Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• 4 •

2 dni później

Budzę się w nocy zlana potem, z trudem łapiąc powietrze, jak człowiek, który się dusi. Blada jak prześcieradło, rozedrgana, czuję wyłącznie odrętwienie i pustkę. Wpatruję się w sufit w oczekiwaniu na pojawienie się pierwszych promieni słońca. Nie mogę zmrużyć oka, nasłuchując trzeszczenia domu i świszczących od wyjącego wiatru okien.

Boję się.

Zapalam światło, by przegonić czające się w progu i szydzące z mojego strachu złowieszcze cienie. Sięgam po telefon. Druga w nocy. Wkładam do uszu słuchawki, podciągam kołdrę pod nos i zagłuszając ten koszmar głośną muzyką, czekam na nadejście snu.

Brzęk rozstawianych na stole talerzy i szklanek wybudza mnie ze snu. Co jest, do cholery? Otwieram ospałe powieki, przecieram dłońmi po skroniach i podnoszę się do pozycji siedzącej.  Najciszej jak potrafię schodzę po skrzeczących ze starości schodów.

To chyba jakiś żart.

- Zwariowałaś - syczę, bezsilnie wyrzucając ręce w górę. - Co ty tutaj robisz?

- Ktoś tu chyba wstał lewą nogą - mruczy pod nosem. - Pomyślałam, że zjemy razem śniadanie. Nie cieszysz się?

- Hm, a nie wpadło ci do głowy, że wypadałoby mnie uprzedzić? - pytam z wyrzutem. Ambar spogląda na mnie ze smutkiem w oczach i kładzie na stole kubki z herbatą.

- Chciałam ci zrobić niespodziankę - odpowiada zawiedziona. Wyciera dłonie w kraciastą szmatkę i przeczesuje włosy palcami. - Jeśli tak bardzo przeszkadza ci moja obecność to pójdę.

- Nie, siadaj. Ja po prostu... Źle spałam - wzdycham zgodnie z prawdą, sięgając po garnuszek z gorącym naparem.  - Ten dom mnie przeraża. Cały skrzypi i...

- Nie musisz tutaj być - przerywa mi.

- Ale chcę. - Ucinam, chcąc zakończyć nieprzyjemną rozmowę. Nie wiem co się ze mną dzieje. Zawsze starałam się trzymać nerwy na wodzy. Dławiłam w sobie wszystkie emocje, żyjąc w przekonaniu, że tak jest lepiej. Idealnie odgrywałam rolę szczęśliwej nastolatki, pozbawionej wszelkich problemów, bo nie chciałam, by moi najgorsi wrogowie czerpali satysfakcje z mojego cierpienia. Daleko mi było także do wzbudzania swoim losem litości w innych.

- Martwię się. - Troskliwy głos Ambar sprowadza mnie na ziemię. - Boję się, że to dla ciebie zbyt duży ciężar.

- Daj spokój - odpowiadam lekko zirytowana, czując wzbierającą się we mnie złość. Zaciskam pięści tak mocno, że paznokcie wbijają mi się w skórę, pozostawiając na niej okropne ślady.

- Nie chcę, żebyś znowu przechodziła przez ten sam koszmar, co kilkanaście miesięcy temu.

Przechodzi mnie dreszcz. Podkurczam kolana pod brodę, zaciskam zęby i z trudem przełykam ślinę.

- Pójdę się ubrać. Nie chcę się spóźnić do szkoły.

/

Prawie na każdej przerwie przypatruję się Simonowi, wyszukując go w tłumie uczniów. Doskonale widzę, że kiedy przechodzi korytarzem, wszystkie dziewczyny wzdychają i lgną do niego jak pszczoły do miodu. Kto wie, może faktycznie mają ku temu dobry powód.

Znudzona lekcją matematyki decyduję się wyjść do łazienki. Zajęcia dłużą się niemiłosiernie. Co chwila spoglądam na zegar, który zdecydowanie zbyt wolno odmierza czas. Skupienie uwagi przychodzi mi z ogromnym trudem, kiedy moje myśli nieubłaganie płyną tylko w jednym kierunku.

Doceniam, że Ambar stara się mnie chronić przed przeszłością, ale czasami odnoszę wrażenie, że przesadza. Od tych przygnębiających wydarzeń minęło sporo czasu, a ja już dawno skupiłam się na teraźniejszości. Nie mogłam pozwolić sobie na rozgrzebywanie tego, co było.

Gwałtownie popycham drzwi i wchodzę do toalety. Widok, który tam zastaję, powala mnie na kolana. Pod ścianą siedzi brunet, ten sam, który kilka dni wcześniej bił się z Simonem przed szkołą. Zakrywa usta dłonią, próbując stłumić szloch. Łzy spływają mu strumieniem po twarzy, ściekając między palcami.

Biorę głęboki wdech, by ukoić zszargane nerwy. Nerwowo przełykam ślinę, próbując okiełznać dreszcze, które mnie atakują. Nie mogę opanować drżenia rąk, kiedy klękam przy chłopaku, tym samym zwracając na siebie jego uwagę. Wpatruję się w posadzkę, starając się nie wybuchnąć płaczem. Nie mam pojęcia, co powiedzieć ani co zrobić. Przecież, do cholery, go nie znam!

Ciężko mi na to patrzeć. Cierpię. Chcę złagodzić jego ból, ale nie umiem. Czekam. Czekam aż się uspokoi, dojdzie do siebie, przestanie płakać.

- Wszystko będzie dobrze - odzywam się po chwili, tłumiąc bolesne napięcie w głosie. Obrzuca mnie zrozpaczonym spojrzeniem i pociąga nosem. Ociera dłonią mokre policzki i chwilę później nerwowo przeczesuje włosy, ciągnąc mocno za ich końce.

- Daruj sobie - syczy, oplatając ramionami podciągnięte pod brodę kolana. Nie mogę zebrać myśli. Przechodzi mnie dreszcz. Przez chwilę nie odrywam od niego wzroku, od jego głębokich, ciemnych oczu, które przeszywają mnie na wskroś.

- Chcę pomóc. - Otrząsam się. - Wiem, że musi być ci ciężko, ale...

- Nie chcę tego słuchać - przerywa. - Nie znasz mnie. Nie masz bladego pojęcia, przez co teraz przechodzę. Więc odpuść sobie tą głupią pogadankę i wracaj na lekcje.

- Nie musisz być taki niemiły - szepczę, lekko urażona jego słowami. Smutek ustępuje miejsca rozczarowaniu.

Ból ogarniający moją duszę i serce jest nie do opisania. Nie potrafię patrzeć na cierpienie innych ludzi. Z trudem przełykam ślinę przez zaciśnięte gardło i powstrzymuję emocje. Zamykam oczy, żeby się nie rozpłakać.

- Nie powinieneś odpychać od siebie ludzi, którzy oferują ci pomoc. - Mój głos drży mimo usilnych starań. - Jestem Luna - mówię po dłuższej chwili, wyciągając w jego kierunku dłoń. Ignoruje mnie. Posyła mi blady uśmiech i wstaje, kierując się do wyjścia.

- Dzięki za dobre rady... Luna.

Jest czwóreczka! Przepraszam za lekkie opóźnienie, ale przez kilka dni miałam problemy z internetem. Ale już wracam! Postaram się dzisiaj nadrobić wszystkie zaległości u Was.

Dajcie znać, co sądzicie o rozdziale!
Buziaki,

Lottie 🌺😘




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro