6 czerwiec 686r. Rozdział 38
Żeby być wyspanym, do tego czasu, ani nie zasnąć w drodze ze zmęczenia, poszliśmy na krótko zasnąć w południe.
Gdy jednak nadchodził czas spotkania, już pół godziny przed czasem czekaliśmy, aż ona przybędzie.
-Gdzie ona może-?-Zaczął Tarant, gdy minęło pięć minut po wyznaczonej godzinie.
-Tutaj jestem.-Usłyszałam głos Wisi dochodzący zza drugiej strony płatu.
Pomimo, że miałam bardzo dobry wzrok to i tak ledwo ją dostrzegłam, a działo się tak, ponieważ cała była ubrana na czarno, a jedynie co dało się dostrzec to były jej zielone oczy.
-Czemu musieliśmy czekać?
-Trochę trudno było się wydostać plus, w pewnym momencie wydawało mi się, że ktoś mnie śledzi, ale tylko mi się to zdawało.
-Rozumiemy.-Odpowiedziałam.-Ale mam takie pytanie. Jaki masz plan, żeby, na początku, wydostać nas z tej „przysłowiowej" klatki?
Wtedy to, ona wytworzyła roślinę, która, po dostaniu się do nas, ponad bramą, owinęła się wokoło naszej talii, i tak, zostaliśmy przeniesieni na druga stronę.
-W takim razie ruszajmy.-Powiedziała, po czym pierwsza zaczęła biec, a my zrobiliśmy to dopiero chwile później.
Biegliśmy tak, przez ciemny las, mając jednie za światło księżyc, co wyglądało dla mnie jak z jakiegoś horroru, a jeszcze bardziej tak myślałam przez to, że las był niezwykle ciemny.
Biegliśmy tak przez jakiś czas, ale w pewnym momencie musiałam oprzeć się od drzewo ze zmęczenia.
Zdziwiło mnie to, bo od dłuższego czasu potrafiłam przebiec dwa razy więcej i dopiero wtedy miałam dość.
-Wszystko dobrze?-Usłyszałam pytanie Artemista.
-Tak, tak.-Powiedziałam, po czym poczułam jak kręci mi się w głowie, czego również nie rozumiałam.-Idźcie już, a ja zaraz do was dołączę, bo musze odpocząć.
-Na pewno wszystko jest w porządku?-Spytał się, dla pewności, z kolei, Tarant.
-Tak.-Powiedziałam zdecydowanym tonem.-Możecie iść.
Po tym usłyszałam, że idą a ja sama zaczęłam trochę bardziej oddychać, bo zrobiło mi się duszno, choć nie było za specjalnie gorąco tamtej nocy.
Im dłużej odpoczywałam tym bardziej kręciło mi się w głowie, bolała mnie ona i trudniej mi było utrzymać równowagę.
Nie wiedziałam jak długo tak stoję i się opieram, ale zaczęłam słyszeć rozmowy pozostałej czwórki.
-Czy nie niepokoi was, że jej tak dziwnie długo nie ma?-Spytała się Wisia.
-Oczywiście, ale powiedział, że zaraz przyjdzie.-Powiedział Artemist.
-Minęło piętnaście minut.-Odezwał się Tarant.
-A poza tym nie sadze, żeby ona tak długo odpoczywała, bo w ostatnim czasie potrafiła przebiec dwa razy więcej.-powiedział Arkaniusz.
-A ja się dodatkowo boję, że mógł ktoś ją złapać, porwać, a teraz się nam przygląda z ukrycia.-Odezwała się, po dłuższym czasie, Wisia.
Już chciałam im mówić, że wszystko dobrze, ale potrafiłam tego zrobić, bo czułam, że mam już coś w ustach, tylko nie czułam tego smaku.
-Czemu Ci to przyszło do głowy skoro, powiedziałaś, że aktualnie jest organizowany bankiet dla rządu?-Odezwał się znowu Artemist.
-Wolę być naszykowana na wszystko niż na nic.-Powiedziała nasza przewodniczka, a ja usłyszałam jak wyjmuje skądś jakieś ostrze.
Gdy tylko skończyła to mówić, nie wytrzymałam, i wyplułam to co miałam w ustach, a dźwięk, który to po sobie pozostawił brzmiał jakbym wymiotowała o czym, od razu pomyślałam zanim spojrzałam się na dół.
Jednak nie było tym, a nawet gdyby tym było, to by było lepiej, bo tą rzeczą była krew.
Dokładniej czerwona krew.
Od razu wiedziałam co to oznaczało, pomimo wielkiego szoku, jakiego doznałam, w tamtej chwili.
Chorobę obozową.
-Arti?-Usłyszałam przestraszony głos Artemista, jak i po tym, że do mnie biegnie.
-Wszystko gra nie musisz...-Powiedziałam, nawet dla mnie, przerażająco spokojnym głosem, po czym poczułam, że tracę równowagę i zaczęłam padać, jak i to, że prawie w zupełności otuliła mnie ciemność.
-Arti!-Usłyszałam krzyk Artemist, który mnie złapał w swoje ramiona, po czym już na dobre straciłam przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro