Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XII


Ciemność, wszędzie ta pierdolona ciemność! A może... Z drugiej strony była tak błoga i tak bliska... W dodatku to ciepło... Którego powoli zaczynało mi brakować, a chłodne wały powietrza uderzyły prosto w moją twarz.

— Co do cholery? — warknąłem, przecierając oczy.

Pościel została brutalnie zepchnięta na ziemię, a przed twarzą pojawiła się mara; chodziło o Itachiego oczywiście, nikt inny w tej rodzinie nie fundował mi tak miłych pobudek jak on. Miałem go za co kochać, prawda?

— Itachi, cwelu, daj mi spać — mruknąłem, przewracając się na drugi bok i mocniej przytulając do poduszki.

— Wstawaj młody, szkoła czeka! — krzyknął mi nad uchem.

Nie wiedziałem, co ja mu kiedyś zrobię, do cholery! Czemu nie mogłem być jedynakiem, no czemu?

— Spadaj.

— Sasuke Uchiha, ruszaj swoje dupsko i wstawaj! — Pociągnął mnie za nogi, tak że upadłem na pościel, która leżała obok łóżka.

— Nikt nie będzie na ciebie czekał, trzeba było wczoraj tyle nie chlać — skomentował, popatrzył na mnie srogo i wyszedł z pokoju.

Prychnąłem pod nosem, po czym wstałem, nie miałem innego wyjścia, jak się pozbierać. Wyciągnąłem z szafy kilka ciuchów, skierowałem kroki do łazienki, aby wykonać parę porannych czynności. Kiedy w końcu stałem w miarę na nogach, a sińce pod oczami lekko zmalały, poszedłem coś zjeść. Na całe szczęście Itachi już nie miał zamiaru bawić się w kucharza i nie majstrował nic w kuchni. Zapewne jakby swoją osobę wcielił w Magdę Gessler zrobiłby tutaj kuchenne rewolucje, a ani ja, ani rodzice by tego nie przeżyli. Takie żywota.

Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka, następnie zarzuciłem go na ramię. Opuszczając dom, porwałem jeszcze słuchawki z półki.

— Wychodzę! — krzyknąłem, znikając za drzwiami.

Winda coś dzisiaj jechała strasznie mozolnie, więc miałem czas, aby szybko przemyśleć sobie kilka spraw. No, dobra... Nieustannie po głowie chodziła mi Sakura i wczorajsze wydarzenia. W słuchawkach zaczął rozbrzmiewać kawałek „Shot Yourself".

— Pezet, nie pomagasz — syknąłem.

„Jest czwarta czterdzieści, niedziela. Starasz się jakoś myśli pozbierać. Miałeś nie pić, ale na teraz to jedyny pomysł jaki masz, jaki nieraz nie wypalił, teraz też się nie sprawdzi. Ona myśli, że nie mówisz prawdy. Ona nie potrafi już wierzyć w to, że mimo że nie może wszystkiemu zaprzeczyć to dawno między wami nic nie działało, nie dawało wam żyć. Coś przerwało między wami nić i ostatni raz chciałeś dziś sprawić, żeby chciała być z tobą, tylko z tobą." Pezet ft. Kamil Bednarek — Shot Yourself

Ochłonąłem trochę, wychodząc na świeże powietrze. Ciekawiło mnie to, co przyniesie ten dzień, trochę obawiałem się Sakury, a właściwie jej zachowania. W końcu po wczorajszym mogła być nieobliczalna. Posunęliśmy się za daleko, przynajmniej takie miałem odczucia. Tylko co czuła ona?

Westchnąłem, następnie wziąłem głęboki wdech. Myśl trzeźwo Sasuke, myśl trzeźwo. Dziewczyna nie może zawrócić ci w głowie.

Akurat wybić ze swoich myśli pannę Haruno było łatwo, koniec końców uważałem ją za swoją przyjaciółkę. Nic więcej... Ale czy na pewno?

Udało mi się zdążyć na autobus, wsiadłem do niego i przejechałem kilka przystanków.

Pod szkołą czekała już Sasame z wielkim bananem na ryju — normalka u tego krasnala.

— Siemasz, Sasuke! — mruknęła.

— No, siema.

Co ona taka zadowolona? Czy kiedy mnie wczoraj nie było w domu... Coś się wydarzyło?

— A tobie co? — wymamrotałem lekko zażenowany jej zachowaniem.

— Mnieeeee? Nic, absolutnie nic! Ale chyba z tobą coś nie tak, co, Sasuke? — zapytała, patrząc na mnie niby z uśmiechem, ale jednak zauważyłem pewien grymas na twarzy Katsumi.

— Wszystko w porządku — burknąłem.

— Uchiha — zaczęła. — Wiem, co się wczoraj wydarzyło u Hinaty, spowiadaj mi się tutaj. Raz, dwa! — warknęła zła, tupiąc nogą.

— Nie mam ci się z czego tłumaczyć — prychnąłem i wszedłem do budynku.

Od razu doszedł do mnie hałas roznoszący się w holu, w końcu uczniowie nie mieli w zwyczaju zachowywać się cicho. Ruszyłem w stronę szafki, kiedy przed oczami mignęła mi czupryna Suigetsu. Ten chłopak to miał pecha, gdyż ciągle latał za Karin, a ta — jakby nie zwracała na niego uwagi. Ciężkie życie.

— Siema — bąknąłem, gdy pojawił się obok.

— Siema, Sasuke. Widziałeś może Karin? — zapytał, opierając się o ścianę.

— Nie, dzisiaj jeszcze nie — odpowiedziałem, wzruszając ramionami.

Westchnął głośno i przechylił głowę, zagryzając wargi.

— Nie odzywa się od kilku dni do mnie.

— To nie mój problem — odburknąłem oraz miałem odejść, jednak na chwilę się zatrzymałem, widząc burzę wiśniowych włosów. — Właśnie masz okazję, żeby z nią pogadać.

Na korytarzu rozniósł się dźwięk dzwonka ogłaszającego początek lekcji. Wszyscy uczniowie skierowali swoje kroki do wybranych sal i ja poszedłem w ich ślady. Wchodząc na pierwsze piętro, minąłem Sasame, która zgromiła mnie wzrokiem, nic sobie jednak z tego nie robiłem.

Stanąłem pod klasą, witając się z Shikamaru. Łypnąłem jeszcze okiem na Katsumi, a ta gadała z Hinatą, lecz aktualnie przestała ciskać we mnie piorunami; zbytnio się zagadała.

Nagle poczułem mdły zapach perfum, a kobieca dłoń dotknęła moje ramię. Tuż obok pojawiła się Karin, a wraz z nią lamentujący Suigetsu — próbował jakoś ją udobruchać.

— Karin — mruknął — co ja takiego zrobiłem, co?

— Nic — prychnęła. — Siema, Sasuke.

— No, siema.

— Mamy dzisiaj coś? Jakąś kartkówkę? — zapytała, nie przejmując się Hozukim.

— Mnie pytasz? — zadałem pytanie retoryczne, marszcząc czoło.

— No, tak. Zapomniałam. Ty nigdy nic nie wiesz na ten temat — mruknęła i oddaliła się nieznacznie.

— Ej, a ja to co?! — zawołał za nią Suigetsu.

— Ty to masz pecha, stary — powiedziałem, patrząc na niego ze współczuciem.

— Co? Czemu? — zapytał zdziwiony.

— Nie ważne — odburknąłem oraz udałem się do otwartej już klasy.

Usiadłem w swojej ławce razem z Shikamaru. Sala wyglądała normalnie, ściany były pomalowane na jasną zieleń, ławki, biurko, tablica. Gdzieniegdzie wisiało kilka map i jakieś wzory.

Nauczyciel od matematyki jak się pojawił, tak zniknął. W pracowni zapanował chaos, każdy rozmawiał, ktoś chodził po pomieszczeniu... Jedynie my z Narą siedzieliśmy na swoich tyłkach.

— Jak tam po wczorajszym? Boli główka? — zapytałem z uśmiechem na twarzy.

— Nawet mi nie mów. Temari wywlokła mnie na spacer, a potem poszliśmy do niej...

— Oooo, Shikamaru, widzę, że działasz — mruknąłem, dając mu kuksańca w bok.

— Rzygała potem przez pół nocy — westchnął, podpierając twarz na dłoni.

— Ouuu... Współczuję.

— Ech, Uchiha, jak to jest z tymi babami, co? Nie dość, że zrzędzą, są upierdliwe, to jeszcze zamiast wymiotować sobie samemu w spokoju, zabiorą cię ze sobą... Jakby to im coś, kurwa, pomogło.

— Mnie nie pytaj. Sam ich nie rozumiem.

— Odwieczny problem mężczyzn, widzę — wtrąciła Karin, która nagle wyrosła przed nami, poprawiając swoje okulary.

— Co zrobisz? Nic nie zrobisz — zagaił Suigetsu, stojący tuż obok niej.

— Taaa — odburknąłem.

Nagle w sali zapadła cisza i rozległ się głos nauczyciela:

— Proszę, aby wszyscy usiedli na swoich miejscach.

Pan Wiśniewski wyglądał na około czterdzieści lat. Jego czupryna, już nieco przerzedzona, wytrwale ozdabiała głowę. Włosy miał jasne, lecz nie był blondynem. Nie odznaczał się wysokim wzrostem, mógł mieć tak z metr siedemdziesiąt, jak nie mniej. Pod oczami pojawiło się mu kilka zmarszczek, a niebieskie oczy uważnie rejestrowały widok przed sobą czyli naszą klasę. Ubrany był w szarą koszulę i jeansy.

Mogłem spokojnie przyznać, że lubiłem tego gościa. Zawsze wszystko dobrze wytłumaczył, pogadał z nami, pożartował.

— Będziecie mieć nową koleżankę. Mieszkała kiedyś w Polsce, ale wyprowadziła się za granicę i znowu wróciła, dlatego będzie chodzić z wami do klasy.

Wszyscy poruszyli się niespokojnie na swoich siedzeniach. Zacząłem stukać długopisem o ławkę.

Do pomieszczenia weszła dziewczyna. Na mojej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, widząc...

— Cześć, jestem Ines.

Cholera!

Dlaczego akurat ona? Dlaczego? No do jasnej kurwy nędzy, dlaczego? Na świecie jest milion innych osób i to właśnie musiała być Ines.

Męska część klasy zaczęła coś szeptać między sobą, w końcu blondynka miała niezłe kształty.

Biała koszulka idealnie kontrastowała się z jej ciemną karnacją oraz opinała ją delikatnie w klatce piersiowej. Do tego poprzecierane jeansy oraz trampki. Z resztą, co by na siebie nie włożyła i tak wyglądałaby dobrze.

Dziewczyna jeszcze coś powiedziała do klasy, ale już jej nie słuchałem. Starałem się ją zabić wzrokiem, niestety nie wychodziło.

Nauczyciel kazał blondynce usiąść na wolnym miejscu. Ines przeszła z gracją po klasie, rzucając mi znaczące spojrzenie. Prychnąłem pod nosem, w ogóle się nią nie przejmując. Niech sobie robiła co chciała, nie miałem zamiaru utrzymywać z nią jakiegokolwiek kontaktu.

Pan Wiśniewski podyktował zadania z książki, więc trzeba było się nimi zająć. Tak minęła nam lekcja. Kiedy rozbrzmiał dźwięk dzwonka, wszyscy rzucili się w stronę wyjścia.

Idąc szkolnym korytarzem, zauważyłem kosmyki różowych włosów; wiadome, że to była Sakura. Z uśmiechem na twarzy skierowałem się w odpowiednią stronę.

Kiedy stanąłem obok niej, dziewczyna przyozdobiła twarz grymasem.

— Siema, jak tam, różowa? — zapytałem z uśmiechem.

Fuknęła coś pod nosem i zaczęła się szybko oddalać. Od razu ruszyłem za nią, następnie złapałem ją za nadgarstek. Przystanęła.

— O co ci chodzi? — mruknąłem zły.

Te babskie humorki doprowadzały mnie niekiedy do szału.

— Pierdol się, Uchiha — warknęła, wyrywając rękę z mojego uścisku.

— Jak się pierdolić, to tylko z tobą, landryneczko — powiedziałem zadowolony z siebie.

Skrzywiła się oraz przygryzła wargę.

— Nienawidzę cię, Uchiha. Jak ja cię, kurwa, nienawidzę — fuknęła.

— Złość piękności szkodzi — skomentowałem z zadziornym uśmiechem.

Popatrzyła na mnie spod byka, a usta wydęła zniesmaczona.

— Ugh... — warknęła. — Pierdol się.

I zniknęła gdzieś w tłumie uczniów. Co za kobieta... Wczoraj zdecydowanie posunęliśmy się za daleko, koniec końców jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nie chciałem psuć tego co jest między nami... Z resztą inny facet pewnie wykorzystałby sytuację, ale jakoś nie miałem zamiaru zrobić tego Sakurze. Nawet nie wyobrażałem sobie nas razem, chociaż... Musiałem przyznać, że dziewczyna przyciągała do siebie jak magnez, a ja po prostu temu ulegałem.

„Chce tu tylko z Tobą godnie żyć, bo na oczy widzę tylko Ciebie, a cała reszta to dla mnie nic. Magnes zbliża nas na siebie, zbliża nas do siebie, magnes zbliża nas do siebie." Rozbójnik Alibaba ft. Borixon — Magnes

Westchnąłem, a przy mnie pojawiła się blondynka; poczułem na swoich plecach piersi dziewczyny. Na twarzy zawitał grymas niezadowolenia — Ines nachyliła się nad moim uchem.

— Gdzie mamy lekcję, S-a-s-u-k-e? — przeliterowała subtelnie imię.

Odepchnąłem ją od siebie i popatrzyłem na nią z pogardą.

— Zapytaj kogoś innego — warknąłem.

— Po prostu pójdę za tobą. — Mlasnęła oraz posłała mi uśmiech.

Nie byłem z tego zbytnio zadowolony, ale jakoś przeżyłem. Łaziła za mną krok w krok, myślałem, że oszaleję! Ale w końcu przy klasie oddaliła się trochę, a ja przysiadłem się do Sasame.

— Co tam, mała? — zapytałem zawadiacko.

— Nie gadam z tobą, Uchiha — fuknęła, posyłając mi wrogie spojrzenie.

— Daj se siana, krasnalu — odburknąłem.

— Przeprosiłeś ją? — zadała pytanie, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

— Nie mam za co jej przepraszać.

— Uchiha! Najpierw ją całujesz, a potem spierdalasz! Ja cię już kompletnie nie rozumiem! — mruknęła, marszcząc czoło.

Robiło się coraz bardziej... komicznie — tak, to odpowiednie słowo. Wziąłem łyk wody z butelki.

— Sasuke — zaczęła lekko speszona — a może twój przyjaciel ma problemy ze stawaniem, co?

Zakrztusiłem się, wytrzeszczając oczy. Katsumi wybuchnęła gromkim śmiechem. Co ja miałem z tą dziewczyną...

— Sasame — warknąłem.

— No, co? — Udawała niewiniątko, przykładając palec do ust i patrząc się na mnie słodkim spojrzeniem.

— Idź się lecz. Jesteś gorsza niż Itachi — wymamrotałem, wkładając butelkę do plecaka.

— To miał być komplement? — zapytała zalotnie.

— Nie.

— Sasuke! Mógłbyś być milszy! — Znikąd pojawił się Suigetsu z zadowoloną Karin.

Chyba już jej przeszło... Tak mi się wydawało.

— On nigdy nie był miły — skomentował nasz długowłosy, rudowłosy towarzysz w postaci kobiety; chociaż... kto tam wiedział, w końcu dwudziesty pierwszy wiek — gender i te sprawy.

A może Itachi też jest kobietą?! To usprawiedliwiałoby jego dziwne zachowanie. Miałem przesrane, żyjąc z nim pod jednym dachem. Nie wspominając już o tym, że byliśmy spokrewnieni.

Zobaczyłem, że Ines uśmiechała się do mnie zalotnie; jednak nie przebywała sama — siedziała z... Shikamaru. O mało włos nie spadłem z ławki, nie chciałbym zaliczyć niemiłego spotkania z podłogą na szkolnym korytarzu. Chłopak w ogóle chyba się nie przejmował towarzystwem blondynki; widać, że z deka ją zlewał. Próbowała do niego coś zagadać, ale nasz leń co usłyszał jednym uchem, wypuścił drugim. Do Nary trzeba było mieć specjalne podejście; spoko z niego ziomek, ale raczej do rozmowy z takimi laskami jak ona... Po prostu się nie nadawał.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Skoro moja ex grała w grę, to postanowiłem, że wystawię swoje pionki. Nie miałem zbytnio ochoty wdawać się z Ines w jakiekolwiek kontakty, ale myśl o zrobieniu jej na złość, przyprawiała mnie o radość.

Wstałem z ławki i zacząłem kierować się w ich stronę, uśmiech na twarzy dziewczyny coraz bardziej się powiększał.

A raz się żyło, jak to mówili.

Stanąłem twarzą w twarz z moją przeszłością; stanąłem twarzą w twarz z nią — kobietą, która miała okazję namieszać w mojej głowie i sercu; kobietą, która oczarowała mnie swoją innością. I mimo to, że myślałem o tym, jak jakiś zakochany gówniarz... To jej imię mówiło wszystko i jednocześnie nic. Pasowało do niej idealnie — Ines; definiowało wszystkie moje uczucia,

a przede wszystkim — przeszłość.

— Widzę, Shikamaru, że nie przejmujesz i podrywasz nową koleżankę — zakpiłem sobie z kumpla.

— Chyba nie taką nową, co, Sasuke? — zapytał Nara, patrząc na mnie znacząco.

— Ej, a o mnie to zapomnieliście? — Do dyskusji wtrąciła się Ines.

— Ja najchętniej bym zapomniał, ale niestety ciągle zwracasz na siebie uwagę — dodałem kąśliwie.

— Och, Sasuke! Czyżbyś nie mógł, a może nie chciał o mnie zapomnieć? Co? — Na jej twarzy pojawił się spory uśmiech.

— Daj se siana — warknąłem oraz usiadłem obok Shikamaru.

Jeszcze tego by brakowało, aby Ines myślała, że ja ciągle wspominałem związek z nią. Owszem, miałem dni, w których wracałem myślami do przeszłości, ale wiedziałem, że trzeba przeć do przodu. Tego się trzymałem.

— Stary, co jest? — zadał pytanie, patrząc na mnie z pewną nutą znudzenia, jak i zmartwienia.

— Całowałem się wczoraj z Sakurą — wypowiedziałem na tyle głośno to zdanie, aby Ines także go usłyszała.

Zerknąłem na blondynkę, która wydęła policzki, następnie uciekła gdzieś wzrokiem. Zaśmiałem się w duchu. Sasuke jeden, Ines zero. Zobaczymy, ile ta gierka potrwa.

— Tylko tyle? Myślałem, że szykuje się coś grubszego. — Szturchnął mnie ramieniem.

Zachichotałem cicho.

— Prawie doszło do czegoś grubszego. — Uśmiech nie znikał z mojej twarzy.

— Prawie? — Shikamaru spojrzał na mnie wymownie.

— Taaaa. Musiałem wyjść.

— Wyjść? Uchiha! Kobieta się pod tobą wije, a ty musiałeś wyjść! Jesteś frajerem — skomentował, wyciągając zapalniczkę ze spodni.

— Przypominam, że to nie ja służyłem pewnej lasce przy zwracaniu resztek swojego obiadu, wymieszanych z alkoholem — skwitowałem sarkastycznie.

— Kurwa — mruknął zrezygnowany.

— Wyraża więcej niż tysiąc słów.

— To prawda. — Przytaknął głową.

Po korytarzu rozniósł się dźwięk dzwonka oznaczającego koniec przerwy. Wstałem z ławki, a w moje ślady poszedł Shikamaru.

— Chuj z tymi dziewczynami, wódka przynajmniej nie pierdoli i nie robi problemów — skomentowałem.

— Dobrze prawisz, Uchiha.

Lekcje zleciały w miarę szybko. Wracałem do domu razem z Sasame. Dzisiaj coś była bardzo małomówna. Ciche dni? Tylko to raczej tyczyłoby się Itachiego, a nie mnie, więc... O co chodziło?

— Co jest? — zapytałem, kiedy stanęliśmy obok bloku.

— Nic, po prostu jestem zmęczona. — Wzruszyła ramionami i weszła do środka.

Popatrzyłem na nią zdziwiony, po czym bez słowa zrobiłem to samo. Również w ciszy udaliśmy się do swoich mieszkań.

Kiedy znalazłem się w środku, zrzuciłem plecak z ramion oraz cisnąłem go na podłogę. Ściągnąłem jeszcze buty, po czym usłyszałem głos Nagato i Itachiego. Zaskoczyło mnie to, dawno mój brat nie zapraszał nikogo ze swojej ekipy do domu. Postanowiłem wbić do jego pokoju.

— Siema — zagadnąłem, wchodząc.

Przywitał mnie tylko chłodny wzrok Uzumakiego, który swoją drogą był już lekko nietrzeźwy. Itachi. jak to miał w zwyczaju, również nie próżnował i bliżej zaznajomił się z butelką żubrówki.

— A wam co się stało? Coś dzisiaj wszyscy tacy przymuleni.

— Nie widzisz? Pijemy — mruknął Nagato, polewając mojemu bratu.

— Widzę — odburknąłem, patrząc na nich z politowaniem.

— Problemy miłosne — powiedział Itachi, upijając kieliszek.

— Z Sasame? — Uniosłem brwi w akcie zdziwienia.

— No, co ty. — Popatrzył na mnie lekko zamglonym wzrokiem. — Ten tu, przydupas, nie ma jaj, aby wyznać jej miłość.

— Komu? — zapytałem z nutką ciekawości, zerkając na Peina.

— Konan — odpalił.

— Ciężki przypadek — skwitowałem i westchnąłem.

Czy dzisiaj każdy temat, dosłownie każdy, musiał tyczyć się kobiet i miłości? Cholera jasna! Kiedy człowiek chciał mieć już święty spokój od tej całej hołoty, to te perfidne babska i tak dały o sobie znać.

— Sasuke, spierdolino, mógłbyś coś doradzić — fuknął Itachi, a raczej wybełkotał.

— Sam jesteś spierdoliną, frajerze. Nie znam się na tych sprawach.

Spojrzałem na niego z politowaniem. Ja też się tak zachowywałem, kiedy się najebałem? Nie. Na pewno nie. Ja byłem gorszy.

— Pierdol się.

— Dokładnie. — Pein przyznał mu rację.

— Ja spadam, a wy dalej pogrążajcie się w tej dolinie rozpaczy. Aż żal na was patrzeć — rzuciłem, wychodząc.

Postanowiłem się gdzieś przejść, ale na pewno nie sam. Wziąłem smartfona do ręki oraz wybrałem odpowiedni numer.

— Halo, policja? Proszę przyjechać na dziesiąte piętro. Dwóch pijanych mężczyzn włamało mi się do domu.

— Bardzo śmieszne, Uchiha. Bardzo, kurwa, śmieszne. Niezły żartowniś się z ciebie zrobił.

— Wyluzuj, Shikamaru. Mam dwóch idiotów na chacie, nie da się z nimi wytrzymać.

— Itachi i...? — zapytał.

— Nagato. Jakieś problemy sercowe Peina, najebali się w trzy dupy.

— Pozazdrościć.

— Chodź się przejść, na papierosa czy coś, bo nie wytrzymam tutaj.

— No, nie wiem... Temari mnie udupi, bo ostatnio co chwilę się o coś czepia.

— Ej, stary, nie mów, że zamieniasz się w pantoflarza. Przecież nawet nie jesteście razem.

— Wiem, ale ten babsztyl to totalna zrzęda.

I kto, to mówił, co, Shikamaru? Zaśmiałem się pod nosem. Jak dla mnie oni byli dla siebie stworzeni.

— Dobra, widzimy się na pętli za dziesięć minut.

— Nie ma sprawy, nara.

— Do zobaczenia.

Zadowolony z siebie, ogarnąłem się trochę i wyszedłem z bloku. W moich słuchawkach rozbrzmiewała piosenka.

Czasem miałem ochotę uciec od tego wszystkiego. Od Sakury, od Itachiego, od Ines, od wódki i fajek, od zgiełku, i od tych pieprzonych, szarych ulic. Wyrwać się z tego miejsca. Jedyną moją drogą ucieczki była muzyka. To ona dawała upust emocjom oraz myślom.

Tu się wychowałem, tu, te mury rejestrowały każdy mój wzlot i upadek. Na tych chodnikach stawiałem swoje pierwsze kroki. Z czasem coraz starszy... Mogłem spokojnie stwierdzić, że byłem cholernym gówniarzem.

„Latem na osiedlu beton parzył w stopy, marzyłem by wyrwać się stąd w siną dal. Poobijane nogi, łokcie i głowy, nasz ulubiony film „Czterech twardych jak stal". Tam, gdzie teraz stoją nowe bloki, kiedyś było boisko, na nim piach, piłka w grze. Po podwórku latało się do ciemniej nocy i nie raz zabierałem na ubraniu krew. Rowery bez zderzaków — jak motocrossy. Banda, wiatr we włosach, z górki skok. Sięga ledwo do drugiego piętra, kiedyś wydawała się wysoka niczym blok." Lukasyno ft. Juras, Zeus — Wczoraj jak dziś

Co ja niby mogłem wiedzieć o życiu? Ludzie tracili pracę, rodziny, miłość — wszystko, co mieli. Te ściany w blokach widziały więcej, niż się wydawało.

Z wierzchu sprawiało wrażenie spokojnego, jednak... W środku każdego z nas tliło się mnóstwo emocji i myśli. Mieszkańcy posiadali swoje problemy, musieli sobie z nimi radzić, nie zawsze to wychodziło. Jaki był tego efekt? Alkohol, narkotyki, samobójstwa. Nie jeden tutaj skoczył z okna. Nie jeden zawisnął na sznurze. Nie jeden ubabrał się swoją krwią. I to się nie zmieniło.

Teraz jest inne podejście młodzieży do życia. Ważny był hajs, popularność, ilość wypitych kieliszków. Ludzie gdzieś z czasem, gnając za pracą i pieniądzem, pogubili swoje wartości, przy okazji nie wpajając zasadniczych ideałów młodym. Może nie wszyscy o tym zapomnieli, ale większość... Puściła w niepamięć to, co się liczyło. Skutki widać dopiero po czasie, kiedy to dorośli nie dogadywali się ze swoimi dziećmi, a na starość, kiedy potrzebowali drugiej osoby, zostawali sami. To bolało, kiedy się temu przyglądało, a co dopiero, jak się było uczestnikiem takich wydarzeń.

Westchnąłem, musiałem zapalić, inaczej bym zwariował. Wyciągnąłem paczkę papierosów z kieszeni i odpaliłem jednego, następnie się zaciągnąłem. Dostrzegłem Shikamaru stojącego na przystanku. Podszedłem do niego, a on odpalił swoją fajkę i wypuścił dym z ust.

— To co, gdzie idziemy?

— Po prostu się przejść.

— Ale to upierdliwe — skwitował.

Zachichotałem cicho. Oboje skierowaliśmy się w stronę najbliższego placu zabaw, aby spokojnie usiąść na ławce. Po kilku minutach byliśmy na miejscu.

W nikłym świetle dojrzałem kilka huśtawek, zjeżdżalnię i piaskownicę. Normalka na osiedlach. Ugasiłem papierosa; potarłem dłonie o siebie. Był wyjątkowo chłodny wieczór, a delikatna mgła unosiła się nad powierzchnią.

— Więc, chodzi o Ines? — zapytał, a z jego warg wydobył się dym.

Zapach tytoniu doszedł do moich nozdrzy.

— O nią, o Sakurę, o wszystko. Kobiety są takie upierdliwe — stwierdziłem.

— Wyjąłeś mi to z ust — skwitował Nara.

— Możliwe. — Zaśmiałem się pod nosem.

— Jak to było z tą... Ines? — Zaciągnął się.

Zagryzłem wargi; nie byłem pewny, czy chciałem wszystko wyjawić. To był okres z mojego życia, którego nie chciałem pamiętać.

— Powiem tyle, że... zakochałem się w niej. A ona... jej nie chodziło o mnie.

Shikamaru zdziwiony uniósł brew.

— Nie chodziło jej o ciebie? To o co? Nieźle namieszała ci w głowie.

Uniosłem kąciki warg do góry. To wszystko z biegiem czasu wydawało się takie absurdalne.

— Przez cały czas chodziło jej o Itachiego.

Pomiędzy nami zapadła cisza, słychać było jedynie nasze głośne oddechy.

— Jakie to upierdliwe — mruknął Shikamaru, po czym westchnął.

— Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to — zacząłem — że Itachi jej nie chciał, tylko jej starszą siostrę.

— Co? — powiedział cicho. — Starszą siostrę?

— No.

— To wszystko jest jeszcze bardziej upierdliwe niż mi się wydawało. — Zgasił papierosa. — Kobiety są takie upierdliwe.

„Kobiety są takie upierdliwe" najlepsze podsumowanie tego wszystkiego.

— Zrobiło się późno — stwierdził Shikamaru. — Czas się zbierać.

Oboje wstaliśmy z ławki, idąc w stronę bloków. Już po kilku minutach staliśmy pod klatką Nary, potem pożegnaliśmy się.

Wchodząc do mieszkania, zastałem błogą ciszę. Kiedy ściągnąłem buty, otworzyłem drzwi od pokoju Itachiego. Zauważyłem go leżącego spokojnie na łóżku. Spał jak suseł, więc na pewno nie obudziłby się do rana. Trochę dzisiaj poszalał z Nagato.

Skierowałem kroki do pomieszczenia, które należało do mnie, następnie usłyszałem pukanie do drzwi. Poszedłem otworzyć; ujrzałem Sakurę — miała na sobie jakieś luźne jeansy i dużą szarą bluzę. Niepoukładane włosy opadały jej na twarz.

— Siema, Sasuke. Mogę wejść?

— Pewnie, wchodź.

Zarzuciłem na siebie coś z długim rękawem, po czym oboje wyszliśmy na balkon. Na dworze było już ciemno, osiedle oświetlały jedynie pojedyncze latarnie. Mgła całkowicie opadła, dzięki temu dostrzegłem migoczące gwiazdy na niebie. Powietrze wyjątkowo przesiąknęło zimnem.

— Mam ochotę na piwo. — Usłyszałem szept Haruno. Wpatrywała się w krajobraz przed sobą.

— Zaraz przyjdę.

Poszedłem do kuchni oraz sięgnąłem do lodówki po dwa browce. Kiedy wróciłem, zastałem Sakurę, która siedziała na podłodze. Usadowiłem się obok niej i podałem trunek. Spojrzałem w oczy Haruno, nikłe światło lampy z pokoju sprawiało, że jej tęczówki lśniły. Otworzyła puszkę, następnie wzięła łyka, ja zrobiłem to samo.

— Po co przyszłaś? — zapytałem spokojnie. W końcu miała mi za złe to, co odwaliłem.

Westchnęła i odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Powietrze było naprawdę chłodne, aż z naszych ust wydobywała się para.

— Tak po prostu. — Wzruszyła ramionami.

Nagle zmieniła pozycję — z siadu wylądowała na kolanach. Twarz Haruno znajdowała się na wysokości mojej. Jej oddech drażnił mój policzek, po chwili poczułem dotyk zimnych dłoni na wargach.

— Widzisz, Sasuke. Całkowicie cię nie rozumiem. Raz robisz coś innego, potem zmieniasz zdanie, a najlepsze z tego wszystkiego jest to, że niczym się nie przejmujesz. Jak ty to robisz, co?

— Taki już jestem.

Zaśmiała się oraz poklepała mnie po policzku.

— Oj, Sasuke. Dorośnij w końcu.

— Nie chcę dorastać.

Przybliżyła swoją twarz oraz musnęła moje usta. Przygryzła dolną wargę, przejechała po niej językiem, co wywołało dreszcz na plecach. Smak waniliowego błyszczyku wyjątkowo mi zasmakował. Uśmiechnąłem się pod nosem i pogłębiłem pocałunek. Jednak Sakura miała inne plany — szybko odepchnęła mnie od siebie.

— Przestań mącić mi w głowie, Uchiha — wyszeptała do ucha, a ja poczułem delikatny zapach perfum.

— Sakura.

„Oszukuję znowu tu sam siebie, że do ciebie nie czuję już nic. Jesteś egoistką i ja jestem egoistą." Rozbójnik Alibaba ft. Jan Borysewicz, Bezczel — Zakazany owoc

Spojrzała mi w oczy, lecz kolor jej tęczówek nieco zmatowiał. Nie iskrzyły się jak jeszcze kilka minut temu.

— Jesteś dupkiem, Uchiha.

— A wy tu co? Na balkonie siedzicie? Jak tak zimno jest?

Razem odwróciliśmy głowy w prawą stronę, gdzie w drzwiach balkonowych stała moja mama. Ręce miała założone na piersiach.

— I piwo do tego? Wiesz, że ojciec nie będzie zadowolony, gdy to zobaczy?

— Mamooo — mruknąłem zażenowany.

— Zbierajcie się już. A! Sasuke, w majówkę jedziemy do rodziny. Może zabierzesz Sakurę?

— Nie, to nie jest dobry pomysł — odparła Haruno.

— Też tak myślę — powiedziałem.

— Oj, dzieci, dzieci. Wchodźcie do środka.

Weszliśmy do pokoju, a do moich nozdrzy doszedł zapach obiadu, aż mi w brzuchu zaburczało. Sakura zaśmiała się pod nosem.

— Ja już będę się zbierać.

— Jak chcesz — mruknąłem.

Odprowadziłem Haruno do drzwi, kiedy się z nią żegnałem, podeszła do mnie, a następnie szepnęła na ucho:

— Miej się na baczności Uchiha, trybunał bogów się szykuje.

— Co? — zapytałem całkowicie jej nie rozumiejąc.

— Mamy do rozstrzygnięcia sprawę dotyczącą naszego zakładu. Przyjdzie na to odpowiedni moment.

I szybko odsunęła się, po czym zniknęła w windzie.

— Co ty szykujesz, Haruno? — zapytałem sam siebie, zamykając drzwi.

No to, co brzuszku? Czas się najeść! W końcu dzisiaj obyło się bez spalonych kotletów. Poszedłem do kuchni, kompletnie nie przejmując się wydarzeniami z ostatnich dni. Przecież co miało być, to będzie, nie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro