Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Konin, 15. 09. 2018.

W sobotę 15 września na konińskich błoniach odbył się koncert na stulecie niepodległości. I choć mogłoby się wydawać, że będzie sztywno i wręcz przedwojennie, to wcale tak nie było (między innymi dzięki centrlewicowej konińskiej władzy). Na scenie wystąpiły tego wieczoru trzy zespoły: Róże Europy, Kobranocka oraz Sebastian Riedel z Cree.

Na miejscu byłam już o wpół do szóstej (Róże Europy miały startować punkt osiemnasta) i wszystko było już o tej godzinie gotowe na zjawienie się publiczności. Dowodem na to niech będzie to, że zaraz po przyjściu mogłam już kupić sobie piwo i skorzystać z toalety. Co prawda stoliki stały bardzo chybotliwie, ale obyło się bez wylanych trunków.

Już pierwszy wykonawca miał lekki poślizg, jednak te kilka minut czekania wynagrodził dobrze skonstruowany set, który rozpoczynały bardziej dynamiczne wykonania. W połowie koncertu panowie zagrali słynny Jedwab. Jednak, mimo ich starań, publiczność nie dała się szczególnie porwać. Prawdopodobnie w największej mierze przez, moim zdaniem, zbyt wczesną godzinę rozpoczęcia koncertu. W końcu we wrześniu o szóstej jest jeszcze całkiem jasno.

Po tym koncercie nastąpiło losowanie nagród wśród uczestników organizowanej przez koniński klub motocyklowy zbiórki krwi. Nagród było sporo i były całkiem różnorodne. Uważam, że to naprawdę fajny gest, no i miło było patrzeć, że różne konińskie firmy i instytucje potrafią się zorganizować i nagrodzić te kilka (spośród 33) osób.

Na szczęście sytuację uratował przecudowny występ Kobranocki, na który to właśnie w głównej mierze czekałam. Już samo rozpoczęcie ich występu mnie porwało, bo Kobra zaczął koncert od słów "Przybywamy do was z toruńskiego domu starców. Jeszcze nas wypuszczają". Półtoragodzinny set był żywiołowy i porywający, to właśnie na nim publiczność pod sceną zaczęła śpiewać (ja też, bo jednak znam kilka kawałków Kobranocki, a reszty uczyłam się już w trakcie koncertu). Panowie, mimo ponad trzydziestu lat działalności na scenie, nie zwolnili rytmu do samego końca, podskakiwali, z werwą wędrowali po scenie i śpiewali kawałek za kawałkiem, nie oglądając się nawet na to, czy publika za nimi nadąża. Nadążała. Nawet za premierowym kawałkiem z albumu, który dopiero ma się pojawić.

Na tym koncercie trochę kursowałam między sceną a stolikami, jednak udało mi się potem wrócić pod scenę, choć stałam obok mocno podpitego pana, który na następnym koncercie często na mnie wpadał. Uroki koncertów, jak to mówią. W każdym razie ochroniarze nie robili żadnych problemów, mimo że do bocznych barierek, gdzie stałam, ludzie praktycznie się przytulali.

Uwaga, dygresja. Pod koniec występu Kobranocki obok mnie stanął facet, który wyglądał jak stary punk, ale okazało się, że oprócz punka słucha Iron Maiden (miał koszulkę z Book Of Souls, dlatego też wiedziałam, że wywiąże się fajna rozmowa), gotyckiego metalu, a nawet death metalu, choć nie do końca słyszałam, jakich wykonawców mi wymienia. Pytał mnie też o datę śmierci Kurta Cobaina (muszę odpruć tę nieszczęsną naszywkę), którą dzięki niemu prawdopodobnie zapamiętam do końca życia, bo w tym samym roku pan Krzysztof był w wojsku. Także, jeśli jakimś cudem pan to kiedyś przeczyta, to pozdrawiam serdecznie.

Na sam koniec panowie zagrali wreszcie Kocham cię jak Irlandię i to był ten moment, kiedy wreszcie publiczność weszła w pełną interakcję z muzykami. Najbardziej wyczekiwany przeze mnie punkt programu zakończył się więc w pięknym stylu. Potem nastąpiła kolejna przerwa, podczas której rozlosowano większe nagrody, głównie wejściówki do konińskich kin.

Na gwiazdę wieczoru zmuszeni byliśmy czekać najdłużej. Panowie musieli rozłożyć sprzęt i wszystko posprawdzać, ale publiczność czekała cierpliwie. Gdy już zespół, powitany bardzo entuzjastycznie, zaczął grać, okazało się, że zupełnie nie słychać klawiszowca. Jakoś udało mu się dogadać z operatorem dźwięku i rozwiązać ten problem, jednak już do końca koncertu słabo go słyszałam, choć przecież stałam pod samą sceną.

Występ syna Ryśka był elementem koncertu, do którego podchodziłam najbardziej sceptycznie, głównie w obawie, że będzie to brzmieć zbyt dżemowo lub w jakiś sposób brzmienie będzie udziwnione. Miałam dobre przeczucie, bo przynajmniej pierwsza połowa ich koncertu zalatywała mi Dżemem, a potem zaczął się rock zupełnie nie w moim stylu. Nie mniej jednak myślę, że sporej części odbiorców taka muzyka się podoba, wnioskując po żywiołowej reakcji publiki. Z całości najbardziej podobało mi się to, co robił klawiszowiec, oraz świetnie wyważony bas.

Nie mniej jednak wstawka perkusyjna na wyjście była dla mnie zdecydowanie za długa i już w połowie tego bębnienia czar prysł i czekałam z niecierpliwością na zakończenie. Nie zmienia to jednak faktu, że oceniam występ na plus i myślę, że spodobałby się fanom klasycznego, polskiego rocka. Mnie, stety, niestety, bardziej po drodze z takimi wykonawcami jak Kobranocka.

I to właśnie oni, moim zdaniem, wypadli tego wieczoru najlepiej. Ich brzmienie było przejrzyste, każdy instrument było słychać w równym stopniu. Może wokal był z początku trochę za cicho, ale Kobra od razu poszedł to załatwić z dźwiękowcami. Ich set był płynny, żywiołowy i rozkręcił publiczność, która dała się porwać i rozgrzała gardła przed główną gwiazdą, która z kolei trochę słabiej, z pewnymi problemami, ale poza tymi paroma drobnostkami nie mam im nic do zarzucenia. W target trafili doskonale (choć ja zawsze myślałam, że w Koninie więcej jest brudów niż rockowców).

Atmosfera całego koncertu była bardzo swobodna, a w moim miejscu pod bocznymi barierkami wręcz kameralna. Nikt się nie narzucał, a, jeśli już ktoś chciał pogadać, to w pełni kulturalnie. Naprawdę lubię, kiedy się okazuje, że Konin nie jest tak straszny, na jaki wygląda, o czym miałam okazję po raz pierwszy się przekonać na Bluesonaliach parę lat temu. A skoro juz o Bluesonaliach mowa, to też na pewno się pojawią w Szarpidrutach, ale to dopiero w październiku.

Podsumowując całą tę notkę, chcę powiedzieć, że Konin, choć jest miastem obskurnym i dość prowincjonalnym, dobrze dba o swoją oscylującą wokół rocka społeczność. Z każdym rokiem coraz lepiej. I może liczyć z mojej strony na wielkie "Oby tak dalej!". 

(nie mam żadnych zdjęć ani nagrań, ale w gruncie rzeczy nigdy nie robię zdjęć na takich wydarzeniach. Jeśli jesteście bardzo ciekawi, to zdjęcia powinny być gdzieś na stronie lm.pl)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro