Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XVI. Serca owiane chłodem

Książę jeszcze przez chwilę spoglądał w doskonale znane mu oczy. A przynajmniej przez moment miał takie wrażenie. Jednak szybko sobie uświadomił, że choć z pozoru znajome – były one kompletnie obce. A on, pomimo wszystkich swoich podejrzeń, nadal dał się zaskoczyć.

– Nie, nie ojciec... – stwierdził Lan pozbawionym emocji tonem.

Te słowa potwierdziło prześmiewcze parsknięcie. Złoty Smok spuścił wzrok na stal wystającą z jego napierśnika – prześlizgnęła się ledwo pod sercem i wbiła głęboko między żebra. Przeciwnik, zraniwszy księcia, zapomniał o ostrożności. Najwyraźniej wierzył, że przyparł go do muru i pozbawił możliwości kolejnego ruchu. Mylił się. Lan nie potrzebował drogi ucieczki, bowiem nie miał w zwyczaju się wycofywać, nieważne co. Książę objął ostrze drżącą dłonią, tuż przy rękojeści.

I mocno pociągnął.

Lan splunął zebraną w przełyku krwią, kiedy kolejne warstwy mięśni rozstąpiły się pod naciskiem stali, a resztki jego duchowej energii zdawały się rozpryskiwać na maleńkie drobiny. Nie musiał patrzeć, aby wiedzieć, że wyraz satysfakcji na twarzy mężczyzny rozmywał się szybko jak poranna mgła, gdy na niebo zaglądało słońce. Kącik ust księcia nieznacznie podjechał w górę. Przeciwnik mógł teraz podjąć tylko jedną drogę – tę, którą pierwotnie zaplanował dla Lana. Zrobić krok w tył.

Książę zamachnął się mieczem i wyprowadził potężny cios. Próbując go uniknąć, mężczyzna szybko odskoczył w tył, wypuściwszy z dłoni rękojeść własnego ostrza. Broń Lana i tak zdążyła boleśnie przeorać jego klatkę piersiową.

– Jak śmiesz przybierać twarz cesarza? – syknął książę.

Mężczyzna wybuchnął gardłowym śmiechem, pokręciwszy głową.

– Przybierać twarz cesarza... A co jeśli twarz cesarza należy i do mnie? Skoro tytuł przynależy do twarzy, czy i mnie nie winien przysługiwać?

Lan zwęził powieki.

Czyżby...?" – zadał sobie pytanie w myślach.

Zdawało się to niemożliwym, ale wszystkie wydarzenia, popełnione krzywdy i niesprawiedliwości, miały swoje konsekwencje. Nieważne, czy te pojawiały się natychmiast, czy czekały przez tysiąclecia albo i nawet ich dziesiątki – w końcu bezlitośnie nadchodziły. I jeżeli domysły Lana okazałyby się prawdą, oznaczałoby to, że jedna z nich właśnie to zrobiła. Książę, chociaż przypuszczał, czego jego ojciec mógł dopuścić się lata temu, zupełnie nie spodziewał się, że mężczyzna mógł przeżyć i poszukiwać zemsty osobiście. Gdzie by się podziewał przez te wszystkie lata?

– Wasza Wysokość!

Płyty zbroi załopotały na wietrze jak skrzydła drapieżnych ptaków, gdy żołnierze otoczyli księcia obronnym szykiem. Powietrze przeciął zwierzęcy ryk – głośny niczym grzmoty letniej burzy – a na przeciwnika księcia zaszarżował ogromny tygrys. Miejsce ducha swej prawdziwej postaci szybko zajął Król Zachodniej Puszczy, który pogrążył się w zaciekłej wymianie z tajemniczym mężczyzną. Technika przywódcy tygrysiego rodu zdecydowanie różniła się od stylu walki Lana – stąpał mocno po ziemi, a jego ciosy były pozbawione gracji i często nieczyste. Ale właśnie tym Tygrysy zapewniały sobie przewagę na polu bitwy. Walczyły w rytm swej dzikiej natury, a tej nikt nie umiał dotrzymać kroku.

– Wasza Wysokość, wy... – zagaił jakiś żołnierz, wskazawszy trzęsącym palcem smukły miecz zagłębiony w klatce piersiowej księcia.

Na Złotym Smoku skupiły się zmartwione spojrzenia – nienawidził tego wyrazu w czyichś oczach. Zacisnął szczękę i umocnił chwyt na rękojeści. Chwilę później klinga potoczyła się po ziemi. Wszystko w polu jego widzenia rozmyło się w zaledwie mglistą mozaikę. Zabawne, że gdy wszystkie kolory świata zlewały się w jedność, traciły swoje barwy. Zebrał ostatki mocy wokół otwartej rany, starając się ustać na nogach.

– To nic – wykrzesał z siebie i się wyprostował, zignorowawszy tępy ból, którym wibrowało całe jego ciało.

Zerknął w stronę Starego Tygrysa w porę, aby zauważyć, że zakapturzony mężczyzna znikał w popielistym dymie.

– Tchórzliwy drań! – zakrzyknął za nim Król Zachodniej Puszczy.

Książę zaklął pod nosem, zanim zwrócił się do swoich żołnierzy:

– Na razie nic tu po nas. Wracajcie do obozu i zregenerujcie siły. Udam się na Niebiański Dwór, aby poinformować cesarza o dzisiejszych wydarzeniach. Czekajcie na mój powrót i dalsze rozkazy.

Stary Tygrys powoli się zbliżył, a książę, zauważywszy cień drapieżnego uśmiechu na jego ustach, wiedział, że ten coś knuł.

– Wasza Wysokość, sam zamierzałem złożyć wizytę na cesarskim dworze. Chętnie przekażę dla was wiadomość – zaproponował, a Lan zgrzytnął zębami.

Bóg z Zachodniej Puszczy nigdy nie przeoczał szansy, by obnażyć słabości Smoków. Musiał przejrzeć silną fasadę, pod którą książę skrywał drgające z bólu mięśnie – i chciał, aby inni też to zrobili. Lan uniósł lekko podbródek.

– Chociaż dobroduszność króla mi schlebia, to nadal muszę zająć się prywatnymi sprawami. To nie była łatwe starcie dla naszych oddziałów. Zaskoczenie jest jak nóż w plecy, a ten zadał nam dziś wiele ran. Proszę, zostań w obozie i oceń sytuację, a później dołącz do mnie na Niebiańskim Dworze. W czasie audiencji omówimy dalsze kroki – nakazał książę.

Chwiejnym krokiem przemierzał korytarze Yangtou. Wszystkie bodźce docierały do niego jakby z daleka. Niedbałym gestem odprawiał każdego, kogo napotkał, nie pozwalając na żadne pytania. Ale nawet Złoty Smok nie mógł w nieskończoność przeciwstawiać się naturze – w końcu opuściły go siły i osunął się na kolana. Nagłe dreszcze wstrząsnęły jego wyczerpanym ciałem, a z ust buchnęła gęsta krew. Lan poczuł chłód posadzki pod policzkiem. Zaparł się łokciami o ziemię, ale nic to nie dało. Nie potrafił zapanować nad drganiem zaognionych mięśni ani się nawet poruszyć. Kolejne minuty zdawały się płynąć tak wolno, jakby nagle przemieniły się w godziny.

– Mistrzu, mistrzu...!

Lan rozpoznał głos Ronga – w tej chwili przypominał on raczej nieznośne dzwonienie, które przeszywało na wylot nawet kości. Książę zwarł mocniej powieki, nie mógł tego słuchać.

– Zamknij... się... – wyszeptał niemal bezdźwięcznie. Lis miał szczęście, że natychmiast ucichł, bo książę mógłby przypadkiem przemienić go w pył, chociaż nie miał pojęcia, skąd wziąłby na to siły. Poczuł uścisk na ramionach, kiedy Rong delikatnie pomógł mu usiąść i oprzeć o ścianę. – Odeślij wszystkich. Natychmiast... Zostań tylko ty i ta służka. Już!

Ostatnie słowo niemal ugrzęzło mu w gardle, gdy kolejny skurcz sprawił, że zgiął się w pół. Książę przeciągle syknął – gwałtowny ruch boleśnie naruszył ranę. Z trudem nabrał powietrza w płuca. Chciał przetrzeć okrwawione usta, ale nie był w stanie unieść ręki.

– Ale nie mogę cię... – zaczął nerwowo Rong, jednak odchrząknąwszy, szybko zamilkł – Dobrze, dobrze! Yu odpraw każdego, kogo napotkasz. Powołaj się na rozkazy księcia. Weź to...

Dalsza wymiana przemieniła się w uszach Złotego Smoka w zaledwie niewyraźny bełkot. Zmysły były niespisaną mapą świata, a teraz wszystkie odmawiały mu posłuszeństwa. Książę czuł się w tej chwili naprawdę bezradny, a tego nienawidził najbardziej.

Niedługo potem z pomocą Ronga zanurzył się w Smoczym Źródle. Chociaż lecznicze wody odrobinę ukoiły ból i pozwoliły mu zebrać myśli, to tym razem nie wystarczały – rozchodząca się po ciele trucizna nadal promieniowała płomiennymi iskrami. Wbił spojrzenie w służkę, która ostatnimi czasy podążała za Lisem jak cień.

– Wiesz, czy Meng zostawiła gdzieś wino? – zapytał, a dziewczyna zamrugała okrągłymi oczami. Powoli wciągnął powietrze przez nos, ścisnąwszy dwoma palcami jego mostek. – Wino z Jesiennego Gaju? – dodał.

– Miała go trochę w Księżycowym Pawilonie, na pewno jeszcze zo...

– Yu! Po prostu je przynieś, nie ma czasu! – ponaglił Lis.

Dziewczyna nerwowo skinęła głową i rozpłynęła w powietrzu. Lan przelotnie zerknął na Ronga – chyba ten naprawdę ją czegoś uczył. Skrzywiwszy się, przełknął ślinę, gdy kolejna fala bólu przemknęła przez jego ciało. Będzie potrzebował czasu, aby dojść do siebie. A ten uciekał mu przez palce, jakby zmienił się w ziarna piasku.

– Mistrzu, co się tam wydarzyło? – odezwał się Rong, przerwawszy ciszę.

Pewnie Lis dusił w sobie to pytanie, odkąd go zobaczył.

– To na razie nie ma znaczenia – odparł.

– Powinniśmy wezwać medyka.

Książę tylko przeczącą machnął głową. Szczerze nie znosił, gdy inni obdarzali go współczuciem i zmartwieniem. Te emocje zawsze zdawały się nieznośnie potęgować, jeżeli to on był ich przyczyną, i sprawiały, że czuł się zwyczajnie nieswojo. Dopiero wtedy naprawdę zaczynał dostrzegać swoją porażkę. Tylko jedne oczy nie straciły swojego blasku, a głos wigoru, gdy dłonie jego właścicielki go opatrywały. A i te księcia także się rozświetliły, gdy wpadł na pomysł jak kupić czas, który teraz stał się złotem.

Przez ostatnie miesiące Meng nie czuła się dobrze. Obwiniała za to porę roku i jesienne wiatry, które wkrótce przeistoczyły się w zimowy chłód. Nie męczyło jej przeziębienie ani żadne bóle, ale jej serce przez cały czas trawił okrutny niepokój. Ściskał je i wykręcał, nie dając dziewczynie chwili na oddech. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś po prostu było nie tak.

Starsza panna Ying zamrugała wyrwana z zamyślenia, gdy Shen uniósł jej ręce na wysokość swoich ust i delikatnie na nie chuchnął, po czym zaczął masować zimną skórę okrężnymi ruchami.

– Powinnaś wracać do środka. Będę na siebie zły, jeżeli się przeze mnie przeziębisz – powiedział.

W odpowiedzi lekko machnęła głową.

– W porządku, to nasz ostatni spacer przed twoim wyjazdem. – Delikatnie się uśmiechnęła, ale szybko spuściła wzrok na ziemię pokrytą śnieżnobiałym puchem. – Zima to niebezpieczny okres. Uważaj na siebie.

Na zachodniej granicy ostatnimi czasy rozgorzały niepokoje, które wymagały interwencji stolicy. Wuj Tang był jednak zajęty sprawunkami w pałacu, więc w swoim zastępstwie posyłał tam syna.

– Właśnie dlatego podjęli próbę buntu teraz i trzeba ją jak najszybciej zdusić. Założyli, że podróż ze stolicy o tej porze roku zajmie wiele czasu i trudu, więc zrezygnujemy z działań aż do wiosny, a wtedy ich władza na prowincjach zdąży się wzmocnić. Nie możemy na to pozwolić. – Shen zacisnął palce w pięści. Głośno westchnął. – Przepraszam cię. Być może nasz ślub jeszcze bardziej odsunie się w czasie. Proszę, zaczekaj na mnie odrobinę dłużej.

Tak naprawdę nie miała wyboru. Zaraz zganiła się za tę myśl, ale uznała też, że Fortuna naprawdę nie sprzyjała temu małżeństwu – to chociaż trochę uciszało wyrzuty sumienia szalejące w głowie dziewczyny. Jak mogła nie mieć co do niego wątpliwości, skoro te najwyraźniej trawiły sam los? Najpierw żałoba po śmierci babci Shena, potem wojna, a Meng powoli zyskiwała status starej panny. Pokrzepiająco ścisnęła palce chłopaka, zanim wysupłała rękę z jego uścisku.

– Mam coś dla ciebie – rzekła, po czym wyciągnęła skrytą w kieszeni szaty jedwabną sakiewkę.

Meng długo zastanawiała się nad prezentem dla Shena. Chciała choć raz zachować się jak przykładna narzeczona, ale na poważniejsze upominki – te, które niosły za sobą obietnice – nie potrafiła się zdobyć, chociaż wiedziała, że była mu je naprawdę winna. Sakiewka może i nie przypominała dzieła sztuki, ale Meng spędziła sporo czasu i pokłuła wiele palców, by ją wyhaftować. Nie zamierzała się przyznawać, że ostateczny kształt wzorom i tak nadała mała Liu, bo te w wykonaniu starszej z sióstr niczego nie reprezentowały.

Shen wyszczerzył zęby w uśmiechu, a Meng nieznacznie zmarszczyła brwi. Dawno nie widziała go tak ucieszonego. Ujął prezent swoimi długi palcami.

– Nie wyszła tak, jak chciałam... – zaczęła dziewczyna, ale Shen szybko wszedł jej w słowo.

– Jest idealna – stwierdził, delikatnie pogładziwszy materiał. Schował sakiewkę między poły szaty, tuż przy sercu, jakby skrywała najcenniejszy skarb. – Dziękuję.

Objął Meng ramionami i przyciągnął dziewczynę do piersi. Z wahaniem musnęła dłońmi plecy Shena, ale szybko je opuściła i zwarła powieki. Była na siebie naprawdę zła – nie rozumiała, czemu nie potrafiła się zdobyć nawet na tak drobne gesty. Zwłaszcza że tak bardzo na nie zasługiwał.

Oparłszy się o drewnianą balustradę, obserwowała go jak odchodził. Znikał w objęciach pierwszej tegorocznej śnieżycy. Shen po raz ostatni się odwrócił, by pozdrowić dziewczynę na pożegnanie. Meng posłała mu uśmiech i delikatnie pomachała. Spojrzała na wirującą w powietrzu biel, po czym wystawiła przed siebie otwartą dłoń. Chłodny płatek opadł na jej powierzchnię i rozpuścił się pod wpływem ciepła, przemieniwszy w kroplę wody, która szybko wyparowała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro