Goodbye, my love
Zróbcie sobie herbatkę, owińcie się kocykiem (ewentualnie jakimś grubym, milutkim swetrem) i zapraszam do czytania.
6 miesięcy później
Nękana przez koszmary nie potrafię zmrużyć oka. Trwam w niewiedzy, napełniona uczuciami, których chcę się pozbyć, ale nie potrafię. Nie rozumiem, czym zasłużyłam sobie na tyle cierpienia. Najpierw ścigały mnie demony przeszłości, z którymi (całe szczęście!) skutecznie udało mi się uporać, a teraz ponownie coś rzuca mi kłody pod nogi. Zdaję sobie sprawę, że życie to ciągłe wzloty i upadki, ale dlaczego tych upadków jest zdecydowanie więcej? Przecież powinna istnieć jakaś równowaga. Najwidoczniej nie w moim przypadku.
W zasadzie to powinnam się cieszyć, że moim jedynym problemem jest teraz tylko Matteo. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle. Kocham go najmocniej na świecie, ale w ciągu ostatnich kilku tygodni zmienił się nie do poznania. Mam wrażenie, że wszystko wewnątrz niego się łamie. Kawałek po kawałku. Centymetr po centymetrze. Po prostu pęka. Z dnia na dzień jest coraz gorzej. A ja mogę jedynie dławić się bezsilnością i pozwalać, by staczał się na dno.
Próbowałam wyciągnąć z niego informacje chyba na wszystkie możliwe sposoby. Posunęłam się nawet do tego, żeby przeszukać jego rzeczy (co skończyło się okropną awanturą, nie bierzcie ze mnie przykładu), ale słaby ze mnie detektyw, bo niczego się nie dowiedziałam. Każda poszlaka na którą natrafiłam, doprowadziła mnie do ślepego zaułku. Tak więc znajduję się w punkcie wyjścia.
Słońce powoli rozlewa się po pokoju, co świadczy o tym, że czas wstawać. Z głośnym jękiem obracam się na drugi bok, naciągam kołdrę na głowę i zamykam oczy. Nie chcę mierzyć się z rzeczywistością, bo wiem, że okaże się ona równie rozczarowująca co dnia poprzedniego. Zderzenie wyobrażeń z realiami bywa naprawdę bolesne.
- Jeszcze nie wstałaś? - słyszę pełen wyrzutu głos Ambar, który sprawia, że zaczynam rozważać popełnienie samobójstwa. Tłumię w sobie krzyk, kiedy blondynka pewnym ruchem ściąga ze mnie kołdrę i rzuca ją na podłogę. Jeszcze chwila i wyrzucę ją za drzwi.
- A nie widzisz? - odpowiadam ironicznie, zwlekając się z łóżka. - Co ty tutaj robisz? - pytam, opatulając się szlafrokiem. Chyba powinnam zainwestować w jakieś ogrzewanie, bo jeśli dalej tak będzie, to zamienię się w bryłę lodu.
- Dotrzymuję ci towarzystwa - odpowiada radośnie, niezrażona moim wrednym tonem. Przewracam oczami i gestem nakazuję jej być cicho. Z samego rana nie jestem osobą skłonną do rozmów, a już na pewno nie z kimś tak irytującym jak moja przyjaciółka.
Podchodzę do szafy i lustruję wzrokiem jej zawartość. Chyba przydałyby mi się jakieś zakupy. Wzdycham cicho i sięgam po parę przetartych, jasnych jeansów i koszulkę w czerwono-białe paski. Nie stać mnie dzisiaj na coś bardziej kreatywnego.
- Pionowe paski pogrubiają.
- Czy. Możesz. Się. Zamknąć? - mówię zirytowana. Smith tylko prycha w odpowiedzi, ale o dziwo, bierze sobie moje słowa do serca i przez kilka następnych (jakże cudownych!) minut, powstrzymuje się od udzielania mi swoich cennych porad.
- Jak tam sprawy z Matteo?
- Bez zmian - zbywam ją, a przynajmniej próbuję, bo kilka sekund później muszę wysłuchiwać monologu na temat tego, jak "obchodzić się" z chłopakiem. Całe szczęście, że cała ta wypowiedź to tylko nieśmieszny żart, bo gdyby naprawdę mówiła takie bzdety, przestałabym się z nią przyjaźnić. - Chodź, nie chcę spóźnić się do szkoły.
/
Dostrzegam go od razu po przekroczeniu budynku szkoły. Grzebie po kieszeniach spodni, najprawdopodobniej szukając kluczy. Wygląda na zmęczonego. Układam w głowie kilka zdań by nie pogorszyć jeszcze bardziej sytuacji między nami, ale kiedy podchodzę bliżej niego i otwieram buzię, nie jestem w stanie nic z siebie wydusić. Mam wrażenie, że w moim gardle powstała wielka gula i żadne słowo się przez nią nie przedostanie. Zamiast tego, oplatam ręce wokół jego szyi i mocno się w niego wtulam. Matteo, zaskoczony tym nagłym gestem nie odwzajemnia uścisku, ale chwilę później mogę poczuć jego ciepłe dłonie na swojej talii, mocniej przyciągające mnie do siebie.
- Chyba ktoś się bardzo za mną stęsknił - żartuje. Odsuwam się od niego i mój wzrok spoczywa na jego bladej, posiniaczonej skórze, popękanych ustach, zapadniętych oczach. Słowa więzną mi w gardle, kiedy uważnie mu się przypatruję.
- Wyglądasz okropnie - decyduję się na szczerość, przejeżdżając palcami po jego policzku. Delikatnie mruży oczy pod wpływem mojego dotyku i uśmiecha się lekko. Wpatruję się w niego z nadzieją, że tym razem powie mi prawdę, a moje oczy napełniają się łzami.
- Źle spałem - odpowiada uspokajająco, przygarniając mnie do siebie. Nagle wybucham płaczem, który ściska mi krtań od chwili, kiedy go zobaczyłam. Cały ból i strach wypływają ze mnie w niepowstrzymanych potokach łez. - Ciii, przestań, proszę... - mówi łamiącym się, zbolałym głosem. - Nie chcę, żebyś przeze mnie płakała.
- Nie kochasz mnie już. - Szlocham w jego ramię. - Nie ufasz mi, udajesz, że jest w porządku, a ja widzę, że nie jest. Nawet nie wiesz jak to jest... Patrzeć jak osoba, którą kochasz, stacza się na dno i nic nie móc z tym zrobić. - Matteo głaska mnie po głowie. - Nie mogę cię stracić.
- Nie stracisz - szepcze. Odsuwam się od niego i pozwalam, by otarł moje mokre policzki. Uśmiecha się lekko i patrzy mi głęboko w oczy. - Kocham cię - mówi, nie spuszczając ze mnie wzroku. Składa na moich ustach delikatny pocałunek i jeszcze raz przytula mnie do siebie.
- Ja ciebie też.
/
- Jesteście głupie.
- Zamknij się, bo zaraz cię tutaj wysadzę! - Ambar spogląda w lusterko, fukając przy tym wściekle. - Tylko w ten sposób możemy się czegoś dowiedzieć.
Wzdycham cicho. Obserwuję jak wysadzane po bokach szosy drzewa, rozbiegają się w kierunku, w którym jedziemy. Z każdym pokonanym kilometrem narastają we mnie wątpliwości. Z jednej strony mam szansę wybadać coś, co pozwoli mi odkryć prawdę odnośnie samopoczucia Matteo, ale z drugiej, ryzykuję utratą jego zaufania.
- To kto wpadł na ten genialny pomysł? - pyta Gaston, wygodnie rozsiadając się w fotelu. Odwracam głowę w kierunku skupionej na jeździe blondynki. - Obstawiam, że ty, kochanie. Luna nie wymyśliłaby czegoś tak durnego.
Samochód gwałtownie hamuje. Ambar próbuje zapanować nad rosnącą wściekłością, zaciskając dłonie na kierownicy. Zagadkowy błysk w jej oczach nie może zwiastować niczego dobrego. Natomiast Perida szczerzy się jak głupi do sera, za co z przyjemnością oderwałabym mu łeb. Biorę głęboki wdech i zgarbiwszy ramiona, wciskam się w fotel, by nie stać się celem, na którym blondynka wyładuje swoją złość.
- Wysiadaj - syczy przez zęby, odwracając się w jego kierunku. Nie sądzę, że zostawi go w nocy na jakimś pustkowiu, kompletnie zdanego na siebie. Pewnie ma nadzieję, że kilka twardych słów zdoła go utemperować i uciszyć na resztę drogi.
- Nie mówisz tego poważnie, Am - odpowiada przerażony, z trudem przełykając ślinę. - To był tylko niewinny żart, wiesz, że cię kocham... - Uśmiecha się nerwowo, chcąc załagodzić sytuację. Staram się nie parsknąć śmiechem.
- Nie będę się powtarzać - wzdycha niewzruszona, oglądając swoje paznokcie. Właśnie wtedy dociera do mnie brutalna prawda. Podczas gdy moja przyjaciółka udziela swojemu chłopakowi reprymendy, Matteo oddala się od nas na tyle, byśmy nie zdołali go dogonić. Całe moje wnętrze wrzeszczy, że powinnam wcisnąć pedał gazu i gonić bruneta, ale nie jestem przekonana, czy to działanie ma jeszcze jakikolwiek sens. Strach, że właśnie straciłam szansę na poznanie prawdy przysłania mi umysł. Zajęta kłótnią dwójki moich przyjaciół, kompletnie zapomniałam o tym, jaki jest nasz cel.
- Zgubiliśmy go.
- Kogo? - pyta zdezorientowana Ambar. Chwilę później uderza się otwartą dłonią w czoło i spogląda na mnie przepraszająco. - Boże, Luna, tak bardzo cię przepraszam! Ja... - Urywa na sekundę. - To wszystko twoja wina, pajacu! - Zwraca się do Gastona. Widząc, że ten otwiera usta, ucisza go gestem ręki. - Nawet się nie odzywaj! Może uda nam się go jakoś dogonić. Nic się nie stało, zaraz to naprawię.
Wszystko dzieje się tak szybko, że nawet nie zauważam, kiedy ponownie znajdujemy się w drodze. Od kilkunastu minut jeździmy bez celu, wypatrując gdzieś w otchłani ciemności srebrnego fiata. Żadnego światła. Żadnych wskazówek. Nie mamy niczego. Kolejna próba dowiedzenia się czegokolwiek kończy się porażką, a ja w dalszym ciągu stoję w miejscu. W jednej chwili pragnę być bezduszna, nie czuć nic, mieć serce spowite lodem, tylko po to, by nie musieć cierpieć z powodu miłości.
Po powrocie do domu, opadam na kanapę i otulam się kocem aż po czubek nosa. Jestem zbyt słaba. Doszczętnie zmęczona i słaba. Wzrok mam utkwiony w meblach, których zarys rozpuszcza się w ciemności. Zastanawiam się, co by było, gdybyśmy go nie zgubili. Odkryłabym prawdę, a może przeżyła kolejne rozczarowanie? Nie wiem. I nigdy się nie dowiem.
Okrutny dźwięk telefonu rozrywa błogą ciszę. Im dłużej zwlekam z jego odebraniem, tym bardziej staje się natarczywy. Podnoszę się z kanapy i podchodzę do stolika, gdzie uprzednio odłożyłam urządzenie.
- Halo? - odzywam się niepewnie.
- Luna, boję się. - Słyszę, jak jego głos się łamie. - Pomóż mi, proszę.
- Gdzie jesteś?!
Brak sygnału. To nie może dziać się naprawdę. Nerwowo wystukuję jego numer i próbuję się dodzwonić, ale bez skutku. Wybiegam z domu. Wiatr wieje mocno burząc moje włosy, które zakrywają mi całą twarz. Zanosi się na deszcz. Chwytam oddech tak łapczywie, jakby miało zabraknąć mi powietrza. Serce mocno bije w mojej piersi, aż wreszcie zauważam go, siedzącego przy brzegu altanki. Jego ciało tkwi nieruchomo pośród nocy, zarys sylwetki odcina się na tle czerni. Głowa zwisa nisko, a gdy podnosi na mnie przepełnione łzami oczy, zamieram w miejscu.
- Przepraszam, kochanie - mówi.
Rzucam się biegiem w jego stronę. Kiedy tylko znajduję się przy nim, chwytam delikatnie jego zakrwawione nadgarstki. Zatracam się w nieskładnym szlochu. Nie potrafię stawić czoła faktowi, że moja miłość próbowała zakończyć swoje życie. Całe moje wnętrze sprawia wrażenie, jakby się zapadało. Drżącą dłonią wykręcam numer na pogotowie.
- Kocham cię... - szepcze.
- Dlaczego to zrobiłeś? Obiecałeś! Obiecałeś, że cię nie stracę. Nie możesz mi tego zrobić, słyszysz? - Potrząsam nim lekko. Błyszczący brąz jego oczu zasnuwa ciemność. Chcę mu powiedzieć, jak wiele dla mnie znaczy. Chcę powiedzieć, że nie dam sobie rady, jeśli mnie zostawi. Jego dłoń ściska moją, palce powoli wysmykują się ze wspólnego uścisku, po czym patrzę już tylko, jak odchodzi. Chcę krzyczeć, ale z mojego gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Uderzam dłońmi w tors chłopaka, mając nadzieję, że uda mi się tym głupim czynem ponownie tchnąć w niego życie.
- Luna! - Głośny, niekończący się krzyk przeszywa moją głowę. Ciężko dysząc, próbuję zorientować się, co się dzieje. - Już dobrze. Wszystko będzie dobrze. - Czuję bolesne pulsowanie w okolicach skroni. Sylwetka Matteo rozmazuje mi się przed oczami, kiedy czyjeś silne ramiona stanowczo mnie od niego odciągają.
- Zostaw mnie! Muszę przy nim być! - Szarpię się coraz mocniej. Kiedy udaje uwolnić mi się ręce, zdezorientowana rozglądam się wokół. Nie ma go. Zniknął. Ogarnia mnie panika, zaczynam się trząść, mam kłopoty z nabraniem powietrza. Wtedy ponownie, silne, ciepłe dłonie opadają na moje ramiona. Umęczona osuwam się na ziemię.
- Ciiiii - szepcze uspokajająco. Wtulam głos w zagłębienie jego szyi, żeby uciec przed tym, co rozdarło mi serce na miliony kawałków. Kołysze mnie w swoich ramionach. - Moje maleństwo - mówi troskliwie. Nie mogę uwierzyć, że to koniec. Że już nigdy nie usłyszę jego śmiechu. Że już nigdy nie zobaczę jego iskrzących się radośnie oczu. Że już nigdy nie poczuję jego ust na swoich wargach. Że już nigdy nie splotę swojej dłoni z jego dłonią. Obwiniam się, że niczego nie zauważyłam. To wszystko moja wina. Mogłam coś zrobić, mogłam odebrać telefon kilka sekund wcześniej, mogłam zapobiec kłótni Ambar i Gastona, bo gdybym to zrobiła, wszystko potoczyłoby się inaczej. Matteo ciągle by żył.
Ogarnia mnie złość. Odsuwam się od mężczyzny, by uświadomić mu, jak bardzo go nienawidzę, bo odebrał mi szansę na pożegnanie się z ukochanym. Podnoszę zapłakany wzrok na jego twarz i nie wierzę w to, co widzę.
Matteo.
Gwałtownie podrywam się z miejsca i robię krok do tyłu. Nerwowo potrząsam głową. Boże, czy ja zwariowałam?
- Luna, słońce...
- Nie podchodź do mnie! - krzyczę, cofając się. - Co się tutaj dzieje?! - wrzeszczę rozhisteryzowana. Brunet unosi dłonie do góry i powoli zmierza w moim kierunku.
- To był tylko zły sen, skarbie. Słyszysz? - Chwyta moją twarz w swoje dłonie. - To był tylko sen.
*
Dzień dobry, dobry wieczór.
Nie spodziewaliście się mnie tutaj, prawda? Przyznam szczerze, że ja też nie. Chwilami nawet wątpiłam, czy uda mi się dokończyć tą książkę. Złożyłam jednak obietnicę, więc nie mogłam ot tak tego wszystkiego porzucić. Zdecydowałam się na jeden rozdział, w którym, co prawda, nie wyjaśniłam wszystkiego, ale starałam się zawrzeć najważniejsze informacje. Zakończenie tej książki zaplanowałam już bardzo, bardzo dawno i nie mogłam się doczekać, kiedy je napiszę i opublikuję. Zaskoczeni? Rozczarowani? Koniecznie dajcie znać.
Z tego miejsca chciałabym Wam podziękować za wszystkie gwiazdki, wyświetlenia, nominacje do konkursu, głosy. Nie spodziewałam się, że ta książka zdobędzie grono tak cudownych czytelników i w ogóle, że cokolwiek uda mi się tutaj osiągnąć.
Jeszcze raz, bardzo, bardzo dziękuję! Jeśli to możliwe, niech każdy, kto to czytał, zostawi po sobie jakikolwiek ślad. Będzie mi bardzo miło!
Buziaki <3 (i być może, do zobaczenia)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro