Część pierwsza: Pustka
Anabella nigdy nie wiedziała, dlaczego widziała nad głową sąsiadki ciemne chmury.
A
Patrzyła na nie zdziwiona jak miała dwa lat, patrzyła na nie, gdy już została nastolatką, lecz wtedy nie robiło na niej to już w ogóle wrażenia. Tego pamiętnego dnia chmury przybrały kolor czerni. Urodzona w pierwszej połowie dwudziestego wieku, na granicy polsko-litewskiej dziewczyna żyła spokojnie. Wojna obchodziła się z nią i z jej rodziną niezwykle łaskawie.
Mimo tego, że w wiosce nieopodal stacjonowały wojska radzieckie to oni byli bezpieczni. Pozornie bezpieczni. O tym czy mogli się tak czuć decydowały tylko ich czyny, dzięki którym korzystały wojska nieprzyjaciela.
Rodzina Anabelli posiadała wielkie pole, gdzie oprócz zbóż hodowała również owoce i warzywa. Korzystali z tego zarówno domownicy jak i żołnierze, którzy łaskawie płacili rodzinie za dary ziemi. Płacili mniej niż powinni, ale jak można odmówić komuś, kto mógł pozbawić cię głowy?
Był to dar od Boga, który dawno zapomniał o Polsce, która była głównym polem walk podczas trwania wojny. W jego istnienie wątpiła właśnie młoda kobieta, która nie omieszkała wspominać o tym przy każdej nadarzającej się okazji.
— Matko, Bóg o nas zapomniał już dawno lub w ogóle go nie było. Nie można ufać w coś, czego istnienia nie można udowodnić!
— Ależ dziecko drogie, oby Bóg twych słów nie słyszał a tym bardziej nie brał do siebie. Wyjdź na pole, przejdź się i nie pokazuj mi się na oczy aż twe myśli nie pogalopują daleko na wschód.
Panienka nie mogła się postawić matce, która rządziła całym gospodarstwem. Jej ojciec mimo tego, że rzekomo był głową rodziny to nie miał prawa głosu.
Wyszła na zewnątrz a wiatr owiał jej bladą twarz. Wrzesień przyniósł na Europę nie tylko smutek i cierpienie, ale i poczucie bezsilności, które towarzyszyło wszystkim bez względu na to, w jakiej sytuacji się znajdowali.
— Gdybym tylko mogła chociaż raz mieć rację.
Podeszła w stronę lasu, gdzie ścieżka prowadziła do garnizonu sowieckich żołnierzy.
W jej głowie rodził się plan tak głupi i tak nieosiągalny, że aż prosił się, aby zawrócić. Nie zrobiła tego, chciała brnąć na przód, aby tylko dojść do nich. Co miała w głowie? Smutek, który zasłonił jej trzeźwy osąd.
— Może będzie lepiej.
Krok za krok zbliżała się do żołnierzy w zgniłozielonych mundurach, którzy stali na skraju lasu.
— Stop! Kto idet?
Dziewczyna stanęła w pół roku i spojrzała prosto w oczy młodego chłopaka. Mógł być w jej wieku, najwyżej rok czy dwa starszy. Jego niebieskie oczy przeszywały ją po stokroć.
— Anabella. Córka gospodarza z wioski obok.
Objął spojrzeniem jej rude włosy i zielone jak trawa oczy, które tak wyróżniały ją na tle reszty rodziny.
— Pochemu ty zdes'?
— Nie wiem.
Mężczyzna popatrzył się na swojego kompana. Podszedł do niego, szepnął coś w niezrozumiałym dla kobiety języku. Drugi jegomość skinął głową i oddalił się z miejsca. Zostali sami.
— Ja rozumiem po polsku. Dlaczego tu jesteś? — zapytał.
Wzruszyła ramionami. Nie miała zielonego pojęcia. Chciała tu przyjść, tak po prostu. Nie miała żadnego celu, miała wyjść z domu i nie wracać. Nie mogła zmienić zdania, nie była zdolna, żeby uwierzyć w Boga. Była to dla niej abstrakcja, którą ktoś wymyślił dawno temu i nie przemyślał tego. Miał istnieć ktoś wszechmocny, kto decydował o chwili twoich narodzin, ale i śmierci?
— Wynoś się stąd, głupia. Oni cię zabiją.
Nie docierało do niej. Była zbyt zapatrzona w niego, coś w nim przyciągało ją jak magnes i wcale nie była to chęć obcowania z mężczyzną. To mogło być coś więcej.
Podeszła bliżej niego i zajrzała w głąb jego duszy. Jego przenikliwe spojrzenie wytrąciło go z równowagi, przestraszył się.
— Wynocha! Zrozumiałaś? — krzyknął i odskoczył od kobiety.
Jak zahipnotyzowana podeszła znowu do niego, pchnięta jakąś wewnętrzną siłą nad, którą nie miała żadnej kontroli. Złapała go za włosy i przybliżyła swoje usta do jego.
Mężczyzna uśmiechnął się, instynkt podpowiadał mu jakiego sortu była dziewczyna, która tak zawzięcie starała się go mieć bliżej siebie. Mylił się wielce, ale mimowolnym ruchem złapał za jej piękne, długie i rude włosy, które były jej wizytówką.
— Pójdziesz do stodoły ze mną.
Kobieta uległa jego zaproszeniu, nie stawiała się. Jej wewnętrzny głos podpowiadał jej, że robiła dobrze i tak miało być. Zapełniała się pustka, którą czuła, gdy wychodziła z domu. Nie mógł jej tego dać ojciec, nie mogła też matka. Nikt nie był w stanie poradzić nic na to, że jej wrażliwość tak uderzała w najważniejsze dla jej rodziny aspekty życia. W peryferie jej duszy wlewała się euforia i adrenalina.
Nigdy nie doświadczyła czegoś tak cudownego. Wyraz spełnienia malował się w jej trawiastych oczach. Wszystko nabrało kolorów, mimo tego, że ciągle trwała zimna wojna, która tak beztrosko wypełniła serca pokrzywdzonych ludzi. Nad głową chłopaka pojawiła się czarna jak smoła chmura, która rosła z każdym krokiem w kierunku spichlerza.
— Jesteś coraz bliżej dnia sądu.
Spojrzał na nią z nie małym zaskoczeniem. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
— Milcz, suko.
Nie odezwała się. Widziała, że mężczyzna z każdym krokiem robił się coraz powolniejszy i bardziej niezgrabny. Nogi plątały się i potykał się o każdy możliwy kamień, który jakby znienacka wyrastał pod jego stopami.
Na skraju lasu z daleka od obozu sowieckiego stało małe gospodarstwo. Z bliskiej odległości było widać, że od wielu wiosen nikt już tu nie mieszkał. Walka niosła ze sobą straty nie tylko w żołnierzach, ale i w zwykłych cywilach, którzy tracili przez to całe majątki, ziemię a czasem i życie.
Osobnik ostatkiem sił wepchnął dziewczynę do środka. Wylądowała na sianie, które wcale nie osłabiło dynamizmu upadku. Bolały ją i plecy i głowa, która pulsowała w rytm jej serca.
Niedoszły kochanek rzucił się na nią i przygniótł ją swoim ciężarem. Czuł się wszechwładny. To on decydował, co dalej miało się stać z młodą dziewczyną, która jak posłuszna owieczka wtargnęła na jego pastwisko. To on był złym wilkiem, mimo tego, że chciał działać honorowo. Sprowokowała go i musiała ponieść tego konsekwencję.
— A teraz dostaniesz to, po co do mnie przyszłaś.
Jego ręka sunęła po jej udzie. Kobieta oddychała głęboko, starała się opanować sytuację. Była coraz bardziej nasycona jego aurą, która sprawiała jej niesamowitą rozkosz.
Miała wrażenie, że unosiła się powoli, gdy dłoń mężczyzny dotknęła jej dziewiczego łona. Westchnęła przeciągle, poczuła jak energia wlewała się w nią falami, które radośnie rozbijały się o brzeg morza.
— Więcej.
Chłopak pospiesznie rozpinał spodnie, które nie chciały współpracować. Gdy guzik puścił, a odzienie opadło w dół jego głowa zaczęła boleć niemiłosiernie. Przybliżał się do dziewczyny, aby zatopić się w niej bez opamiętania, jednak cierpienie się pogłębiało. Gdy dotknął jej ud swoim przyrodzeniem jego oddech zwolnił a on sam złapał się za serce.
— Kim ty, kurwa, jesteś?
Jego ciało opadło bezwładnie na nią, gdy ona doświadczała największego spełnienia w swoim życiu. Przez jej ciało przeszedł dreszcz, którego jeszcze nie znała. Z jej ciała wylewała się euforia. Delikatnie zrzuciła z siebie żołnierza, którego przesunięcie nie sprawiało jej żadnych trudności. Spojrzała na niego.
— Żyjesz?
Wszelkie czarne chmury zamieniły się w czerwone obłoki, które tańczyły nad jego głową, a płynęła z nich pieśń smutna.
— Idzie kondukt żałobny, kondukt żałobny idzie.
Momentalnie wstał z niemym cierpieniem wymalowanym na twarzy. Anabella odskoczyła od niego. Była przerażona, spojrzała na swoje dłonie, które przybrały kolor kłębów nad jego skronią.
— Oddaj mi duszę. Zabrałaś mi ją.
Jego wzrok skierował się na nią. W jego oczodołach brakowało ciała szklistego. Swoim wyglądem przypominał zwłoki, które niedawno widziała na skraju lasu.
— Ja nic nie mam! — krzyknęła.
Obłoczki poleciały w jej stronę, słyszała ich śmiech.
— Zabrałaś mu duszę. Zabrałaś mu życie. Zabrałaś mu wszystko. Piekielna Szeptucha!
Złapała się za głowę.
— Kim jestem?
— Szeptucha, przeklęta Szeptucha, która pozbawiła życia. Szeptucha pomaga lub zabija. Ty zabiłaś, ty mała dziwko.
Wszystkie myśli płynęły z prędkością światła. Oszalała. Ostatkiem sił podniosła się i uciekła w stronę lasu, gdzie nikt nie mógł jej znaleźć.
Nazajutrz znaleźli zwłoki w posoce skąpe. Ciało pozbawiono oczu, wyrwano zęby.
Twarz człowieka zastygła w strachu. Zasiano ziarno paniki, przez które ludzie pochowali je na pustkowiu. Zapomniano o młodym chłopcu, który miał całe życie przed sobą.
A Anabella? Snuła się przez gąszcz, gdzie nie docierały promienie słońca. Jej włosystraciły swój blask i przybrały kolor sadzy. Tak samo jak jej dusza, która potrzebowała do życia drugiego istnienia. Nie było już Anabelli, została Szeptucha, która zapełniła pustkę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro