Rozdział pierwszy
Pod ciężkimi, ołowianymi chmurami, które powlekły nocne niebo, brnęły przez bagno, jakim stały się łąki należące do korporacji Yggdrasil, dwie zakapturzone postaci.
- Cholera, Nat! - przez ryk wichru i przetaczającej się nad nimi ulewy, przedarł się czyjś wściekły głos. - Ten sukinsyn naprawdę uważa, że komuś zachce się tu włamywać w taką pogodę?!
Kobieta nazwana Nat przewróciła jedynie oczyma, nie zwalniając tempa, ani nie odwracając się, by spojrzeć na swojego towarzysza. Wysłuchiwała tych samych pretensji od ponad godziny, nauczona doświadczeniem, by dla świętego spokoju nie przerywać, ale też i nie zwracać na nie większej uwagi.
- Wiem, co sobie teraz myślisz! - kontynuował mężczyzna, zupełnie niezrażony jej milczeniem. - "Mógł wybrać inną pracę". Ano mogłem, psiakrew, mogłem! Ochroniarz, też mi co-ooo-! - jego ostatnia skarga przerodziła się w przerażony krzyk, któremu zawtórowało głuche tąpnięcie i paskudny chlupot.
- Barton? - zaalarmowana Natasha natychmiast odwróciła się, unosząc w pogotowiu olbrzymią latarkę, gotowa w każdej chwili zdzielić nią ewentualnego napastnika. Nikt jednak nie wyskoczył z ciemności, a widok, który ukazał się jej oczom, przerósł najśmielsze oczekiwania kobiety i już po chwili, ku swojemu własnemu zaskoczeniu, zwijała się ze śmiechu, ledwie utrzymując równowagę na grząskiej powierzchni. Tuż przed nią, w paskudnym, coraz bardziej rozwodnionym błocie, twarzą do ziemi leżał jej partner, usiłując podnieść się z powrotem na nogi i bez wytchnienia rzucając kreatywnymi wiązankami wulgaryzmów.
- Przestań! - rzucił wreszcie ze zrezygnowaniem, nie odważając się jednak na bardziej dosadne "zamknij się". - To przez to cholerstwo. - odwrócił się na plecy, zanurzając w błocie i tak wystarczająco przemoczoną kurtkę i wskazując na niewielki przedmiot wystający z ziemi. - Co to w ogóle jest? - zmarszczył brwi, wreszcie niechętnie wstając i przyglądając się "sprawcy" swojego nieszczęścia. Natasha również, opanowawszy nagły wybuch rozbawienia, przykucnęła obok, przyglądając się znalezisku.
- Wygląda jak... pudełko. - zauważyła w końcu, przecierając wolną ręką obmywany przez deszcz metal.
- Pudełko?
- Pudełko. - potwierdziła już bez zawahania, choć z pewnym niepokojem, odkładając na bok latarkę i gołymi rękoma czym prędzej odgarniając zalegające wokół błoto i rozmokłą ziemię. Clint przez chwilę obserwował jej działania, jednak nauczywszy się czytać z twarzy partnerki więcej, niż komukolwiek było to kiedykolwiek dane, natychmiast zabrał się do pomocy.
Po kilku minutach pracy udało im się dopiąć swego. Pudełko było niewielkie i, jak podejrzewała Natasha, wykonane w całości ze specyficznego metalu, przez co ważyło więcej, niż można by przypuszczać po jego rozmiarach. Bez względu na ich wysiłki, otwarcie go pozostało niewykonalne.
- Zanieśmy to Starkowi. On powinien sobie z tym poradzić i zachować sprawę w tajemnicy. - zaproponował w końcu Barton. Sam nie wiedział, dlaczego, ale myśl, że ktoś niepowołany mógłby dowiedzieć się o ich odkryciu, z jakiegoś powodu nie przypadła mu do gustu. Nat skinęła jedynie głową, najwyraźniej podzielając jego zdanie.
***
- Więc?
- "Więc, więc". Zero wdzięczności dla spracowanego człowieka. - prychnął z udawanym oburzeniem Anthony Stark, jeden z najlepszych... ba! najlepszy technik Yggdrasilu. Prawdę powiedziawszy, do tego, co znajduje się w pudełku, dotarł niemal natychmiast po otrzymaniu go, choć w żadnym wypadku nie stało się dzięki jego własnym, niezaprzeczalnym talentom. Ale kto powiedział, że nie może mieć przynajmniej odrobiny uciechy z potrzymania dwójki ochroniarzy w niepewności?
Najwyraźniej nie dane mu było jednak dostąpić tej specyficznej radości; czując na sobie mordercze spojrzenie Romanoff, uniósł dłonie w geście defensywy, uśmiechając się obronnie.
- Już, już przechodzę do rzeczy. To coś, co mi przynieśliście... pudełko? Skrytka? Bojawiemco? Grunt, że otworzyło się samo. - przyznał poważniejąc, co sprawiło, że nawet Barton, który wyraźnie zamierzał mu przerwać, nie odważył się tego zrobić. - To... specyficzny mechanizm. Otwiera się o trzeciej w nocy, zamyka przed świtem. Każda ingerencja z mojej strony grozi zniszczeniem zawartości. - w możliwie największym skrócie wyjaśnił to, co udało mu się odkryć w ciągu ostatnich kilku godzin. Nie dodał jedynie, że technologia, z jaką miał tu do czynienia, jest przerażająco wręcz zaawansowana, jak na około dwadzieścia lat, które niewątpliwie liczyła.
- Co znajduje się w środku? - zapytała w końcu Natasha, mierząc Starka badawczym spojrzeniem i wyraźnie starając się ukryć zainteresowanie. Ten wzruszył tylko ramionami, odwracając się w stronę biurka, przy którym pracował do tej pory. Na usta cisnęła mu się odpowiedź: "nic, co powinno dostać się w wasze ręce", jednak nie zaryzykował wypowiedzenia jej na głos. Wiedział, że wówczas dwójka ochroniarzy czym prędzej zadbałaby o to, żeby zawartość pudełka nie trafiła nigdy więcej do jego pracowni, a do tego dopuścić nie mógł; sprawa zdawała się na to zbyt delikatna i... osobista. I może on, Tony Stark, nie powinien trzymać w dłoniach czegoś, co skrywało informacje, mogące zmienić zupełnie losy wszystkich powiązanych z Yggdrasilem, jednak Barton i Romanoff nie nadawali się do tego tym bardziej. Nie ufał im na tyle, by uwierzyć, że przekażą zdobytą wiedzę jedynej uprawnionej do posiadania jej osobie. Mimo to, nie miał wielkiego wyboru.
- Wszystko, co znalazłem, dotyczy bezpośrednio Lokiego Borsona. - odparł najbardziej beznamiętnym głosem, na jaki było go stać. - W środku są nagrania jego ojca.
- Odyna? Ale dlaczego szef miałby... - z wyraźnym powątpiewaniem zaczął Barton, jednak Tony natychmiast mu przerwał, nie kryjąc rosnącej irytacji.
- Nie jego, kretynie. Laufey'a.
Cisza, która zapadła po jego słowach, stała się najgorszą z cisz, jakich kiedykolwiek w swoim życiu doświadczył Tony Stark.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro