Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szary Egzekutor

 Stefan z gracją dopił wino i cicho odstawił lampkę na stół, nie spuszczając oczu z Abdiela, który pożerał go wzrokiem już pół wieczoru, ale nie odważył się podejść. Czekał na jego inicjatywę. Młody inspektor też miał go na oku już od jakiegoś czasu. Wysoki, szczupły, jasnowłosy. Chociaż po dłuższych oględzinach doszedł do wniosku, że młodzieniec musiał się farbować. Albo używać nieudolnej iluzji, która sprawiała, że pojedyncze pasma stawały się ciemniejsze, gdy zbyt gwałtownie poruszał głową. Psuło to nieco obraz ideału Stefana, ale nie wybrzydzał. W tym zapomnianym przez Pana Losu zakątku Dzielnicy Czerwonych Latarnii nie mógł liczyć na nic lepszego.

Utrzymał z nim kontakt wzrokowy przez kilka dobrych sekund i kiwnął na niego palcem wskazującym, dając jasny sygnał. Twarz chłopaka rozpromieniła się, choć po chwili starał się zapanować nad własną mimiką. Stefan w głębi ducha poczuł się połechtany, jednak trzymał na wodzy własne emocje dużo lepiej niż Abdiel i gdy młodzieniec przysiadł się do jego stolika nie dał po sobie poznać, jak bardzo jest tym podekscytowany.

- Dobry wieczór, panie inspektorze - przywitał się, rzucając mu zalotne spojrzenie.

- Dobry wieczór, Abdielu - odpowiedział, zaplatając dłonie na stole.

Stefan dobrze wiedział, że wcale nie musi silić się na uprzejmości, ale lubił tę grę, która powoli budowała nastrój.

Młody inspektor zamówił butelkę ulubionego wina i uzupełniając co jakiś czas lampkę swojego partnera prowadził rozmowę, poznając jego preferencje. Gdy wymiana zdań przestała im wystarczać, chłopak złapał Stefana za rękę i zaprowadził na piętro do pokoju dla gości. Jak tylko drzwi za nimi się zatrzasnęły, mężczyzna pchnął Abdiela na ścianę i zaczął spijać pocałunki z jego ust. Ręce jasnowłosego kochanka dotarły pod jego koszulę nieśmiało dotykając egzoszkieletu Stefana. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i zrzucił z siebie górną część garderoby. Uwielbiał ten moment. Zdziwienie, zachwyt, ciekawość i pożądanie, które malowały się na twarzy Abdiela doprowadzały go do szaleństwa. Pozwolił mu badać dotykiem swoje ciało i mechanizm, który je oplatał, a gdy stwierdził, że dłużej nie wytrzyma, pociągnął go w dół na klęczki.

Oh, chłopak wiedział, jak obchodzić się z innym mężczyzną. Stefan przymknął oczy, powoli dając się ponieść doznaniu, gdy nagle poczuł ukłucie w mózgu. Syknął z bólu, a zdziwiony chłopak oderwał się od niego z dezorientacją na twarzy.

Inspektor wykrzywił się, słysząc mentalny przekaz. Poczekał aż połączenie się zerwie i szpetnie zaklął w myślach.

- Wszystko w porządku? Jeśli zrobiłem coś nie tak... - zakłopotanie Abdiela było urocze, ale Stefan nie miał czasu się tym napawać.

- Wybacz, kochany. Obowiązki wzywają. - Złapał chłopaka za podbródek i pociągnął go do góry namiętnie całując, czując swój smak na jego ustach. - Jeszcze to dokończymy.

Wcisnął mu podwójną stawkę w dłoń, ubrał się i bez pożegnania wyszedł na zewnątrz.

***

Stefan znalazł się na miejscu zbrodni w ciągu piętnastu minut. Dzielnica Czerwonych Latarnii była rozległa, lecz stanowiła ledwie jedną dziesiątą całej stolicy Królestwa Arborem. Insektor przez ułamek sekundy poczuł ukłucie wstydu, ponieważ został wezwany przez dyspozytorów, którzy wyczuli, że to właśnie on znajdował się najbliżej zdarzenia, lecz po chwili otrząsnął głowę, nie pozwalając by cokolwiek go rozpraszało. Teraz liczyła się tylko praca.

Zasalutował na powitanie dwóm podkomendnym pilnującym strefy. Jeden z nich założył na dłoń rękawicę pełną zębatek, które pod wpływem magii zaczęły napędzać się nawzajem, dając stuprocentową ochronę noszącemu. Mężczyzna sięgnął do generatora tworzącego barierę i stworzył wyrwę, która umożliwiła inspektorowi przedostanie się na miejsce tragedii.

Choć Stefan służył w straży miejskiej już prawie dziesięć lat, wciąż nie był przygotowany widok, który go tam czekał.

Pierwszym, co go uderzyło był smród. Potworny, wykręcający wnętrzności odór fekali, trzewi, krzepnącej krwi, spoconego i rozkładającego się ciała. Podziękował sobie w duchu, za to, że akurat dzisiaj zabrał ze sobą maseczkę z filtrem wzmocnionym niwelacją zapachów. Zamocował tkaninę na twarzy i z ulgą wziął głębszy wdech. Przykucnął nad ciałem by zacząć wstępne oględziny.

Ofiara nie miała więcej niż czternaście lat. Długie, wypłowiałe włosy w kolorze brudnego brązu przyklejały się jej do zastygłej w przerażeniu twarzy. Szare, pozbawione blasku oczy wpatrywały się gdzieś w bok, przyprawiając inspektora o gęsią skórkę. Stefan wyciągnął dwa palce i zamknął powieki zmarłej, pozwalając jej udręczonej duszy zaznać ciemności. Od narządów rozrodczych dziewczyny po samo gardło ciągnęła się nieregularna, szarpana rana, a ciało zostało zanurzone w ciemnej rzece krwii, którą było przesiąknięte skąpe, wyzywające ubranie - strzępy spódniczki, która ledwo zakrywała jej części intymne, dziurawe kabaretki i rozcięty gorset odsłaniający cały niewykształcony tors. Jelita walały się rozgrzebane u stóp dziewczynki, płuca wyrwane z wyłamanych siłą żeber wylądowały na ścianie pobliskiego budynku. Brakowało tylko serca.

Pośmiertne ułożenie ciała wskazywało, na to, że ofiara broniła się przed śmiercią. Miała połamane paznokcie i sine ślady na rękach, nadgarstkach, udach i twarzy. Została brutalnie zgwałcona, albo świadczyła usługę związaną z przemocą. Stefan nie raz natknął się na prostytutki, które podnosiły ceny za możliwość bicia ich, okaleczania, duszenia, czy wykorzystywania na nich mocy. Niestety i na takie "uciechy" znajdowali się amatorzy.

- Co na to nekromanci? - zadał pytanie, zapamiętując każdy szczegół ciała.

- Ta sama aura, co przy dwunastu poprzednich - wyrecytował młodszy inspektor, stojący przy granicy strefy, gdzie odór wnętrzności był najsłabszy. - Pożądanie, fascynacja śmiercią, strach, jakiś rytuał, którego nie są w stanie sprecyzować.

- Czyli nie mamy nic nowego - westchnął zrezygnowany.

- Przykro mi, inspektorze - zawiesił głos nad swoim notatnikiem.

Stefan wydał instrukcje podwładnym, a sam dopilnował transportu ofiary do miejskiej kostnicy. Sporządził raport dla przełożonych i udał się na zasłużony spoczynek, choć koszmary dręczyły go do białego rana.

***

Na drugi dzień zamiast na komisariat udał się się do Czarnej Lilii - domu uciech, prowadzonego przez znajomą burdelmamę. Przeszedł przez skromny korytarz do salonu, w którym leżało na wysłużonych kanapach kilka roznegliżowanych dziewczyn. W tym Madame - podstarzała, siwiejąca, żylasta kobieta ubrana w wysokie kabaretki i szlafrok, którego można było pozbyć się jednym ruchem dłoni.

Burdelmama na widok przybysza odesłała swoje podopieczene do pokoi jednym machnięciem ręki. Stefan obserwował ze zdumieniem, jak dziewczyny wspinają się po schodach, nie poświęcając mu najmniejszej uwagi.

- Witaj, Madame - zagaił do rozmowy.

- Nie pierdol, Stefanie - prychnęła, odpalając długą, drewnianą fajkę. - Wiem, po co tu jesteś.

- Ah, tak? - Uniósł w udawanym zdziwieniu brwi. - Może mnie oświecisz?

-  Cała dzielnica huczy o tej zaszlachtowanej, nastoletniej dziwce - mruknęła, zaciągając się.

Stefan przysiadł się do Madame na kanapie i sięgnął po niedopitą lampkę wina. Wziął pierwszy łyk i ledwo powstrzymał grymas twarzy, gdy kwaśny płyn zalał jego kubki smakowe.

- To berbelucha nie na podgardle mieszkańców Dzielnicy Handlowej - rzekła Madame i wyrwała mu szkło z dłoni. - Powiedz w prost, czego ode mnie oczekujesz, Stefanie?

- Masz rację, moja najdroższa - odpowiedział, całując ją w dłoń. - Zginęła kolejna z was. Nie miała nawet piętnastu wiosen. Potrzebuję informacji.

- I  niby to ma ruszyć moje sumienie? - prychnęła burdelmama.

- Tak, Madame - przyznał, patrząc jej w oczy. - Wszystkie twoje dziewczyny są doświadczone. Nie bierzesz pod swoje skrzydła nieletnich.

- Dlatego nie jestem w stanie ci pomóc - mruknęła i odwróciła się do niego plecami.

- Jesteś jedną z niewielu osób w tej dziurze, która ma sumienie... - próbował wpłynąć na jej poczucie moralności, obracając ją delikatnie do siebie. - Na litość Pana Losu, to było jeszcze dziecko!

- Dzisiaj dziecko, jutro jedna z moich dziewczyn - mówiąc to dmuchnęła mu tytoniowym dymem w twarz. - Lubię cię złociutki, bo tylko tobie zależy na takich szczurach jak my, ale ode mnie niczego się nie dowiesz. Już sama twoja wizyta naraża nas na niebezpieczeństwo. Lepiej, żebyś już sobie poszedł.

Stefan próbował jeszcze przekonać Madame, ale kobieta był stanowcza. Założył cylinder na głowę i ruszył do wyjścia, lecz w progu wpadł na znajomą twarz.

- Stefan, ciasteczko ty moje - Lena rzuciła mu się na szyję. - Czyżbyś zmienił orientację i nic mi nie powiedział?

- Jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie, dowiesz się o tym pierwsza - obiecał, odciągając ją od siebie.

Wampirzyca nadymała usta jak mała, obrażona dziewczynka, ale szybko się rozpromieniła. Lena Galivadyamu, Pierwsza Córa Nocy, księżniczka wśród swojej rasy ze słabością do alkoholu i tanich burdeli. I jego najlepsza informatorka.

- Co tu robisz, Stefanie? - zapytała biorąc go pod ramię. - Jeśli nie jesteś tu by pieprzyć śliczne kwiatuszki, to domyślam się, że odwiedziłeś Lilię służbowo.

- Wnikliwość, godna Pierwszej Córy - droczył się. - Właściwie dobrze, że cię widzę, Leno. Może dasz się zaprosić na herbatę?

- Dziwnie wymawiasz słowo "wino", inspektorze - poprawiła go i zaczęła prowadzić w stronę Dzielnicy Handlowej.

- Wiesz, że nie ma jeszcze dwunastej? - zapytał zrezygnowany.

- Bogaci czasu nie liczą... - zachichotała i mocniej ścisnęła jego ramię, jakby planował jej uciec.

***

Lena wprowadziła ich tyłem do "Krwawej Rozkoszy" - jednej z wampirzych spiżarni, w których Dzieci Nocy pożywiały się więźniami królestwa i ochotnikami uzależnionymi od wampirzego jadu. Jego informatorka miała tu zarezerwowany prywatny pokój, otwierający się tylko zaklęciem utkanym z jej krwii, co zapewniało im pełną dyskrecję. Wnętrze było duszne i ciemne. W centrum stała wygodna, miękka kanapa, zapewniającą wystarczająco miejsca zarówno na cichą rozmowę, jak i dziki, wyuzdany seks, którego pewnie nie raz była świadkiem.

Wampirzyca rozsiadła się wygodnie i sięgnęła po czekającą tam już butelkę wina. Odkorkowała ją jednym ruchem i polała czerwonej cieczy do obu lampek. Wyciągnęła jedną w jego kierunku, zapraszając, by się do niej dosiadł.

- Jestem na służbie - przypomniał, ale wziął szkło do ręki.

- Zawsze jesteś na służbie - zamruczała niskim głosem. - Chyba jeszcze cię nie widziałam bez tego munduru.

Stefan rzucił jej tylko zmęczone spojrzenie i upił łyk alkoholu. Wino było o niebo lepsze, niż to z Czarnej Lilii, ale osobiście wolał lżejsze, białe odmiany.Wampirzyca flirtowała z nim przy każdej nadającej się okazji i za nic miała to, że wolał mężczyzn. Zupełnie jej to nie przeszkadzało. Inspektor przyzwyczaił się już do jej stylu bycia i nie irytowały go kolejne sugestie ze strony Córy Nocy. Poza tym, że była jego najlepszą informatorką (dzięki niej pozyskiwał informacje z Dzielnicy Królewskiej, do której nie miał wstępu), to czuł też do niej dużą dozę sympatii. Nie była jak inni Pierwsi. Nie wywyższała się i nie traktowała ludzi z góry. Lubiła dobrą zabawę i wściubiać nos w nieswoje sprawy. Zupełnie jak on. Do tego była piękna. Smukła i wysoka, o ciele wojownika: drobnych piersiach i mocnych udach. Jej długie, czarne jak bezgwiezdne niebo włosy tylko podkreślały bladość cery i krwistoczerwone usta, które teraz odsłaniały w uśmiechu białe kły. Dobrze było ją mieć po swojej stronie, a jej uroda i pozycja otwierały wiele drzwi, do których on nie miał wstępu.

- No już, siądź trochę bliżej - szeptała, zarzucając długą nogę na jego uda. - Wiesz przecież, że nic nie zrobię bez twojej zgody.

- Leno, nie przyszedłem tu by grać w te twoje gierki - odparł, zrzucając jej nogę na ziemię.

- No dobrze, przejdźmy do interesów - westchnęła zawiedziona, ale zaraz spoważniała. - Powiedz mi, co cię trapi?

- Rzeźnik znowu zaatakował - odpowiedział, biorąc łyk wina.

- Widziałam w gazecie - ziewnęła, czekając, aż zdradzi się z czymś ciekawszym. - To już dwunasta?

- Trzynasta - poprawił, masując skronie. - W artykule pominęli jeden szczegół.

- Masz moja uwagę, Stefanie. - Nachyliła się ku niemu.

- Ofiara, była nie tylko nieletnia, ale nekromanci wyczuli, że morderca przeprowadzał nad ciałem jakiś rytuał - sprzedał tajną informację. Gdyby przełożeni się dowiedzieli, wyleciałby z pracy na zbity pysk.

Lena aż zagwizdała.

- Jak to możliwe, że taka wieść nie wyciekła aż do tego czasu? - Nie mogła się nadziwić.

- Mam swoją teorię...

- Ktoś z Dzielnicy Królewskiej? - domyśliła się.

- Albo równie wysoko postawiony - podjął wątek. - Nieletnie prostytutki są nielegalne w Arborem. Musi być w to zamieszany któryś sierociniec, sprzedający swoich podopiecznych i burdel nagabujący klientów o specyficznych upodobaniach...

- I nikt nie ryzykowałby, jeśli w grę nie wchodzą duże pieniądze - pociągnęła jego myśl.

- Myślę, że kilku dorobkiewiczów z Dzielnicy Handlowej byłoby na to stać, ale to, co na miejscu zbrodni odkryli nekromanci, to silna i dziwna magia. Ciało było zmasakrowane i brakowało serca.

- Serca? - Jej brwi zmarszczyły się.

- Wiem, co zaraz powiesz, ale nie każda makabryczna zbrodnia jest dziełem wilkołaków - uciął szybko.

- No nie wiem... - Miała niezadowoloną minę.

- Technicy to potwierdzili. - Nie pozwolił dziewczynie obwiniać jej ulubionych wrogów. - Tak, czy inaczej chciałbym, byś rozejrzała się na salonach za ludźmi, których nie interesują twoje oczywiste wdzięki, a którzy dość często wymykają się do Czerwonych Latarnii.

- Chyba pora wyprawić małe przyjęcie - ucieszyła się, klaszcząc w dłonie.

Stefan wiedział, że "małe" w słowniku Leny oznaczało jakieś tysiąc dusz, ale postanowił tego nie komentować. Nie jedną sprawę udało mu się rozwiązać, bo Lena postanowiła kogoś zaprosić na randkę, albo wprosić się na przyjęcie, na którym nie była mile widziana.

- Ty zajmij się królewskimi, ja rozpuszczę wici wśród szczurów - postanowił.

- Dobrze, uważaj na siebie, kotek - odparła dopijając wino.

- Ty też, mała. - Dał jej buziaka na pożegnanie i wymknął się tyłem.

***

O przyjęciu, które zorganizowała Pierwsza Córa Nocy było głośno przez następny tydzień. Impreza wymknęła się spod kontroli. Alkohol spłynął ulicami Dzielnicy Królewskiej, a tańce, magiczne pokazy i orgie trwały przez dwa dni. Aż sam król interweniował wysyłając straż stacjonującą na zamku, by opanowała zamieszki. Przez ten czas Lena nie skontaktowała się ze Stefanem ani razu. Inspektor podejrzewał, że albo nie dowiedziała się niczego przydatnego, albo leczyła kaca i nie była w stanie ruszyć się z łóżka. A znając Lenę, obie wersje były równie prawdopodobne.

Stefan za to odwiedził wszystkie sierocińce w Dzielnicy Czerwonych Latarnii. Rozmawiał z opiekunami i badał nastroje dzieci. Sieroty często żyły w nędzy, utrzymywane tylko z daniny rządzących i mieszczan. W większości nie miały zaspokojonych podstawowych potrzeb. Chodziły głodne, brudne i wystraszone. Mało które z nich dożyje dorosłości, pomyślał smutno. Magiczny smog spowijający królestwo był przyczyną wielu chorób, w tym najgorszej z nich: mozaiki, drenującej z sił życiowych ludzi o słabym, bądź żadnym potencjale magicznym. Wśród sierot zauważył już pierwsze symptomy w postaci ciemnych linii malujących się pod skórą i był przerażony skalą problemu. Cały czas główkował, jak im pomóc, ale do tej pory nie wpadł na żaden pomysł. Marny byłby z niego polityk, a wsparcie finansowe nie wchodziło w grę. Sam ledwie wiązał koniec z końcem, bo Esencja zasilająca jego egzoszkielet kosztowała majątek. W końcu uznał, że najlepszym sposobem na pomoc będzie powstrzymanie tego zwyrodnialca, który grasuje w stolicy.

Gdy w końcu wrócił na komisariat wyczuł napiętą atmosferę. Koledzy zerkali na niego ukradkiem, a wszelkie rozmowy milkły, gdy tylko wkraczał w pole widzenia. Nie zdążył nawet dojść do swojego biurka, gdy Alek, jego były partner, wziął go na bok.

- W coś ty się wpakował?

- W nic. O co chodzi? - Stefan nie krył zdziwienia, ale sam zaczynał odczuwać napięcie.

- Stary chce cię widzieć - wyszeptał konspiracyjnie. - Jego ryj był przy tym czerwony, jakby miał zaraz dostać wylewu.

- To może lepiej do niego pójdę - wymamrotał niechętnie i udał się do gabinetu przełożonego.

Faktycznie, pan komendant wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć. I to w niego właśnie miała trafić ta gniewna fala uderzeniowa.

- Varum, co to do kurwy nędzy ma być? - jeszcze mówił spokojnie, ale ton jego głosu był ostrzegawczy.

- Mój raport, panie komendancie - odpowiedział krótko, patrząc w punkt nad głową przełożonego.

- To, kurwa jakaś pieprzona bajka, a nie raport! - Emocje w końcu przejęły nad nim kontrolę. Przy ostatnim słowie Stefan poczuł ślinę na twarzy, gdy komendant się popluł. - Pedofile wśród królewskich? Dzieci sprzedawane przez sierocińce? Czy ciebie już do reszty popierdoliło?

- Nie, panie komendancie - odpowiedział pewnie, a złość w nim narastała. - To bardzo prawdopodobna implikacja, bazującą na zdobytych dowodach.

- Dowodach? - prychnął. - Te poszlaki wskazują tylko i wyłącznie na to, że jakieś nastoletnie kurwy wolą dorobić własną cipką niż wziąć się za uczciwą pracę, aż ktoś w końcu postanowił zrobić z tym porządek.

- Porządek, panie komendancie? - Stefan zacisnął pięści, patrząc prosto w poczerwieniałe ze złości oczy przełożonego. - To brzmi, jakby Pan sugerował, że same się o to prosiły.

- Bo same się o to prosiły, Varum! - Mężczyzna wstał, trzaskając dłońmi we własne biurko. - Nie podoba mi się twoja postawa. Zostajesz zawieszony do odwołania. Oddaj odznakę!

- Ale...

- Nie każ mi się, kurwa powtarzać, bo nie ręczę za siebie!

Stefan odpiął od munduru złote drzewo Arberis symbolizujące jego pozycję w społeczeństwie i nie patrząc nikomu w oczy opuścił komisariat.

***

Nie był to pierwszy raz, gdy został zawieszony w pracy, ale jedyny taki, gdy przepełniała go tak wielka gorycz i poczucie niesprawiedliwości. Wiedział, że wykonał swoją pracę sumiennie, a uprzedzenia komendanta do mieszkańców niższych dzielnic przesłaniały jego przełożonemu pogląd na szerszą perspektywę.

- Ja pierdole! - wydarł się, by dać upust nagromadzonym emocjom. - Po Arborem grasuje seryjny morderca, a ten pieprzony burak będzie mi mówił, że dziewczynki same się o to prosiły?!

Niemoc i bezsilność sprawiły, że mężczyzna czuł się, jak gówno. Wiedział, że gdyby to przydarzyło się dzieciom z Dzielnicy Handlowej, albo Królewskiej wszystkie Wielkie Domy... Ba! Sam król by się zaangażował w śledztwo. Ale sieroty? Prosryrutki? Jednego szczura mniej. Aż rzygać mu się chciało na myśl o hipokryzji i zepsuciu, jakie panowało wśród mieszkańców stolicy.

Czuł, że zaraz się udusi, więc z obrzydzeniem rozebrał się z munduru i w cywilnych ciuchach opuścił swoje mieszkanie. Snuł się chwilę po okolicy, nie do końca wiedząc, co ze sobą począć. Miasto było dzisiaj wyjątkowo ponure. Stężenie magicznego smogu w powietrzu przekraczało trzykrotne dozwoloną normę. Gęste kłęby, pełne skrzącej się, toksycznej magii płynęły leniwie z kominów fabryk produkujących Esencję w Dzielnicy Magicznej by zalać ulice Arborem. Stefan zapiął szczelnie płaszcz i poprawił maskę z filtrem, bo smog wżerał się niczym kwas w strukturę budynków, lamp, a zwłaszcza w materię mieszkańców, wysysając z nich powoli życie. Mimo, że był środek dnia panował mrok, którego nie powstydziłaby się najpaskudniejsza z jesiennych nocy. Jedynie znad Dzielnicy Królewskiej, na szczycie wzgórza, na którym zostało wniesione miasto, tliło się jasne światło z magicznej kuli, którą nazywano tu sztucznym słońcem.

Ani Stefan, ani jego rówieśnicy nigdy nie zaznali na skórze dotyku promieni słonecznych, a ich płuca smaku czystego powietrza. Ich rzeczywistość była szara, jak ulice stolicy i tak mało istotna, jak karaluchy wypełzające ze Slumsów.

Dotarło do niego, jak bardzo jest zdenerwowany dopiero, gdy poczuł zdrętwiałe palce. Rozluźnił szybko uścisk i rozmasował dłonie, wyrzucając jednocześnie z głowy depresyjne myśli. Stwierdził, że musi się rozluźnić i oczyścić umysł. W tym celu postanowił dokończyć, to, co ostatnio tak brutalnie mu przerwano, gdy był z Abdielem.

Przebył już połowę drogi do Dzielnicy Czerwonych Latarnii, gdy zaczepił go dzieciak z Gildii Posłańców. Chłopaczek miał niecałe szesnaście wiosen, rzadki zarost na twarzy i czuprynę gęstych, rudych loków. Jego zielone, kocie oczy spoglądały bystro na Stefana.

- Inspektor Varum? - upewnił się.

- Tak, to ja. Masz dla mnie wiadomość? - zapytał, zaplatając ramiona na piersi.

- Nie ma pan munduru... - Chłopak, tasował go badawczo spojrzeniem.

- Jestem po służbie - wyjaśnił i wyciągnął srebrną monetę, by potwierdzić swoją tożsamość.

- Panienka Galivadyamu wzywa pana do Eterycznych Kryształów - przekazał informację. - Chce pana widzieć osobiście.

Stefan poczuł ukłucie podniecenia. Dorzucił chłopakowi napiwek i biegiem ruszył we wskazane miejsce. Eteryczne Kryształy były klubem dla bogaczy prowadzonym przez krasnoludzki Dom Złota, w którym członkowie teoretycznie podejmowali się mecenatu nad rokującymi rzemieślnikami sztuki jubilerskiej. W praktyce dokonywały się tam mniej lub bardziej oficjalne przymierza, wymiany informacji i liczne zakłady, o których bywało później głośno w całym królestwie.

Jeszcze zanim dotarł do budynku, już z daleka słyszał śmiech swojej informatorki. Kołysała się wsparta na ramieniu umięśnionego, przystojnego mężczyzny, w którym Stefan rozpoznał inne Dziecię Nocy. Towarzyszyła im smukła elfka odziana w zieloną, rozkloszowaną spódnicę i obcisłą marynarkę oraz otyły mag o kruczoczarnych włosach, ubrany w wyszywany złotą nicią frak.

- O! Przyjechała moja kolacja! - zaśmiała się odnośnie, pokazując na Stefana palcem.

Inspektor poczuł, jak złość ściska mu żołądek. Choć często tak robiła, to nie lubił być kojarzony, jako wampirza dziwka. Teraz jednak stanowiło to świetna przykrywkę, więc schował swoją dumę do kieszeni i przylepił do twarzy szeroki uśmiech.

- Panienko... - Wyciągnął do niej dłoń, kłaniając się.

- Państwo wybaczą - zachichotała i zrobiła krok w stronę Stefana, ale potknęła się o własne nogi. Na szczęście mężczyzna w porę zareagował, chwytając ją w ramiona. - Co ja bym bez ciebie zrobiła, mój bohaterze?

- Wylądowała w jakimś cuchnącym rynsztoku bez złota i godności - mruknął cicho, gdy nieco oddalili się od Eterycznych Kryształów.

- Godność to ja zostawiam zawsze w domu, żeby jej przypadkiem nie zgubić na mieście - zaśmiała się i zarzuciła mu ramiona na szyję.

- Cuchniesz wódką - podsumował, marszcząc nos. 

- Wódką, winem, ginem i czymś co miało niebieski kolor i bąbelki, a przepalało gardło jak berbelucha ze Slumsów - wyjaśniła godnie.

Stefan tylko westchnął ciężko i machnął ręką widząc powóz na horyzoncie. Woźnica skierował się w ich stronę, a stukot kół na wyłożonej brukiem drodze niósł się echem daleko w stolicę. Pojazd był z tych lepszych. Kierujący miał oddzielną budkę, zapewniającą pasażerom dozę prywatności. Jak zauważył inspektor silnik miał też nowej generacji, raczej ekologiczny. Buchał stosunkowo niewielką ilością śmierdzących, magicznych spalin w porównaniu do jego starszych wersji.

Mężczyzna zatrzymał pojazd, a Stefan otworzy drzwiczki i wrzucił do środka Lenę, samemu wskakując na siedzenie obok.

- Tak się nie traktuje damy! - zaprotestowała wampirzyca.

- Damy nie oddalają się o tej godzinie od domów - zauważył, dając jej pstryczka w nos.

Usadowił się wygodnie i przekazał woźnicy, by zawiózł ich pod Bramę Kupców, która oddzielała Dzielnicę Handlową od Królewskiej. Pojazd ruszył z lekkim szarpnięciem, a huk silnika zagłuszał wszystkie dźwięki z zewnątrz.

- Udało ci się czegoś dowiedzieć? - zapytał prosto z mostu.

- Może... - czknęła. Miała problem, by utrzymać się w siedzącej pozycji, więc przesunął się obok, by mogła się na nim wesprzeć.

- Leno, skup się - prosił.

Ona za to objęła go w pasie, wtulając się w jego ramię. Zaciągnęła się mocno jego zapachem, a zza warg kobiety wychyliły się kły.

- Tylko byś brał... A nic od siebie - jęknęła pijacki głosem.

Chciała w nim wzbudzić lęk. Poczuł na skórze delikatne muśnięcie jej aury, ale nie dał się na to złapać. Kciukiem uruchomił zbiorniczek z Esencją, a magia piorunów popłynęła przez jego egzoszkielet. Kobieta krzyknęła zaskoczona, gdy poraziła ją elektryczna iskra.

- No wiesz co? - oburzyła się.

- Leno, jak się zaraz nie skupisz, to przysięgam, że trzepnę cię takim piorunem, że przez tydzień włosy ci będą dęba stać - zagroził.

- No dobra, wystarczyło grzecznie poprosić - fuknęła, jak kotka i sięgnęła dłonią w dekolt. - Łap, tylko nie zgub. Musiałam mocno nadszarpnąć swoje kontakty i wykorzystać stare przysługi, żeby to zdobyć. Nie mówiąc o tym, że mają mnie teraz za większego zboczeńca, niż w rzeczywistości jestem.

Podała mu złoty bilecik. Mała karteczka bez żadnej nazwy, daty czy miejsca. Tylko delikatna, prawie niewyczuwalna magia smyrała jego zakończenia nerwowe.

- Co to? - zapytał oglądając w zaciekawieniu przedmiot.

- Twoja przepustka do wylęgarni zła - powiedziała nad wyraz poważnie. - Jutro mają kolejne spotkanie.

- Gdzie?

- W Salonie Złotych Piskląt, to niedaleko opuszczonej świątyni Pana Losu - wyjaśniła.

- Tej na granicy Czerwonych Latarnii i Handlowej?

- Dokładnie.

Chwilę potem powóz zatrzymał się. Stefan pomógł wysiąść Lenie i zapłacił woźnicy. Stanęli przed Bramą Kupców, która z pozoru wyglądała jak zwykłe miejskie wrota, jednak przejścia do Dzielnicy Królewskiej chroniła bariera, która zmieniała w proch, każdego, kto nie posiadał przepustki. Lena, jako mieszkanka wyższych sfer miała dostęp do każdej z dzielnic, on do tych średnich i niższych, za to mieszkańcy Slumsów i Czerwonych Latarnii nie mogli opuszczać murów swoich części miasta.

- Jak chcesz dotrzeć do Domu Nocy, kiedy ty ledwo stoisz na nogach? - zapytał, spoglądając na chwiejącą się na obcasach wampirzycę.

- Spokojnie, wysłałam wiadomość, żeby ktoś mnie odebrał. Eh, i musiał być to mój młodszy brat... - mruknęła niezadowolona, patrząc w stronę bramy.

Inspektor podążył za jej wzrokiem i ujrzał najpiękniejszego mężczyznę, jakiego było mu dane kiedykolwiek widzieć. Jego chodzący ideał. Wysoki i szczupły, ale szeroki w ramionach. Długie nogi i wąskie biodra. I te lśniące, wręcz białe włosy, które aż się prosiły by zanurzyć w nich palce. Twarz miał delikatną i zmysłową, tylko te zielone niczym szmaragdy oczy sprawiały, że można było w nich zatonąć.

- Dziękuję, że przyprowadził Pan moją pustą siostrę - wyrwał go z rozmyślań jego głęboki, wibrujący głos.

- Sam jesteś pusty - czknęła i uwiesiła się mu na ramieniu.

- Nie ma problemu - wydukał inspektor, patrząc jak odchodzą.

Tylko zanim przeszli przez bramę, Lena rzuciła mu rozbawione spojrzenie. Czyżby jego reakcja była aż tak oczywista?

***

Szara maska idealnie przylegała do twarzy Stefana. Zasłaniała całe jego oblicze, a wzmocnione magicznie otwory na nos i oczy filtrowały nieustannie powietrze z trujących toksyn i pozwalały widzieć po zmroku. Czarna, obszerna peleryna z kapturem sprawiała, że z łatwością mógł wtopić się w otoczenie. Choć w dzień jego odzienie mogłoby zostać uznane za co najmniej osobliwe, teraz nie wyróżniał się wyglądem z tłumu. Gdy dziedzice Domu Mocy odcinali dopływ Esencji od sztucznego słońca, a stolicę spowijała nieprzenikniona czerń, na ulicę wypełzały wraz ze szczurami i karaluchami same najgorsze szumowiny.

Salon Złotych Piskląt znalazł bez problemu. Z pozoru opuszczona kamienica, była chroniona bardzo silnym urokiem maskującym. Inspektor zrozumiał, że bez biletu, który wręczyła mu Pierwsza Córa Nocy przeszedłby obok nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na budowlę. Jednak, gdy trzymał w dłoni złotą karteczkę, jego wzrok automatycznie wędrował ku pozłacanej rzeźbie przedstawiającej trzy nieopierzone ptaszki w małym gnieździe. Sprawdził przepływ Esencji w rurkach egzoszkieletu i pewnym krokiem ruszył do wejścia.

Zanim sięgnął dłonią do klamki, wrota same się przed nim rozpostarły, nie wydając przy tym najmniejszego szmeru. Zażenowany tą tanią sztuczką wszedł do środka i podążył wąskim, ciemnym korytarzem. Tu również musiała zostać nałożona jakaś iluzja, bo mężczyzna liczył kroki i był pewien, że już dawno przeszedł dwukrotnie długość kamienicy, jednak dopiero po dłuższej chwili udało mu się dotrzeć do wysokich wrót zasłoniętych czerwoną, aksamitną kotarą.

Moc buzowała w jego żyłach, ale dopiero, gdy poczuł iskry na koniuszkach palców, wiedział, że jest gotowy na każde niebezpieczeństwo. Łokciem odgarnął kotarę i znalazł się w ogromnym salonie, który bardziej przypominał kameralną salę teatralną. Pod jedną ze ścian zostało zbudowane podwyższenie, a cokolwiek miało być na nim prezentowane, zostało skryte za ciężką kurtyną. Naprzeciwko wyrastały rzędy wygodnych, obitych skórą krzeseł. Na sali panował półmrok, bo wszystkie światła skupiały swój blask na scenie.

W salonie byli już pierwsi goście. Ich mroczne sylwetki wyrastały z krzeseł niczym demony czekające na żer. Nikt ze sobą nie rozmawiał. Wszyscy spoglądali w napięciu w stronę sceny, wyczekując niecierpliwe, tego, co miało nadejść. Stefan zajął miejsce z tyłu sali, tak by mieć dobry widok zarówno na deski teatru, jak i widownię.

Niedługo potem kurtyna uniosła się, a salę wypełniły gromkie brawa. Samo przedstawienie było niepozorne. Dzieciaki w wieku od siedmiu do piętnastu lat wcielały się w role z jednej z najsłynniejszych przypowieści religijnych - wygnania Księcia Ciemności i zamknięcia wrót Innioświatów przez Pana Losu. Stefan nie kojarzył maluchów, ale przez ostatni tydzień odwiedził tak wiele sierocińców, że ich twarze mogły mu się zatrzeć w pamięci.

To, co nastąpiło później nie miało nic wspólnego z dziecięcą zabawą. Młodzi aktorzy ukłonili się, a ich występ nagrodziły owacje na stojąco. Kurtyna zapadła, światła zgasły pogrążając ich w kompletnej ciemności i w tym momencie Stefan poczuł nieprzyjemną falę magii. Bardzo mrocznej mocy, z którą nie raz zetknął się na miejscu zbrodni. Promienie światła znów padły na deski sceniczne, ale dzieci nie miały na sobie już religijnych przebrań, a skąpe i wyzywające ubrania, jakie noszą prostytutki. W centrum znalazł się jeden z dyrektorów domu dziecka, z którym rozmawiał przedwczoraj.

Rozpoczęła się licytacja, ale Stefan widział tylko te wielkie przerażone oczy i zdezorientowane twarzyczki. Narastał w nim gniew, a iskry przeskakiwały między palcami. Z początku miał plan tylko zebrać dowody i wrócić tu że wsparciem, ale wszystko się zmieniło, gdy usłyszał znajomy głos:

- Sto sztuk złota, za tę małą kurwę!

Stefan zadziałał zanim zdążył pomyśleć. Drobne przepięcia elektryczne spłynęły z jego palców precyzyjnie trafiając w publiczność i prowadzącego. Ludzie popadali jak muchy, a dzieci wydały z siebie przerażone okrzyki.

- Uciekajcie stąd i wezwijcie straż miejską - powiedział rzeczowo do najstarszego z chłopców. - Szybko!

Sam zaczął układać ciała na deskach teatru, co z napędzanym Esencją egzoszkieletem było dziecinnie łatwe. Podpatrzył tę technikę podczas pracy z nekromantami, którzy wykorzystywali jego moc piorunów by znów wprawić w ruch serca umarlaków. Wtedy przyszło mu do głowy, że w drugą stronę ta sztuczka też może zadziałać i gdy trafił na bankiera, który przekupił sędziów, by uznali go za niewinnego oszustw, które doprowadziły do bankructwa i w efekcie samobójstw wśród wielu rodzin, sprawdził, czy jego przypuszczenia są prawdziwe. Efekt był o niebo lepszy niż przypuszczał. Śmierć wyglądała na naturalną, a on używał tak niewiele magii, że do przyjazdu medyków, jego aura była już niewyczuwalna.

Tym razem jednak chciał by śmierć denatów nie wyglądała na dzieło natury.

***

"Całe królestwo Arborem obiegła wieść o śmierci wpływowych mieszkańców stolicy. I choć straż miejska odmawia komentarza, zasłaniając toczącym się śledztwem, dziennikarzom Głosu Arborem udało się dotrzeć do nieoficjalnego źródła, które twierdzi, że zamordowani byli powiązani z ostatnią serią makabrycznych morderstw prostytutek z Dzielnicy Czerwonych Latarnii.

Okoliczności te do złudzenia przypominają śmierć słynnego bankiera Arnolda D. oraz niesławnych braci Gearsmith, odpowiedzialnych za serię podpaleń w Slumsach. To pozwala nam przypuszczać, że w stolicy zadomowił się mściciel, który postanowił wymierzać sprawiedliwość, tam, gdzie władze i straż miejska zawiodły.

Nowego obrońcę Arborem cechuje schludny, prosty schemat działania oraz szybka i pozbawiona brutalności technika wymierzania sprawiedliwości, dlatego sądzimy, że przydomek Szary Egzekutor idealnie odzwierciedla jego charakter... "

Stefan wyrzucił zmiętą gazetę do śmietnika, stojącego przed wejściem do kostnicy i pospiesznie zamknął za sobą drzwi. W środku już czekał na niego Harry, główny nekromanta Dzielnicy Handlowej , który miał niespłacony dług u inspektora.

- W samą porę - odparł żylasty mężczyzna, prowadząc go w głąb pomieszczenia. - Za godzinę po ciało przyjadą królewscy.

- Czego udało ci się dowiedzieć? - zapytał bez wstępu.

Harry zdjął prześcieradło z ciała komendanta, a Stefan ujrzał długą, gnijącą szytę ciągnącą się przez całą długość mostka mężczyzny.

- Nasz Rzeźnik był od dawna martwy - oświadczył nekromanta.

- Jak to w ogóle możliwe? - Stefan nachylił się nad zwłokami, by zapamiętać każdy szczegół.

- Serce musiało mu wysiąść jakieś pół roku temu, ale masz komendant postanowił się nie poddawać - prychnął pogardliwie. - Przeszczepiał sobie serca swoich ofiar, ale narządy były tak przeżarte mocą i strachem, że starczały ledwie na parę tygodni.

- Przy okazji dawał upust swoim chorym upodobaniom, skurwiel jeden - syknął Stefan, zaciskając pięści.

- Jednego zwyrola mniej - podsumował Harry. - Dziękujmy Panu Losu za tego mściciela.

- Pan Losu nie miał z tym nic wspólnego - mruknął inspektor i wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi.

Widok martwych ciał i przerażone oczy maluchów miały go jeszcze długo prześladować we wspomnieniach, ale świadomość, że żadne dziecko tej nocy już nie zostanie skrzywdzone, a do tego dobre wino i czułe dłonie Abdiela pomogły mu zasnąć i nie obudzić się z krzykiem. 

________________________________________________________________________________

Dziękuję za poświęcony czas. Jeśli opowiadanie Ci się spodobało, będę wdzięczna za każdą gwiazdkę i feedback w postaci komentarza. 

Opowiadanie to dzieje się w świecie powieści, nad którą obecnie pracuje. 

Dajcie znać czy jesteście ciekawi dalszych przygód Stefana i Leny  :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro