Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

X.


Jungkook nie zasnął tej nocy. Kilka godzin przeleżał na wznak, czekając aż szarówka zwiastuje nadchodzący ranek. Co jakiś czas spoglądał na przedmiot podarowany mu przez Yoongiego. W szkole nauczono go jedynie jak czytać pełne godziny, tyle wystarczyło, aby mniej więcej orientował się w czasie. Wyczekiwał godziny piątej z pewną obawą, ale i ekscytacją. Mógł zarówno wiele stracić, jak i zyskać. Jeśli chęci Yoongiego były prawdziwe i szczere to jego poparcie stawało się bezcenne, zwłaszcza wobec oporu Hoseoka.

Bo wszystko powoli sprowadzało się do wyboru, że Jungkook jednak wolałby zostać jeszcze jakiś czas w rezydencji braci. Lepiej ich poznać i sprawdzić czy byliby skłonni dać mu szansę na wykazanie się. Zwłaszcza co najbardziej zatwardzieli, czyli Hoseok i Yoongi oraz człowiek, którego nie potrafił określić - Pan Namjoon. Często już po pierwszych wypowiedzianych słowach, grymasie, zachowaniu czy gestach, mógł poznać jaki dana osoba ma do niego stosunek, jest bardziej zła czy dobra. Lecz pan Namjoon nie wpisywał się w proste "dobry" lub "zły". Nie dało się z niego nic wyczytać. Z pewnością czegoś od niego oczekiwał, ale czego?

Seokjin ciągle go blokował, a skoro posuwał się do tak oczywistych metod, rozmowa, którą miał zamiar przeprowadzić pan Namjoon, nie mogła należeć do przyjemnych.

Kolejny raz spojrzał na zegarek, kiedy mniejsza wskazówka zbliżała się już wyraźnie do cyferki pięć. Uznał to za dobry moment na przygotowanie. Wysunął się spod ciepłej kołdry pełnej gęsich piór, natychmiast czując skutek tej decyzji. Potworne zimno wdarło się pod jego cienką koszulę i przebiegło po nagich żebrach. Zadygotał.

Już wcześniej przeszukał szafę Seokjina, choć nie czuł się z tym dobrze. Szperanie w ubraniach hyunga było rzeczą haniebną, choć prowadziły go szlachetne pobudki - odnalezienie Yeontana. Całe szczęście znalazł w odmętach przeróżnych rodzajów materiałów ciepłą kurtkę i spodnie, które nie spadały mu z wąskich bioder. Założył na siebie cały zestaw, decydując się pożyczyć jeszcze skórzane, wysokie buty. Całe życie o takich marzył. Mógł jedynie oglądać je na wystawie u miejskiego szewca i bujać w obłokach, że kiedyś wsunie takie na stopy. Buty Seokjina były jeszcze piękniejsze, bardziej porządne, czuć było je prawdziwą, wypolerowaną skórą. Nie potrafił powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu, gdy poruszył palcami w wygodnych czubkach.

Piąta miała za chwilę nastąpić, dlatego ostatni raz spojrzał na ciepłe łóżko i swoje odbicie przy wyjściu z pokoju. Nie było już odwrotu. Musiał jeszcze znaleźć drogę na zewnątrz a było to odrobinę łatwiejsze niż odnalezienie konkretnego pokoju. Mijał kolejne drzwi, nie wiedząc, kto za nimi śpi, co spotkałby popchnięty ciekawością. Zdeterminowany brnął przez ciemność, chowając wyobrażenia głęboko w kieszeń, podobnie jak zimne dłonie.

Udało się dotrzeć do drzwi wyjściowych, nie zauważonym przez nikogo. Cały dom pogrążony we śnie, nie wydawał mu się już tak przerażająco pusty, jakby był tam sam, ale wciąż miał przeczucie, że za dużo tam przestrzeni, zbyt wiele zakamarków, pokoi i tajemnic.

Wyszedł na zewnątrz, popychając ciężkie drzwi. Nie wydały żadnego dźwięku, jak spodziewał się po ich wielkości i starych zawiasach. Rześkie ranne powietrze wdarło się do jego ust i płuc. Zachłysnął się ostrym powietrzem z porannego przymrozku. Ubranie Seokjina spełniło swoją funkcję. Zimno, choć dokuczliwe, dało się wytrzymać, a czym więcej ruchu, tym łatwiej je zniesie.

Altanę widział już ze schodów. Stała po wschodniej części ogrodu, tam gdzie posadzono krzewy owocowe, po przeciwnej stronie od końskich stadnin i zabudowań stajni. Przeszedł przez mały dziedziniec i skręcił w jedną z wielu odnóg ścieżek. Miał nadzieję, że akurat ta wybrana zaprowadzi go prosto do celu. Nie miał zamiaru deptać idealnie przystrzyżonych trawników, a tym bardziej zamkniętych główek kwiatów.

Białe schodki prowadzące na Altanę pokryła wilgoć nocnego deszczu. Krople osiadały na wszystkich roślinach uwydatniając ich zapach. Skórzane podeszwy wydały nieprzyjemny, skrzypiący dźwięk, kiedy spotkały się z pierwszym, drewnianym stopniem. W środku nie zastał nikogo.

Spojrzał na zegarek. Mała wskazówka wskazywała piątkę. Oparł się o pomalowaną białą farbą balustradę i zacisnął ręce wokół ramion. Czubek nosa miał zmarznięty i mokry. Kropelki opadającego z dachu deszczu rozbijały się o fragmenty tarasu, trawę, a nawet pojedyncze liście roślin. Nasłuchiwał wszystkiego, co mogłoby w jakiś sposób odwrócić jego uwagę od bezczynności i myślenia o zimnie oraz strachu. Tlił się w nim, bo Yoongi był bardziej neutralnym z dwójki okrutników, ale równie niebezpiecznym. Nikt nie powiedział, że nie przyprowadzi ze sobą jedynej osoby, która ma na niego wpływ i potrafi wykrzesać trochę życia z wyblakłego cienia prawdziwego człowieka.

- A zastanawiałem się czy potrafisz odczytać godzinę. Już myślałem, że będziesz tu czekał od czasu naszej rozmowy.

Choćby i Jungkook wytężył słuch do granic możliwości, nie wyłapałby momentu, kiedy mężczyzna zjawił się na schodkach. Dopiero słowa zdradziły jego obecność - ubrany podobnie jak on, trochę cieplej i porządniej. Jego ubranie pasowało idealnie, zarówno do siebie jak i do jego powierzchowności - czarna kurta, nie przepuszczająca wody, zapinana na zdobne klamerki i dość obcisłe spodnie, na nogawki nasunięte niezbyt wysokie, lecz masywne buty, idealnie wypolerowane i zakończone utwardzonymi czubkami. Na czarnych kosmykach włosów osiadło kilka kropel wody, widział jak odbija się w nich światło jawiącego się na horyzoncie poranka. Blada cera oraz leciutko zarumienione policzki i to zimne, pozbawione wszelkich chęci na znajomość spojrzenie, w które Jungkook starał się nie spoglądać.

- Uczono mnie tego w szkole.

- Nie podejrzewałem cię o chodzenie do szkoły.

Mógłby się gniewać, ale po co? Mało kto podejrzewa dzieci wieśniaków o jakiekolwiek podstawy wykształcenia, to chyba normalne. Nie zostali oni poczęcia do nauk, a fizycznej pracy na roli i pomocy tym bardziej wpływowym i obytym. Nie każdy musiał błyszczeć intelektem, miejsca dla półgłówków również nie mogło zabraknąć na tym świecie.

- Kilka pierwszych klas skończyłem. Ale to prawda, mało kto z naszych sąsiadów posyłał dzieci do szkoły, panie. Byliśmy traktowali bardziej jako darmowa siła robocza.

- Nie rozgaduj się. Nie po to traciłem czas na przyjście tu tak wcześnie. Chodź - odparł Yoongi obojętnie i ostatni raz spojrzał na jego pożyczone czy jak kto woli ukradzione odzienie. Z pewnością poznał własność Seokjina.

Jungkook posłusznie zszedł po schodkach w dół za gospodarzem. Przeszli przez ogród bez słowa, jakby bojąc się, że zostaną wykryci. Wyszli jedną z wielu bocznych furtek, prowadzących w kierunku lasu ze strony stajni. Tam właśnie wyjeżdżali na przejażdżkę Jungkook oraz Tae jeszcze wczoraj.

Lekka, mleczna mgła osiadła na gąbczastej ziemi. Odgłos ptactwa zwiastował ranek. Przeszli wzdłuż sporej wielkości grzęzawiska, pełnego ukrytych żab. Zdradzał je donośny koncert rechotu. Przez moment wydawało się, że trafili na moczary, wysokie trawy porastające połać na zachód, nie szumiały pod naporem wilgotnego powietrza i kropel osiadłego deszczu, choć wiał leciutki, dość zimny wiaterek. Kołysał pojedynczymi gałązkami, w koronach drzew.

Jungkook z lekkim przerażeniem obserwował jak grube podeszwy butów Seokjina zatapiają się w błocie. Kiedy wróci i jeśli wróci, będzie musiał je porządnie wyczyścić, a i tak przyzna się do pożyczenia ich na wyprawę z Yoongim. Miał nadzieję, iż dostanie taką okazję. Chciał wrócić, chciał mu ufać.

- Pokażesz mi, skąd dokładnie uciekł - nakazał Yoongi - stamtąd ruszymy jego śladami. Na pewno coś jeszcze zostało. Deszcz był lekki, może nie zmył wszystkich poszlak. Konie zostawiają charakterystyczne ślady.

- Myślisz, że mógł uciec gdzieś daleko? - odważył się zapytać. Szedł delikatnie za nim, już dawno nauczono go, że nie przystoi mu iść na równi z panem.

- Uciekł, błąka się w kółko, albo leży martwy.

Na samą myśl o śmierci Yeontana wrócił do niego smutek.

Weszli w las, krocząc ścieżką, którą wczoraj przemierzali wraz z Tae konno. Dzisiaj wydawała się bardziej ponura przez dopiero co wschodzący ranek i mgłę. Co chwilę młodzieniec spoglądał jeszcze w tył, by ujrzeć jak rezydencja pokrywa się białą zasłoną i znika.

Weszli w las.

- Polowałeś kiedyś? - zapytał Yoongi przerywając ciszę, zakłócaną tylko łamanym pod podeszwami butów chrustem i szelestem listowia.

- Nie. Nikt z mojej rodziny i pracodawców nie parał się tym zajęciem, nie miał mnie kto szkolić. Jedyne zwierzę jakie upolowałem w życiu, to kura sąsiada.

- Kurę można co najwyżej złapać - odparł bezbarwnym tonem, wpatrzony przed siebie mężczyzna - nie myl zwyczajnej gonitwy z bezmózgim ptakiem ze śledzeniem łownej zwierzyny. Do tego drugiego potrzeba rozumu, do złapania kury, tylko głodu.

Jungkook powstrzymał się przed komentarzem, że tropienie zwierzyny leśnej to zabijanie dla zabawy, jego głód zmusił do odebrania życia istocie. Nie chciał drażnić Yoongiego, bo jak na razie podróż przebiegała bez większych problemów. Szli średnim, stabilnym tempem, cały czas przed siebie. Nie odezwał się.

- Seokjin bardzo cię faworyzuje, ma do ciebie dużo zaufania - odezwał się nagle. Jungkook nie spodziewał się, że zacznie taki temat bezpośrednio i właśnie teraz.

- Sam nie wiem dlaczego.

- Mnie to obojętne, za to Namjoon chodzi napięty jak struna.

- A pan Hoseok?

- Nie chcesz wiedzieć o czym myśli. Nie chcesz znać jego myśli i tego co o tobie sądzi. Tego co sądzi o kimkolwiek.

- Nie wiem czy mogę o to zapytać - zawahał się - jest dość nerwowy.

- Nerwowy? - prychnął Yoongi - jest sprawiedliwy w wyjątkowy sposób. Widzi więcej niż ty i ja. Może pozwolić sobie na bezpośredniość.

Jungkook poczuł dziwną niechęć do słów Yoongiego. Jest wyjątkowy? Wolno mu więcej? Jest bogaty, to prawda, zapewne wpływowy i obeznany we świecie, ale czy jest w nim coś bardziej wyjątkowego niż w samym Yoongim, a tym bardziej Seokjinie czy Panu Namjoonie? Co właściwie mogłoby być w nim wyjątkowego? Człowiek to człowiek, bez względu na klasę, status, a jedyna różnica to mniemanie o swojej wyjątkowości.

- Nie rozumiem.

- Wcale mnie to nie dziwi. Tylko Seokjin mógł zobaczyć w tobie coś wyjątkowego. Zobaczyć, albo sobie dopowiedzieć.

Jakoś zignorował fakt, że Yoongi obraza go kolejny i kolejny raz. Ważniejsze było to, że Seokjin uważa go za kogoś wyjątkowego i godnego zaufania. W pewien sposób odczuł szczęście. Ta rozmowa w zamiarach miała go poniżyć, po prawdzie podbudowała jego zszargane nerwy po zaginięciu Yeontana. Resztę drogi przebyli w ciszy.

Poznawał te tereny, widział już zakręt, który mijali zaraz przed postojem nad małym strumykiem. O ile wczorajsze towarzystwo było dla niego wybawieniem od trosk, dzisiejszy kompan i sytuacja napawała go niepokojem. Z bijącym sercem zbliżał się do gęstniejących zarośli, a białe światło słońca zniknęło za burzowymi chmurami.

- To niedaleko, zaraz za tym zakrętem - powiedział dość cicho.

- Pokaż mi dokładnie.

Spełnił swoje zadanie bez zbędnych pytań. Przeszedł na przód i śmiało pokonał odległość do zakrętu. Nie wiedzieć czemu jego serce wybijało nierówny, szybki rytm, choć z całą pewnością Yeontana tam nie było. Sama obecność w tym miejscu sprawiała, że zaczął się denerwować. Skręcił w stronę rzeczki, słyszał szum płynącej małym kanalikiem wody. Wszystko wydawało się mniej zielone, bledsze, bardziej poszarzałe i nijakie. Więcej chrustu łamało się pod jego stopami.

- To było tutaj - powiedział - zatrzymaliśmy się na postój, konie piły z tego strumienia. Wtedy Tae poprosił byśmy wracali, a Yeontan stał się niespokojny. Uciekł zanim zdążyłem do niego podejść, żeby spróbować go uspokoić - wytłumaczył - uciekł w tamtym kierunku - wskazał w stronę zarośli. Kilka złamanych gałązek wisiało bezwiednie, po tym jak Yeontan złamał je podczas biegu.

Jungkook podszedł do strumyka. Wszystko wyglądało zupełnie tak jak wczoraj. Za sobą słyszał posuwiste kroki. Zdziwił się, kiedy Yoongi wydał dziwny dźwięk, podobny do grubego, gardłowego mruknięcia.

Przeszył go zimny dreszcz, a na czoło wstąpił lodowaty pot. Ostrożnie zwrócił się w stronę, gdzie spodziewałam się zobaczyć towarzysza w nie do końca normalnej dyspozycji.

Para czarnych ślepi wpatrywała się niego w sposób spokojny i prawie, że przyjazny. Obrośnięte czarną szczeciną futra przypominały niezwykle długie rzęsy. Pysk miał zamknięty, ale ze środka skapywało trochę ciągnącej się flegmy. Dopiero teraz zwrócił uwagę na ciężkie dyszenie zwierzęcia, stawiało ciężkie kroki, jakby ledwo dźwigało własną masę.

Choć brunatny niedźwiedź stojący niecałe kilkanaście kroków nie był dorosłym osobnikiem, co najwyżej podrostkiem - młodym, silnym potworem, który choć niewielkich rozmiarów mógłby przetracić mu kark jednym machnięciem łapą, zakończoną pazurami długości małych sztyletów.

Jungkook zamarł w pozycji półodwróconej w stronę zwierzęcia. Zastygł w bezruchu, pozwalając swojej klatce piersiowej na płytkie unoszenie. Nie chciał rozdrażnić bestii choćby szmerem.

Gdzie jest Yoongi i jak to się stało, że nie zauważyli niedźwiedzia? Przecież nie pojawił się znikąd. Chciał szepnąć, rozejrzeć się, sprawdzić czy mężczyzna wciąż tu jest. Przecież to on miał przy sobie broń. Jungkook został całkowicie bezbronny, a nawet broń nie zdałaby się na wiele, nie potrafił strzelać, nigdy nie trzymał broni palnej w rękach.

Zwierzę badało go dokładnie w taki sam sposób jak i on. Przestępował na wielkich łapach, kołysząc porośniętym tłuszczem cielskiem.

Ucieczka na drzewo nie wchodziła w grę. Niedźwiedź wejdzie tam zwinniej niż on. Sama ucieczka była ryzykowna.

Nigdy jeszcze nie stał oko w oko z dzikim zwierzęciem. Bezpańskie psy udawało się odpędzić krzykiem i porządnym kijem, niedźwiedź najwyraźniej obrał go za cel.

Zdesperowany rozejrzał się wokół w poszukiwaniu drogi ucieczki, broni, czegokolwiek. Otaczał go jednak tylko las, rzeczka moczyła jego buty, kiedy nieznacznie cofnął się w jej nurt, a niebo nad głową stało się ciemne, przesłonione przez chmury. Chlupot wody zwrócił uwagę bestii, która poruszyła nozdrzami, wypuszczając mocno powietrze.

Struchlał bezbronny i pozostawiony na pastwę łaski brunatnego potwora. A litość nie leżała w naturze dzikich zwierząt. Przekonał się o tym nieraz znajdując w lasach ranne zwierzęta, niezjedzone, a zabite dla przyjemności.

Dobrze wiedział jak to działa, ludzie podchodzili do zabijania dokładnie w taki sam sposób. Najgorszy i najbardziej niebezpieczny drapieżnik - tak powiadali. Nie czuł się teraz jak drapieżnik. Bardziej jak wystawione na rzeź jagnię. Czy to możliwe, żeby Yoongi i Hoseok to wszystko zaplanowali?

Przyprowadzili go tutaj, wiedząc, że akurat teraz grasuje tu dzikie zwierzę. Jeśli nie, to gdzie był Yoongi?
Myśli biegła jedna za drugą, a strach sparaliżował go trwale i silnie.

Być może ten sam niedźwiedź zabił Yeontana i wiedział, że ktoś wróci, aby mógł dokończyć dzieła.

Szelest suchego listowia oderwał jego spojrzenie od cielska potwora. Prawie zawołał bezmyślnie w stronę Yoongiego, który najspokojniej w świecie zatrzymał się kilka kroków za niedźwiedziem. Uciszył Jungkooka  skinieniem palca i ostrożnie zdjął z pleców broń.

Wszystko działo się jak pod zamkniętą kopułą. Ucichły wszystkie dźwięki z wyjątkiem sapania i głośnych wdechów zwierzęcia.

Widział jak mężczyzna wymierza lufę  w stronę zwierzęcia. Bezbronny młodzieniec czuł jak serce boleśnie obija się o jego żebra. Skulił ramiona jakby chciał uciec przed odpowiedzialnością zabijania, przed strachem, hukiem strzelby.

Oczami wyobraźni widział jak Yoongi zmienia położenie broni i celuje wprost w niego. Ostatnim co by doświadczył to widok na czarną otchłań lufy, serce zamiera, a zimno zajmuje jego ciało szybciej niż śmierć, która odbiera ciepło z jego wnętrza.

Ile może trwać jedna chwila? Jedno pociągnięcie za spust?

Dla niego czas zwolnił, a może nawet zatrzymał się zupełnie. Mała i duża wskazówka pordzewiałego zegarka w kieszeni zastygły nieruchomo.

Nie wiedział jak to się stało, że Yoongi wahał się za długo. Niedźwiedź zerwał się, jakby wiedział, że coś zagraża mu z drugiej strony i nie spuszczając czarnych oczu z Jungkooka rzucił się w jego stronę. Strzał rozniósł się wśród listowia. Jeden, donośny huk, zastąpiony warkotem i głosem bólu.

Ogromnego, prawie że ludzkiego cierpienia, ale nie agonii. Niedźwiedź zareagował na strzał inaczej niż się spodziewali. Miast paść martwy, rana po kuli rozjuszyła go podwójnie, ale i osłabiła.

- Biegnij! - krzyknął do niego Yoongi, zwracając na siebie uwagę zwierzęcia.

Nie myśląc o niczym zareagował na rozkaz. Ruszył z miejsca, czując jak jego mięśnie uwalniają niewidzialne pęta. W płucach paliło go potwornie, choć przedarł się ledwo przez skraj gęstwiny. Nie widział, gdzie biegnie, jak jest daleko, dokąd zmierza i co tam na niego czeka. Obudził go dopiero drugi strzał.

Co on wyprawiał?

Zostawił Yoongiego sam na sam z niedźwiedziem. Zdezorientowany i zupełnie oszołomiony podniósł z ziemi gruby kij, naiwnie myśląc, że będzie to dla niego jakakolwiek ochrona. Tak samo jak nie zastanawiał się nad ucieczką, tak samo nie zastanawiał się nad drogą  powrotu.

Słyszał dyszenie bestii praktycznie z każdej strony. Wyobrażone, prawdziwe, wszystkie łączyły się w jedno.

W pewnym momencie dotarł do niego i szum strumyka i chlupot wody. Yoongi stał po stronie, z której on sam uciekł, najwyraźniej chciał zmęczyć zwierzę,widział na jego korpusie jeszcze jedną ranę, a w dłoni mężczyzny długi sztylet. Całą jego dłoń oblepiała ciemna krew, prawie do połowy przedramienia. Zdążył zobaczyć tylko zaskoczenie na twarzy Yoongiego, który obejrzał się na powracającego Jungkooka.

Zwierzę wyczuło moment i zaatakowało. Potężna łapa drasnęła wątłe ramię niskiego mężczyzny. Tyle wystarczyło, żeby wytrącić mu broń i przewrócić prosto w mokre podłoże. Pysk zwierzęcia zbliżył się do ciała Yoongiego, który starał się znaleźć pośród błota jakąkolwiek broń.

Jungkook działał pod wpływem instynktu, a że jedyna broń jaką posiadał na ten moment to gruby kij, zamachnął się i uderzył zwierzę prosto w pysk, odciągając go od ciała Yoongiego.

Bestia nie odczuła zamroczenia, a jedynie wściekłość. Rany odrobinę spowalniały jego ruchy, ale nie siłę. Ryknęła potężnie w stronę młodszego z mężczyzn. Wiotkie palce nie utrzymały nadłamanego kija, który i tak na nic zdałby się w tej chwili do obrony.

Czarne oczy zabłysnęły nienawiścią, a zakrwawiona łapa zatopiła się w strumieniu, barwiąc czystą wodę bordową posoką.

Jungkook z przerażeniem patrzył jak niedźwiedź znów skupia się na łatwiejszym celu - krwawiącym Yoongim.

Nie miał z nim miłych wspomnień, nie zawdzięczał mu więcej niż dzisiejszy dzień. Nie wybaczyłby sobie jednak zostawiając go na pastwę potwora. Nie tylko dla Seokjina, pana Namjoona, a tym bardziej Hoseoka. Nie dbał o to co pomyśleliby o jego ucieczce. Nikt nie żywił do niego szacunku, bo nie dlatego się urodził, nie dla zaszczytów. Przyszedł na świat, by służyć, poświęcać swoje ciało i duszę. Miał tylko przetrwać, tyle ile było mu pisane.

Najwyraźniej tutaj znalazła koniec jego i tak długa, pusta historia.

Nie był panem, nie pasował do braci. Właśnie po to los przysłał go w to miejsce, kazał mu przejść przez żywopłot i wypatrzyć złote jabłko. Dlatego Seokjin tak bardzo mu zaufał i pokładał w nim wielkie nadzieje. 

Nie zważając na wściekłość niedźwiedzia, poderwał się z miejsca i zastąpił mu drogę do rannego mężczyzny. Kilka kroków dalej widział długi sztylet Yoongiego, który wypadł mu, gdy został raniony, ale nie było szans, by zdążył do niego dotrzeć, zanim zwierzę dorwie jednego z braci.

Pierwszy raz widział tyle wściekłości w jednym stworzeniu. Nieobliczalny, rozjuszony i dziki. Odsłonił kły wielkości połowy jego dłoni, pokryte lepką flegmą. Otoczył go potężny odór starego mięsa, kiedy bestia rzuciła się na niego, a ciężar jego cielska potoczył się po suchych liściach.

Trzeci z kolei huk poniosło po lesie nieprzeniknione echo. Kolejnego pocisku zwierzę nie przetrwało. Jungkook nie wiedział jak pada na ziemię, słyszał jedynie zbolały, krótki ryk, ziemia pod stopami mu zadrżała, gdy zwierzę upadło martwe lub dogorywające. Nie miał pojęcia co się dzieje, bał się otworzyć oczy. Jego serce zamarło zanim on sam został rozerwany przez kły i pazury drapieżnika.

- Trzeba jeszcze wiedzieć, gdzie strzelać. Myślałem, że nauczyłem cię wszystkiego, Yoongi.

. . .

Milion lat po rozdziale IX, Mora wreszcie napisała rozdział X. Koniec i formacji XD wybaczcie, że tak długo. Postaram się, aby kolejny był szybciej :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro