Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IX



Mat nie mógł znaleźć sobie miejsca. Przez cały dzień miotał się jak oszalały, nie mogąc przestać o niej myśleć. Co robi? Czy chociaż trochę myśli o nim? Pewnie jest wściekła z powodu tego, co się stało.

Chciał zadzwonić, kilkakrotnie zaczynał wybierać numer Isabelle, ale przerywał połączenie jak zadurzony nastolatek. Co właściwie mógł jej powiedzieć? Przepraszam, żałuję? Byłoby to kłamstwo. Nie żałował. Co się z nim działo?

Była namiętną kobietą, pełną ciepła, dawała z siebie chętnie i nie chciała nic w zamian. Nie był do tego przyzwyczajony. Seks z nią był nieziemski. Ale nie chciał niczego więcej poza nim. Żadnych zobowiązań, obietnic, wyznań miłości.

Znał kobiety, wszystkie chciały jednego – pieniędzy, i oczywiście idących za nimi przywilejów. Nie miały przy tym skrupułów. To nie było dla niego. Nawet jego matka była taka sama, puszczała ojca kantem a on kochał ją jak szalony przez te wszystkie lata, obsypując podarunkami i przymykając oczy na nowych kochanków.

Jedynym znanym mu wyjątkiem była Dianne. Może dlatego, że sama była już po rozwodzie, a jej były mąż zmieniał kobiety jak rękawiczki. Również wtedy, kiedy byli małżeństwem. Piękna, delikatna Dianne, której życie nie szczędziło zmartwień.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Isabelle nie jest kolejnym wyjątkiem. Córka zamożnych rodziców, rozpieszczona jedynaczka. Piękna, zadbana, po ciuchach widać było, że są szyte na miarę, nietuzinkowe.

Rozwodziła się, nie stroniła od przygodnego seksu. Nie miał o niej najlepszej opinii, chociaż wcale nie przeszkadzało mu to myśleć o dziewczynie cały czas.

Niewątpliwie zauroczyła go. Nawet w tej chwili chciał jej do bólu, nieważne konsekwencje, jakiekolwiek by nie były.

Bił się z myślami, imał się wszelkich zajęć, poprzestawiał meble w gabinecie, zwołał zebranie zarządu w sprawie zmian organizacji pracy, byle tylko nie myśleć o niej. Na nic, pewna zielonooka osóbka zaprzątała mu nadal głowę.

Wyszedł na parę godzin w sprawach swojej osobistej firmy, która rozwijała się nawet lepiej niż firma ojca. Miał tak zaufanych pracowników, właściwie swoich oddanych przyjaciół, że nie musiał na co dzień kontrolować ich poczynań. Każdy znał swoją działkę i robił ją dobrze, każdy wiedział, że ich wypłata zależy od dochodów firmy.

W końcu nie wytrzymał dłużej. Pojechał do Isabelle. Chciał tylko sprawdzić, czy dziewczyna niczego nie potrzebuje. Zasługiwała chociaż na przeprosiny z jego strony.

Brama była otwarta, wjechał więc podjazdem pod sam dom. Dobijał się przez chwilę, ale nie otwierała.

Postanowił sprawdzić w miejscu, w którym znalazł ją poprzednio, ale zastał tylko młodego, przystojnego człowieka, który najwyraźniej przygotowywał się do koszenia trawnika.

Jak powiedział mu chłopak, Isabelle wyszła z samego rana. On miał klucze do bramy, zawsze pomaga jej w koszeniu. Patrzył przy tym podejrzliwie na Mata, jakby chciał zapytać, co tu właściwie robi.

– Nie wiesz, kiedy ma zamiar wrócić? Nie mówiła nic?

– Nie mam pojęcia, nigdy nie mówi mi takich rzeczy. Jak wróci to wróci, dorosła jest. Przekazać coś? – Nie był do niego nastawiony przyjaźnie, więc albo jej były mąż tak dał się wszystkim we znaki, albo młodzieniec durzył się w Isabelle. Mat obstawiał tę drugą opcję, ewentualnie obie po trochu.

– Nie, nic jej nie mów. – Zamruczał gniewnie pod nosem, pożegnał się i poszedł w stronę samochodu, starając się nie utykać na wciąż bolącą nogę. Nie chciał okazać temu młokosowi słabości.

Zły na siebie, że nie zadzwonił najpierw do Isabelle, zamiast od razu ładować się w samochód i przyjeżdżać, postanowił podjechać do siostry i zobaczyć, jak jej idzie w sklepie.

Chciał kupić dla niej ten interes, ale Dianne nie chciała o tym słyszeć. Zresztą, kiedy poznał Verę, właścicielkę sklepiku, sam uznał, że nie ma szans. Vera kochała swój butik, wystawiała samych najlepszych projektantów.

– Co tam braciszku słychać? – Dianne uśmiechnęła się ciepło na jego widok.

– Ja wpadłem zapytać o to samo. Pójdziemy na lunch?

– Może w przyszły weekend wpadniesz do mnie, co? W niedzielę?

– Dobra, jak znów się nie wykręcisz, siostrzyczko, pracą. – Puścił do niej oko.

Czas wpaść do Alexa i poprosić, żeby dał mu jakieś środki przeciwbólowe i obejrzał nogę ponownie. Obawiał się, że zbyt mocno nadwerężył nie do końca zdrową kość. Miał tylko nadzieję, że obejdzie się bez kolejnego gipsu.

Zanim dostał się do gabinetu przyjaciela, minęła ponad godzina, którą spędził przedzierając się samochodem przez korek uliczny. Nie mógł wybrać gorszej pory niż godziny szczytu, kiedy ludzie wracali z pracy. Znalezienie miejsca parkingowego zajęło mu kolejne pół godziny, ale w końcu udało mu się zaparkować dosyć blisko gabinetu.

Zastał Alexa w śpiewającym nastroju, filmowy uśmiech aż raził w oczy. Dawno nie widział go tak zadowolonym z siebie, jak kot, który dobrał się do śmietanki.

– Coś ty taki uszczęśliwiony chłopie? Szczerzysz się jak głupi do sera.  –  Uniósł brew w znaku zapytania i spojrzał na Alexa z zainteresowaniem

– To mój szczęśliwy dzień. – Alex był wciąż rozpromieniony, ale na twarzy zaczął malować się niepokój.

– No, to chociaż tobie się udało. No dalej, wyduś to z siebie.

– Cóż, może nie powinienem nic mówić, ale dziś była tu Isabela, i zgodziła się wyjść ze mną na kolację. Więc... może to w końcu mój szczęśliwy dzień.

Mat poczuł, jakby dostał cios w żołądek, zaciśnięte pięści same schowały mu się do kieszeni. Nie miał prawa zabronić jej umawiać się z innymi, nie miał w ogóle żadnych praw do niej.

Swoją drogą, szybka była. Nie dalej jak wczoraj była z nim, a już umówiła się z Alexem. Pewnie przysłowie kuj żelazo póki gorące miało dla niej kluczowe znaczenie.

Mimo to, nienawidził Alexa w tej chwili jak mało kogo. Miał ochotę potrząsnąć przyjacielem, zmusić, by powiedział gdzie i kiedy się umówili, ale zmilczał. Nie ręczył za siebie.

– Ejże, Mat, pytałem cię, co was łączy. Mówiłeś, że nic i że nie masz wobec niej żadnych zamiarów. Dałeś mi zielone światło. – Alex uniósł pytająco jedną czarną brew i spojrzał na przyjaciela wyczekująco, widać było, że nie zamierza rezygnować z wysłuchania odpowiedzi.

– I tak jest, spokojnie. Isabelle jest dorosła, sama za siebie decyduje i robi co chce. Mi nic do tego. – Nieświadomie powtórzył słowa, które słyszał wcześniej pod domem Isabelle. – Możesz nawet się z nią ożenić, jeśli taka twoja wola.

– Przyznam, że trochę zastanawiałem się, jak zareagujesz. To niesamowita kobieta, a ja chyba zaczynam się starzeć. Właściwie to trafiłeś w sedno. Z tym ożenkiem... Marzy mi się stabilizacja, no wiesz, żona i dwoje dzieci, dom z ogródkiem, kominek, pies, i te rzeczy. – Alex roześmiał się. – Isabela ma w sobie ciepło i jakąś tajemnicę, no i jest wyjątkowo piękna, nie możesz zaprzeczyć. Z nią bym się nie nudził, chyba.- uśmiechnął się łobuzersko

– Tak, nie jest brzydka, tyle, że nie w moim typie. – Ale z niego kłamca. Aktualnie w jego typie były miodowe włosy i zielone oczy, mógł wymienić jeszcze parę szczegółów.

– W moim za to jak najbardziej, zawsze lubiłem szczupłe, wielkookie kobietki.

Tak, to była prawda. Alex generalnie lubił kobiety, Mat nie wróżył lekkiego życia jego żonie. Ile czasu trwałaby fascynacja? Rok? Dwa? A co potem? Ale, jak sam zauważył, nic nie powinno go to obchodzić. Isabelle wiedziała, co robi, była dorosła, nie musiała nikogo pytać ani o zdanie, ani o pozwolenie.

– Myślę, że jej się spodobałem, mam nadzieję, że coś z tego będzie. W Isabeli można się zakochać po pierwszym spotkaniu, nie sądzisz? – Ciągnął rozmarzonym tonem, zupełnie niezrażony milczeniem Mata.

– Nie wiem, nie umiem tego ocenić. – Mat miał już stanowczo dość tej wymiany zdań. – Słuchaj stary, nie mam dziś właściwie czasu, wpadłem na chwilę.

– A co właściwie cię do mnie sprowadza? Czyżby bolała cię noga? – Lekarz uśmiechnął się z domysłem.

– Nie bądź taki dowcipny, Alex. – Mat czuł się coraz bardziej rozdrażniony, a głupi uśmiech przyjaciela doprawdy zaczynał działać mu na nerwy. – Przesadziłem wczoraj z aktywnością, więc jeśliś łaskaw, zobacz, co tam się dzieje.

Nie miał zamiaru wyjaśniać przyjacielowi szczegółów owej aktywności, na pewno nie po tym, co usłyszał przed chwilą.

Alex z wprawą ocenił stan nogi, nie zauważył nic poważnego oprócz oczywistego przesilenia. Oczywiście, kazał oszczędzać się, i tym razem Mat postanowił trzymać się zaleceń lekarza i nie lekceważyć ich.

Wściekły na siebie i na przyjaciela, a może tylko na Isabelle, że pocieszyła się tak szybko, wyszedł z gabinetu. Te jej smutne zielone oczy zapadły im obu niepotrzebnie w serce. Cholerny Alex.

Wyrzucał sobie, że mógł zawieźć Isabelle na dyżur do zwykłego szpitala, a nie tu, nie byłoby wtedy problemu. Mógł zrobić wiele rzeczy inaczej. Ale nie zrobił.

Może to i lepiej. Miałby złudzenia, że różni się od kobiet, które znał. Nie różniła się. Była jotę w jotę taka sama, może ładniejsza, delikatniejsza, może sprytniejsza po prostu.

Przy recepcji przystanął na chwilę by zamienić parę słów z Mary Lee. Właściwie, czemu nie? Była ładną dziewczyną, młodą, z dość dobrym gustem i pewną swojej urody, poza tym wiedziała, czego chce. Była tak nieskomplikowana jak to tylko możliwe.

Była dokładnie tym, czego akurat potrzebował. Uśmiechnął się do niej zachęcająco. Po chwili byli już umówieni na wieczór.



(1476 słów)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro