• 12 •
Chłodne powietrze owiewa moje policzki, przyozdabiając je czerwonymi rumieńcami. Zapinam płaszczyk pod brodę i wkładam do uszu słuchawki. Idę wolnym krokiem do szkoły, w głębi duszy ciesząc się z faktu, że Ambar nie mogła mnie tam dzisiaj podwieźć. Mam szansę uporządkować natarczywe, plączące się myśli, które od zeszłego wieczoru nieustannie zaprzątają mi głowę.
Matteo. Kompletnie nie wiem co robić. Wczoraj, kiedy ponownie weszłam do kuchni, w jego oczach było tyle bólu. Panowała między nami cisza. Nie chciałam nic mówić. Albo nie wiedziałam co. Bo co powiedzieć, kiedy twój przyjaciel rozmawia sam ze sobą? Kiedy wyszedł, bez słowa pożegnania, natychmiast sięgnęłam po laptopa, chcąc znaleźć jakieś racjonalne wyjaśnienie tego dziwnego zachowania. Ale nie znalazłam.
Boję się, że słowa jego ojca są okrutną prawdą. Prawdą, której nie chcę do siebie dopuścić. Każdy ma problemy. Mniejsze bądź większe. Ale to, z czym boryka się Matteo musi być czymś poważnym. Przecież jego ojciec nie interweniowałby w błahej sprawie. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Wchodzę do szkoły, odkładam rzeczy do szafki i rozglądam się po korytarzu. Moje serce wystrzela fajerwerkami, kiedy dostrzegam bujną czuprynę bruneta. Biorę głęboki wdech. Idę do niego. Delikatnie stukam go w ramię. Odwraca się. Czuję jak całe moje ciało napina się z nerwów. Nie oddycham. Przykładam dłoń do ust i kręcę głową.
- Boże, co ci się stało? - pytam troskliwie. Delikatnie obejmuję jego twarz dłońmi. Opuszkami palców gładzę posiniaczone miejsce. Kciukiem zarysowuję kształt jego ust. Brunet zwilża je językiem i odwraca głowę. - Kto ci to zrobił?
- To nic - odpowiada łagodnie. Chwyta moje dłonie i spogląda mi w oczy. - Nie przejmuj się. - Pff. Nie przejmuj się. Nie przejmuj się. Jak mam się nie przejmować?
- To Simon? - Ignoruję jego słowa. Nie patrzy na mnie. Muska moją rękę kciukiem i milczy. - To on. Wiedziałam. - Denerwuję się. Robię krok do tyłu i uważnie rozglądam się po korytarzu. Widzę go. Rozmawia z kolegami, nonszalancko opierając się o szafkę. Dziwię się, że jeszcze mnie nie zauważył.
- Luna, poczekaj... - Woła Matteo. Zaślepiona gniewem zmierzam w kierunku Alvareza. Szturcham go w ramię. Mruga porozumiewawczo do swoich przyjaciół i wychodzi z kręgu. Szarpie mnie za nadgarstek i ciągnie w jakieś ustronne miejsce.
- Jesteś... - Zaciskam usta, szukając odpowiednich słów. - Jesteś niemożliwy!
- Co to ma znaczyć? Robisz mi obciach przed znajomymi. - Przykłada dłoń do czoła i kręci głową. - Zwariowałaś?
Mam ochotę mu wszystko wygarnąć. Powiedzieć, że jest dupkiem, który widzi jedynie czubek własnego nosa. Ale nie robię tego. Odsuwam na bok te myśli i biorę głęboki wdech.
- Pobiłeś Matteo - stwierdzam, krzyżując ręce na piersiach. Simon wybucha śmiechem. - Co cię tak bawi? - warczę zdenerwowana. Brunet zgina się w pół, podpiera dłońmi o kolana i chichocze.
- Nie ja to zrobiłem. Ale żałuję - mówi. - Nie przepuściłbym żadnej okazji, żeby obić mu twarz.
- Skoro nie ty to zrobiłeś, to kto? - Syczę obrażona.
- Nie wiem, złotko. - Podchodzi do mnie. Zsuwa dłoń po mojej talii. Cofam się. Nie chcę, żeby mnie dotykał. Spogląda na mnie zdezorientowany. - Co się dzieje? Czemu tak bardzo przejmujesz się jakimś Matteo? Nie pamiętasz już? Coś mi obiecywałaś. - Zaciska palce na moim nadgarstku. Syczę z bólu.
- Nie jestem twoją własnością, Simon - odpowiadam spokojnie. Widzę jak jego oczy ciemnieją z nadmiaru emocji. - Zostaw mnie - mówię wolno. Nie boję się. Jesteśmy w szkole. Nie posunie się tutaj do niczego więcej. Spokojnie. Oddychaj. Oddychaj. Oddychaj. Rozglądam się po korytarzu. Nikt nie zwraca na nas uwagi. Matteo gdzieś zniknął.
Spoglądam na Simona, zauważając przy nim ciemnowłosego chłopaka. Plecy Alvareza ze sporą siłą odbijają się od szafki. Zerkam na swojego wybawcę.
- Powiedziała, że masz ją zostawić. Czego nie zrozumiałeś? - Głos Gastona przesączony jest jadem. Staje między mną a brunetem, który wybucha głośnym śmiechem. Zaciskam dłonie w pięści. Nienawidzę go. W jednej chwili stracił w moich oczach cały szacunek.
- Nie wtrącaj się. Chcę porozmawiać ze swoją dziewczyną. - Próbuje do mnie podejść, ale Perida zastawia mu drogę.
- Byłą dziewczyną. Wynoś się stąd - warczy. Simon posyła mu groźne spojrzenie.
- Jeszcze dokończymy tą rozmowę - zwraca się w moją stronę. Wzdrygam się, niezdolna wydobyć z siebie głosu. Drżę. To koniec. To musi być koniec.
- Wszystko okej? Co za kretyn. - Odprowadza Simona wzrokiem. Kiedy ten znika za rogiem, przenosi spojrzenie na mnie. Uśmiecham się słabo. - Następnym razem skopię mu tyłek - mówi w celu rozładowania napięcia. Kręcę głową i chichoczę cicho. Jestem mu wdzięczna.
- Dziękuję. Gdyby nie ty...
- Nie ma sprawy, maluszku. - Puszcza mi oczko. - Teraz zmykaj na lekcje.
Perspektywa Matteo
Czuję się jakbym był w klatce, z której nie można się wydostać. Przywiązany sznurami, boleśnie zaciskającymi się na mojej głowie. Wrzucony w ciemną przepaść. Po prostu bezsilny.
Biorę głęboki wdech, by zaczerpnąć powietrza, którego nagle zaczyna mi brakować. Podciągam kolana pod brodę, opieram na nich łokcie i palcami przeczesuję włosy, silnie ciągnąc za ich końcówki. Jestem zły. Nie potrafię znieść jej widoku z tym dupkiem. Choć całe moje ciało krzyczy, żebym wrócił do szkoły i pokazał Alvarezowi, gdzie jest jego miejsce, to nie robię tego. Uciekam. Tak jest łatwiej. Kolejna bójka przecież niczego nie zmieni.
Cierpię. Każdego dnia. Nie mogę znieść myśli, że ten skurwiel odebrał mi przyjaciółkę. Że doprowadził ją do skraju wytrzymałości. Że rozkochał ją w sobie, wykorzystał i zniszczył. I nie poniósł za to żadnej kary. Ktoś musi wymierzyć sprawiedliwość. W tym przypadku tym "kimś" będę ja. Nie odpuszczę. Nie pozwolę, by skrzywdził Lunę. Nie mogę stracić kolejnej ważnej dla mnie osoby. Zrobię wszystko, żeby do tego nie dopuścić.
- Tutaj jesteś. - Słyszę ciepły, łagodny głos. Luna. Nie mogę powstrzymać się od uśmiechu. Siada obok mnie. Nasze ramiona się ze sobą stykają. Boże. - Musimy pogadać. Czegoś mi nie mówisz. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak mało o mnie wiesz. Próbuję się skupić na czymś innym. Na czymkolwiek. Ale nie mogę. Zapach jej słodkich perfum delikatnie mnie otula. Jej obecność sprawia, że doświadczam uczuć, które wcześniej były dla mnie obce. Jest tak cholernie blisko, a jednocześnie tak daleko. Jestem w stanie myśleć jedynie o tym, jak miękkie w dotyku muszą być jej usta. - Matteo, czy ty w ogóle mnie słuchasz? - wyrywa mnie z zamyślenia. Patrzę na nią. Tak śmiesznie marszczy nosek, kiedy się złości. Parskam śmiechem. - Z czego się śmiejesz?
- Z niczego - chichoczę. Próbuję zmienić temat. Wolę uniknąć nieprzyjemnej rozmowy. - Nie dąsaj się już tak. - Pstrykam ją w nos. Nieprzygotowana na taki gest z mojej strony, wykrzywia twarz w zabawnym grymasie i śmieje się. Ten dźwięk jest najpiękniejszy na świecie.
- To jak? Powiesz mi w końcu o co chodzi? - pyta. Nie wiem co robić. Nie wiem co powiedzieć. Nie widziałem twarzy bandytów, którzy mnie napadli. Było ich dwóch. Pytali o nią. Chcieli wiedzieć, co mnie z nią łączy. Skłamałem. Skłamałem, żeby ją chronić. Ale nie potrafię odeprzeć od siebie wrażenia, że ktoś nieustannie nas obserwuje.
- Z czym? - odpowiadam po dłuższej chwili, uśmiechając się głupkowato. Luna szturcha mnie w ramię. Powoli traci cierpliwość. Bawi mnie to.
- Robisz to specjalnie - mówi ciszej, bawiąc się kosmykami swoich włosów. Wydają się takie miękkie. Jest smutna. Zmartwiona. Przeze mnie. Ten widok rozrywa mi serce. Powoli uwalniam powietrze z płuc i ukradkiem na nią zerkam. - Jesteś nieznośny - dodaje po chwili. Ignoruję jej komentarz. Patrzę w pochmurne niebo, po którym suną ciężkie, ołowiane chmury. Czuję się błogo i spokojnie. Pierwszy raz od dłuższego czasu. - Myślisz, że ona... Polubiłaby mnie? - Patrzę na nią zdezorientowany. - Nina.
- Ciebie nie da się nie lubić, skarbie. - Puszczam jej oczko. Rumieni się, wskutek czego uśmiecham się triumfalnie. Boże, jak ja kocham to robić. Na jej twarzy błąka się nieśmiały uśmiech. Wygląda tak słodko i niewinnie. A jednak. Ta krucha, z pozoru bezbronna istotka ma w sobie dużo siły. Wiem to.
- Luna! Lunita! - Ambar biegnie w naszym kierunku. Jest zaniepokojona. Nie, przerażona. Nerwowo wymachuje rękoma, próbując zwrócić na siebie uwagę. Dyszy ciężko. Próbuje unormować oddech. Widzę, jak brunetka napina wszystkie mięśnie. Martwi się.
- Ambar? Co ty tutaj robisz? Przecież miało cię nie być w szkole - mówi zaskoczona. Smith macha ręką lekceważąco i nerwowo rozgląda się na boki. Boi się. Coś tu jest nie tak. Zaczynam się niepokoić. Spoglądam raz na nią, raz na zdezorientowaną Valente.
- Wybacz, Matteo. - Ambar rzuca mi przepraszające spojrzenie. Marszczę brwi. - Muszę porwać Lunę. Chodź. - Chwyta ją za nadgarstek i ciągnie w stronę parkingu. Potrząsam głową. Nie mam bladego pojęcia, co tutaj przed chwilą zaszło. Ale czuję, że ma to związek z dwójką bandytów, którzy postanowili mnie zaatakować.
Podoba mi się część napisana z perspektywy Matteo. A Wy co o niej sądzicie? I czy chcecie więcej rozdziałów pisanych z jego punktu widzenia?
Z początku miały to być dwa oddzielne rozdziały, ale wyszłyby zbyt krótkie, więc postanowiłam je połączyć. Osobiście, jestem z niego bardzo zadowolona. Mam nadzieję, że Wam również się spodoba. Dziękuję za Waszą obecność tutaj 💞🌈
Ściskam mocno i do napisania <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro