III
Miał ochotę położyć się na ogromnym łóżku z baldachimem, ale nie wytrzymałby jego miękkości i inności, od wszystkiego co znał do tej pory. To dziwne, ale ogarniało go uczucie błogości i obrzydzenia jednocześnie. Był zbyt niepewny, by zamknąć tu oczy i się odprężyć na tyle, żeby dać radę zasnąć.
Odczekał kilka minut po zniknięciu Seokjina, żeby ostrożnie wyjrzeć na korytarz. Miał jedynie nadzieję, że nie zagubi się w plątaninie korytarzy, zaułków i pomieszczeń. Wolał nigdzie nie zaglądać. Zawsze istniała obawa, że spotka Jimina, lub Taehyunga, albo co gorsza obu naraz. Znalazł schody na dół, znowu zatopił się w ciemność. Musiało to być pomieszczenie, gdzie często przebywała osoba, która nie lubiła światła. Zastanawiająco brzmiał wstręt przed światłem, cóż w nim złego?
Świat pogrążony w ciemności rodziłby fatum zbrodni większe niż wojenna pożoga. Tak myślał, choć jego brat Jyuhyun uważał, że wojna to opium dla ludu, potrzebne, acz przez nikogo nie oczekiwane. Wojny na własne oczy nie widział, ale słyszał jak rozbija ona rodziny, niszczy młodych ludzi, którzy zabijają się za sprawę jednostek. Skoro tak wielu szło w tan ze śmiercią, to chyba jednak musieli mieć w tym jakiś cel, inaczej może lepiej byłoby się zbuntować. Miliony przeciwko jednostkom, tak tylko sobie myślał. Ale co on tam wiedział?
Przeszedł przez spory hol, nie ten którym wchodził do budynku. Rozejrzał się po wnętrzu. W powietrzu unosiły się drobinki kurzu, szczególnie widoczne w szparach światła, uciekających zza rozsuniętych zasłon. Nowe, podarowane mu przez Seokjina buty, uciskały go w małe palce, ale starszy twierdził, że musi je rozchodzić, bo są ze skóry. Zaczynał mieć dość dworskich ubiorów. Jego stary strój może nie był pierwszej świeżości, ale przynajmniej nigdzie go nie krępował. Był w nim po prostu sobą, teraz czuł jakby zerwał z kogoś skórę, przyozdobił nią swoje ciało i udawał jej właściciela i to nieporadnie.
Z korytarza obok powiało chłodniejszym powietrzem. Po jego przedramionach i udach przebiegła gęsia skórka. Podążył w stronę, gdzie światło stawało się mniej pomarańczowe, a bardziej białe, a atmosfera chłodniejsza. Minął poroże jelenia zdobiące wytapetowaną szkarłatem ścianę. Martwe zwierzę próbowało zwrócić jego uwagę, a czarne jak węgiel oczy przyciągały hipnotyzującym spojrzeniem. Oparł się, choć z lękiem w środku.
Za ostatnim zakrętem korytarzy ujrzał przestronne, wysokie drzwi, oszklone przezroczystą szybą na dole i kolorowym szkłem na górnej kondygnacji. Były otwarte na oścież, a z pomieszczenia, do którego prowadziły płynął chłód oraz przyjemny zapach roślinności i wilgotnego powierza, takiego jak po deszczu.
Podszedł bliżej światła. Wnętrze było ogromnym, szklanym pomieszczeniem. W środku ujrzał coś, co nazwał lasem wewnątrz budynku. Przypominało ogród zamknięty pośród szklanych ścian. Rosły tam nawet drzewa, które wznosiły się wysoko ponad jego głowę. Na samej górze szklane ściany zbiegały się w sklepienie, tworząc okrągły dach.
Delikatnie wychylił się w przód, by zajrzeć do środka.
- Uważaj!
Cofnął się przerażony. Przymknął powieki czekając na atak. Jego serce ponownie tego dnia wybijało nierówny i zbyt szybki rytm. Wyraźnie słyszał jak ktoś go ostrzega, głos dobiegał gdzieś z wnętrza zamkniętego lasu. Rozejrzał się odrobinę spanikowany, gdy zdołał ponownie postąpić krok na przód.
- Unik!
Przestraszył się i oderwał od drewnianej ramy. Chciał uciekać, lecz był za bardzo zdezorientowany. Stał gotowy na wszystko i czekał na reakcję otoczenia. Wyostrzył wszystkie zmysły i dopiero wtedy udało mu się dosłyszeć dźwięki z głębi ogrodu. Coś jak szczęk broni, ale nie taki, jaki znał z turniejów i bijatyk w miasteczku blisko jego wsi. Był bardziej świszczący. Rozpoznawał szuranie stóp, mógł dosłyszeć nawet ciche sapanie.
A jeśli ktoś potrzebował pomocy? Wahał się, bo nie wiedział jak sytuacja wygląda i nie miał broni. Bał się jednak, że ktoś chce zrobić krzywdę Seokjinowi. I ten strach wygrał z obawą. Zatopił się między rzędy różnorodnych drzewek i krzewów. Dźwięki nie ustawały, a on nie miał pojęcia z którego kierunku docierają, jak się do nich dostać, co robić. Biegł na oślep.
Lekko panikował, bo odgłosy walki wydawały się go otaczać. Odchylał kolejne gałązki, walczył z własnym biciem serca i swędzeniem w nosie od wielkiej liczby zapachów. Czyjeś kroki przeniosły się za niego. Odwrócił się przerażony, ale długi korytarz świecił jasną pustką.
- Do tyłu!
Cofnął się, ale przed nim nie pojawiło się zagrożenie. Przykucnął pod jedną z ciężkich, kamiennych donic. Musiał się uspokoić. Policzył do pięciu, dalej cyferki zbiegały się w jedno. Musiał znaleźć zagrożenie, inaczej tutaj oszaleje. Bez dłuższych rozmyślań wysunął się na przód, przedzierając się dalej przez rozłożyste liście i pokryte kolcami gałęzie, które cięły mu delikatnie dłonie.
Wypadł spomiędzy gęstego listowia, w końcu mogąc złapać oddech. Prawie wpadł do wody, w porę zatrzymując się przed umiejscowionym równo pod kopułą, sztucznym zbiornikiem. Obok, na obitym czerwonym materiałem krześle, siedział młody mężczyzna, ubrany w ciemną koszulą, połyskującą na piersi oraz przy kołnierzu. Jego włosy miały kolor smoły, za to cera śniegu, na jego nosie osiadała para okrągłych, czarnych okularów, w złotych oprawkach. Zsuwał się z fotela, praktycznie w połowie leżąc, a na jego zwisającą bezwiednie dłoń nasunięty był dziwaczny przedmiot w kształcie kuli, z siatką na przedzie. Coś na wzór żołnierskiego hełmu.
Na niskim podeście, wzdłuż zbiornika z wodą, ujrzał kolejne dwie postacie, obie ubrane dokładnie tak samo, w czarne kostiumy, okrywające całe ciało. Na ich głowach tkwiły identyczne hełmy, jak w dłoni bladolicego mężczyzny w fotelu, a w dłoniach, wysunięte na przeciwko siebie, dzierżyli długie, tyczkowate szpady. Cała scena wywarła na Jungkooku wrażenie nie z tego świata.
Dwójka, z trzech uczestników sceny, zauważyła go natychmiast, trzecia postać pozostała niewzruszona.
- Coś ty za jeden? - Zapytał obojętnym tonem mężczyzna obserwujący potyczkę z fotela. Nie widział jego oczu ukrytych pod ciemnymi okularami, nie był nawet pewny czy mówi do niego.
- Jungkook. - Odrzekł słabo, nie spuszczając z oczu postaci na podeście.
- Dlaczego masz na sobie ubrania Seokjina, Jongkook?
- Jungkook, panie.
- Po co mnie poprawiasz? - Mówił tak obojętnie i bez emocji, że aż strach przed gniewem rozpłynął się w ciele młodzieńca.
Jego głos miał lekką chrypę i nosową naleciałość. Hełm zwisający na jego dłoni opadł na ziemię z głośnym łoskotem, którego nieprzyjemny dźwięk odczuł jedynie Jungkook, wzdrygając się. Mężczyzna sięgnął do stolika, po ustawioną na blacie stolika szklankę z grubego szkła i pływającą w środku ciemno bordową zawiesinę.
- Wybacz, panie. To tylko odruch. Pan Kim sam pożyczył mi ten strój. Nie ukradłem go, przysięgam.
W tym momencie, jedna z identycznych postaci na podeście drgnęła nieznacznie, żeby po chwili zeskoczyć na ziemię i w paru krokach pokonać odległość do młodego chłopaka. Normalnie cofnąłby się w panice, ale teraz sparaliżował go strach. Nie potrafił dostrzec nic za czarną, nie chłonącą świateł pomieszczenia maską, słyszał tylko czyjś wyraźny, ciężki oddech, nie do końca ludzki. Nie miał odwagi drgnąć, ani mrugnął, ciemność ukrytego lica i niewiadoma, co mógłby ujrzeć za maską, napawała go przerażeniem.
- Idź już. - Odezwał się mężczyzna, którego twarz również zakrywała maska. Postać, odsunęła się i wyminęła go, ciągnąc za sobą chłód oraz grozę. Odczuł ulgę, gdy obrócił się, a jego już nie było. Nie myślał nawet, jakim sposobem pokonał odległość od nich do wyjścia tak szybko. Być może skręcił w boczną uliczkę, pomiędzy kwiatowe donice.
Mężczyzna o zamaskowanej twarzy zdjął hełm. Okazał się młodym człowiekiem, o twarzy tak przyjaznej, że stres z miejsca, prawie całkowicie odpuścił jego ciało. Włosy w kolorze kasztanowego brązu przyklejały się do jego spoconego czoła. Delikatnie wysunął między zębami kawałek języka, jak pies spragniony wody.
- Nasz drogi Seokjin lubi dawać szansę nieznajomym przybłędom. Nie powinniśmy go za to winić. Od zawsze szczyci się wielkim sercem, pięknym licem i niezmierzoną głupotą. - Odezwał się mężczyzna ze szpadą w ręku. Jego głos, choć przyjemny w brzmieniu, stawał się obrzydliwie fałszywy, jeśli połączyć go z ociekającym sarkazmem tonem i intencją wypowiedzianych słów.
Mężczyzna w fotelu prychnął do szklanki, pokrywając jej ścianki mgłą.
- Głównie są to niezasłużone szanse, ale to już inna sprawa. W końcu doznawanie zawodu, to coś co potrafi najlepiej. - Dodał i choć cały czas mówił głosem spokojnym i ciepłym, ostatnie słowa rozbrzmiały delikatną odrazą.
Położył dłoń na sercu, w drugiej wciąż dzierżąc długą broń. Zbliżył się na nieznaczną odległość. Zapach, który przyniósł za sobą kojarzył się Jungkookowi tylko i wyłącznie z fizycznym zbliżeniem. Coś jakby amoniak, który miał okazję powąchać, gdy razem z braćmi wtargnęli na przyjęcie zaręczynowe w sąsiedniej wiosce. Zapach miłości. Cofnął się.
- Ładna zabawka. - Wymruczał tym samym, brzmiącym na przepity, głosem mężczyzna w fotelu.
Co było ładną zabawką? Nie rozumiał, o co im chodziło, nie wiedział jak ma się zachować. Dalej tłumaczyć czy po prostu sobie iść.
Jego ciało ponownie spięło się w bolesnym skurczu, gdy młody nieznajomy o kasztanowych włosach zbliżył się, nie bacząc na jego dyskomfort.
- Jestem ciekaw, co takiego zobaczył w tobie i czy to naprawdę jest czegoś warte. A może jak zawsze dopowiada sobie czyjąś wyjątkowość. - Skupił wzrok na jego oczach. - Zadał ci dużo pytań? Torpedował swoimi mądrościami? Rzygać mi się chcę jak pomyślę o tym, czego musiały słuchać twoje uszy. Sama myśl, że cię dotykał i mówił te idealistyczne mądrości sprawia, że mam ochotę skrócić twoje cierpienie i przebić cię na wylot. - Mówiąc to przysunął nieostry koniec broni do jego klatki piersiowej. - Wspaniały Seokjini, ma się za nie wiadomo kogo, a jest dokładnie taki jak ty. Zniszczalne, słabe ciało i zamknięta w nim ludzka, nic nie warta duma.
Dwie pary czarnych źrenic spotkały się w połowie drogi, w jednym tlił się strach i niepewność, w drugich zagadka. To było wyzwanie, które musiał przyjąć i przeciwstawić mu się siłą woli. Od mężczyzny o niefrasobliwym wyglądzie piękna biła aura przewagi i nie chodziło tu nawet o ich fizyczne możliwości, bo choć szerokie i rozbudowane ramiona świadczyły o sile, a postura o pewności siebie, wciąż nie był on imponującej wielkości. Nie był taki, jak chociażby pan Namjoon.
Jungkook nie wyczuł, że coś się zbliża. Nie nadążył za błyskawicznym ruchem i zimną dłonią, która raptownie objęła część jego szyi i przyszpiliła do marmurowej kolumny, za którą cały czas skrywał fragment swego ciała. Odrobinę zakręciło mu się w głowie, kiedy jego skroń zderzyła się z lodowatą ścianą.
Warknął bez woli, dźwięk sam uciekł z pomiędzy jego warg, a twarz atakującego mężczyzny na ułamek sekundy zapłonęła ogniem ekscytacji, który i tak zapadł w myśli Jungkooka, niczym namalowana na płótnie scena - nie przypominająca człowieka kreatura, która u stóp trzyma pojęcie ludzkości, własne oraz cudze jako zniewolone poddaństwo.
- Nadludzkiej siły nie masz, a twój refleks nie zostawia wiele dla wyobraźni. - Stwierdził, przekrzywiając głowę w bok, jak drewniana kukiełka. - Żołnierz byłby z ciebie marny.
To już kolejna osoba, która powiedziała mu to prosto w twarz. Pierwszy był jego brat.
- Musisz mieć inne zalety, ale jakie? Przyszedłeś tu sam, więc to nie rozum. - Zmrużył oczy.
- Łóżko. - Odezwał się blady mężczyzna w okularach, który zachowywał się, jakby ostanie czego mu się chciało, to ingerencja w atak na Jungkooka. Dopił resztę napoju ze szklanki i oparł się wygodniej na fotelu, jedną nogę podciągając pod brodę. Kolanem potarł kilka razy nos.
- Tak myślisz? - Zapytał szermierz, nie spuszczając tracącej swój naturalny koloryt, twarzy Jungkooka z oczu. - Namjoon przystałby na coś takiego? Nie sądzę, nawet jeśli ma ładną gębę.
- Widocznie Seokjin owija sobie Namjoona coraz bardziej wokół palca. - Zmęczony ton dobiegł ich z fotela. - Zaraz sam ogłosi się tutaj panem.
Mężczyzna, który go zaatakował opuścił spojrzenie na jego sylwetkę, śledził każdy skrawek zasłoniętej skóry. Młodszy czuł się wręcz rozbierany, a następnie pożerany wzrokiem. Zaczęły mu się trząść kolana. Majestat obcego nie był tak wyczuwalny, jak jego nieobliczalność. Zaatakował go bez żadnego powodu.
- Seokjin się zapomina. - Stwierdził po namyśle. - Za bardzo panoszy się tu od kilku dobrych lat. - Kontynuował, nie wypuszczając sinego już gardła Jungkooka. - Z biegiem czasu obrasta w piórka jak to przeklęte ptaszysko, dzięki któremu tu trafił, a Namjoon na to przystaje. Nawet nie zapytał o pozwolenie na spraszanie nieznajomych.
- Powinieneś to ukrócić. - Stwierdził szemrzącym, acz obojętnym głosem bladolicy. Między jego palcami, znikąd pojawiła się ampułka z połyskującym wewnątrz proszkiem. Bawił się nią.
Zawahanie poprzedził chytry uśmieszek i jeszcze silniejszy uścisk, jak również krzyk zza ich pleców.
- Hoseok, puść go! - To Seokjin. Poznał go mimo pisku brzmiącego w uszach, niczym ton zwiastujący nadejście śmierci.
Nacisk prawie zgniótł mu krtań, tyle wystarczyło, by utracił część świadomości.
- Hoseok. - Drugi głos, jego uszy wyłapały już zza mgły. Jedno słowo, nie krzyk, ani nie rozkaz. Jego ciało opadło na ziemię i wreszcie mógł złapać pożądany haust powietrza. Dławił się i krztusił, przyciskając bezwolnie lodowate palce do siniaków. Badał gardło, jakby oczekiwał znaleźć tam rany.
Ktoś ukląkł obok, delikatnie badając dotykiem jego łopatki.
- Już dobrze. - Szepnął Seokjin. - Oddychaj spokojnie.
Namjoon stanął nad ciałem przerażonego Jungkooka oraz pomagającego uporać mu się z paniką Seokjina, dzieląc tym samym jego przestrzeń od Hoseoka, który cofnął się przed sylwetką wysokiego mężczyzny. Na twarzach obu malowała się obojętność.
- Kiedy z tym skończysz? - Nie wiadomo do kogo w tym momencie zwrócił się Seokjin. Głos zadrżał mu na ostatnim słowie.
- Nie odzywaj się tak do mnie! - Warknął na niego szermierz. - Mieliście informować nas o takich sprawach.
- Jeszcze nie zdążyliśmy. To nie znaczy, że masz natychmiast reagować agresją. - Spokojnie zakomunikował mu właściciel przybytku. - Jesteś mieszkańcem tego domu i masz dokładnie takie same prawa jak my wszyscy, ale to nadal ja trzymam nad wami pieczę i nie zgadzam się, żebyś traktował tak każdego, kto pojawi się u nas jako gość. Masz trzymać uwagi i ręce przy sobie. A ty... - Zwrócił się do bladego mężczyzny w fotelu. - Ciągle go prowokujesz, Yoongi. Nie wiem czy jest to dla ciebie swego rodzaju rozrywka, nie interesuje mnie to. Nie każę wam nikogo przepraszać, ponieważ nie jesteście dziećmi. Nie chcę więcej widzieć, ani słyszeć jak się nad nim pastwicie, jak nad kimkolwiek się pastwicie. - Wypowiadając słowa, nie spuszczał z oczu zmieniającej się jak tarcza nocnego księżyca twarzy Hoseoka. Z całych sił próbował hamować złość, albo przynajmniej udawać, że reprymendy, to coś, co potrafi znieść.
Yoongi drgnął, a kapsułka wyleciała mu spomiędzy wiotkich palców i przetoczyła się po śliskich płytach, do zbiornika z wodą. Nikt tego nie zauważył, nawet on sam.
- Będę się starał, panie Kim. - Powiedział z obojętną miną Hoseok. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że było to szczere zapewnienie. Jungkook zaczynał powoli obawiać się o własne życie.
- Proponuję, abyś postarał się z całych sił. Będę ci zobowiązany, przyjacielu.
Hoseok prychnął, ale wątły, z boku wyglądający na miły uśmiech przyozdobił jego wargi. Młodzieniec bałby się zaufać temu uśmiechowi, teraz już tak. Jednak ktoś nie doświadczył osądu gorzkich słów i stalowych dłoni, miałby prawo się na niego nabrać. Zmroził go strach.
Seokjin próbował pociągnąć go w górę. W ostatniej chwili zauważył przezroczystą ampułkę, która dryfowała na powierzchni wody, zaraz obok jego dłoni. Udając, że nie może wstać, zyskał trochę czasu na krótkie przemyślenie sprawy i wyłowienie przedmiotu, tak, by nikt nie zwrócił na to uwagi.
- Kto to właściwie jest? - Zapytał wyrwany z innego świata Yoongi. Przez chwilę Jungkook przestraszył się, że zauważył, jak wyjmuje z wody należącą do niego kapsułkę.
- Mogliście po prostu zapytać. - Skarcił Seokjin, nie patrząc na nich, tylko na poszkodowanego. Z uwagą oglądał siniaki na jego szyi. - Ale to przecież nie w waszym stylu, prawda?
- Już wiemy, że to twój nowy pupilek, więcej informacji nam nie potrzeba. Chodź, Yoongi, idziemy zapolować. - Przechodząc obok krzesła, musnął dłonią połyskującą na piersi koszulę mężczyzny. Ten łapiąc głęboki wdech podniósł się z fotela i zdążył postąpić kilka kroków, gdy zatrzymał ich głos Namjoona.
- Dziś wieczorem przygotowujemy kolację w jadalni obok dużej sali. Będę rad, jeśli zechcecie przyjść.
- Będziemy, o ile zdążymy przynieść wam coś na stół. - Zwrócił się do nich Hoseok.
Nawet gdy zniknęli, Jungkooka nawiedzało nieodparte uczucie, że to jego Hoseok miał na myśli, jako planowany obiekt polowań.
. . .
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro