Rozdział II
Dryń! Dryyyń! Cholera!
Przetarłem dłonią twarz i obróciłem się na drugi bok. Półprzymkniętymi oczami spojrzałem na ekran telefonu. Była siódma nad ranem. Kto do cholery jasnej dzwonił o tej porze? Cały zaspany z ledwością nacisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem komórkę do ucha.
— Halo? — zapytałem markotnym głosem, ziewając.
— Cześć Sasuke! — Usłyszałem swojego rozmówcę. Miał dość irytujący głos. — Mam do Ciebie sprawę.
— Itachi! — warknąłem zły. — Nie mogłeś zadzwonić później? Po za tym gdzie ty jesteś? — zapytałem, po czym usłyszałem głośne westchnięcie mojego brata.
— Jestem u naszej cioci. Mam do ciebie pewną prośbę. Czy mógłbyś tutaj przyjść?
Spojrzałem otępiałym wzrokiem na zegarek.
— Itachi, ty zdajesz sobie sprawę, która jest godzina?
— Wiem stary, że jest weekend i chciałbyś się wyspać, ale naprawdę cię potrzebuję.
Wygramoliłem się z ciepłego łóżka i poprawiłem spadające bokserki.
— Za chwilę tam będę — odparłem, przeciągając się.
— Dzięki Sasuke, uratowałeś mi tyłek — powiedział mój brat.
Byłem pewny, że się uśmiecha.
— Ta... Zapamiętaj tylko, że to ostatni raz — odparłem od niechcenia.
— Jasne, stary! Już kończę, narka!
Po tych słowach rozłączył się, a w telefonie rozbrzmiewał dźwięk cichego „bip...bip".
Westchnąłem. Podpierając się różnych mebli, doszedłem do kuchni, gdzie ściany oślepiły mnie swoim jaskrawym kolorem. Pomarańczowy, to zdecydowanie nie był dobry pomysł — przemknęło mi przez myśl.
Ledwo wymacałem w tym wszystkim drzwi od lodówki. Otworzyłem je i wyciągnąłem pierwszy lepszy sok. Sięgnąłem do półki po szklankę, nalewając do niej napój. Kolor niezidentyfikowanej substancji był uderzająco podobny do ścian tego pomieszczenia. Wziąłem łyka. Cholerny sok pomarańczowy. Mlasnąłem głośno, wykrzywiając twarz w grymasie. Wyraźnie ta barwa mnie prześladowała, zapewne chcąc doprowadzić mnie do szaleństwa. Moje nerwy nieco się uspokoiły, gdy opuściłem jaskrawe pomieszczenie. Jedynie sok w szklance, którą trzymałem w dłoni, raził swoim kolorem.
Wszedłem do swojego pokoju i tęsknym wzrokiem zerknąłem na niepościelone łóżko. Żeby się trochę ożywić potrząsnąłem delikatnie głową, niestety nie przyniosło to oczekiwanego skutku. Zawędrowałem więc do łazienki, gdzie przemyłem twarz zimną wodą. Ze zwiotczałej tubki wycisnąłem niebieską, galaretowatą, żelową maź, zwaną bardziej formalnie „pastą do zębów", na szczoteczkę. Zacząłem uporczywie szorować środek mojej jamy ustnej. Po chwili umorusany cały pianą wokół ust, zmyłem to dziwne coś z mojej twarzy. Spojrzałem jeszcze przelotnie w lustro, lecz stwierdziłem, że trzeba lepiej przyjrzeć się swojemu obliczu. Włosy sterczały mi na głowie, jakby przeszło przez nie tornado, a co gorsza wszystkie możliwe zjawiska pogodowe. Półprzymknięte i nieprzytomne oczy wpatrywały się w lustro. Najgorsze było dopiero przede mną. Po minucie zauważyłem coś nieproszonego pod moim nosem, jak i na brodzie. Cholera! Zapomniałem wczoraj ogolić ten koper! Jakby się przyjrzeć, nie różniłem się praktycznie niczym od tych miłych, zapitych panów pod sklepem. Jednak już nie miałem czasu, aby wziąć maszynkę w dłoń i pozbawić się tego cholerstwa.
Szybko niczym błyskawica, wróciłem do pokoju. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i zmarszczyłem brwi w akcie konsternacji.
Pokój nie był zbyt czysty, to nawet za delikatne stwierdzenie. W tej jakże przytulnej izdebce panował istny burdel! Wszędzie walały się moje ubrania, brudne skarpetki leżały na krześle, już tak gdzieś od dwóch tygodni. Byłem zażenowany własnym postępowaniem. Przydałoby się tutaj porządnie wysprzątać. Wśród tego całego syfu, wygrzebałem jakieś czyste ubrania. W pędzie nałożyłem na siebie skarpetki, luźne jeansy, białą koszulkę z napisem, do tego granatową bluzę.
Pogoda nie była jakaś obiecująca, a duże chmury posuwały się mozolnie po nieboskłonie. Zakładając w pośpiechu czarne trampki, złapałem za telefon ze słuchawkami i zamknąłem za sobą drzwi. Zszedłem po schodach, wychodząc przed blok. Słońce starało się przebić przez gęste cumulusy, dzięki czemu co jakiś czas promień padał na moją twarz. Idąc szarymi uliczkami osiedla, przyglądałem się przechodniom. Każdy żył swoim życiem, miał swoje problemy, rodzinę. Byliśmy tylko ludźmi i nic na to nie można poradzić.
Obejrzałem się za przechodzącą obok mnie blondynką. Była ładna, miała długie nogi, wąską talię, szeroka w biodrach, posiadała dorodne piersi i duże, zielone oczy.
„Tak niewinnie wygląda, mam rację? Tak naiwnie wielu jej pragnie. Jest o krok by znaleźć się na dnie, choć stoi przy barze i wygląda ładnie. Czeka na Ciebie, kradnie spojrzeniem. Widzisz ją w niebie, choć spada w podziemie. Ty i ona to twoje marzenie, lecz to nie anioł, to tylko złudzenie." B.R.O — Gorzka czekolada
Przeszedłem obok grupki roześmianych nastolatków.
„Widzę ludzi, to znana mi grupa, najbardziej lubią zalać się w trupa. Panny, co w klubach szukają fiuta, myśląc o nowych kolczykach i butach. Typy też tutaj szukają wrażeń, piją i ćpają, wydając kasę. Myślą, że spełnią jedno z tych marzeń, by być panem życia, są nikim na razie." B.R.O — Gorzka czekolada
Kilka minut później doszedłem do czteropiętrowego, niebieskiego bloku. Zadzwoniłem pod numer siedemnaście, po czym słysząc charakterystyczny brzęk, otworzyłem drzwi. Wszedłem po schodach na drugie piętro. Mój brat już wychodził i kiedy minęliśmy się w drzwiach, rzucił szybko:
— Saya jest w swoim pokoju. Mam nadzieję, że ją przypilnujesz, ja lecę z kuplami na piwo! — I tyle go widziałem.
Przekląłem siarczyście pod nosem. Cholerny Itachi! Skubany, wykiwał mnie! Czy ja pracowałem jako niańka? Westchnąłem tylko dla uspokojenia nerwów. Ściągnąłem buty, następnie udałem się do łazienki, aby umyć dłonie. Po tym poczłapałem do pomieszczenia, w którym przebywała moja dwuletnia kuzynka. Wchodząc ujrzałem małą siedzącą na dywanie i bawiącą się pluszakami. Uniosłem kąciki ust do góry. Musiałem przyznać, że miałem słabość do dzieci, ale wolałem się z tym nie obnosić. Dziewczynka od razu jak mnie zobaczyła, ruszyła w moim kierunku. Przykucnąłem i wyciągnąłem ramiona do małej. Po chwili wpadła w nie cichutko chichocząc.
— Siasiuke! — zawołała pogodnie. — Siusiek, pobaw się ze mną.
Ukazałem tylko szereg białych zębów, które tak rano dogłębnie czyściłem. Wziąłem małą na ręce i usiadłem z nią na dywanie, usadawiając dziecko na moich kolanach.
Na zabawie minęła nam godzina, a zważając na to, iż dziewczynce zaczęło burczeć w brzuchu, postanowiłem przygotować posiłek.
Lepka, biała maź, pospolicie nazywana owsianką, wylądowała w misce Sayi. Pałaszowała jedzenie, cały czas szczebiocąc, a ja stałem i zerkałem to na nią, to na widok za oknem. Wypogodziło się, więc postanowiłem zabrać małą na spacer.
Ubrałem ją, po czym wyszliśmy z mieszkania, przed tym wziąłem jeszcze klucze z półki i zamknąłem drzwi. Wziąłem dziewczynkę na ręce, opuszczając na blok.
Słońce świeciło, delikatnie oświetlając nasze twarze. Dziewczynka zaśmiała się radośnie, widząc świergoczące wróble, które siedziały na płocie. Przystanąłem przy krzakach, gdzie również przesiadywały osobniki z tego samego gatunku ptaków, żeby Saya mogła lepiej je zobaczyć. Jednak spostrzegłem coś, czego w życiu bym się nie spodziewał. Jakieś czterdzieści metrów ode mnie spacerowali Naruto z Hinatą, co chwila chichocząc i zerkając na siebie. Przełknąłem ślinę, zażenowany tą sytuacją. Blondyn wiedział, jakim uczuciem darzyłem dziewczynę, ale sam mu przecież mówiłem, żeby się tym nie przejmował, więc czemu ściskało mnie za serce? Dziwne uczucie. Widząc, że para idzie w moją stronę, schowałem się za krzaki. Gdy przechodzili obok, nagle dziewczynka w moich ramionach zaczęła wymachiwać rączkami.
— Siasiuke! Siusiek! Pacz, pacz! — mówiła i pokazywała na siedzące wróble, które pałaszowały okruchy chleba.
Myślałem, że spłonę ze wstydu. W tym momencie chciałem zapaść się pod ziemię i uporczywie prosiłem o to Boga, lecz Ten ignorując moje modły, śmiał się jakby oglądał komedię. Nawet istoty wyższe miały mnie i mój parszywy los głęboko w dupie. No, cóż... Życie.
Para przystanęła, obserwując otoczenie. Postanowiłem wyjść z ukrycia. Gdy Naruto zobaczył mnie otworzył usta tak, że myślałem, iż dosięgną one zasypanej piaskiem, pozieleniałej od mchu kostki brukowej. Normalny człowiek nazwałby to chodnikiem; sęk w tym, że ja chyba miałem problemy z normalnością.
— Sasuke... — zaczął niepewnie Uzumaki — co ty robiłeś w tych krzakach z Sayą?
— Ehm... — odchrząknąłem, gdyż poczułem drapanie w gardle. — Oglądaliśmy ptaszki.
Naruto razem z Hinatą spojrzeli po sobie. Cholera! To zabrzmiało dwuznacznie.
— To nie tak jak myślicie! — zaprzeczyłem szybko, zanim blondyn chciał cokolwiek powiedzieć.
— To jak? — zapytała podejrzliwie Hinata, przyglądając się mojej osobie.
— Powiedz Saya, co widziałaś? — rzekłem do dziewczynki w moich ramionach.
— Wróbelki! — Dziewczynka klasnęła w dłonie, uśmiechając się szeroko.
— A co robiły? — zadał pytanie Naruto, patrząc to na mnie, to na małą.
— Jaadły! — odpowiedziała, pokazując swoje ząbki.
Uzumaki widocznie odetchnął z ulgą i o nic więcej nie pytał.
— Wybacz Sasuke, że cię o cokolwiek podejrzewaliśmy. A teraz spadamy na dalszy spacer. Narka!
— Ech — westchnąłem. — Cześć! — krzyknąłem jeszcze za oddalającą się parą.
Spojrzałem na dziewczynkę w moich ramionach. Jej krótkie, złote włosy powiewały na wietrze, a czarne jak noc oczy lustrowały moją twarz. Niebieski płaszczyk idealnie kontrastował się z urodą Sayi. Unisłem kąciku ust wysoko do góry, a ona pogładziła mój policzek swoją małą, delikatną rączką.
— Lubie cię Siusiek! — wymamrotała, pokazując ząbki.
— Cóż za uroczy obrazek. — Usłyszałem głos za swoimi plecami.
Obróciłem się na pięcie i zobaczyłem Sakurę. Założyła na siebie szare spodnie dresowe, do tego prosty, biały podkoszulek i zgniłozieloną bluzę. Na nogach miała białe adidasy.
— Cześć, Sakura — mruknąłem do dziewczyny.
— Ech... Ależ jesteś przyjazny — skomentowała dziewczyna.
— Co tu robisz? — zapytałem z czystej, ludzkiej ciekawości. Ale czy na pewno takiej czystej? Może w zakamarkach mojego stępiałego umysłu czyhał jakiś potwór, a szatan szeptał mi do ucha różne bluźnierskie rzeczy i podpowiadał nieetyczne pomysły?
— Umówiłam się — odparła, marszcząc swoje brwi.
Jej czoło zmarszczyło się niczym suszone jabłko, a taką ilość zmarszczek przez to powstałych, nie miała nawet moja osiemdziesięcioletnia babcia.
— Z kim? — zapytałem nieco znudzony. W sumie skoro to tak mało mnie obchodziło, to, po jaką cholerę ją wypytywałem?
— Idę z Ino do centrum handlowego, a co jesteś zainteresowany? — dodała zgryźliwie, krzyżując ręce pod biustem.
Ona w ogóle miała cycki? Zanim przetrawiłem informacje, które do mnie dotarły, analizowałem dokładnie temat dotyczący płaskości panny Haruno. Czy za tą stertą obszernych ciuchów, kryła się kobieta? Wielu mogło w to wątpić, ja również należałem do tej grupy. Jednakże było coś jeszcze, a mianowicie jej kolor włosów. Przecież żaden normalny facet nie farbowałby się na różowo. To obalało tezę, iż Sakura nie jest kobietą.
Żeby wrócić do rzeczywistego świata, potrząsnąłem delikatnie głową.
— Nie, dziękuję, wolę spędzać czas z prawdziwymi kobietami — odparłem beznamiętnie.
— Właśnie widzę... Również można zauważyć, że humor ci dopisuje, Uchiha — powiedziała, wykrzywiając usta w uśmiechu.
Westchnąłem głośno i spojrzałem na dziewczynkę w moich ramionach. Uważnie przyglądała się Haruno, po czym spojrzała na mnie.
— Ja już będę szedł, cześć Sakura — powiedziałem tylko.
— Narka — odpowiedziała, patrząc w dal na idącą w naszą stronę Ino.
Skierowałem się do domu cioci. Trzeba było odstawić małą. Wiatr muskał twarz, a promienie słońca grzały po plecach. Gdy dotarłem już na miejsce, ciocia już znajdowała się w środku i zabrała Sayę z moich rąk.
— Dziękuję Ci Sasuke, że ją przypilnowałeś. Naprawdę jestem ci wdzięczna — powiedziała kobieta.
— Spoko, ciociu. — Uśmiechnąłem się. — No to, cześć! — Pomachałem jeszcze do dziewczynki, a ona odwzajemniła mój gest.
— Wpadnij jeszcze kiedyś! — krzyknęła za mną.
Wyszedłem z bloku i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Zadzwoniłem do brata, sięgając po papierosa.
— O co chodzi? — Usłyszałem w słuchawce.
— Itachi, gdzie pijecie? — zapytałem, wypuszczając dym z ust.
— U Deidary. Jak chcesz, to wpadnij — powiedział głosem pełnym bełkotu.
— Za chwilę tam będę — odparłem i rozłączyłem się.
Przeszedłem kawałek, po czym przekląłem siarczyście.
— Kurwa!
Dzisiaj siły wyższe ewidentnie kpiły sobie ze mnie, śmiejąc się złowieszczo z powodu mojej irytacji. Stare pierdy patrzące z góry robiły sobie jaja! A matka natura razem z nimi knuła nikczemne intrygi.
Spojrzałem zażenowany na podeszwę od buta. Wdepnąłem w najpospolitsze psie gówno. Myślałem, że szlag mnie trafi. Westchnąłem głośno i zacząłem szorować obuwiem o trawę. Na szczęście ten pomysł wypalił. Może Bogowie wreszcie zlitowali się nad moim marnym losem? Kto wie...
Ruszyłem w stronę domu blondyneczki.
Miałem ochotę schlać się do nieprzytomności oraz mieć cały ten podły świat, razem z matką naturą, głęboko w dupie.
Wszedłem do mieszkania Deidary. W niebieskim pokoju stała tylko szara kanapa i szafa. Wielki plazmowy telewizor wisiał na ścianie. W tle leciała muzyka Boba Marleya. Kumple, razem z moim bratem zawzięcie o czymś dyskutowali, bełkocząc. Hidan, który zaliczył zgon, razem z Sasorim spał w kącie. Westchnąłem, następnie przywitałem się:
— Siema, chłopaki!
— Siema, Sasuke! — odpowiedzieli ci, jacy jeszcze kojarzyli.
— Przyszedł Siusiek, więc lejemy następną kolejkę! — Itachi chwycił za butelkę Żubrówki.
I tak jakoś zeszło na piciu... Po którymś kieliszku z kolei mój umysł całkowicie się odprężył, powoli traciłem kontakt ze światem. Przed oczyma stanął mi obraz Sakury. Myślałem, że to po prostu majaki, więc zignorowałem ją kompletnie. Niestety szara rzeczywistość okazała się być okrutniejsza. Machnąłem tylko na dziewczynę ręką.
— Spierdalaj — mruknąłem, zalany w trupa.
— Ja ci dam spierdalaj! — Usłyszałem tylko wkurzony głos Haruno. Zrobiło mi się nagle ciemno przed oczami. To nie rzeczywistość była brutalna tylko Sakura. Coś czułem, że opuchlizna nie zejdzie mi w przeciągu tygodnia...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro