• 10 •
Siadam na łóżku z silnie bijącym sercem i płytkim, duszącym oddechem. Słabnę. Osuwam się w ciemność. Rozpaczliwie próbuję dojść do siebie. Skóra, której dotykał, piecze. Chcę zmyć z siebie jego zapach i obrzydliwy, demoniczny dotyk. Czas wyraźnie zwalnia. Ukrywam głowę w dłoniach i cicho łkam. Rozpadam się na drobne kawałki. Zranił mnie. Głupim przepraszam nie naprawi szkód wyrządzonych w sercu, nie wymaże obrazów, które wypalają bolesny ślad w umyśle. Zaufałam raz i nie zrobię tego więcej.
Biorę głęboki wdech. Czuję potrzebę opuszczenia domu. Zresztą i tak jestem umówiona. Wychodzę, uprzednio zamykając za sobą drzwi. Otępiała, niezdolna do jakichkolwiek rozsądnych myśli sunę przed siebie w dobrze znanym mi kierunku. Przez trzęsące się wargi nerwowo wciągam powietrze. Zimny wiatr, który mnie owiewa sprawia, że moim ciałem wstrząsa dreszcz. Przyspieszam kroku. Widzę znajomy budynek. Oddycham spokojnie i miarowo, zmuszam się do delikatnego uśmiechu i pukam w drzwi.
- Cześć, kochana. - Ambar wpuszcza mnie do środka. Nieporadnie ujmuję w ramiona jej drobne ciało. - Cieszę się, że jesteś - zapewnia, przyciągając mnie mocniej do siebie. Chichoczę pod nosem.
- Nie mogłam ci odmówić.
- Oczywiście, że nie. Przywlekłabym cię tutaj siłą! - śmieje się. Słyszę skrzypienie podłogi i spoglądam przez ramię przyjaciółki. Widzę radosną, uśmiechniętą od ucha do ucha kobietę - Celię Smith, która z szeroko rozłożonymi ramionami zmierza w naszym kierunku.
- Luna, złotko, jak dobrze cię widzieć! - Przytula mnie. - Wszystko w porządku? Dobrze sobie radzisz? Niech no się tobie przyjrzę. Wypiękniałaś! Chodź, zaraz mi wszystko opowiesz!
- Mamoo... - Ambar jęczy zażenowana. Posyłam jej rozbawione spojrzenie i pozwalam poprowadzić się do kuchni. Przy stole siedzi Gaston, wpatrzony w ekran telefonu. Zauważa mnie i uśmiecha się ciepło. Chwilę później jestem zamknięta w szczelnym uścisku.
- Udusisz mnie – rzucam żartobliwie. Brunet odsuwa się, czochra mnie po włosach i powraca do przerwanej czynności.
- No, mów skarbeńku. - Pani Smith krząta się po kuchni, wyciągając z szafek sztućce i naczynia. Ambar i Perida wymieniają między sobą rozbawione spojrzenia. - Jak w nowej szkole?
- Bardzo dobrze, świetnie sobie radzę - odpowiadam łagodnie, doskonale zdając sobie sprawę, że właśnie takiej odpowiedzi oczekuje ode mnie kobieta.
- Naprawdę miło mi to słyszeć. Wyrosłaś na piękną, silną dziewczynę - oznajmia z dumą. Kątem oka dostrzegam Gastona. Trzęsie się od tłumionego śmiechu. Kilka sekund później nie wytrzymuje. Celia spogląda na niego oburzona i uderza go w ramię kraciastą szmatką. - Mam cię wyprosić? - pyta poważnie.
- Nie, pani Smith - chichocze brunet. Ambar rzuca mu wściekłe spojrzenie, ale kąciki jej ust delikatnie drgają.
- W każdym razie... Cieszę się, że po koszmarze który przeżyłaś z rodziną tych wariatów wszystko wróciło do normy.
Wzdrygam się, niezdolna do wydobycia z siebie głosu. Gardło żałośnie się zaciska. Drżącymi dłońmi bezwiednie skubię skrawek koszulki. W szmaragdowych oczach majaczą pojedyncze łzy, których ślady pospiesznie ocieram wierzchem dłoni. Ogarnia mnie strach. Strach przed wspomnieniami, które przenikają na nowo do złamanego serca i rozdrapują zabliźnione, zaleczone rany.
- Umieram z głodu! Mamo, długo jeszcze? - Ambar spogląda na mnie nerwowo, chcąc wybadać, czy słowa jej matki mocno mnie zraniły. Przywdziewam na wargi pogodny uśmiech, który momentalnie ją uspokaja.
- 5 minut, kochanie.
Godzinę później siedzę na wymęczonym fotelu przykryta puchatym kocem. Objąwszy ramionami kolana z zamyśleniem patrzę na siedzących nieopodal przyjaciół.
- Przepraszam cię za nią - szepcze Ambar. - Wiesz, że czasami papla różne rzeczy bez zastanowienia. - Spogląda na mnie z żalem, zaciskając palce na trzymanym w dłoni, śnieżnobiałym kubku.
- Nic się nie stało, nie martw się. Cieszę się, że mogłam ją zobaczyć. Brakuje mi jej wesołego trajkotania - mówię, a moją twarz rozświetla troskliwy, pełen ciepła uśmiech.
- Zawsze jesteś tutaj mile widziana, dobrze o tym wiesz. A teraz poproszę o kolejne ploteczki dotyczące ciebie i tego przystojniaka Simona. - Gaston chrząka.
- Właśnie Luncia, chętnie posłucham o tym przystojniaku - mówi złośliwie, nie zrywając kontaktu wzrokowego z blondynką.
- Jest źle. Okropnie. Beznadziejnie - wzdycham. - Nie mam pojęcia co wczoraj w niego wstąpiło. Był inny. Jakby dopiero teraz odkrył przede mną swoje prawdziwe oblicze.
- Hej, chwila. Mów od początku. Co się stało? - Ambar prostuje się i wbija we mnie zniecierpliwione spojrzenie.
- Nakrzyczał na mnie. Był wściekły. Nigdy nie widziałam takiego szału w jego oczach. Dowiedział się, że spotkałam się z Matteo. - Drżę na wspomnienie zdenerwowanego chłopaka. - Chwilę później zrobił się taki... Natarczywy. Zawiózł mnie do domu, całowaliśmy się, ja nie chciałam, ale on...
- Zrobił ci krzywdę? Pożałuje, że dotknął cię tymi swoimi brudnymi łapskami. Jak tylko...
- Uspokój się - przerywam. - Nic mi nie zrobił. Poza tym, do niczego więcej nie doszło.
- Całe szczęście! - Ambar oddycha z ulgą. Robi dziubek z ust i głośno cmoka. - Wiesz co? Nie lubię go. Zgrywa niezłego cwaniaka. Powinnaś trzymać się od niego z daleka.
- Jakbym słyszała Matteo... - mruczę pod nosem. Uśmiecham się na wspomnienie bruneta i czuję przyjemne ciepło w środku. Smith szturcha Gastona w ramię i znacząco porusza brwiami. - Przyszedł do mnie wieczorem. Powiedział, że chce mnie gdzieś zabrać. Tak bez powodu. Dobrze się czuję w jego towarzystwie. Nie jest taki jak wszyscy.
- Widzisz, skarbie. Twoje serduszko właśnie wybrało, komu powinnaś dać szansę. Simon na ciebie nie zasługuje. - Kiwam głową. Ambar sadowi się między kolanami Gastona, który obejmuje ją ramionami i tuli do siebie. Składa na czubku jej głowy buziaka i szepcze do ucha "kocham cię". Rozczula mnie ten widok. - Może chcesz zostać na noc? Obejrzymy jakieś filmy, zrobimy coś do jedzenia. Babski wieczór.
- Nie zapominaj o mnie, cwaniaro - wtrąca się Gaston, udając oburzonego. - Miałem na dzisiaj inne plany - mruczy zmysłowo, odgarniając kosmyki włosów z szyi Ambar.
- Temu tylko jedno w głowie. - Blondynka przewraca oczami. - To jak? - zwraca się do mnie. - Zgadzasz się?
- Trójkącik też może być.
- Nie będę psuć wam planów - śmieję się, mrugając porozumiewawczo do Gastona. - Wracam do domu. W zasadzie to będę się już zbierać.
- Odwieziemy cię, prawda kochanie? - Smith uśmiecha się słodko.
- Ależ oczywiście, dla ciebie wszystko, najdroższa.
Wracam do domu. Opieram głowę o kojąco lodowatą szybę i wzdycham cicho. Po mile spędzonym popołudniu czeka mnie dużo pracy. W połowie drogi zauważam, że jedzie za nami czarny mercedes. Tak mi się wydaje. Szybko odsuwam te myśli na bok, bo sprawiają, że paraliżuje mnie strach. Stop. Naoglądałaś się za dużo filmów, Luna. Tak, zdecydowanie za dużo.
Wysiadam z auta i żegnam się z przyjaciółmi. Wcześniej wspomniany samochód wolno sunie obok mojego domu, by chwilę później znacząco przyspieszyć i zniknąć za zakrętem. Dziwne. Wyciągam z kieszeni klucz i otwieram drzwi. Nie mogę odeprzeć od siebie wrażenia, że ktoś mnie obserwuje. Mroźny dreszcz przebiega mi po plecach. Cholerny zamek! Szybciej. Szybciej. Szybciej. Boję się odwrócić. Boję się tego, co zobaczę. Naciskam klamkę. Ustępuje. Tak, udało się. Jestem bezpieczna. Chcę wejść do środka. Ale nie mogę. Silne palce zaciskają się na moim ramieniu, uniemożliwiając zrobienie kroku. Nie nie nie. Już po mnie.
Pierwszy raz wstawiam rozdział tak szybko. Może jest troszkę nudny, ale takie coś też się musi od czasu do czasu pojawić haha. Dzisiaj się nie rozpisuję, zostawiam Was już w spokoju. Dziękuję za wszystko, kochane <3
Do napisania xo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro