Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI



Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Cały ranek spędził myśląc, co robi Isabelle. Ich wczorajsze rozstanie nie nastroiło go optymistycznie. Tak naprawdę miał pewne wyrzuty sumienia, że zachował się w stosunku do niej jak skończony drań.

Nie miał prawa krytykować jej życia ani jej decyzji, w końcu nie byli nawet przyjaciółmi, nie znali się prawie. To, że on nie mógł zaakceptować kobiet, które przechodziły z rąk do rąk, gdy znalazły lepszą partię, do niczego jej nie zobowiązywało. Mogła robić, co chciała i nie musiała się przed nim tłumaczyć.

Snuł się z kąta w kąt po biurze, skarcił kilku pracowników za niezdyscyplinowanie, przejrzał parę nowych zamówień i propozycji ich realizacji. Większość reklam przygotowanych przez jego ludzi było po prostu beznadziejnych, ten sam styl, przechodzone slogany, nic innowacyjnego, nic przyciągającego uwagę. Nic naprawdę kreatywnego, nic czego jeszcze by nie było. Miał ochotę stanąć na środku biura i krzyknąć, że wszystkich zwalnia, bo najwyraźniej już nic dobrego nie umieją stworzyć.

Sytuację na chwilę uratował telefon jego młodszej siostry. Dianne pracowała od kilku miesięcy w butiku w centrum Londynu, ale wcześniej przez wiele lat była modelką w I&I. Uwielbiała pracować dla Gordonów, bardzo przeżyła ich wypadek i utratę pracy.

Nawet nie bardzo starała się zatrudnić w modellingu po tym, jak nowi właściciele zwolnili ją, argumentując zwolnienie jej wiekiem – miała 25 lat. Wyglądało jednak na to, że praca w butiku Very służyła jej. Dianne znów z chęcią wstawała rano. Uśmiechnął się na myśl o niej.

Zaraz jednak wrócił myślami do Isabelle. Co robi? Wstał żeby rozruszać nogę. Gips przeszkadzał mu coraz bardziej, i kiedy zegarek wskazywał dziesiątą, miał go już serdecznie dość, dużo bardziej niż we wszystkie poprzednie dni.

Eris obserwowała szefa z uwagą, ale dyplomatycznie milczała. Ta kobieta miała instynkt samozachowawczy, musiał to przyznać. Gdyby odezwała się słowem, zapytała, co go gnębi, prawdopodobnie zbeształby ją lub zwolnił.

W końcu przed południem nie wytrzymał.

Najpierw zadzwonił do domu i kazał jednemu z pracowników podstawić swój samochód pod przychodnię Alexa, a następnie pojechał i kategorycznie zażądał zdjęcia gipsu.

Lekarz, zresztą osobisty przyjaciel Mata, próbował przekonać go do zmiany decyzji, ale wiedział od razu, że to nic nie da. W końcu z westchnieniem polecił pielęgniarce zabrać Mata do zabiegowego i podążył za niesfornym pacjentem.

– Ale cię wzięło, chłopie. – Rzekł z uśmiechem.

 Nie wiem, o czym mówisz, Alex. – Mat zrobił obojętną minę i spojrzał na przyjaciela.

– Piękna Isabela zalazła ci za skórę, co?

– Nic nas nie łączy poza pracą i nie mam zamiaru tego zmieniać.

– Skoro tak, mogę zaprosić Isabelle na kolację w weekend? Jej noga powinna już wrócić do normy, a nie ukrywam, że zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Od wczoraj myślę o niej bez przerwy. – Lekarz pokręcił głową, jakby sam nie wierzył w to, co mówi.

– Nie mam ani zamiaru ani prawa ingerować w osobiste życie moich pracowników, więc jeśli Isabelle zgodzi się, nie ma sprawy.

Zachował spokój, bo właściwie wszystko było prawdą, poza jego uczuciami. Miał ochotę złapać Alexa za fartuch i potrząsnąć nim z całej siły. Oczywiście, byłby to idiotyzm. Natomiast chyba powinien przestrzec Isabelle przed przyjacielem, znanym i niepoprawnym flirciarzem, który od zawsze lubił towarzystwo pięknych kobiet.

Mat wiedział z doświadczenia, że kiedy Alex zarzucał na którąś sieć, nie było takiej, która by się oparła jego czarującemu uśmiechowi i urokowi południowca.

Alex zdawał sobie sprawę z wrażenia, jakie robił na płci pięknej, i chociaż kobiety rozpieszczały go, próbując zwrócić na siebie uwagę zabójczo przystojnego mężczyzny lub zatrzymać przy sobie na wszelkie sposoby, nie udało się im zepsuć go doszczętnie. Tak więc korzystał z życia, czekając ciągle na tą jedyną która zapadnie mu w serce. Mat raczej nie miał wątpliwości, że z czasem skrzywdziłby jego Isabelle, nie kochając jej tak, jak na to zasługiwała.

Nawet nie zauważył, że w myślach zaczął nazywać ją swoją Isabelle. Na pewno nie pozwoli jej skrzywdzić, w końcu pracowała u niego, była jego osobistą asystentką, a teraz trochę przez niego, trochę przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności miała zranioną nogę.

To przypomniało mu, ze musiał sprawdzić, czy z nogą dziewczyny wszystko w porządku. Znalazł w aktach jej telefon, ale nie mógł zebrać się na odwagę, żeby zadzwonić. Nie chciał sam przed sobą przyznać, że tęsknił do Isabelle, jej wielkich smutnych oczu, nawet do jej milczenia.

Dość chłodno pożegnał się z Alexem i próbując oszczędzać ledwie zrośniętą kość powlókł się do samochodu zaparkowanego prawie przy wejściu do przychodni.

Odczuł ulgę zapalając silnik, w końcu nie był zależny od innych, nie musiał czekać w nieskończoność na taksówkę ani niezdarnie gramolić się na siedzenie, klnąc w duchu, na czym świat stoi.

Czarny jaguar był największym luksusem, na jaki pozwolił sobie po drugim rozwodzie. Jego cichy pomruk i zapach skórzanej tapicerki w zatłoczonym mieście stanowiły oazę spokoju.

Miasto było, jak zawsze o tej porze, zatłoczone. Powolny ruch całego sznura samochodów na chwilę zamarł, więc Mat wybrał numer komórki, który Isabelle podała jako kontakt służbowy.

Dzwonił parokrotnie, coraz bardziej zły na nią, na siebie, ale dziewczyna nie odbierała telefonu.

Zmarszczył brwi, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że wciąż była na niego wściekła, nie chciała go znać i z nim rozmawiać, dlatego ignorowała zawzięcie telefony szefa. Możliwe też, że coś jej się stało i nie mogła odebrać.

Sam nie wiedział, jakim sposobem znalazł się nagle na drodze prowadzącej do posiadłości Gordonów. Zjechał na pobocze i spróbował ponownie zadzwonić. Nadal nie było odpowiedzi. Ruszył dość szybko, nie myśląc o przepisach, które właśnie łamał.

Zaczął martwić się na poważnie, gdy zobaczył zamkniętą bramę wjazdową. Zajrzał głębiej, i zauważył otwarte okno na parterze domu. Próbował użyć dzwonka, ale brama pozostała niewzruszona, wykrzyknął więc jej imię, raz, drugi, trzeci, bez skutku.

Poczuł w gardle narastającą panikę. Czy coś się jej stało? Może upadła, zemdlała? A co z tym jej nieznanym mężem? Może zazdrosny facet wpadł w szał, nie chciał pozwolić jej odejść? A może jest z kimś, z tym, dla którego opuściła męża? Musiał się dowiedzieć, albo zwariuje.

Uznał, że nie ma na co czekać. Spojrzał w górę i zaklął paskudnie. Przynajmniej dwu i pół metrowe ogrodzenie solidnie wykute przez jakiegoś kowala artystę zakończone było ostrymi szpikulcami, raczej nie przewidywał dziś takich atrakcji. Westchnął boleśnie, myśląc o dopiero zdjętym gipsie i perspektywie powrotu do Alexa z rozlicznymi uszkodzeniami ciała po nieuchronnym upadku z płotu.

Wrócił do samochodu i wybrał raz jeszcze numer Isabelle, ale oczywiście bez skutku. Zajrzał do bagażnika, starając się wyszukać cokolwiek, co dałoby mu możliwość ochrony przed ostrymi zakończeniami bramy.

Jego wzrok padł na psie posłanie, wykonane z grubej materii wypełnionej gąbką i jakimiś trocinami. Uznał, że lepsze to niż nic, a pies i tak po rozwodzie został z jego eks żoną.

Zarzuciwszy posłanie na plecy, wdrapał się do góry, modląc się, by nikt nie zawiadomił policji i by alarm nie był włączony. Ostrożnie ułożył pod sobą grubą tkaninę i dostał się na druga stronę. Noga dawała się już nieźle we znaki, ale postanowił zignorować rwący ból.

Ruszył przed siebie, w środku aż gotując się z wściekłości, ale gdy odkrył, że drzwi frontowe są otwarte a w domu nikogo nie ma, poczuł zimny dreszcz strachu. Isabelle, nie rób mi tego, Isabelle, błagam, myślał gorączkowo. Gdzie ona może być? Co jej się stało?

Wybiegł do ogrodu przez uchylone drzwi na rozległy taras. W innych okolicznościach zachwyciłby go wypielęgnowany ogród, stare drzewa otaczające cieniem brzegi domostwa, strumieniem przecinającym trawnik. W tej chwili jednak jego myśli całkowicie zaprzątnęła drobniutka dziewczyna, której intensywnie zielone spojrzenie tak rzadko rozjaśniał uśmiech.

Zupełnie niespodziewanie, z zielonymi oczyma skojarzył sobie jaskrawo zielony wysoki kawałek żywopłotu dotykający ściany domu. Tknięty przeczuciem, obszedł żywopłot i znalazł dobrze ukryte przejście do środka kręgu.

Zobaczył niewielkie kamienne ławeczki otoczone kwiatami, kamienną fontannę, a na brzegu fontanny Isabelle, z dłonią zanurzoną w wodzie, leżącą bez ruchu, bledszą i szczuplejszą w przemoczonej sukience niż kiedykolwiek.

Jednym susem dopadł do fontanny i szarpnął dziewczynę za ramię, ogarnięty paniką.



(1295 słów)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro