Jamesie. — Co mi teraz zrobisz? Znowu mnie zbijesz jakbym miał dziesięć lat? Przy nich wszystkich?

— Zamknij dziób — starszy mężczyzna warczy w jego stronę. Zamiera, tak jak ja niedawno, gdy słyszy coś, co na moich ustach wywołuje pojawienie się szerokiego uśmiechu. Syrena policyjna.

— Myślałem, że idziemy na posterunek? — szepczę do ucha Elizy.

— Marysia była nieźle zdenerwowana, powiedzmy, że się jej śpieszyło — moja dziewczyna uśmiecha się słodko pod nosem. Prycham z radosnym niedowierzaniem, pokazując Maryśce na palcach znak "perfect". Ona tylko kiwa lekko głową, co ma znaczyć "nic takiego".

— Zadzwoniliście po... — nie kończy, bo dwóch policjantów podchodzi do niego, już po pierwszym rzucie oka oceniając, z kim mają do czynienia.

Zemsta Alexandra jest słodka.

— Nie ujdzie ci to na sucho, bezwartościowy gówniarzu!

— Ale jak to nie? — mówi Alex, machając sadystycznie do mężczyzny na pożegnanie, gdy ten wchodzi do radiowozu. — Przecież już uszło.

*****

— To było dobre, Hamilton. To było naprawdę dobre.

Thomas wkłada sobie do ust kolejną porcję sernika. Alexander uśmiecha się lekko, pochylając się nad smartfonem i kubkiem z kawą. Trochę tweetuje, trochę pije. O tej godzinie jesteśmy jednymi z wielu klientów w Boston.

— Zgodzę się z tobą, Jefferson. Czuję się usatysfakcjonowany jak nigdy dotąd.

— Woah, takie przyjemne słówka? Jesteście pewni, że oni nic nie dosypują do jedzenia i picia, mogę być spokojny? — pytam z teatralnym przejęciem, co powoduje szmer śmiechu przy naszym stoliku.

— Tais-toi Tadeusz. Nie psuj chwili — Laf gryzie swojego rogalika, a ja odpowiadam mu uśmiechem. — Trzeba korzystać, kiedy Jefferson i 'Amilton nie gryzą się jak pies z kotem.

— Zawsze wiedziałam, że latte piernikowe poprawia humor nawet w najcięższych chwilach — śmieje się Eliza, spijając trochę pianki. Robią jej się zabawne wąsy. Postanawiam jej jednak o tym nie uświadamiać, bo nawet nie zdajecie sobie sprawy jak uroczo teraz wygląda.

— Ale ceny to mogliby trochę obciąć, bo koszą jak za zboże! — ktoś z sąsiedniego stolika krzyczy do nas, słysząc komentarz Elizy. Rozpoznaje po głosie Samuela Adamsa, chłopaka z którym mam historię Ameryki.

Przez chwilę panuje u nas cisza, ale nie taka niezręczna, tylko raczej odprężająca. W końcu Fryderyk brzdąka swoją filiżanką i nerwowo odchrząkuje.

— A więc Juliusz... 

— Pojechał do szpitala, nie martw się. Dopilnowałam go. — Twarz Marysi nieco ciemnieje.

— A co z Mickiewiczem? — dopytuje Jefferson, na co Skłodowska krzywi się nieznacznie.

— Dowiedział się. Teraz pewnie siedzi w swoim pokoju i albo zeruje browara, albo pisze chaotyczną poezję. Bóg jeden wie, nawet nie chcę sobie wyobrażać przez co on teraz przechodzi. Jedno jest pewne, potrzebuje czasu w samotności.

Cisza zaczyna robić się coraz mniej przyjemna. Widzę to po minach wszystkich. Hamilton nawet odłożył telefon. Tak, teraz odnieśliśmy ciężko zapracowany sukces, ale to tylko kropla szczęścia w ponurym oceanie tragedii. Panicznie próbuję jakoś poprawić atmosferę, gdy niespodziewanie zapala się żarówka w moim mózgu. Mogę spróbować...

— Hej — zaczynam niepewnie, a wszyscy spoglądają w moim kierunku — czy wiecie co powiedzieć, żeby fenoloftaleina się zarumieniła?

— Co?

— Że jesteście facetem z zasadami.

Wszyscy nagle wybuchają śmiechem. Wszyscy poza mną. Ja tylko siedzę jak kołek na krześle, nie rozumiejąc sensu żartu. Było trzeba bardziej uważać na chemii.

Ale to nie szkodzi. Poprawiłem im humor. To jest mój kolejny triumf tego dnia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro