07| Gościna po królewsku
WINDA była bardzo osobliwym wynalazkiem, o którym Juliusz Słowacki nigdy wcześniej nie słyszał, nigdy też go nie widział. Ba! On nawet nie wyobrażał sobie w swych najśmielszych snach, że możliwe jest stworzenie pudełka z guzikami, które będzie suwać się to w górę to w dół, to w dół to w górę. Sam fakt tego, że był martwy, o dziwo najmniej go teraz przejmował.
— To...jak to właściwie działa? — odezwał się w końcu po dobrej minucie ciszy, która trwała między nim i Celiną.
— Właśnie umarłeś. Zjeżdżasz do piekła. I w takiej sytuacji pierwsze co robisz, to zastanawiasz się jak działa winda?
— Tak jest.
Celina westchnęła zrezygnowana, nie odpowiadając na pytanie poety. No, może już nie do końca poety. Talent umarł wraz z nim i nietrwającym już paktem.
— Celinko, wróciłaś! — Głos Norwida był pierwszym dźwiękiem, który dotarł do uszu Słowackiego, po tym jak wraz ze swoją oprawczynią opuścił windę i wszedł do sali tronowej.
Nie mógł uciekać, nogi same niosły go w wyznaczonym kierunku, na co w sumie nie narzekał. Stan bycia martwym ogólnie był dziwny. Nie czuł zmęczenia wcale, poruszanie się przypominało latanie, za to jego umysł był osnuty dziwną mgłą — jednocześnie wiedział wiele rzeczy, które dotyczyły jego życia, a jednocześnie wszystko wydawało się dziwnie rozmazane i oddalone od spektrum świadomości Słowackiego.
— Wróciłam, Cyprianie — odparła zmęczonym tonem, odwracając się w stronę Juliusza. — I przyprowadziłam naszą zgubę.
— Wspaniale! — Król klasnął w ręce jak malutkie dziecko, zrywając się ze swojego tronu. — A gdzie wisienka? Nie widzę go z tobą.
— Sytuacja była nadzwyczajna, musiałam szybko się stamtąd ulotnić. Ale zaraz wracam po Adama i tego...jeszcze kolejnego natrętnego człowieczka. — Skrzywiła się. — Wybaczysz mi rzecz jasna, jeśli będę zbierać już teraz? Strasznie bym posiedziała tu jeszcze z tobą i naszym nowym gościem, ale, cóż, lepiej załatwić priorytety najpierw? — Uśmiech Celiny był przesiąknięty fałszem, naturalnie nie miała ochoty siedzieć tu ani sekundy dłużej.
— Nawet na herbatniczki nie zostaniesz? — Norwid popatrzył na nią smutno.
— Nooo...
— No przecież ja się z tobą droczę Celinko, herbatniczki się wczoraj skończyły! — Król piekła zaśmiał się serdecznie, na co kobieta tylko nerwowo uniosła kącik ust. — No zmykaj już, zmykaj i koniecznie przyprowadź wisienkę! Ależ ja mam z nim ciekawą rozmowę do przeprowadzenia...
Gdy Celina zniknęła, tak szybko jak wtedy po dokonanym morderstwie, a Słowacki został sam na sam z Norwidem, wyraz twarzy tego drugiego zmienił się diametralnie. Groźnie ściągnięte brwi demona oraz świecące się na czerwono oczy sprawiały, że Juliusz poczuł się wyjątkowo nieswojo.
— Chcesz może coś do picia? — zapytał Cyprian chłodno. Słowacki nie zorientował się nawet, kiedy znalazł się na czarnym jak węgiel krześle, postawionym zaraz przed tronem, na który wrócił jego właściciel.
— No, to zależy co masz...
— Dla ciebie to będzie wasza wysokość — syknął Norwid, więc młody mężczyzna poprawił się od razu.
— No, to zależy co wasza wysokość ma.
— Lepiej. — Wzdrygnął się na widok lodowatego uśmiechu. — Mam sok z ananapigrona. O, i jeszcze colę. Skusisz się?
— A ja w ogóle mogę cokolwiek pić w takim stanie?
— To specjalne napoje, przeznaczone dla umarłych.
— Cóż, to ja może poproszę to pierwsze — bąknął w odpowiedzi Juliusz, lekko skonfundowany. Ani jedno ani drugie nie brzmiało znajomo, aczkolwiek przynajmniej wiedział, że pierwsze było sokiem. Nazwy tego drugiego nie kojarzył w ogóle, brzmiało jak jakieś mroczne zaklęcie albo trucizna. Nie wiedział w sumie, czy może umrzeć po raz drugi, ale chyba lepiej tego nie próbować.
— Oczywiście, oczywiście! — Król pstryknął palcami i wtedy jak spod ziemi wyrósł przed nimi dwoma stolik, na którym postawiony był ładnie dzbanek z ciemnobursztynowym sokiem, a zaraz obok niego dwie szklanki, wypełnione już substancją po brzegi.
— To...co teraz? — zapytał Słowacki, biorąc lękliwie łyk nieznanego mu soku. Smakował trochę jak mieszanka ananasa, pigwy oraz winogrona. — Jaka będzie moja tortura? Czy co wy tam w ogóle robicie w tym cyrku. Będziecie smażyć mnie w kotle? Gwałcić? Trzymać w pustym pomieszczeniu bez okien i spuszczać krople wody na mój nos?
— Może trochę każdego po trochu. — Norwid wzruszył ramionami. Nie wyglądał na skupionego na słowach uwięzionej w piekle duszy. — Słuchaj, malinko ty moja, tu nawet nie chodzi o ciebie, wiesz? — Posłał mu czuły uśmiech, a Juliusz nie potrafił stwierdzić, czy był to uśmiech szczery czy też nie. — Gamoniem, który tutaj oberwie najbardziej, jest moja droga wisienka. Och, będzie musiał słuchać wszystkiego, aż od Gór Świętokrzyskich po samą Warszawę! — Demon roześmiał się sadystycznie. Słowacki nawet nie miał czasu pytać go o co chodzi z Górami Świętokrzyskimi, bo za bardzo został myślami przy pierwszej części wypowiedzi.
— Wisienka? Masz na myśli Tadeusza? To znaczy się, Adama?
— Och, tak, tak chyba miał na imię. Zazwyczaj zapamiętuję nazwiska. I ich urocze przydomki!
— Ale przecież...on jest demonem. Tak jak ty, wasza wysokość. Dlaczego chcesz go torturować?
— Demonem? Ha, wolne żarty! — Norwid zaśmiał się tak głośno, że Juliusz przez moment obawiał się, że spadnie z krzesła. — Taki z Mickiewicza jest demon jak ze mnie wielkanocny królik! Zaledwie parę dni w tej dziurze pełnej ludzkich szczurów zmiękczyło go doszczętnie! Jest zgniłą wisienką, a zgniłe wisienki nie są smaczne, wiedziałeś o tym malinko? — Upiorny uśmiech króla piekieł zapewne przyprawiłby Słowackiego o gęsią skórę, ale cóż, sytuacja prezentowała się dość nieprzyjemnie, bo skóry już Juliusz na sobie nie czuł. Był jak latająca mgła, która tworzyła pewnego rodzaju hologram jego samego.
— C-czy mogę już iść tam gdzie powinienem? Strasznie tu duszno, chyba nie wietrzycie? — Juliusz zaśmiał się nerwowo, próbując wstać z siedzenia. Jedno skinienie palca Norwida powstrzymało go jednak od jakiegokolwiek ruchu.
— Nie tak szybko, malinko. Poczekamy tu sobie razem. Poczekamy aż twój ulubiony demon zbawiciel przyjdzie ci na ratunek.
*****
— To wy tu tak żyjecie? Przecież to idzie na nerwicę zejść! Zero porządnego chłodzenia!
— Jeszcze jedno słowo Chopin, a przysięgam, że wydłubie ci gałki oczne i pozwolę ci patrzeć, jak je zjadam.
— Zaraz, to nie ma sensu...
— Powiedziałem coś chyba?
— Przepraszam.
Tak samo jak Juliuszowi, Fryderykowi trudno było przyswoić dziwne realia panujące w piekle. Mickiewicz co prawda rzucił na niego jakieś dziwne zaklęcie, które to niby miało sprawiać, że dla innych demonów miał wyglądać jak potępiona dusza, aczkolwiek mimo wszystko kompozytor czuł się bardzo niezręcznie. Uczucie to na szczęście przyćmiewała chęć uratowania przyjaciela, który mógł już teraz bardzo cierpieć. Kto wie przez jakie tortury właśnie przechodził?
— Mamy w ogóle jakiś plan, czy po prostu wchodzimy tam po niego i wychodzimy jakby nigdy nic?
— Aktualnie jestem w fazie "pracuję nad planem" — wymamrotał Adam, gdy wraz z Fryderykiem przechodzili w cieniu przez kolejny korytarz piekła. Od kiedy Norwid ogłosił kod purpurowy, prawie każdy demon wiedział już o tym, że Mickiewicz przestał być przyjacielem. W tym Celina, która zapewne po wróceniu na ziemię zorientowała się, że Adam postanowił "zmienić poziom".
— Aha. Czyli wchodzimy tam i wychodzimy. No, mi pasuje. — Chopin klasnął w dłonie, próbując jakoś ukryć swój narastający z każdą minutą stres. — Swoją drogą, dużo bardziej podobałeś mi się jak miałeś twarz Tadeusza Soplicy.
— Zaraz cię pozbawię twojej własnej twarzy, to jest moje ostatnie ostrzeżenie, przysięgam na Borutę. — Te słowa od razu uciszyły Fryderyka, który niechętnie skinął głową i kontynuował podążanie za Adamem.
Mickiewicz mógł być w pewnym stopniu degeneratem, ale to nie znaczyło, że jego moce jakkolwiek osłabły. Wciąż był na tyle potężny, aby bez problemu poradzić sobie z demonami pilnującymi windy, którą zjeżdżało się do sali tronowej Norwida.
— Wskakuj, nie będę czekać chyba cały dzień? — Adam machnął szybko ręką w stronę Chopina, który oszołomiony wpatrywał się w windę.
— To...
— Tak, takie śmieszne pudełko, którym się jeździ w dół i w górę. Nie zadawaj już więcej pytań, pośpiesz się!
Zjazd w dół był w ich przypadku nieco szybszy niż było to w przypadku Juliusza i Celiny; kto wie, może wynikało to z braku grobowej ciszy. Fryderyk cały czas zasypywał Adama nowymi pytaniami, a Adam cały czas odpowiadał mu groźbą śmierci. Pianista jednak nie robił z tego wielkiej rzeczy.
Obaj powściągliwie spojrzeli po sobie, gdy winda zatrzymała się na dole. Wyszli z niej bardzo powoli, starając się być jak najbardziej bezszelestnym. Nie uszli jednak nawet pięciu metrów, gdy Fryderyk krzyknął nagle w szoku. Srebrny sztylet błysnął.
— Jeszcze krok w stronę króla, to poderżnę twojemu ludzkiemu koledze gardło.
Adam bezsilnie odwrócił się z rękoma uniesionymi w górę. Celina uśmiechnęła się z satysfakcją.
— Wisienko! — Ciało demona z rozdroży przeszył dreszcz, gdy Norwid zawołał gromko jego przezwisko. — Jak dobrze, że jesteś. Ja i malinka właśnie urządzaliśmy sobie mały podwieczorek, może się przyłączysz?
Wzrok Mickiewicza skrzyżował się ze spojrzeniem przerażonego Juliusza, którego wzrok błądził gdzieś daleko.
— Z wielką chęcią — odparł sucho, robiąc krok w stronę tronu.
— Idealnie! Celinko, poproś kogoś łaskawie, aby załatwiono nam romantyczną muzykę. Zapowiada się naprawdę interesująca rozmowa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro