Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIII



Kiedy zaczęła jej wracać świadomość, poczuła męskie ramię oplatające jej talię. Jedna dłoń trzymała pierś, jakby to było najbardziej normalne na świecie. Leżała przyciśnięta plecami do mężczyzny. Po samym zapachu rozpoznałaby go wszędzie. W sercu poczuła znajome radosne drżenie, jak zawsze, gdy był blisko niej.

Spróbowała się odwrócić, i w tej samej chwili poczuła jego usta na swojej szyi. Dotykały delikatnie miejsca, gdzie tętnica poruszała się pod skórą, całowały uszy, pieściły obojczyk.

Tylko jego dotyk doprowadzał ją do takiego stanu. Pozwoliła mu dotykać swego ciała, nie odzywając się ani przez chwilę. Kiedy całował jej plecy, schodząc coraz niżej, zdjęła bluzkę. Dłonie pieściły jej obrzmiałe piersi, zaborczo lecz delikatnie.

Podciągnął w górę szeroką spódnicę, i jednym gwałtownym ruchem był już w niej. Dotykał jej przy tym cały czas, aż oszalała z rozkoszy prosiła, by nie przestawał. Chwilę później oboje leżeli wyczerpani, wtuleni w siebie, nadal nie odzywając się ani słowem. Ponownie zasnęli.

Obudził ich dźwięk telefonu Isabelle. To była Dianne.

– Isabelle, sprzedałyśmy drugą suknię. Koniecznie przywieź coś nowego. – Dziewczyna rozłączyła się, prawdopodobnie do sklepu weszła jakaś klientka. Isabelle uniosła się na łokciu.

– Wstawaj Mat, musisz jechać do domu. Mam coś do załatwienia na mieście. – Gdyby wiedział, jak bardzo chciała by został. Wiedziała jednak, że dla niego był to tylko przelotny romans, nic nieznaczący seks. Nie chciała, by zrozumiał jak ważny i bliski stał się dla niej samej. Wolała udawać, że traktuje wszystko równie lekko jak on.

To była jej tajemnica, że zakochała się bez pamięci we własnym szefie. Zakochała się bez wzajemności, bez perspektyw, beznadziejnie. Nigdy nie kochała w ten sposób Marka, teraz widziała jasno i wyraźnie, jak nikła była więź w ich małżeństwie. Tyle, że Mat nie mógł się o tym nigdy dowiedzieć.

Ogarnęła się odrobinę, nie zważając na wciąż leżącego na sofie Mata.

– Wychodzę, Mat. – Spojrzała na niego wyczekująco.

– Idź – zgodził się. –  Zaczekam.

– A niech cię.  – Wychodząc, złapała pakunek z rzeczami do butiku i pilota do bramy. Jej samochód stał zaparkowany zaraz za bramą, kluczyk siedział w stacyjce. Kto go przyprowadził? Która to mogła być godzina?

Spojrzała na zegarek i zdębiała. Dochodziło południe. Dawno powinna być w butiku z rzeczami, i pracować nad nowym projektem.

Ze sklepu wychodziła właśnie jakaś uśmiechnięta kobieta, dzierżąc kilka toreb z firmowym logo Very. Dianne odprowadzała ją do drzwi i czekała rozpromieniona, aż Isabelle wejdzie do środka.

– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tak dobrze się wszystko układa. Dziś była tu pewna aktorka, szukała czegoś na rozdanie jakichś nagród, założyła twoją suknię, powiedziała, że o takiej marzyła, a jej facet zżerał wzrokiem tę podwiązkę. Mówię ci, nie chciała nawet mierzyć nic innego.

– Sama nie wierzę, że to się dzieje, jesteś moim aniołem, Dianne, nie wiem, jak ci się odwdzięczę.

– A najlepsze jest to, że powiedziała dosłownie „ ten Morgan ma talent, facet wie, czego kobieta potrzebuje i w czym najlepiej wygląda." Uznała, że I.G. Morgan jest mężczyzną, dasz wiarę?

Pośmiały się jeszcze jakiś czas, Dianne przelała pieniądze na jej konto, korzystając z wolnej chwili. Isabelle przeliczyła w myślach, że zarobek z każdej ze sprzedanych sukienek jest rzędu jej tygodniowej pensji. Jeśli tak dalej pójdzie, jej marzenia spełnią się prędzej, niż sądziła.

Wypakowały ostrożnie rzeczy przyniesione przez Isabelle. Mała czarna powędrowała na manekina, zajmując jedno z najlepszych miejsc w butiku, i dziewczyna pomyślała, że prezentowała się naprawdę ładnie. Wysmuklała nogi, układała się idealnie na biodrach, wyjątkowo skromny dekolt mienił się w świetle.

Kostium nie rzucał się w oczy tak bardzo, jak mini, lecz był doskonale skrojony, bardzo wiosenny i reprezentował najnowsze trendy mody na ten sezon. Bardzo na niego liczyła.

Żegnając się z Dianne, musiała stawić czoła rzeczywistości. Po pierwsze, przykro jej było odwoływać lunch z Dianne, ale w zaistniałych okolicznościach... W domu czekał na nią Mat, prawdopodobnie spał nadal na sofie. Nie wiedziała, w jaki sposób ukryć przed nim swoje uczucia, jak zamaskować tę nowo odkrytą miłość.

Kiedy weszła do domu, czekała ją niespodzianka. Pachniało smażonym bekonem i szczypiorkiem.

–Mat? jesteś w kuchni? – Krzyknęła.

– Tak, chodź na śniadanie. – Usłyszała w odpowiedzi.

– Mat, jest już prawie druga.

– No to na lunch, czy jak tam chcesz to nazwać.

Stał odwrócony do niej placami, mieszając coś na patelni. Mark nigdy nie przygotował jej żadnego posiłku, nawet w najlepszych latach małżeństwa. Ona też przedtem nie zajmowała się kuchnią, jadali na mieście albo u rodziców, którzy zatrudniali kucharkę do przygotowywania obiadów.

Wspólne śniadanie byłoby przyjemnym doświadczeniem, gdyby nie była taka spięta. Aromatyczna kawa, chrupiący boczek z grzankami, pasta ze szczypiorkiem. Dawno nie jadła tak dużo o tej porze dnia, więc kiedy skończyli, czuła się pełna i senna.

Mat z dziwnym wyrazem twarzy, którego nie mogła zinterpretować, obserwował jak je. Chciałaby wiedzieć, co myślał, kiedy tak się jej przyglądał.

Miała ochotę pogładzić go po siwych nitkach we włosach i przytulić. Mogłaby tak siedzieć i patrzeć na niego godzinami. Wiedziała jednak z doświadczenia, jaką cenę płaci się za miłość i jak jest ulotna, wstała więc gwałtownie, podziękowała i zabrała się do pakowania naczyń do zmywarki.

Mat ze zmarszczonym czołem śledził jej poczynania, widział, jak jej spojrzenie przez chwilę złagodniało i za chwilę znów schowała się w sobie. Czego tak się bała? Nie pozwalała sobie na żadną chwilę słabości, napięta jak struna, jakby czekała, co złego wydarzy się za chwilę.

Niespiesznie podniósł się z miejsca i podszedł do Isabelle. Dotknął jej ramienia, a gdy się odwróciła, uniósł jej brodę do góry i zajrzał w oczy. Nie pozwolił jej odwrócić głowy.

–Jesteś najbardziej niezwykłą kobietą, jaką znam. Intrygujesz mnie. Zaczynam szaleć za tobą.

Nie odzywała się.

– Wiesz, Isabelle, że jestem po drugim rozwodzie, i nie mam zamiaru się z nikim więcej wiązać. Cokolwiek między nami się stało czy stanie, nie zaprowadzi nas to daleko. Mogę zaproponować ci jedynie luźny związek, a jeśli któreś z nas znudzi się albo zmęczy, rozstaniemy się.

Serce w niej stanęło na chwilę by nagle zacząć bić jak szalone. Wiedziała, jakie są jego uczucia i plany, jednak nie spodziewała się, że tak otwarcie jej to powie. Odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili milczenia, opanowanie emocji kosztowało ją sporo wysiłku.

– Wiem. Ja sprawę rozwodową mam w poniedziałek, i też nie chcę więcej się wiązać. Na razie mi też odpowiada taki układ- czy naprawdę tak powiedziała? To jej własny głos był taki opanowany i pewny siebie?

Układ? Kochała go całym sercem, jak nigdy nikogo na świecie, musiała zwariować zgadzając się na taki związek. Zastanawiała się, jak długo potrwa, zanim mężczyzna odkryje, kim dla niej jest. Wtedy odejdzie, a ból będzie dużo silniejszy niż po stracie Marka.

Pocałunek przerwał niewesołe myśli, dłonie mężczyzny zaplątały się w jej miękkie miodowe włosy i gładziły szczupłą szyję, doprowadzając dziewczynę do drżenia. Zapomniała, co przed chwilą zaprzątało jej myśli.

Wziął ją na ręce i zaniósł na sofę, po czym delikatnie zdjął z niej ubranie. Tym razem niespiesznie dotykał jej wszędzie, aż znał jej ciało na pamięć. Całował jej łydki, odkrywał ustami smak skóry, zanim dotarł do miejsca, które pulsowało oczekiwaniem.

Gdy krzyknęła jego imię, świat zawirował tysiącami kolorów i eksplodował w jej głowie. Wkrótce dołączył do niej, nieprzytomnie zaciskając dłonie na jej plecach.

Minęła długa chwila, zanim któreś z nich przerwało ciszę.

– Isabelle?

– Mhm?

– Bierzesz tabletki, prawda? Nie zabezpieczaliśmy się. – Uniósł się na łokciu i spojrzał jej w twarz. Zamknęła oczy, udając senność, aby zyskać chwilę, i dopiero wtedy odpowiedziała.

– Nie martw się, nie będziesz miał żadnych kłopotów. – Nie brała tabletek, ale jeśli miał się przez to lepiej poczuć... Właściwie nie skłamała... za bardzo. Nie wtajemniczała go w szczegóły, nie musiał wiedzieć, że miała trudności z zajściem w ciążę, a na dodatek każda z ciąż kończyła się poronieniem.

– To dobrze, to byłaby niepotrzebna komplikacja. – Położył się z powrotem i przycisnął ją do swego ramienia. – Muszę za moment uciekać, mam parę spraw do załatwienia. Zobaczymy się jutro?

– Ja też mam trochę pracy. Wolałabym nie, bo mówiąc szczerze na jutro też zaplanowałam pracę, i to do wieczora, dziś nic nie zrobiłam przez większość dnia.

Nie był zadowolony, ale nie zaprotestował.

–Dobrze więc, widzimy się w pracy w poniedziałek. Tylko, Isabelle, proszę cię o dyskrecję. Nie chcę naszego romansu rozgłaszać wszem i wobec.

– Może się zdziwisz, ale wyobraź sobie, że ja też nie. Bez tego mam dość problemów. – Spojrzała na niego przelotnie, nie chcąc pokazać, jak jego słowa o niepotrzebnych komplikacjach ją zraniły.

Pocałował ją zdawkowo w policzek, trochę rozczarowany jej opanowaniem, i wyszedł. Zastanawiał się, co mogłoby skruszyć tę maskę opanowania na jej twarzy, wypędzić smutek z oczu.

Nawet teraz, mógłby znów wrócić i zaciągnąć ją do łóżka, tak na niego działała. Pokręcił głową, nie był napalonym nastolatkiem, miał w końcu 42 lata, a przy niej hormony mu szalały. Wystarczyło, że o niej pomyślał, a już był gotów. Niesamowita kobieta.

Kiedy wyszedł, Isabelle przez parę minut siedziała bez ruchu. Dlaczego zgodziła się na romans? To do niczego nie prowadzi. I nie powiedziała mu prawdy o tabletkach. Nigdy wcześniej nikogo nie okłamała.

Swoją drogą, i tak powinna umówić się do ginekologa, więc od razu poprosi o wypisanie tabletek. Sprawa będzie załatwiona. Postanowiła, że pod koniec następnego tygodnia umówi się na wizytę.



(1520 słów)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro