12| Na wspomnienia nie ma czasu
Moje życie zabiera mi tyle czasu, że nie starcza mi go już na pisanie wspomnień.
Ferenc Liszt
BYLIŚCIE kiedyś w sytuacji, gdzie atmosfera była tak gęsta, że niemalże przypomniała śmietanę, którą można by nabrać łyżką?
Tak, właśnie tak mniej więcej się teraz czuję.
— Długo cię szukałem, wiesz? — uśmiech Jamesa Hamiltona nie rozmroziłby nawet pierwszego śniegu. — Dobrze się ukryłeś. Zmieniałeś szkoły.
— Zmieniałem szkoły? Zmieniałem szkoły?! — Alexander trzęsie się teraz tak bardzo, że Lafayette podtrzymuje go i zabiera walizkę, aby biedak się nie wywrócił. Ja i Chopin również stajemy blisko młodszego Hamiltona, starając się w jakikolwiek sposób dodać mu otuchy lub pokazać wsparcie. — To się nazywa dojrzewanie, ty samolubny cepie! Nie rozumiem w ogóle po co tu jesteś. Po co mnie szukałeś? Po co w ogóle dawałeś mi znak, że żyjesz? Nie było cię przez jedenaście lat w moim życiu, jestem pewien, że sam doskonale daję obie radę.
— Uważaj na słowa, bezwartościowy gówniarzu — James syczy, a jego pięść się zaciska. — Widzę, że znowu strzępisz sobie język, bo przez moją nieobecność zapomniałeś kto tu ma kontrolę. Będzie ci trzeba o tym przypomnieć...
Mężczyzna patrzy po nas wszystkich, a następnie chyba orientuje się, że nie ma sensu odstawiać większej szopki na kampusie, gdzie nawet o tej porze jest jeszcze całkiem sporo ludzi. Staram się posłać mu najbardziej mordercze spojrzenie na jakie mnie stać, ale okazuje się, że Adrianem Wiśniewskim to ja nie będę. Laf odwala jednak wystarczająco skuteczną robotę za naszą pozostałą trójkę i swoim wzrokiem już dosłownie grzebie Jamesa Hamiltona w ziemi. Kiedy sylwetka mężczyzny znika nam z pola widzenia, Alexander upada na ziemię, zaczynając szlochać. Błyskawicznie kucam obok niego i każę mu zrobić serię głębokich wdechów oraz wydechów. Lafayette mamrocze coś pod nosem, a Fryderyk opiera ręce na biodrach.
— Cóż, chyba będziemy musieli zadzwonić na policję...
— Nie! — nagły i głośny krzyk Hamiltona sprawia, że wszyscy się wzdrygamy. — Oszalałeś? To tylko pogorszy sytuację!
— Mon ami, chyba nie mówisz na poważnie? To była ghroźba i dodatku...jak wy na to mówicie? Une menace punissable?
— Karalna. Tak, to była groźba karalna. — Fryderyk zaciska usta, za to ja z niedowierzaniem kręcę głową.
— Laf i Chopin mają rację, Alex. Nie jesteśmy już w podstawówce, a przynajmniej momentami staramy się nie zachowywać, jakbyśmy byli. Pozwól sobie pomóc. Powinniśmy to zgłosić, musimy to zgłosić!
— Ja...
— On jest niebezpieczny, 'Amilton! Jeśli już kiedyś cię skrzywdził, może zrobić to ponownie. A my jesteśmy twoimi przyjaciółmi i nie chcemy do tego dopuścić-
— Nie jestem już dzieckiem, Laf — Alexander przerywa mu ostro, sprawiając, że dłoń tamtego odrywa się od jego ramienia. — Poradzę sobie.
— Och, oui, przecież wcale przed chwilą nie chciałeś wyjeżdżać z miasta!
Jamesa Hamiltona co prawda już tu nie ma, ale cisza sprawia, że atmosfera znów zaczyna nabierać konsystencji śmietany. Postanawiam coś zrobić, aby tego momentu nie przedłużać, więc z ciężkim westchnieniem podnoszę się z ziemi i patrzę na Alexa śmiertelnie poważnie.
— Rozumiem, że nie chcesz byśmy ingerowali w twoje życie, więc nie powinniśmy tego robić.
— Tadek!
— Daj mi skończyć Fryderyk. — Unoszę dłoń, aby go uciszyć. — Ale nie myśl sobie, Alexandrze Hamiltonie, że kiedy będziesz w potrzebie, lub będziesz krzywdzony, twoi jedyni przyjaciele zostawią cię na lodzie. Mamy obowiązek podjąć odpowiednie środki jeśli uznamy, że zajdzie taka potrzeba.
Z kąta z którego teraz patrzę, czyli z góry (co przy moim wzroście jest raczej rzadkością), Hamilton wygląda...żałośnie. Tylko tak potrafię go teraz opisać. Zaczerwienienia i wory pod oczami, ślady po łzach oraz braku snu. Raz co raz pociągnięcie nosem, nawet nie zawracanie sobie głowy o czarne kosmyki włosów opadające na twarz. Wygląda jak kilkulatek, który nagle przeraźliwie zaczął tęsknić za swoją mamą, a następnie dostał ataku paniki pierwszego dnia w przedszkolu.
Znowu schodzę do parteru i przytulam go.
— Ko...sztuke? — jego głos jest cichy i słaby, to już naprawdę rzadkość jeśli chodzi o Hamiltona — Co ty robisz?
— Podobno przytulanie ma działalności terapeutyczne — mamroczę, ściskając go mocniej. Posyłam porozumiewawcze spojrzenie Fryderykowi i Lafowi. Jak dobrze, że w lot łapią o co mi chodzi i obaj zamykają nas w grupowymi przytulasie. Uśmiecham się delikatnie. Nikt nic nie mówi, po prostu przez dobre dwie minuty wszyscy się przytulamy, a ja słyszę jak nierówny oddech Alexandra się uspokaja. Ta terapia dotyku działa również na mnie i zmywa ze mnie złe emocje, które wyniosłem z herbaciarni po spotkaniu z Adamem.
— Już dobrze, mon ami — Lafayette cicho szepcze. — Nikt cię nie skrzywdzi póki my tu jesteśmy.
— Uch, chłopaki? — odzywa się niepewnie Chopin, kiedy w końcu się od siebie odrywamy. — Nie powiem, że nic nie zajarzyłem, bo tak nie jest, ale czy ktoś objaśniłby mi tak trochę dokładniej całą sytuację?
— Ach, to serio długa historia — Alexander wzdycha cicho.
— Wiesz! — Fryderyk pośpiesznie się poprawia. — Nie musisz mi o tym mówić jeśli nie chcesz oczywiście! Jak to mówi Liszt — czasem nie ma czasu na rozpamiętywanie złych rzeczy, bo tracimy życie, które moglibyśmy poświęcić na robienie tych dobrych.
— Powiem wam wszystko, obiecuję, ale dopiero gdy będę w pełni na siłach — Alex patrzy na nas błagalnie zmęczonym wzrokiem.
— Oczywiście — pomagam mu wstać. — Kiedy tylko będziesz miał ochotę to wszystko wyjaśnisz. Chopin, Laf, weźcie jego walizkę. Ja pomogę mu iść. Wydaje mi się, że Eliza coś mówiła, że ostatnio kupiła trochę kakao.
*****
— Na policję. Zgłoś go na policję i tyle.
— Angelica...
— Tylko mi tu nie Angelikuj! — kobieta grozi zawiniętemu w kocyk Alexandrowi, a ja z boku siedząc na kanapie dramatycznie siorbię kakao. — Na serio nie jesteś już małym dzieckiem, żeby nie reagować w takiej sytuacji.
— Powiedziałaś to siedzącemu przed tobą facetowi opatulonemu w różowy koc i pijącego gorącą czekoladę z kubka z napisem "free hugs" — Alex mówi ze śmiertelną powagą.
— Dobry Boże, wiesz o co mi chodzi!
— Angie — Eliza mówi łagodnie, chcąc zapobiec niepotrzebnej aferze — to chyba nie jest dobry moment, żeby podnosić na Alexa głos. Jeśli będzie uważał, że to co chce zrobić jest słuszne, to z pewnością to zrobi. Na razie nie denerwujmy się niepotrzebnie.
— Święte słowa, un papillon. Może będzie throchę lepiej, jeśli nie będziemy się tym na razie przejmować. Jak dobhre stare fhrancuskie przysłowie mówi: Czasami ignorancja jest najlepszym wyjściem dla zażegnania throski.
— Jestem prawie stuprocentowo pewien, że nie ma takiego francuskiego przysłowia. — mówi stanowczo Chopin, a Laf wzrusza ramionami.
— No dobhra, ale chyba wiadomo o co chodzi.
Angelica wywraca oczami i chce coś właśnie wygarnąć Alexandrowi, ale w tym momencie ktoś dość agresywnie puka do drzwi pokoju.
— No wchodzić, przecież nie będę wam otwierać co dwie minuty!
— Ach, sorry. — drzwi się uchylają. — Prosiłaś, aby uwzględnić cię w sequelu do-
Spojrzenia Jeffersona i Hamiltona się krzyżują, a twarze ich obu zdają się pociemnieć. Niedobrze. Widzę jak Eliza nerwowo zaciska palce na rąbku swojej spódniczki, wyczuwając zbliżającą się kłótnię.
— Hamilton w różowym kocyku, masz ci los, że nie wziąłem telefonu — Thomas uśmiecha się złośliwie, kładąc na stoliku Angeliki jakiś stos papierów. — Przyszliście na babski wieczorek pomalować paznokietki przy kakałku?
— To nie jest dobry moment na żarty Thomas — mamroczę niepewnie, posyłając Jeffersonowi chłodne spojrzenie. O dziwo ten ucicha i znika z pokoju. Zanim jednak wychodzi na dobre, staje w progu i patrzy się w specyficzny sposób na Hamiltona. Specyficzny dlatego, że codzienna złośliwość Thomasa nieoczekiwanie zniknęła, a pojawiło się coś innego. Zdecydowanie jest to spojrzenie zbyt pełne troski, żeby mogło być skierowane w stronę Alexandra, ale jakimś cudem to właśnie na nim Wirgińczyk skupił spojrzenie swoich ciemnych oczu. To nieznośne uczucie, że między nimi jest coś o czym ja nie wiem, powraca. Potem Thomas kiwa głową w stronę Angeliki i zamyka za sobą drzwi.
— Dzięki za czekoladę dziewczyny — Fryderyk mówi, chcąc przełamać ciszę. — My chyba jednak odprowadzimy już Alexa do pokoju i będziemy się zwijać do siebie. Co nie? — Szturcha mnie i Lafa, więc energicznie przytakujemy.
— Tak tak, nie będziemy już zawhracać głowy. Chodź 'Amilton, zbieramy się.
Chopin, Lafayette i w końcu Hamilton, który dość niechętnie pożegnał się z różowym kocykiem, wychodzą z pokoju sióstr Schuyler, żegnając się grzecznie. Ostatecznie i ja ociągając się wstaję z kanapy, a następnie zmierzam w stronę drzwi. Słyszę jak Angelica mamrocze pod nosem coś o "tych całych mężczyznach". Moja dłoń spoczywa już na klamce, ale wtedy moje myśli zaczynają krzyczeć, abym zrobił coś, czego naprawdę potrzebuję. Tak, potrzebuję tego. Zbyt wiele się stało w zbyt krótkim czasie, a wszystkie przeżycia oraz idące z nimi emocje, zaczynają mnie trochę przytłaczać. Muszę oczyścić umysł i zapomnieć na chwilę o negatywnych odczuciach.
— Betsey, chcesz dziś spać u mnie?
Eliza mruga zaskoczona, lecz już po chwili cała się rozpromienia.
— Jasne, z wielką chęcią! — Zabiera torbę z podłogi, a potem niepewnie zerka na siostrę. — Wybaczysz Angie...?
— A idź sobie, to już nie pierwszy raz. Zresztą, chyba nic już nie poradzę mieszając się w wasz związek. — Angelica wzdycha ciężko i krzyżuje ręce na piersi. — Znikajcie mi szybko z oczu i pamiętajcie, aby nie wariować zbytnio.
— To znaczy? — bąkam, na co czarnowłosa prycha poirytowana.
— Oj, już nie zgrywaj przyzwoitki Tadeusz, po prostu zajmijcie się już sobą!
Uśmiecham się nerwowo, a potem wyciągnięty przez Elizę z pokoju, wypadam na korytarz.
— Nie słuchaj jej Tadek — dziewczyna macha ręką. — Jest ostatnio nie w sosie, bo nie dostała pracy dorywczej, a zbiera pieniądze żeby pojechać na koncert Stinga. No i nie dogaduje się też ostatnio z naszymi rodzicami...
— Nic poważnego mam nadzieję?
— A tam, tylko niewinne rodzinne sprzeczki. Serio nic czym musiałbyś jeszcze sobie dodatkowo zawracać głowę.
Posyłam jej pełne wdzięczności spojrzenie. W drodze do mojego pokoju rozmawiamy jeszcze o różnych błahostkach, ale nawet nie wiecie jak dobrze skupić się na takich nieistotnych pierdołach, po poważnych tematach i zagłębiania się w psychikę ludzką.
Kiedy wchodzimy do pomieszczenia, zamykam drzwi i wypuszczam powietrze z płuc. Mój wzrok pada na niedbale rzucony na łóżko ręcznik, a potem przypomina mi się moja ogromna wielka ochota na ciepły prysznic i to, jak SMS od Adama ten cudowny plan zniweczył.
— Straszne ostatnio u wszystkich zamieszanie, huh? — Eliza kładzie torbę obok mojej szafki nocnej, a następnie rzuca się na łóżko. Przeczesuję włosy dłonią (przydałoby się je w końcu umyć tak na marginesie) i kładę się obok niej.
— Ta, chyba wszechświatowi znudziło się dawanie nam wszystkim schematycznych dni i w końcu postanowił oblać nas szambem dramatów — mamroczę, wtulając twarz w jej włosy. Pachną jak czekolada i wanilia. — Masz nowy szampon?
— Przecież ty mi go kupiłeś głuptasie! — Zażenowany spuszczam wzrok, kiedy Eliza się śmieje.
— Ach, no tak...
— Wiesz, serio jesteś uroczy kiedy jesteś zawstydzony.
Oblewam się rumieńcem aż po końcówki uszu, co wywołuje jeszcze więcej melodyjnego śmiechu u Betsey.
Bo wiecie, trudno mi się nie zarumienić za każdym razem gdy Eliza mówi "Wow, Tadeusz, świetnie wyglądasz!" albo "Serio jesteś uroczy." Nigdy sam siebie nie uważałem za osobę nad wyraz atrakcyjną, ba, nawet miałem pewne kompleksy z powodu wyglądu. Weźmy na przykład taką podstawówkę.
Wiecie, w takim wieku dziesięć czy dziewięć lat, u dziewczynek panuje głupia moda na robienie list, w których oceniają chłopaków, głównie właśnie z wyglądu. Brzmi idiotycznie, prawda? Jednak wciąż rusza, szczególnie takiego małego Tadeusza, który znalazł kartkę ze swoim imieniem i nabazgroloną przy nim oceną 2/10. Mój brak asertywności w tamtym czasie (chociaż, czy teraz mam jej więcej?) zdecydowanie nie pomógł w powstrzymaniu ataku płaczu. Ale cóż, byłem dzieckiem. Dzieci to dla niektórych zupełnie inny gatunek, ale dla mnie to najlepszy możliwy rodzaj ludzi. A może nie do końca, sam rodzaj, ale same dzieciństwo. Zdecydowanie za szybko się kończy, a kiedy trwa, to w większości przypadków chcemy aby się skończyło. Paradoks.
Ale wracając do dziewczyn z podstawówki. Jeśli życie mnie czegoś nauczyło naprawdę solidnie, to tego, że dziesięciolatki to zimne suki bez skrupułów.
— Patrz, wciąż ją trzymasz. — Wyrywam się z myśli, gdy Eliza wyjmuje spod stosu poduszek maskę pieroga, którą nabyła mi w wesołym miasteczku.
— No przecież, że ją trzymam. Chyba nie myślisz sobie, że bym ją zgubił albo wyrzucił?
— Co do drugiego to jestem pewna, że nie, ale ten pierwszy przypadek jest dość prawdopodobny. — Przewracam oczami na jej słowa. Dziewczyna zakłada maskę, odwracając się do mnie. Przekrzywiam lekko głowę.
— Wiesz co, Laf miał rację nazywając cię motylkiem. Taka motyla maska bardziej by ci pasowała. Albo w sumie mogłabyś przebrać się za wampira...
— Nie rozmarzaj się za bardzo, do Halloween jeszcze trochę zostało!
— A wielka szkoda, wiesz? Połaziłbym po mieście i postraszył dzieciaki — mówię zgodnie z prawdą, a Eliza tylko przewraca oczami.
— Jesteś czasami niemożliwy, wiesz?
— Wiem — uśmiecham się, całując ją w usta. Jest co prawda lekko zaskoczona, ale oddaje pocałunek, przyciągając mnie bliżej siebie. To trochę inne, niż tamten pierwszy raz. Wtedy mogłem poczuć wszystkie dobra świata skupione w jednym miejscu, a teraz jest dziwne ciepło i uczucie, którego nie doświadczyłem wcześniej prawie ani razu w życiu. Nie powiem, żeby mi się nie podobało, więc nie przerywam. Przenoszę pocałunek z ust Elizy na jej szyję, nie wiedząc, czy robię coś źle. Spoglądam na nią niepewnie, ale ona tylko się uśmiecha i kiwa głową. Nigdy jeszcze nie znajdowałem się w takiej sytuacji, więc presja tego, że mogę popełnić jakiś błąd jest wielka. Czuję przyjemne mrowienie na plecach, kiedy Eliza wsuwa mi dłoń pod bluzkę. Jej skóra jest przyjemnie zimna, więc pozwalam jej na masowanie moich pleców. Chcę właśnie pomóc jej w pozbyciu się górnej części mojego ubrania, ale w tej samej chwili...
— Tadeusz! — moje serce podchodzi mi do gardła, kiedy drzwi od pokoju otwierają się na oścież, widzę, że Eliza także niemal przeżyła zawał. — Sytuacja awaryjna!
— Adam, co do kurwy?! — w tempie ekspresowym ja i Eliza odrywamy się od siebie. Moje policzki są w kolorze dojrzałych pomidorów. — Istnieje taki wynalazek jak drzwi i jest naprawdę łatwy w obsłudze!
— Nie ma na to czasu, dokończycie migdalić się później! — Mickiewicz podchodzi do mnie zdecydowanie i mimo protestów moich i Elizy, wyciąga mnie z pokoju. Zanim zdążę go ochrzanić lub zrobić wykład na temat przestrzeni osobistej, ten zalewa mnie potokiem słów, które nie mają większego ładu czy sensu. Widzę jednak łzy na jego policzkach, więc zamiast być wściekłym, na co naprawdę mam ochotę, uciszam go i daje mu takie same rady jak wcześniej Alexandrowi.
— Spokojnie. Wdech i wydech. Co się stało?
Zamiast odpowiedzi słownej, Adam pociągając nosem wyciąga pomiętą kartkę z kieszeni. Spoglądam na niego pytająco, a ten tylko wykonuje gest, abym zapoznał się z tekstem zawartym na papierze.
— To jakieś...cyfry? Kod? — mówię, oglądając kartkę z różnych stron. Mickiewicz wzdycha ciężko.
— To długi, Kościuszko. To są długi Juliusza. Nie wiem za co, ale najwyraźniej je spłaca. I co, wciąż sądzisz, że dramatyzuję?
Nie odzywam się ani słowem. Po prostu oddaję mu kartkę, kręcąc głową.
— Co jest Tadek? Zabrakło ci nagle słów?
— Nie Adam. To nie tak, że nie potrafię ci pomóc. Ja... Nie mam już na to siły.
— Że co proszę?
— Jest zbyt wiele problemów, okej?! — nawet nie orientuję się, kiedy mój głos skacze o pół tonu głośniej. Tracę już cierpliwość. — Zbyt wiele! Wszyscy oczekują pomocy właśnie ode mnie, a ja nie zawsze znam rozwiązanie! Nie jestem cholernym Bogiem! Jestem tylko przegrywem, który cieszy się jak głupi bo ma w końcu paru przyjaciół i dziewczynę! Ty nie masz nikogo innego? Wszystkie osoby z Szeptów? Cyprian, Zygmunt? A może porozmawiaj o tym na spokojnie z Juliuszem? W końcu to on jest twoim chłopakiem, nie ja do diabła! Tak, super, pomogę ci z tajemniczymi rachunkami, najpierw jednak zostaje mi jeszcze sprawa pozbycia się ojca Alexandra na dobre i wreszcie zyskanie trochę życia!
Parę osób wygląda ze swoich pokoi, chcąc ochrzanić mnie zapewne za wrzaski. Adam spuszcza wzrok, jak gdyby chciał wzbudzić moją litość, ale ja się nie uginam. Zbyt łatwo mnie zmanipulować, nie dam się tym razem. Żadne maślane oczka i łezki teraz na mnie nie podziałają. Odwracam się na pięcie i wracam do pokoju. Zatrzaskuję drzwi, tym razem upewniając się, że zamknę je na klucz.
A potem nie zważając na obecność Elizy wybucham gromkim płaczem.
Życie jest za ciężkie, a moje barki za słabe. Czasami wydaje mi się, że już nie mam siły aby je udźwignąć.
— Hej — Podnoszę wzrok, aby spotkać spojrzenie Elizy — Jestem tu. I zawsze będę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro