Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I

Siedziałem z Naruto i Kibą na stole do ping ponga przy boisku. Wcześniej był jeszcze z nami Shikamaru, ale miał coś do załatwienia, więc musiał iść.

Gadaliśmy, obserwując jak Sakura, Ino i Tenten grają w siatkę. Widząc, kto zmierza w naszym kierunku, zakrztusiłem się własną śliną.

Kobieta moich marzeń miała długie nogi, wcięcie w talii, spore piersi. Dzisiaj ubrała krótką spódniczkę, czarne rajstopy, bluzkę z dekoltem i płaszczyk. Granatowe włosy, powiewały na wietrze, a szare oczy przyciągały uwagę nie jednego mężczyzny.

Hinata zmierzała w naszą stronę, z pełną gracją. Naruto stał, mówiąc coś do mnie, jednak go nie słuchałem, moje myśli krążyły wokół Hyugi.

Dziewczyna stanęła obok Uzumakiego. Przez ułamek sekundy skrzyżowałem spojrzenie z jej wzrokiem. Poczułem, jak moje policzki oblewa dorodny rumieniec. Odruchowo odwróciłem głowę w inną stronę.

— Cześć, Naruto! — powiedziała dziewczyna, słodko uśmiechając się do rozmówcy.

— Hej, Hinata — odpowiedział i odwzajemnił gest.

— Masz może jutro czas? — zapytała uroczym głosem.

Byłem zazdrosny, zazdrosny jak cholera!

— No mam, a o co chodzi? — zaciekawił się.

— Poszedłbyś ze mną gdzieś? No wiesz... Taka mała randka — mówiąc to, zarumieniła się.

— Wybacz Hinata, ale nie chodzę na randki, to nie dla mnie. — Zaśmiał się blondyn. — Po za tym nie chcę Ci robić nadziei, ponieważ sam mam kogoś na oku.

— Ehm, rozumiem — powiedziała speszona. —To ja idę do dziewczyn.

— Spoko, Hinata. — Chłopak uśmiechnął się do niej.

Patrzyłem, jak jej sylwetka się oddala. Była dla mnie nieosiągalna, nie istniałem dla Hinaty. Naruto, ty debilu — pomyślałem.

Wyciągnąłem paczkę papierosów i zapaliłem jednego. Wypuściłem dym z ust.

— Naruto, jesteś idiotą — stwierdziłem.

— Co? Czemu? – zdziwił się.

— Dalej ci się podoba Sakura, nie? Nie wiem, co ty takiego w niej widzisz. Nie ma w niej nic niezwykłego — powiedziałem obojętnie.

— Serce nie sługa. — Zaśmiałem się na te słowa. — Sam tego nie rozumiem. Przy niej czuję się wolny, jestem sobą. Po za tym uwielbiam jej oczy — mruknął rozmarzony.

— E! Romeo! Uważaj, bo ci ktoś Julię poderwie! — Zaśmiał się z niego Kiba.

Obydwoje spojrzeliśmy w stronę dziewczyn. Był z nimi Hidan, ewidentnie podrywał Haruno, ale ona nic sobie z tego nie robiła.

Naruto westchnął.

— Stary zazdroszczę ci, ale jednocześnie cię nie rozumiem — powiedziałem, wypuszczając dym z ust. — Leci na Ciebie najgorętsza laska, zamiast się za nią brać, ty uganiasz się za Sakurą.

— Nie mogę tak po prostu... Wiem, że Hinatę masz na oku od bardzo dawna — powiedział, drapiąc tył głowy.

A więc tu tkwił problem.

— Daj spokój. I tak nie mam u niej szans — bąknąłem spokojnie. — Bierz się za nią.

— No, ale jest jeszcze Sakura — zaczął chłopak, lecz nie dałem mu skończyć.

— Co, Sakura? — zapytałem. — Sakura to Sakura. Sto procent chłopczycy. Nie ma w niej nic dziewczęcego. Nie wiem, co ty w niej widzisz, stary.

Spojrzałem na dziewczynę. Miała na sobie luźnie spodnie, za dużą bluzę z kapturem, rozlatujące się trampki. Sakura była posiadaczką rozwianych, krótkich, różowych włosów i iskrzących się, zielonych oczu. To zwykła, pełna życia licealistka; moja przyjaciółka. Nie było w niej nic specjalnego. Co on w niej widział?

W tej chwili dziewczyna zerknęła w moją stronę, krzyżując nasze spojrzenia. Mimo iż to był tylko ułamek sekundy, moje serce zabiło mocniej. Co to za uczucie? W sumie nie widziałem sensu, aby się tym przejmować.

Zaciągnąłem dymu do ust ostatni raz i zgasiłem szluga. Zarzuciłem kaptur na głowę, wstając.

— Ja będę spadał. Joł, Naruto, Kiba! — powiedziałem, odchodząc.

— Nara, Sasuke! — Usłyszałem tylko za plecami.

Włożyłem słuchawki do uszu. Postanowiłem wrócić do domu. Może Itachi miał w lodówce jakiegoś browara? Nie raz piłem z moim bratem i jego kumplami, żadna nowość.

Westchnąłem, stojąc przed wejściem od bloku. Była tam spora kałuża. Nic dziwnego, cały zeszły tydzień padało. Spojrzałem na swoje odbicie w tafli wody.

Kim byłem? Kim się stałem? Wszystkie dotychczasowe przeżycia, wzloty i upadki, ukształtowały mój charakter. Jestem po prostu zwykłym człowiekiem. Nie znałem powodu istnienia mojej marnej egzystencji. Ale dalej trwałem, dalej brnąłem do przodu. Starałem się brać z życia pełnymi garściami, czasem z marnym skutkiem. Nie byłem idealny, popełniałem błędy, szedłem pod prąd. Nie dawałem się tłumowi. JESTEM SOBĄ.

„Muszę być skałą trwałą, co by się nie działo, całą energię kierować na nią." Małpa — Skała

Lubiłem dobry rap. Tak, właśnie, dobry rap, a nie kolesi nawijających ciągle o jebaniu policji i podobnych sprawach. Tragedia, jak można było tego słuchać? Muzyka musiała dla mnie mieć sens, przekaz, wywoływać emocje — radość, smutek, szczęście. Dawać do myślenia.

Spojrzałem w niebo. Stało się szare, takie nijakie. Zupełnie takie jak moje życie. W słuchawkach rozbrzmiewała muzyka. Małpa — dobry raper z dobrym flow.

„Nie rozszyfrujesz treści moich słów tak długo, jak nie wyrwiesz się spod presji ludzi i tego, co mówią." Małpa — Skała

Nie cierpiałem stereotypów. Nie każdy człowiek słuchający takiej muzyki był łysy, chodził w dresach czy spodniach z krokiem po kolana. Zwykle to normalni ludzie, mieszkający w blokach, domach. Nie różnili się niczym od innych. Mieli marzenia, swoje cele w życiu, rodzinę, przyjaciół. Jak każdy z nas walczyli z problemami codzienności. Byli po prostu ludźmi.

Wszedłem do bloku, idąc do windy, po chwili znalazłem się już w mieszkaniu.

„To o nas samych, są te teksty. Coś o potworach, które drzemią w nas, choć żaden nie śpi." Małpa — Skała

Wyciągnąłem z lodówki browara. Otworzyłem puszkę z piwem, po czym upiłem łyka. Uniosłem kąciki ust w lekkim uśmiechu.

Szara rzeczywistość okazała być się bardziej szara, niż przypuszczałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro