• 2 •
Ostrożnie stawiając stopy na skrzypiących, drewnianych schodach, docieram do najwyższego piętra w domu - strychu. Na poddaszu jest ciepło i duszno, a przez niewielkie, okrągłe okna przedostają się złote refleksy słońca. Odkładam na szafkę miseczkę z ciepłą wodą i chłonę wzrokiem malujący się przede mną obraz.
Stare, antyczne meble pokryte są warstwami kurzu. Niemal cała podłoga osłonięta jest przeróżnymi kartonami, mniejszymi bądź większymi, których zawartość skrywa w sobie wspomnienia i historie dotyczące mojej rodziny. Czując, jak ciało odmawia mi posłuszeństwa, upadam na kolana i pozwalam bólowi zawładnąć moim umysłem. Nie jestem zdolna do jakichkolwiek rozsądnych myśli.
Drżącą dłonią wyciągam z kartonu zdjęcie w owalnej, delikatnie rzeźbionej ramce. Przesuwam opuszkami palców po gładkiej powierzchni, ścierając tym samym osadzone na szkle pyłki. Fotografia przedstawia sześcioletnią dziewczynkę, troskliwie obejmującą małego kundelka.
Przedstawia mnie.
R E T R O S P E K C J A
Błękitne niebo przysłaniają kłęby czarnych chmur. Pojedyncze krople deszczu spadają na ziemię wystukując łzawą melodię, doskonale odzwierciedlającą stan wewnętrzny drobnej sześciolatki. Chmura włosów okala jej lekko zaróżowioną buźkę, w której dominują zielone oczy przepełnione bólem. Przemoknięta do suchej nitki, ściskająca w rączce smycz, staje przed budynkiem "Cichej przystani".
Wchodzi do recepcji i nerwowo rozgląda się na boki. Wreszcie dostrzega ją starsza pani, która wygląda na rozczuloną widokiem malutkiej, niewinnej dziewczynki i wesoło merdającego pieska, kompletnie nieświadomego, co go zaraz czeka.
- Co tutaj robisz, kochanie? - pyta łagodnie, posyłając brunetce życzliwy uśmiech. Luna pociąga nosem i z wielkim bólem wciska w dłoń kobiety smycz z kundelkiem.
- Niech się nim pani zaopiekuje. Mama nie pozwala mi trzymać pieska w domu - szlocha cichutko. Podbiega do swojego czworonożnego przyjaciela i nie zważając na mokrą sierść, obejmuje rączkami jego szyję i mocno się w niego wtula. - Tutaj będziesz miał dobrze, Sueno. Ale nie martw się. Będę cię odwiedzać, obiecuję.
Przeciera dłońmi zapłakane oczy i wybiega z budynku. Ostatnim co słyszy, jest głośne skomlenie i szczekanie psa.
K O N I E C R E T R O S P E K C J I
Odwiedzałam psa niemal codziennie, lekceważąc wyraźne zakazy ze strony rodziców. O dziwo, panie ze schroniska były bardzo wyrozumiałe i pozwalały mi na opiekę i zabawę z kundelkiem. Do czasu kiedy Sueno zachorował.
Czuję, że moje serce zamiera i łamie się na miliony drobnych kawałeczków. Odkładam ramkę na bok i chowam twarz w dłoniach, rozpływając się we własnych łzach. Chciałabym wyrwać się z okrutnych szponów, które wciągają mnie w najmroczniejsze głębiny i uciec od snujących się za mną cieni. Pora stawić czoła swoim lękom.
Biorę głęboki wdech, by ukoić rozedrgane nerwy. Nie jestem przekonana, czy grzebanie w przeszłości i rozdrapywanie starych ran jest dla mnie dobre. Ale świadomość, że w tych pudłach mogą czyhać odpowiedzi na dręczące mnie pytania, nie pozwala mi ot tak tego wszystkiego zostawić.
Wyciągam z kartonu stos pożółkłych kopert, niedbale owiniętych złotą wstęgą. Wygodnie opieram się o komodę, podciągam kolana pod brodę i rozwiązuję tasiemkę. Czuję się jak mały łobuziak, który chowa się przed rodzicami w obawie, że nakryją go podczas robienia czegoś zabronionego.
Każda z kopert zaadresowana jest do mojej babci. Wyciągam jedną z kartek. List. Napisany kilkadziesiąt lat temu.
Najdroższa,
poruszyłaś moje serce. Tęsknię. Pragnę, byś była tutaj razem ze mną. By dawne chwile, które spędzaliśmy na łące pośród kolorowych kwiatów, czytając Twoją ulubioną poezję były teraźniejszością. Ostatkiem sił znoszę nadmiar emocji i uczuć, które towarzyszą mi od naszej rozłąki. Och, kochana. Potrzebuję Cię. Wróć do mnie.
Twój na zawsze,
Roberto.
Uśmiecham się przez łzy. Mama potrafiła dniami i nocami opowiadać o miłości moich dziadków, prawdziwym uczuciu i więzi, która połączyła ich serca na długie lata. O tym, że spędzali w swoim towarzystwie każdą wolną chwilę; potrafili wyjść na długi, jesienny spacer i godzinami zachwycać się wirującymi w powietrzu liśćmi. Każdego wieczoru zasiadali na kanapie pod grubym kocem i z kubkiem parującej herbaty wsłuchiwali się w delikatne melodie płynące z gramofonu.
W głębi duszy czuję, że mama zazdrościła im tej miłości.
A kto by nie zazdrościł?
Kotłuje się we mnie mnóstwo dziwnych uczuć i potrzebuję chwili czasu, żeby się z nimi uporać. Rozbiegane myśli wręcz wirują w mojej głowie. Niechętnie spoglądam na wyświetlacz telefonu. Zaskakuje mnie, jak dużo czasu minęło od mojego przyjścia tutaj. Wzdycham cicho i przecieram dłonią twarz.
Nie sądziłam, że będzie tak ciężko.
~*~
Przysięgam, że wattpad chyba mnie nie lubi, bo za każdym razem kiedy próbuję coś wyśrodkować on mi na to nie pozwala 😂. Kolejny rozdział za nami, króciutki, dość nudnawy, ale od następnego będzie lepiej. Bo ten, tak szczerze mówiąc, średnio mi się podoba.
Wiem, że umawialiśmy się na publikację w piątki, ale cii, przemilczmy ten temat.
Dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze. No i czekam na Wasze opinie! Bardzo mnie motywują.
Buziaki,
Lottie 🌺😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro