Serce anioła
Nagle w najmroczniejszej części lasu, gdzie przez rozłożyste konary drzew gęsto pokryte liśćmi nie przedostawała się nawet odrobina blasku księżyca będącego w pełni, rozbłysło światło. Zawieszony w powietrzu niewielki punkt jarzący się pośrodku niczego powoli zaczynał rozciągać się, tworząc świetlistą szczelinę, cienką linię dwa razy wyższą od człowieka.
W jednej chwili w lesie zrobiło się cicho. Nie była to jednak zwykła cisza wynikająca jedynie z braku pohukiwania sowy, wycia wilka, ryku jelenia czy odgłosu ropuchy w stawie. Ta cisza była inna. Przenikała każdą żywą istotę. Nawet wiatr przestał szumieć wśród drzew. Wszystko zamarło w oczekiwaniu na to, co wydarzy się za moment.
Coś przeszło przez szczelinę. Stworzenie przypominające człowieka, choć bardziej smukłe, o nienaturalnie wyostrzonych rysach twarzy oraz spiczasto zakończonych uszach. Jego piękno było zarówno zachwycające, jak i niepokojące. Przybysz miał na sobie strojne ubranie. Idealnie dopasowane obszyte złotem szaty były eleganckie, ale zarazem uszyte tak, żeby nie przeszkadzały w walce. U jego boku połyskiwał srebrny miecz. Istota położyła palce na głowicy rękojeści, a następnie rozejrzała się czujnie po polanie. Upewniwszy się, że w pobliżu nie czai się żadne niebezpieczeństwo, odsunęła się na bok i wyciągnęła dłoń.
– Droga wolna – powiedziała w przestrzeń przed sobą.
Po chwili ze szczeliny wysunęła się ręka. Długie, szczupłe palce zacisnęły się na wyciągniętej dłoni, a następnie tuż obok niego stanęła kolejna istota, tym razem przypominająca kobietę. Była równie przerażająco piękna. Jej smukłe ciało zdobiła srebrna sukienka mieniąca się w poświacie szczeliny. Szczupłą twarz okalały włosy, spięte wysoko, które zdawały się płonąć żywym ogniem. Były czerwone niczym płomienie i nadawały jej wyjątkowego uroku. Zmrużyła oczy, uśmiechając się przebiegle, podczas gdy za jej plecami wynurzały się kolejne istoty o spiczastych uszach, zalewając sobą całą polanę.
– Doskonale, Zetharze – odezwała się rudowłosa piękność swoim dźwięcznym głosem. – Mówiłam, że przejście się otworzy. A ten świat posiada całe pokłady magii, pierwotnej i nieskalanej, idealnej, żebyśmy mogli na niej żerować.
– Jak zawsze, pani, miałaś rację – odparł Zethar. – Jednak jak to możliwe, że otworzyła się między naszymi światami szczelina, a do tego na tyle stabilna, żebyśmy mogli przenieść tutaj setki naszych ludzi? Ten świat nie był dla nas dostępny od wieków.
– Dziecko, Zetharze.
– Dziecko? – Zethar uniósł idealnie równe brwi w wyrazie zaskoczenia. Jego pani miała przed nim wiele tajemnic.
– Tak, mój drogi. Dziś przyszło na świat dziecko. Zrodzone z miłości czarownicy i króla. Najpotężniejsza istota, jaką ten świat widział od wieków. Według przepowiedni ma ono odeprzeć złe elfy z tego świata i powstrzymać je przed niszczeniem kolejnych – mówiąc to, przybrała prześmiewczy ton głosu.
– Skoro według przepowiedni to dziecko ma nas pokonać, dlaczego tu przybyliśmy?
– Ponieważ, Zetharze, zabijemy dziecko, zanim stanie się na tyle silne, żeby to uczynić. – Uśmiechnęła się chytrze. – Wyślij szpiegów. – Machnęła ręką w stronę polany, na której wciąż przybywało podobnych jej stworzeń. – Każ im przeczesać okolicę. Ono musi być niedaleko. Tylko niech używają uroku, by nikt nie zauważył naszej obecności na tych ziemiach. Kiedy tylko odnajdziemy dziecko i pozbędziemy się go raz na zawsze, ten świat i jego magia będą nasze.
PIĘĆ PEŁNI KSIĘŻYCA PÓŹNIEJ...
Wracał do chaty ukrytej w lesie, którą zamieszkiwał, odkąd przybył na Ziemię. Na horyzoncie zaczynało świtać. Rozpoczynał się kolejny dzień jego misji. Uśmiechnął się do siebie na wspomnienie miodowych loków otulających pyzatą buzię. Nigdy nie przypuszczał, że może tak bardzo przywiązać się do ludzkiego dziecka. Z początku był wściekły, że został przydzielony do tego zadania. Jednak chabrowe oczy dziewczynki wypaliły piętno w jego sercu i teraz radował się, że to on został aniołem stróżem Amandy.
Darius był boskim wojownikiem, dowódcą Czwartego Legionu Niebiańskich Zastępów. Od zarania dziejów służył niebiosom swoim mieczem. Dlatego właśnie w pierwszej chwili uznał za zniewagę przydzielenie go do roli anioła stróża. Tym nigdy nie zajmowali się wojownicy. Szybko zdał sobie jednak sprawę z powagi misji.
Elfy, potężny i nieobliczalny wróg, o którym słyszał wiele, choć nigdy nie miał okazji z nimi walczyć, szerzyły trwogę i zniszczenie w równoległych wszechświatach. Wysysały magię z kolejnych krain, żerowały na niej, a ich mieszkańców niewoliły bądź zabijały. Według przepowiedni teraz przybędą na Ziemię, by zebrać swoje krwawe żniwa.
Amanda miała stać się tą, która ich powstrzyma – Wybraną. Jej przeznaczenie było jasne: gdy ukończy osiemnaście wiosen, dziecko zrodzone z miłości czarownicy i króla pokona elfy i przepędzi je raz na zawsze ze świata ludzi. Natomiast do zadań Darius należało strzeżenie jej i przygotowanie na ich nadejście.
Kiedy Darius zniżył lot, źdźbła trawy na polanie pokładły się pod wpływem ruchu powietrza wywołanego jego potężnymi skrzydłami. Opadł na ziemię bezszelestnie. Jak tylko dotknął bosymi stopami mokrego podłoża, po lesie rozniósł się przeraźliwy wrzask, po którym nastąpiła głucha cisza.
Anioł dobył miecza, kryjąc jednocześnie skrzydła dzięki niebiańskiej magii. Ruszył przed siebie w stronę, z której dobiegł krzyk. Stąpał ostrożnie, torując sobie drogę ostrzem, aż przedarł się przez zarośla na sąsiednią polanę. Widok, który tam zastał, wprawił go w osłupienie.
Pośrodku łąki siedziała młoda kobieta. Rude włosy niczym lawa spływały na jej ramiona i plecy. Nieznajoma szlochała, przyciskając dłoń do brzucha. Spomiędzy palców spływała krew, tworząc plamy na jej jasnej, prostej sukience oraz na trawie.
Kiedy zrobił kolejny krok w jej stronę, kobieta wzdrygnęła się przestraszona i uniosła na niego wzrok. Para dużych, bursztynowych, mokrych od łez oczu wpatrywała się w niego z przestrachem.
– Proszę – odezwała się słabym głosem – mógłbyś mi pomóc? Zaatakował mnie dzik.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro