XVIII.
Wczorajszego wieczora, po powrocie brata Shuany oraz jego przyjaciół od interesów, opowiadali wiele, głównie rzeczy, których nie miała ochoty słuchać, zwłaszcza, że miała świadomość obecności prawdopodobnie nieprzytomnego Jungkooka w starej spiżarce. Poza tym historie pełne przemocy oraz nieznanych jej nazwisk handlarzy czy ,,pierdolonych,, złodziei, którzy podobnie do nich prowadzili szemrane interesy, niespecjalnie zajmowali jej myśli. To co zapamiętała jednak, prócz kilku mniej lub bardziej istotnych informacji to wzmianka o dużej nagrodzie dla zwycięscy najbliższych licytacji. Licytacje te, tradycyjnie miały zwołać wszystkich szanujących się handlarzy z półświatka, którzy handlarzami nazywali się wzajemnie z zasady.
Od razu po usłyszeniu obu historii - brata oraz Jungkooka, skojarzyła, że przywieziona zdobycznie pierwszorzędna nagroda to prawdopodobnie piękny koń, o którym opowiadał jej nowy przyjaciel.
Jej podejrzenia potwierdziły się, gdy odwiedziła chatę, gdzie stacjonowała banda brata w przerwach między wypadami. Koń stał przywiązany do przedniej zagrody, odrobinę brudny i osowiały, co wcale jej nie zdziwiło. Jungkook twierdził, że zaginął kilka długich dni wcześniej. Poniewieranie się po lesie dla udomowionego zwierzęcia to jak wyrok śmierci. Koń miał jednak szczęście. Szczęście w nieszczęściu, mógł trafił o wiele lepiej. Brat odda go za najlepszą stawkę, nie w najlepsze ręce. Poza tym pragnęła pomóc temu młodemu, zagubionemu chłopaczkowi, w którym widziała to, co i sama czuła od lat.
Tęsknotę za czymś, czego jeszcze nie zna, ale tak bardzo chciałaby mieć ku temu okazję. Jej życie było już przesądzone. Miała upijać się w samotności i pracować przy swoich pastewniakach, tak jak robił i to jej ojciec całe życie. Dziwiła się, czemu nie przejęła cech matki - zimnej i twardej i kobiety, która umiała ustawić cały dom do pionu i nie pozwolić zaprzepaścić wszystkiego co udało im się zbudować przez ciężkie lata walki z samymi sobą. Już brat bardziej ją przypominał. Choć przejawiał jej cechy w inny sposób, to widziała w jego oczach ten sam upór i chłód.
Ona czekała na chwilę wytchnienia po ciężkim dniu, szukała łatwych przyjemności, nienawidziła tego jak żyła i nie umiała tego zmienić. Tak bardzo przypominała ojca, że nie mogąc się z tym pogodzić, pogrążała się w nienawiści do martwego już od dawna człowieka. Nic nie mogło już zmienić tego jaka była i jak żyła. A Jungkook...
W końcu mogła się komuś przydać. Zejść z pola, odstawić kwaśne wino i pomóc zmienić coś w czyimś życiu. Skoro nie potrafiła zrobić tego ze sobą, czemu nie miałaby spróbować z kimś innym, obcym choć w jakimś wewnętrznym rozrachunku dość bliskim, przynajmniej duchowo. Chociaż na chwilę zapomnieć o tym, że jest taka jaka jest i nie umie się zmienić. To dość dobra wymiana dla ich obojga.
Powiedziała mu o koniu z wieczora, gdy po powrocie do chaty, usiadła przy kamiennym palenisku i odstawiła na żeliwny, nagrzany podest przemoczone buty. Opisała jego wygląd i stan w jakim się znajduje.
Jungkook milczał, choć jego wzrok mówił wszystko. Widziała tam więcej nadziei niż we własnym odbiciu przez ostatnie lata. Nie było innego wyjścia jak pomóc, niechybnie narażając się własnemu bratu. Zawsze lubiła utrzeć mu nosa, głównie nieodpowiedzialnością i lekkim patrzeniem na świat. Teraz ryzykowała dużo więcej, bo biznes miał wartość o wiele większą niż to jak ona marnuje sobie życie. Zauważyła jednak jedną poważną zmianę - potrafiła myśleć o czymś innym niż sięgnięcie do spiżarki po nietknięte jeszcze jeżynowe wino, które trzymała w dwóch glinianych dzbankach, schowanych pod skrzyniami z burakami pastewnymi. A był to plan, według którego wspólnymi siłami mieli odzyskać Yeontana. Jungkook współpracował chętnie, a ona z nieukrywaną ekscytacją odkryła, że w końcu ma jakiś cel. Może jednodniowy i bardzo głupi, bo uprowadzenie konia nie należało do rzeczy mądrych, ale nie miała nawet takowego od miesięcy, jeśli nie od lat.
Na początku zakładali dywersję, szybkie wkroczenie do akcji niczym rycerze, ratujący królewnę z paszczy smoka, ewentualna walka na stary nóż do obierania pastewniaków i toporek do ucinania kurskich główek, a potem ucieczka w las na Yeontanie. Szybko jednak odrzucili ten plan ze względu na jego ewidentne luki logiczne, innymi słowy czysty, idiotyczny heroizm z ksiąg dla młodych paniczyków. Później zmienili taktykę na metodę skrywania i szybkiej, niezauważonej przez wroga ucieczki. Tutaj pojawiał się z kolei problem niezrozumienia planu zakładającego bezwzględną ciszę ze strony Yeontana. Co prawda Jungkook twierdził, że to mądre zwierzę, ale koń to zawsze koń. Nie zrozumie, kiedy uciszyć go palcem przyłożonym do ust.
Siedzieli nad planem dość długo, na stole koniec końców wylądowało jeżynowe wino, ale nie grało głównych skrzypiec, a to dla Shuany stanowiło zalążek czegoś pięknego. Na tę noc i może kolejną. Jungkoook nie przypominał jej nikogo z ludzi, których znała do tej pory. Rówieśników nie miała wielu, w końcu mieszkała w wiosce usytuowanej w środku lasu. Osiedliło się tu najwięcej łupieżców, którzy w głębokich borach szukali schronienia dla siebie i dla swoich łupów. Ich ojciec był w sumie wyjątkiem. To matka miała większe powiązania z ciemną stroną lasu. Zanim poślubiła ojca długi czas piastowała stanowisko wdowy po poprzednim zarządcy łupieżczą zgrają. Przez długi czas ludzie respektowali dawną ją, z czasów świetności i siły przy boku groźnego Muana. Z czasem jednak respekt zaczynał zanikać, ludzie niegdyś kłaniający jej się, starzeli się, jak i ona sama. Późno wyszła za mąż po raz drugi i późno urodziła dwójkę swoich dzieci - bliźniaków. Oboje niepodobni do siebie w równej mierze, zarówno w głowie jak i na ciele.
Otaczała się ludźmi sędziwymi i zgorzkniałymi do wnętrza. Ojciec zmarł szybko, matka przeżyłaby ich wszystkich, gdyby nie nieszczęśliwy wypadek - tak ludzie mawiali. Matka jednego dnia wyszła w las, podobnież szukać wózka zielarki, która zarzekała się, że lesie goniła ją zjawa. Nigdy nie wróciła, a Shuana przez lata próbowała poukładać sobie w głowie, czy naprawdę wszystko co wydarzyło się tamtego dnia, to sprawka zjawy, dzika, czy myśli matki, które nakazały jej uciekać i nigdy do nich nie wracać. Mieli po trzynaście lat.
Mimo tego, że Jungkook również wyglądał na zranionego, nie widziała w nim siebie. Ona szybko zobojętniała, bo i matka nie była jej nigdy bliska. W oczach Jungkooka na okrągło dostrzegała rozpalającą się nadzieję, że wróci do tych, których sobie ukochał. Bo ta miłość była jasna i przejrzysta, jak każdy czysty poranek, który spędziła w polu, obserwując dopiero pojawiające się pomarańczowe promyki budzącego się dnia.
Spał ledwo kilka godzin, ona nie mogła. Nie pierwszy raz musiała się sprzeciwić dziś bratu. Pierwszy raz za to robiła to w pełni świadomie, zaplanowanie, nie pod wpływem kłótni i impulsu. Matka nie byłaby z niej dumna, ale jakie to w ogóle miało znaczenie? Nie było jej, a koń należał się Jungkookowi. Tak czuła. Ubrała na ten dzień lepszą sukienkę, a Jungkook stwierdził, że ładnie wygląda. Głupota, choć podniosła ją na duchu. Zabrała cztery butelki domowego wina i włożyła ją do koszyka, razem z serem białym i suchymi krakersami. Ubranie Jungkooka zacerowała tak jak mogła, wysuszone trafiło w końcu z powrotem na jego ciało. Pomyśleć, że pomyliła go z paniczem przy pierwszym spotkaniu. Teraz z daleka zauważyłaby jak nieporadnie nosi kurtkę i co jakiś czas przygląda się rękawom, jakby liczył, że magicznie stały się czyste, takie jak wtedy, gdy ją zakładał.
Szli skrótem przez zagajnik. Może wioska nie miała wielu mieszkańców, ale równało się to z tym, że wiadomości rozchodziły się z prędkością promieni słońca. Założyła na głowę kaptur, a charakterystyczny kosz schowała pod połami narzuty lecz po latach spędzonych wśród tych ludzi, poznaliby ją po posturze, po chodzie, po oddechu. Ostatnie czego chciała to by brat i jego zgraja dowiedzieli się o jej przybyciu w towarzystwie obcego mężczyzny, jeszcze zanim staną na ich ziemi.
- Denerwujesz się? - powtórzył pytanie trochę głośniej, kiedy pierwsze, dokładnie takie samo, zignorowała.
- Nie widać?
- Schowałaś się pod kapturem.
- To chyba już jakiś znak.
- Shuana - zatrzymał ją między gęstymi, kolczastymi krzewami, pełnymi trujących jagód. Sam ich zapach zaciskał gardło. On pewnie tego nie wiedział, mógł nie znać tej odmiany. Czyżby to dlatego wyglądał na tak spokojnego? - nie musisz tego robić.
- Zamknij się, Jungkook - przerwała mu - rozmawialiśmy o tym prawie całą noc. Powiedziałam, że pomogę, więc pomogę. Może mieszkam w lesie, ale wiem co to dotrzymywanie słowa.
- Wcale nie twierdzę, że nie wiesz.
- Gdybym tego nie chciała to uwierz mi, że szedłbyś tu teraz sam, albo zamarzł w deszczu pod kurnikiem. Nie jestem pełna miłosierdzia i litości, kiedy czegoś chcę to to robię - ruszyła dalej jeszcze zanim dokończyła zdanie, nie mogła wytrzymać duszącej atmosfery trujących jagód - a kiedy nie, odsuwam się w cień.
- Nie rozumiem dlaczego miałabyś chcieć mi pomóc. Teraz i wtedy.
- A dlaczego ludzie, do których chcesz wrócić ci pomogli? Może po prostu nie doceniasz ludzkiej dobroci.
- Nie spotykałem jej dużo.
- Nie użalaj się nad sobą, Jungkook. Powiem ci coś - złapała oddech i zatrzymała się z dala od krzewów - Sam jesteś wartościową osobą, wiesz co to bezinteresowność, pomyśl co byś zrobił w takiej sytuacji. Zostawiłbyś mnie na pastwę losu? Nie uwierzę, jeśli powiesz tak. Niech dojdzie do ciebie, że nie wszyscy chcą ci się dobrać do spodni, kupić cię jako służącego, nie dla każdego ważne jest, na jakim stopniu się urodziłeś i jakie wierzenie wyznajesz. Nie wiem wśród jakich ludzi się wychowałeś, ale istnieją też ci prawi.
- Na pewno nie wśród takich jak ty - posłał jej pełne niezrozumiałych emocji spojrzenie - Shuana - zatrzymał ją, ciągnąc za rękaw narzuty - nie chciałabyś razem ze mną wyruszyć do domu braci? Lubią pić wino, a ty robisz je najlepsze, mają wielkie ogrody i jeszcze większą posiadłość. Na pewno przydamy się tam oboje.
- Chcesz zrobić ze mnie służkę? - podniosła rozbawiona brew.
- Nie, ja tylko...
- Sądzisz, że bycie psem u prawych ludzi jest lepsze niż pozostanie wolnym wśród wilków?
- Zależy co cenisz bardziej, ale oni nie odebraliby ci wolności.
- A ciebie zniewolili.
- Ja... - wytrzeszczył na nią oczy. Zabrakło mu słów.
- Nie mówię, że to źle. Niewolnik miłości brzmi piękniej niż niewolnik własnego strachu i pierdolonych pastewniaków.
Oczy Jungkooka zrobiły mokre. Bardziej niż kiedykolwiek zatęsknił za zrozumieniem w oczach Seokjina, opiekuńczością pana Namjoona, słodką rozkoszą na buzi Jimina i pełną natchnienia posturą i twarzą Taeghyunga. Nawet skrytość i dystans Yoongiego przyjąłby z ucałowaniem dłoni. Jawna nienawiść Hoseoka zdawała się puchem przekwitniętych mleczy przy całej tęsknocie, która urosła w jego sercu.
- Dlatego chcę, żebyś oddała się temu ze mną.
Uśmiechnęła się do niego krótko.
- Skupmy się na zadaniu. Później będziemy decydować czyimi niewolnikami zostać tym razem. Taki nasz los.
Chata stała zaraz przy niewielkim zbiorniku wodnym. Naokoło zrobiło się bardziej duszno niż w wiosce. Dom otaczał zewsząd las, wiatr nie miał jak przedrzeć się przez zbitą gęstwinę. W powietrzu już z daleka niósł się swąd stęchlizny, zwierzęcych skór, a od much i komarów musieli odpędzać się bez przerw na oddech czy zastanowienie. Yeontana nie zauważyli na pierwszy rzut oka. Znaleźli go, obchodząc chatę z daleka, po drugiej stronie od wejścia. Gardło Jungkooka zacisnęło się ze szczęścia, widząc zwierzę po tylu dniach poszukiwań. Shuana jakby wyczuła jego podekscytowanie, bo dla bezpieczeństwa szarpnęła go za łokieć i posłała wymowne spojrzenie. Szybko zapewnił ją, że będzie trzymał się planu, co wiązało się z pozwoleniem jej na działanie.
- Shuana... - szepnął, gdy miała go zostawić w strategicznym miejscu - uważaj na siebie.
- O mnie się nie martw - uśmiechnęła się kącikiem ust - koncentracja na zadaniu, niedługo będziesz popijał winko ze swoimi ukochanymi braćmi.
Z dokładnie taką myślą, pozwolił jej odejść. Yeontan pasł się spokojnie, przywiązany do belkowego płotu, w cieniu, zupełnie niezainteresowany tym co dzieje się naokoło niego. Kilka innych koni pasło się i odpoczywało w pobliżu, jednak był od nich wyraźnie odseparowany. Wydawał się odrobinę mniejszy, za to bardziej zadbany mimo czasu spędzonego w lesie i z pewnością bardziej dumny niż nieczyszczone od miesięcy, zmęczone ciągłym ruchem, wyleniałe konie, należące do bandy brata Shuany. Widział jak dziewczyna podchodzi do chaty frontową ścieżką i nie pukając, wchodzi do środka. Na zewnątrz nie widział nikogo, choć nie sądził, by nikt nie filował z okna, bądź sprytnego ukrycia. W końcu na złodzieju czapka gore, z pewnością mieli niejednego wroga.
Pozostało mu czekać.
. . .
- Spójrz, te są z lukrem! - Jimin uniósł ciastko zdecydowanie za wysoko, zaraz pod nos Taehyunga.
- Wygląda pysznie - skwitował szybko i wrócił do przeglądania pędzli. Nie mógł się zdecydować na najlepszy, z najodpowiedniejszą giętkością i gęstością włosia. Od wielu dni próbował zakończyć pracę nad obrazem, który rozpoczął zaraz po zaginięciu Yeontana, ale ciągle coś było nie tak. A to światło złe, woda brudna, a wymienić nie ma kto, farby zaschnięte, za twardy pędzel. Wszystko co żywe i nieżywe działało przeciwko niemu.
- No to spróbuj - podsunął ciastko jeszcze bliżej, prawie brudząc Taehyungowi czubek nosa, a ten zirytowany odepchnął dłoń. Chciał zrobić to delikatnie, ale nieraz zapominał jak silne jest jego ciało w porównaniu z kruchością Jimina. Ciastko spadło na marmurową posadzkę i rozpaćkało się zaraz pod ich stopami. Nie spojrzał na Jimina, nie chciał pogrążać się na dodatek w wyrzutach sumienia z tak błahego powodu. Miał ich za wiele w ciągu ostatnich dni.
- No i trzeba posprzątać - westchnął cicho Jimin.
- Zostaw, zaraz to zgarnę.
- Lepiej zrobić to zanim przyjdzie hyung.
- Jestem zajęty.
- Tak, widzę, wybierasz pędzel drugą godzinę.
- Gdybyś mi nie przeszkadzał już dawno bym wybrał.
- Wyżywasz się na mnie - Jimin prawie nadepnął na rozpaćkane ciastko, obszedł sztalugę i usiadł w pełnym słońcu, na słomkowym fotelu. Jego rozpięta koszula trzepotała na lekkim wietrze, a włosy rozwiewały się jak młode kłosy zboża. Policzki lekko mu poróżowiały i tylko chłodny wiaterek nie pozwolił różowej poświacie zalać porcelanowej skóry. Taehyung nigdy nie mógł darować sobie spoglądania na Jimina w pełnej krasie, a ten udawał, że tego nie dostrzega. Teraz nie musiał ukrywać swojej świadomości, Tae nie zaszczycił go choćby pojedynczym spojrzeniem.
- Może powinieneś mi dać trochę czasu i swobody - odezwał się obojętnie, wkładając drewnianą końcówkę jednego z pędzli między wargi. Zapatrzony w resztę narzędzi malarskich ukrywał własne podenerwowanie.
- Ile jeszcze potrzebujesz czasu? Tydzień przesiedziałeś w pokoju, dałem ci tyle przestrzeni, ile tylko sam chciałeś. Nie wtrącałem się, bo o to prosiłeś, ale nie będę w nieskończoność patrzył jak się zadręczasz.
- Wcale się nie zadręczam, próbuję malować. Skupienie to dla ciebie udręka? - Taehyung przewrócił oczami. Niezamierzenie wdepnął w lukrowaną resztkę z ciastka i przeklął cicho pod nosem.
- Widziałem cię skupionego - Jimin wstał i w dwóch krokach podszedł do wyższego mężczyzny od tyłu. Maleńkimi dłońmi dotknął jego spiętych ramion, a stopę wsunął między jego sztywne nogi - twoje plecy są wtedy rozluźnione, tak samo jak nogi, przestępujesz z jednej na drugą w stałym rytmie. Masz lekko uchylone usta - musnął uciekającymi z pleców palcami suche wargi ukochanego - a oczy jaśniejsze niż zwykle - zwrócił go ku sobie - teraz są ciemne jak noc, podczas której nie pojawi się księżyc.
Taehyung patrzył na niego z kilkoma pędzlami zaciśniętymi w dłoni. Oczy próbował skupić wszędzie byle nie na twarzy Jimina. Uciekał, choć z góry wiedział, że w tej grze przegrał walkę, nim w ogóle się rozpoczęła. Ciągle próbował i za to normalnie Jimin by go podziwiał. Teraz za bardzo się martwił, za bardzo chciał do niego dotrzeć i odzyskać swojego Tae, który tak bardzo przygasł po wszystkim co ostatnio się wydarzyło.
- Przecież wiesz, że on żyje.
- Ale gdzie jest... - szepnął Tae. Miał ochotę przyłożyć czoło do skóry Jimina i zasnąć, choćby na stojąco.
- Dowiesz się gdzie był, kiedy już wróci - ciepła dłoń spoczęła na bladym policzku Taehyunga.
- Nie jestem pewny czy tak się stanie, ja już chyba niczego nie jestem pewny.
- Możesz zostawić te pędzle i ze mną posiedzieć? - Jimin odgarnął kilka zagubionych włosów z jego czoła.
- Muszę go skończyć, inaczej nie skupię się na niczym innym.
- Powiesz mi przynajmniej, co to? - Jimin spojrzał ukradkiem przez ramię mężczyzny na białe, puste płótno.
- Gdybym wiedział, powiedziałbym ci to od razu.
Jimin spojrzał na niego z lekkim, smutnym uśmiechem na ustach.
- Byłbym pierwszy?
- Jeszcze zanim sam bym to sobie poukładał w głowie - Taehyung oddał dokładnie taki sam uśmiech.
- Hyung nas zabije za klejącą się podłogę.
- To zginiemy honorowo, oddając życie za to biedne lukrowane ciastko, wydaje mi się, że to godna śmierć.
- Romantyczna - Jimin wspiął się na palcach i złożył krótki, ale czuły pocałunek na nie poruszających się wargach ukochanego - nie uciekaj przede mną - powiedział cicho na koniec.
- Nigdzie się nie wybieram, czekam na niego.
- Poczekamy razem.
. . .
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro