Część druga: Przeznaczenie
Ludwika przyszła na świat w połowie XVII wieku. Była jedyną córką starosty hajeńskiego, którego żona zmarła przy porodzie dziewczynki. Wywodziła się z rodziny Chreptowiczów, tym samym posiadała tytuł szlachecki. Nie zmieniło to jednak nastawienia Jerzego - ojca małej istoty, który pogrążył się w żałobie po zmarłej ukochanej. Pozbawiony wszelkich skrupułów, odepchnął od siebie dziecko, które wychowywały, na jego prośbę, piastunki.
Panienka nie doświadczyła miłości matki, która opuściła świat za młodu. Jej opiekunki nie przejawiały żadnych oznak empatii do małego dziecka. Karały ją za nieposłuszeństwo, gardziły nią tak samo jak jej ojciec. Została pozbawiona sama sobie, gdy wieczorami wiatr hulał za oknami, a ona przerażona leżała zwinięta w kłębek, nikt nie przyszedł do dziecka, które tak potrzebowało wsparcia.
Ludwika znalazła miłość gdzie indziej. Gdy tylko nieco podrosła, wymykała się dość często z posiadłości. Chodziła po łąkach, rozmawiała z chłopami, którzy uprawiali ziemię jej ojca. Na granicach majątku znajdował się kościół. Nikt nigdy jej tam nie zabierał mimo tego, że co niedziele odbywało się nabożeństwo. Ona przyjmowała nauki Chrystusa w domu, jednak nigdy nie rozumiała ich treści. Kobiety, które zajmowały się nią, nie były w stanie wytłumaczyć jej treści słów, które przeczytała.
Dziewczynka, która była niezwykle ciekawa, co znajdowało się w tym miejscu, pędziła do drzwi świątyni. Tuż przed wejściem spotkała mężczyznę ubranego w długą suknię, co niezwykle ją rozbawiło.
— Dziecko, nie przystoi biegać w miejscu, gdzie mieszka Bóg — skarcił ją ksiądz.
Spojrzała na niego i stanęła w miejscu. Była już o krok do wrót, które w tej chwili wydawały się tak blisko, a jednocześnie były tak daleko.
— Bóg? A kimże jest ten Bóg?
Mężczyzna spojrzał na nią. Przyjrzał się jej uważnie i stwierdził, że nigdy wcześniej nie widział jej na oczy. Miała może z jedenaście lat, lecz nie kojarzył, aby ktoś niósł ją do chrztu. Całe życie spędził w tej ostoi bożej, jednak pamięć miał niezawodną.
— Bóg jest wszystkim i wszystko stworzył Bóg. Jak Ci na imię?
Podeszła ufnie do człowieka i chwyciła go za rękę. Pociągnęła go do środka murowanego kościoła.
— Porozmawiajmy w środku, bo idzie deszcz.
Wysłannik Boga spojrzał w niebo, które momentalnie zrobiło się ciemne a gdzieniegdzie zaczęło kropić. Pojedyncze krople uderzały o dach, który wydawał z siebie smutną melodię.
Rozmawiali, długo rozmawiali. Nie raz, nie dwa. Przychodziła do niego ciągle, chciała uczyć się o Bogu, jego uczniach i o życiu w wierze. Słuchała z zainteresowaniem o naukach Chrystusa, który kiedyś przemierzał świat.
I tak mijały lata. Ludwika wyrosła na piękną pannę o długich ciemnych włosach i o niesamowicie niebieskich przenikliwych oczach. Całą miłość tego świata kładła w Najwyższym i w kapłanach, którzy byli dla niej bezpośrednimi łącznikami z Panem Świata. Piastunki nie miały już żadnego wpływu na młodą kobietę, która ciągle wymykała się ze swojej komnaty i pędziła niczym wiatr po okolicznych ziemiach. Chowała się w zbożu, swoim pięknym uśmiechem kupiła sobie serca chłopów, którzy kłaniali się panience. Miała w sobie tyle szczęścia, które rozsiewała wokół.
Jej największą radością był chrzest, na który przystał duchowny. Polana wodą święconą czuła się jak nowo narodzona, była już innym człowiekiem.
Wszystko mogło trwać latami, jednak spokój był pozorny. Jerzy Chreptowicz spoglądał na świat zza okna w najwyższej wieży. Ból, którego doświadczył wiele lat temu nie był mniejszy a wręcz się nasilał. Mimo tego, że porzucił córkę, ona i tak była blisko. Widywał ją od czasu do czasu, gdy przemierzała ich dom lub prywatną bibliotekę. Nie mógł się jej pozbyć, bo sam król Jan III Sobieski pozbawiłby go tytułów, które od wielu lat dzierżyła jego rodzina.
Lecz jako jej ojciec nie mógł na nią patrzeć. Wyglądała tak samo jak jej matka, która odeszła z tego świata. Każde jej spojrzenie sprawiało mu cierpienie, którego nie dało się opisać. Wściekły i zgorzkniały do granic możliwości od dawna planował zemstę, bo wiedział coś, o czym nikt inny nie miał zielonego pojęcia.
Gdy tylko na świat przyszła Ludwika a jego żona zmarła, domyślał się, dlaczego tak musiało się stać. Był tylko człowiekiem, a ludzie nie byli w stanie pojąć wyższego stanu rzeczy. W porozumieniu z Justynianem Niemirowiczem-Szczyttem zaręczył swoją córkę z jego synem, gdy mała Ludwika miała raptem miesiąc.
Nieświadoma wszystkiego dziewczyna żyła szczęśliwie. Jeden dzień zmienił wszystko, gdy jej rodziciel wezwał ją do siebie.
Do sali weszła piękna młoda kobieta, która swoją urodą przyćmiła nie jedną królewską córkę. Utkwiła swój wzrok w mężczyźnie, który siedział przy długim stole na samym końcu pomieszczenia. Wiedziała, że tego dnia mógł padać deszcz, bo los miał się zmienić.
— Podejdź.
Posłusznie stanęła przed obliczem swojego ojca. Czuła w nim ciemność, która pochłonęła już całe jego serce.
— Twoja matka, jak jeszcze żyła, wiedziała, że zostaniesz wydana za mąż. Ona również podzielała twój los, gdy została moją żoną. Niebawem pojawi się u nas twój wybranek, który zabierze cię ze sobą już na zawsze. Masz trzy dni, spakuj wszystko, co ci potrzebne.
Odwrócił się do niej tyłem, tym samym maskował swój szeroki uśmiech. Pozbył się jej tak jak chciał. Nigdy już nie musiał jej oglądać. Portret jego ukochanej Anny nie przypominał mu już o córce, bo dawno temu wyrzucił ją ze swojego życia. Teraz zostały mu tylko wspomnienia, którymi żywił się jak pijawka.
A ona wyszła. Wiatr pchał ją w stronę kościoła, który widziała prawdopodobnie po raz ostatni. Biegła przez pola, mijała wszystkie znane sobie twarze, które patrzyły na nią ze zdumieniem. Płakała a wraz z nią płakało niebo, które zostało zasłonięte ciemną powłoką. Gdy tylko otworzyła drzwi świątyni zabrzmiał głos z niebios. Pomruk niezadowolenia z samego nieboskłonu wypełnił całą przestrzeń, gdy koło bogato zdobionego ołtarza pojawił się ksiądz.
— Musimy się pożegnać — powiedziała.
— Dziecko drogie, o czym ty mówisz? — zapytał zdziwiony kapłan.
Upadła na posadzkę, przez łzy słychać było jej żałosne kwilenie.
— Wierzę w jednego Boga, Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych. I w jednego Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego jednorodzonego! — łkała.
Przez sklepienie przeszła błyskawica, która uderzyła w pole, które zajęło się ogniem. Dziewczyna podniosła się z ziemi i ruszyła ratować okolicznych ludzi. Nie zdołała pomóc nikomu, zemdlała. Przytłoczona dniem i tym wszystkim opadła ze zmęczenia. Ona nawet nie wiedziała.
Obudziła się o świcie, gdy nawałnica rozszalała się już na dobre i zdążyła ugasić zgliszcza. Burza odchodziła w niepamięć dla osobników, gdy dla niej dopiero rozpoczynała się katorga.
Wróciła do pięknej posiadłości, która w tamtym momencie była najbrzydszym miejscem na świecie. Mimo tego, że nie miała stąd żadnych miłych wspomnień, chciała tu zostać. Był tu dom duch pasterzy i wielu poczciwych ludzi, których uwielbiała. Chciała, żeby Bóg dał jej siłę, aby mogła przeciwstawić się ojcu.
Modliła się gorliwie, jednak nie dostała żadnej odpowiedzi. W tej chwili w jej sercu zasiano ziarno niepokoju, które zachwiało jej wiarę.
Dnia trzeciego o brzasku do własności ziemskiej rodziny Chreptowiczów przybył Justynian Niemirowicz-Szczytt wraz ze swoim synem. Przyszły teść Ludwiki był rosłym mężczyzną, który kiedyś mógł uchodzić za przystojnego. Obecnie wyglądał na mocno zmęczonego, ale na to mogła mieć wpływ również długa podróż. Z kolei jego syn przypominał blondynce upadłego człowieka. Chudy, blady i całkowicie pozbawiony życia wpatrywał się w nią nieobecnym wzrokiem.
— Muszę przyznać, że jestem zachwycony. Twoja córka jest piękną kobietą i jest tak podobna do matki, że trudno doszukać się między nimi różnic.
Dziewczyna widziała, że jej ojciec zaciskał usta przez krótką chwilę, a następnie uśmiechnął się do przybyłych gości.
— W rzeczy samej. Przygotowałem dla was komnaty, zechcecie odpocząć przed powrotem?
— Przyjacielu, z domu nie wyruszyliśmy, lecz wracamy do niego od kilku dni. Racz polecić swej służbie, żeby zapakowała rzeczy panienki, wyjeżdżamy natychmiast.
Serce kobiety pękło na milion kawałków. Nie mogła się z nikim pożegnać, mimo tego, że tak bardzo tego pragnęła.
— Ojcze, polecę im spakować me rzeczy — wyszeptała cicho.
Starszy mężczyzna skinął głową, a ona opuściła salę. Piastunki pospiesznie przebrały dziedziczkę, która stała niczym lalka i pozwalała na wszelkie niedogodności. Wyszła ze swojego pokoju po raz ostatni i udała się do drzwi wejściowych. Stała już tam część jej przyszłej rodziny. Nigdy jej nie miała i nie chciała mieć.
— Idziemy.
Nie odwróciła się nawet do swojego rodziciela.
— Żegnaj.
Nie odpowiedział, nie miał powodu, żeby to zrobić. Weszła do karocy, która pomknęła w świat, którego nie znała. Przemierzali doliny, góry i lasy, które widziała po raz pierwszy. Łaknęła poznać wszystko, co jej nieznane.
— Pięknie — rzuciła do swoich towarzyszy podróży.
— Zwyczajne — odparł jej narzeczony.
Nie był zainteresowany niczym. Jechali więc w milczeniu we troje. Na całe szczęście droga nie była daleka, trwała zaledwie pół dnia. Gdy kobieta wysiadła i odetchnęła świeżym powietrzem to od razu poczuła, że to nie było jej miejsce na ziemi.
— Panienko, czas na przygotowania. Ślub już jutro!
Wokół niej pojawiło się z tuzin kobiet w różnym wieku, które popychały ją w stronę posiadłości. W specjalnie przyszykowanym pomieszczeniu mierzyły jej suknie, dokonywały ostatnich poprawek. Robiły dużo zamieszania, lecz nie było o co.
Następnego dnia stanęła na ślubnym kobiercu, gdzie przysięgała miłość i wierność kompletnie nieznanemu człowiekowi. Stała przed Bogiem i wiedziała, że zgrzeszyła. Czuła się potworem, oszukiwała nie tylko siebie, ale również i wszystkich zebranych, którzy ślepo zachwycali się jej urodą, a nie tym, co było naprawdę ważne. Sakramentalne tak brzmiało jak przymus, który i tak olśnił publikę, która żywo komentowała całe wydarzenie.
A potem? A potem skończyła razem ze swym mężem w sypialni. Ten patrzył na nią z obrzydzeniem, gdy oboje kładli się do ich wspólnego łoża.
— Nie próbuj mnie dotykać. To małżeństwo to tylko i wyłącznie pomyłka.
Z każdym kolejnym dniem czuła się coraz gorzej, podupadła na zdrowiu, które nigdy wcześniej nie dawało o sobie znać. Sprowadzono do niej medyka, który nie był w stanie stwierdzić, co dolegało młodej żonie.
— Właściwie to nic jej nie jest, ale pewności nie mam. Możliwe, że to nieznana medycynie choroba lub jeszcze nie zaaklimatyzowała się tutaj. Pozostaję nam tylko czekać.
Szlachcianka leżała całe dnie a wraz z nocą, która przychodziła nieubłaganie szybko, czuła się tylko gorzej i gorzej. Jej mąż był dla niej obcym człowiekiem, który zamiast zajmować się chorą żoną, poczuł się wolny jak ptak. Dnie spędzał na uciechach z kochankami, noce koło małżonki, która odchodziła z tego świata.
Pięć lat umierała w męczarniach. Tego dnia nim zapiał kur, obudziła swojego męża.
— Powiadom mojego ojca — wychrypiała.
Ostatnią jej prośbę spełnił od razu po jej odejściu. Wysłał odręcznie napisany list do samego Jerzego Chreptowiczowa i posłał do czym prędzej.
Ciało kobiety zostało pochowane na cmentarzu obok kościoła. Na jej pomniku zapisano, że zmarła młodo. Przywitała się z ziemią tego samego dnia, którego zmarła. Nikt nie czekał na jej rodzinę, nie miała jej, więc na kogo mogła czekać. Młody wdowiec Krzysztof szybko poślubił swoją kochankę Katarzynę z Bennettowa.
Trzy dni po śmierci Ludwiki jej rodziciel dostał list z pieczęcią rodu. Przeczytał treść, zaśmiał się. Podszedł do lustra, w którym się przeglądał.
— Nie żyję. Ten pasożyt nie żyje, który mi zabrał ciebie. Anno, twoja latorośl również była szeptuchą, której chorowity Krzysztof pozbawił życia. Przeklęta dziewko, zostawiłaś mnie samego, gdy umierałaś kilka miesięcy i zostawiłaś ją. Nie umiałem jej kochać, bo wiedziałem, że będzie tobą.
Jerzy chwycił za szablę, zamachnął się. Dopiero następnego dnia znalazła go gosposia, której głowa szlachcica wychyliła się zza łóżka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro