VI. Orchidee i drzewka szczęścia
Niebiański Dwór przypominał ogromny labirynt przeplatających się ze sobą przepychu i natury. Wyznaczone przez monumentalne mury korytarze przecinały kwieciste skwery i lśniące wody obsypanych lotosami stawów, a oblane złotem posadzki zdobiły opadłe z drzew pastelowe płatki. Chociaż Meng od dziecka uparcie odmawiała posiadania dwórki, to całkiem cieszyła się, że tutaj było to wymogiem, któremu nie wypadało się przeciwstawiać. Bez Yu kręciłaby się po dworskich terenach godzinami, nadal nie osiągnąwszy obranego celu.
Zbliżyły się do bram Pałacu Nefrytowych Fal, w którym rezydowały Węże. Meng przystanąwszy przy wysokim murze, otworzyła dłoń i uśmiechnęła się, kiedy po chwili opadł na nią skrzący się żywą czerwienią liść klonu. Posłała go prosto do Shena, aby dać mu znak, że na niego czeka. Nie miała ochoty widzieć się z jego rodzicami – zresztą, zapewne z wzajemnością. Bardzo wątpiła, że chętnie by ją ugościli po ostatnich wydarzeniach, a być może nawet uznali, że usiłuje ich obrazić. Posłała uśmiech służce, która przypatrywała się wirującemu w powietrzu jesiennemu listkowi. Coraz bardziej się od nich oddalał, aż w końcu zupełnie znikł z pola widzenia.
– Teraz pozostaje nam tylko czekać – powiedziała księżniczka, zaplótłszy ręce na plecach i oparła się o mur.
Przymknęła oczy, zaciągając się świeżym powietrzem. Pachniało słodyczą kwiatów i brzmiało rytmiczną melodią, wygrywaną przez cykady.
Shen, Shen, Shen...
Co ona miała z nim zrobić?
Nie kazał na siebie długo czekać – jak zawsze, kiedy go potrzebowała. Uważnie się mu przyjrzała. Przez nienaturalnie zbielałą cerę prześwitywała fioletowa pajęczyna żyłek i naczynek, a pod przygaszonymi oczami czaiły się sfatygowane cienie. Oznaki zmęczenia szybko jednak rozświetlił szeroki uśmiech – ten sam, przez który wcześniej nie zwróciła na nie uwagi.
– Shen, ty... – zaczęła, wyciągając w jego stronę dłoń.
Ręka zatrzymała się jednak w powietrzu i na chwilę zawisła między nimi w pełnym zrezygnowania geście, żeby zaraz bezwładnie opaść. Palce księżniczki zacisnęły się na karmazynowej szacie, a dolna warga lekko zadrgała.
Mógł wyczytać wszystko z burzy emocji, która przemknęła przez twarz dziewczyny. Poczucie winy, złość, a nawet cichy wyrzut, że ważył się dla niej tak narażać. Meng tego nie chciała, nie mogła znieść myśli o tym, że ktoś inny płacił za jej błędy. Nawet nie powinna istnieć potrzeba, żeby przez nią cierpiał.
Była księżniczką Zachodniej Puszczy, dziedziczką potężnego i walecznego rodu, który od zarania dziejów siał spustoszenie na polach bitwy. Smoki były sercem Niebios, a Tygrysy ich siłą. Głowa, sprawująca władzę i ramię, dzierżące bezlitosne oręża. Razem zapewniały pokój, niezachwianą harmonię i dobrobyt.
Ale nadeszły czasy, kiedy narodził się najsilniejszy Smok w dziejach i najsłabszy Tygrys, któremu pisane było za nim gonić, a równowaga się zachwiała.
Shen zmarszczywszy brwi, lekko się nachylił i pstryknął ją w czoło. Odskoczyła jak oparzona i zamrugała parokrotnie, przyłożywszy dłoń do piekącego miejsca. Zganiła go spojrzeniem, na co się cicho roześmiał. Pokręcił głową.
– Głupiutka dziewczyna – westchnął głośno. – Zapewniam cię, że czujesz się gorzej ode mnie, więc przestań się niepotrzebnie martwić.
Wcale tak nie było, bo energia, która powinna go leczyć, teraz płynęła w jej ciele. Skoro mimo tego nadal czuła się tak parszywie, mogła sobie tylko wyobrazić, co działo się z Shenem. Kąciki ust dziewczyny ponownie opadły.
– Naprawdę, Meng! – Ton głosu przyjaciela zaczął przypominać ojca przyganiającego niesfornemu dziecku. – Jeżeli bym cię nie wyciągnął, umarłabyś. Co z tego, że oberwałem kilkoma piorunami, szybko się po tym zregeneruje. A ciebie by już nie było. Nie dopuściłbym do tego, nawet jakby mieli zamienić mnie w skałę na kolejne tysiąclecia. Chociaż na szczęście trafiła mi się lekka kara. – Podrapał się po głowie z lekko zmieszanym uśmiechem, ale zaraz zmierzył dziewczynę krytycznym spojrzeniem. – Chciałaś umrzeć?
– Nie – bąknęła, spuściwszy wzrok.
– No właśnie. Więc koniec tego – prychnął i poczochrał jej włosy. Nie mogła powstrzymać cisnącego się na usta chichotu. – Tak, dużo lepiej – rzekł, ukazując zęby w wesołym grymasie.
Meng nigdy nie potrafiła dobrze wyrażać swoich uczuć i trosk, dlatego była wdzięczna, że Shen potrafił rozszyfrowywać jej myśli, jakby spisała je na pergaminie. Oszczędzał księżniczce krępujących wyznań, a przy okazji supłania się między własnymi słowami.
W głowie księżniczki cały czas krążyły rozważania Jun. Małżeństwo z kimś, kto był jej tak bliski, byłoby błogosławieństwem, które otrzymuje niewielu. Miałaby wiele tysiącleci, żeby nauczyć się go kochać miłością inną niż ta przyjacielska. Przeznaczenie zapisywało swoje karty, wyznaczając dla każdego drogę, którą winien podążać. Nieważne dokąd prowadziła, była właściwa i nie należało z niej zbaczać. Wszystko, co rosło na poboczu, mogło okazać się fatalnym i szybko zmienić w przepaść, od której nie było ucieczki.
Myślenie o Shenie w ten sposób sprawiało, że ciepło wkradało się na policzki Meng. Prędko się odwróciła.
– Dobrze, już dobrze! Dużo odpoczywaj, jasne? – mruknęła na odchodne.
Pożegnało ją rozbawione parsknięcie.
Osłabienie zakręciło Meng w głowie i zaczynało powoli plątać drogę, która mimo swojej prostoty stawała się bardzo trudną do pokonania przeszkodą. Yu ujęła dziewczynę pod ramię, pomagając jej zachować równowagę.
– Nie powinnaś się jeszcze przemęczać, księżniczko. Twój organizm nadal jest bardzo słaby – upomniała dwórka, a Meng skinęła głową.
Yu miała rację. Meng westchnęła pod nosem – musiała szybko znaleźć sposób, aby uspokoić swoje qi. Pobyt na Niebiańskim Dworze napawał ją zbyt dużą niepewnością, aby mogła pozwolić sobie na dłuższe niedyspozycje. Odetchnęła, kiedy przekroczyła bramy Księżycowego Pałacu, niezauważona przez żadne wścibskie oczy.
– Księżniczko, pani Ruo was oczekuje – przekazał jeden ze strażników, ukłoniwszy się na powitanie.
Och. Matka przyszła ją odwiedzić? Niespokojne ciarki przemknęły po plecach dziewczyny – nie wiedziała, jak była do niej nastawiona po tym, co się wydarzyło i wizja spotkania odrobinę ją zestresowała. Ruo o nią dbała, ale potrafiła być bardzo surowa w swoich osądach.
– Możesz odejść – księżniczka zwróciła się do Yu i weszła do salonu. Otoczona przez swoje służki matka zasiadała na podwyższeniu i w ciszy popijała herbatę. – Matko.
Pani Zachodniej Puszczy ujrzawszy córkę, także odprawiła dwórki. Wskazała dłonią jedną z poduszek.
– Meng. Usiądź. – Księżniczka posłusznie zajęła miejsce, a matka zmierzyła ją badawczym spojrzeniem. Ruo wstała i podeszła bliżej, by usiąść koło niej. – Nie wyglądasz dobrze – stwierdziła, przyglądając się bladej twarzy dziewczyny.
– Wszystko w porządku – skłamała Meng.
Matka powoli pokręciła głową.
– Jesteś słaba, dziecko. Twoje ciało jest słabe, twoje myśli są słabe, twoje serce jest słabe. Tylko twoje słowa przejawiają siłę. – Ruo pogłaskała zmieszaną córkę po policzku. Słowa matki były jak brzytwy, ale przez ruchy nadal przemawiała troska. Dłoń kobiety zawisła przed czołem Meng i wkrótce dziewczyna poczuła przepływającą przez żyły energię, którą jej przekazywała. Ciało się regenerowało, kiedy serce otrzymywało ciosy. – To musi się zmienić. Tygrysy nie przebierają w słowach, ale daje im do tego prawo siła, która nagradzana jest szacunkiem. Twój ojciec ciężko pracuje, by pozycja naszego rodu pozostała niezachwiana, a każdy twój krok kruszy zbudowane przez niego mury.
– Tak, matko – szepnęła Meng, skurczywszy się pod ostrym wzrokiem.
– Lepiej polec w chwili chwały, niż dać pochłonąć się strachom. Tygrysy się nie boją. Musisz się tego nauczyć, Meng. Nawet jeżeli miałabyś zatopić własne statki, by tego dokonać.
– Tak, matko – powtórzyła dziewczyna, zaciskając mocniej powieki. – Byłam niegodna – odparła, zaprzeczywszy własnym przekonaniom.
Fakt, że matka wolałaby, aby oddała życie na Arenie od jej ucieczki naprawdę bolał.
Ruo przybyła z daleka i nauczyła się być Tygrysem, chociaż wywodziła się od pięknych, ognistych ptaków. Meng urodziła się Tygrysem, a bardziej przypominała ptaka, który pragnął daleko odlecieć w poszukiwaniu wolności.
Matka i córka – tak podobne, a tak różne.
Księżniczka leżała na posłaniu, a w pokoju unosił się aromatyczny zapach jaśminowego naparu parzonego przez Yu. Dwórka nuciła pod nosem, pogodnie się uśmiechając.
– Hej, Yu – zagaiła Meng, a służka usłyszawszy jej głos, od razu się wyprostowała. Księżniczka uśmiechnęła się zakłopotana. – Pamiętasz, jak powiedziałaś, że bycie duszkiem jest niewystarczające?
– Oczywiście, księżniczko.
Meng szybko kontynuowała, widząc zmartwienie, wkradające się na twarz dwórki.
– Powiedziałaś, że jesteś tylko duszkiem, ale dla mnie to nawet więcej niż potrzeba. Przybyłaś tu by służyć bóstwom, a tym samym zasłużyć na wyższą rangę i uznanie. Ale tak naprawdę tylko duszki mają to, co uważam za najważniejsze, czyli swobodę. Jednak same świadomie z niej rezygnujecie...
– Zawsze pragniemy doświadczać więcej, księżniczko. To dopiero porażki nas uczą, że wcale tego nie potrzebowaliśmy. – Kąciki ust Yu uniosły się smętnie w górę, a spojrzenie zamgliło, kiedy myśli powędrowały w stronę opuszczonego domu. – Gdybyś mogła wybrać, czym chciałabyś się stać, księżniczko? – spytała, nagle podekscytowana jak dziecko.
Meng przyłożyła palec do ust, chwilę rozmyślając.
– Czasem myślę, że chciałabym być jednym z drzew, które rosną w naszym gaju. Wiatr czesałby moje włosy, a ptaki śpiewałyby mi swoje pieśni. Gruba kora chroniłaby mnie przed zawiłymi uczuciami i oczekiwaniami – powiedziała cicho.
– Brzmi tak spokojnie, księżniczko. Czy nie brakowałoby wam wrażeń? – Dwórka wpatrywała się w nią lśniącym zaciekawieniem i podziwem wzrokiem.
– Pewnie w końcu tak. Wtedy musiałabym wziąć się do pracy, żeby kiedyś znów narzekać, że spokój to jedyne, o czym marzę. Ach, koło któremu nie da się uciec! – mruknęła.
Najpierw złożyła usta w niezadowolony dziubek, ale potem uśmiechnęła się szeroko i usiadłszy, przyjęła kubek ciepłego napoju.
Wszystko miało swoje wady i zalety, nie pozwalając odetchnąć od nauk, które czekały w każdym zakamarku życia.
Niestety.
Ach, koniec tego narzekania! – rozkazała sobie w myślach.
Księżniczka poderwała się z miejsca, zaraz żałując swojej gwałtowności. Szybko jednak złapała równowagę i ujęła się pod boki.
– No dobrze, Yu. Muszę wziąć się w garść. Pokaż mi, gdzie jest Pałac Yangotou! – zakomenderowała pełnym wigoru głosem.
Skoro wszystkie nieszczęścia spadały na nią przez tego przeklętego Smoka, oznaczało to, że był jej winien przysługę. Nie miała zamiaru jednak go o to upraszać, a odebrać należną pomoc po cichu. Tak naprawdę księżniczka uważała, że sam powinien to zaproponować, jakby choć odrobinę przyzwoitości! Dlatego, gdy stanęły niedaleko murów posiadłości księcia, ale jeszcze nie na tyle blisko, by dostrzegły je czujne oczy strażników, Meng przemieniła się w wirujące w powietrzu liście.
Szybowała wysoko nad budowlą, dopóki nie ujrzała brzoskwiniowych sadów – swojego celu. Z góry przypominały różowe chmury, malujące niebo, kiedy budziło się słońce.
Henge nie bez powodu napomknęła księżniczce o leczniczym stawie, kryjącym się między ich gęsto rosnącymi drzewami. Meng myślała, że dostanie się do niego, będzie trochę trudniejszym zadaniem – wyobrażała sobie, że książę strzegł jego bram potężnymi barierami, niczym Xiwangmu wejścia na górę Kunlun – skoro i tak przypisywał sobie status podobny do Pierwszej Bogini.
Księżniczka delikatnie wylądowała na ziemi i zaciągnęła się słodkim zapachem. Musiała przyznać, że sady zachwycały. Przyjemną ciszę przerywały jedynie melodie natury i liście szeleszczące pod wpływem ciepłego wiatru. Spacerowała powolnym krokiem, z uśmiechem lawirując między wiekowymi gałęziami. W końcu dojrzała lśniącą od słonecznych promieni powierzchnię stawu. Na lazurowej wodzie unosiły się białe i różowe kielichy lotosów, a u brzegu jeziorka przechadzały się długonogie żurawie. Meng przykucnęła i delikatnie zamoczyła palce w ciepłej wodzie. Od razu poczuła przyjemne mrowienie, które rozpłynęło się po całym ciele, przynosząc błogi spokój.
Nie zastanawiała się dłużej i zrzuciwszy wierzchnie okrycie, wślizgnęła się w relaksujące objęcia źródła. Energia w tym miejscu była niesamowicie silna – odchyliwszy głowę, przymknęła oczy, pozwalając jej ukoić rozedrgany organizm.
Powinna przyprowadzić tu Shena, ale wątpiła, że miałby ochotę włamywać się do książęcych kwater.
Chyba najkrótszy rozdział jaki napisałam, ale taka przejściówka
Troszkę pozmieniałam - pojawiły się tytuły rozdziałów i poszczególnych części (well na razie pierwszej). Dodałam też karty Yu i Henge, a wywaliłam na razie Ting, bo pojawi się dopiero w II części (tak, przyznaje się, że świetnie się bawię je robiąc xD). No i Lan w końcu ma smoka odpowiedniego koloru przy swojej haha
Orchidee i drzewka szczęścia - określenie na utalentowane dzieci, odnoszące wielkie sukcesy w życiu (*)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro