Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

03| Sposób na demona

WĘGRY. Śmieszny język, dobry sok agrestowy i pyszne ciasta. Przynajmniej takimi zapamiętał je Słowacki gdy był w nich ostatnim razem.

Teraz trochę trudniej o skupienie się na rzeczach takich jak szarlotka, gdy ma się świadomość, że za pięć godzin odejdzie się z tego świata.

— Więc, skąd taka pewność, że Liszt nam pomoże? — Juliusz obejmował samego siebie ramionami, gdy wraz z Chopinem jechali niewielką bryczką po brudnej ulicy Budapesztu.

— Spokojna głowa, przyjacielu! Ferenc to jeden z najbardziej życzliwych ludzi jakich znam, a po raz setny zapewniam, że jak nikt zna się na swoim fachu. Wszystkie demony, upiory i strzygi przed nim drżą — Chopin odparł pogodnie nie odrywając wzroku od gazety.

Z jednej strony Słowacki cieszył się, że ma przyjaciela, który chce mu pomóc, a z drugiej, gdzieś głęboko w trzewiach czuł wzrastający z każdą upływającą godziną niepokój. Nie chciał o nim myśleć, ani tym bardziej wypowiadać się na głos (szczególnie, że Fryderyk w ciągu całej ich podróży musiał już uspokajać jego niejeden atak paniki), w irracjonalnej obawie, że słowa będą w stanie pobudzić przeczucia do stanu realności jeszcze szybciej, niż ten miał nadejść.

Pięć godzin. Jeszcze pięć godzin do rozpoczęcia się tegorocznej Nocy Kupały.

— Chodź! Tutaj właśnie mieszka Ferenc. — Chopin zsiadł z wozu, pomagając w tej samej czynności Słowackiemu.

Poeta spojrzał na niewielki dom z czerwonej cegły, obrośnięty bluszczem. Posłusznie podreptał za Fryderykiem pod wielkie drzwi, które wyglądały, jakby pamiętały jeszcze czasy średniowiecza. Chopin wciąż rozpromieniony żywo chwycił mosiężną kołatkę i zapukał nią parę razy. Po upływie dobrej minuty, przyjaciele wreszcie usłyszeli ponury głos zza drzwi.

— Jelszó.

— A legjobb gombócokat szolgálják fel Varsóban — Fryderyk odpowiedział od razu z perfekcyjnym akcentem, za to Juliusz spojrzał się na niego, jakby wyrosła mu dodatkowa głowa.

Rozległ się dźwięk zgrzytania, gdy ktoś w wyjątkową pasją rozprawiał się z kilkoma zamkami na raz. Wkrótce potężne drzwi otworzyły się z jękiem, a w progu stanął uśmiechnięty mężczyzna, w osobliwym fraku.

— Fryderyk, przyjacielu, jakże dobrze cię widzieć po tak długim okresie rozłąki! — Liszt zamknął Chopina w niedźwiedzim uścisku, a następnie oderwał się, uświadamiając sobie, że pianista nie przybył sam. — A niech mnie diabły wezmą! Czyż to nie najsławniejszy poeta w okolicach, Juliusz Słowacki?

— Tak, w rzeczy samej — brunet skinął grzecznie głową, czując lekkie ukłucie w sercu na wydźwięk drugiego zdania, które Węgier wykrzyknął. — Właśnie, skoro jesteśmy w temacie diabłów i tym podobnych...

— Pozwolisz, że wejdziemy do środka? — Chopin urwał mu, uśmiechając się do Liszta. — Może też napijemy się herbaty.

— Naturalnie, naturalnie! Gdzie moja gościnność! Wejdźcie, wejdźcie! — Ferenc otworzył drzwi na oścież, a Polacy weszli do środka domku. Juliusz posłał Fryderykowi ponure spojrzenie. Czy on nie wiedział, że z każdą minutą jaką Liszt poświęci na parzenie herbaty, mu upłynie kilka kolejnych minut życia?

— Zakładam, iż musi być jakiś powód tego, że wpadacie tu tak do mnie niespodziewanie, hę? — węgierski pianista i łowca demonów zagadnął swoich gości, z ikrą wsypując kolejne kostki cukru do swojej filiżanki.

— Tak, widzisz mój drogi — Chopin odezwał się, zanim Juliusz zdążył nawet otworzyć usta — Juliusza spotkało okropne nieszczęście, okropne. Biedak zaprzedał swoją duszę demonowi z litewskich rozdroży. Jednakże w jak szlachetnym celu! Uratował tym samym życie umierającemu! — mówił z przejęciem, a Ferenc słuchał uważnie i marszczył raz po raz brwi.

— Temu demonowi z rozdroży?

— Temu!

— Temu, który może dać ludziom wszystko czego zapragną, w zamian za ich śmiertelną duszę?

— O nie, nie ma mowy, nie będę się w to znowu bawił — Juliusz powiedział stanowczo, urywając ten okrutny, zataczający koło ping pong. — Jedyne co musisz wiedzieć, to tyle, że zostały mi może jeszcze z cztery godziny życia. Fryderyk powiedział mi, że już miałeś do czynienia z takimi bestiami. To prawda?

— Prawda, a jakże, a jakże... Szanowny panie Słowacki, czy ten demon nie zdradził panu przypadkiem swego imienia?

— Tak, powiedział mi! — Juliusz wykrzyknął, lecz zmarkotniał od razu. — Tyle, że ja tego imienia nie zbyt pamiętam...

— Litery alfabetu! Pamiętasz cokolwiek?

— Samogłoska, to chyba była jakaś samogłoska...

— Myśl Juliuszu, myśl! — Chopin zaaferowany potrząsnął jego ramieniem. — A? E? I?

— A! To z pewnością się zaczynało na A! 

— Arkadiusz, Alojzy, Ambroży, Alan?

— Nie, nie, do było coś...coś związanego z bi...o! Już wiem! Adam, tak, nazywał się Adam!

— Och nie, Adam Mickiewicz? — Mina Liszta zmieniła się diametralnie w ułamku sekundy.

— Tak, wydaje mi się, że właśnie tak to szło.

— W takim razie, wiem czym go od ciebie przepędzić. Nie mogę jednak zapewnić, że to podziała na pewno...

— Spróbuję wszystkiego! — Słowacki zrozpaczony zabłagał Liszta na samych kolanach, a ten westchnął i podniósł się z fotela, znikając na chwilę z salonu. Po momencie wrócił, trzymając w rękach srebrny medalion, na którym kunsztownie wyrzeźbiono płaskorzeźbę...osła. Niezbyt pięknego, takiego o. Po prostu osła.

— Póki będziesz miał go na szyi — Ferenc powiedział, pobieżnie zawieszając medalion Słowackiemu — to otacza cię niewidzialna tarcza, która będzie chronić cię przed czarną magią. Ale pamiętaj, to działa tylko na demony i tylko na te z rozdroży.

— Dobry Boże, dziękuję ci z całego serca! — Słowacki był prawie bliski płaczu, gdy przytulał Liszta tak mocno, że tamten prawie nie mógł oddychać. — Nawet nie wiem, jak mogę się panu odwdzięczyć, panie Liszt!

— Liczę na jakiś wiersz ze specjalną dedykacją. — Węgier puścił mu oczko, uśmiechając się półgębkiem. — Ale, tak na poważnie. Nie jestem pewien, czy to zadziała. Jeśli nie, to za kilka godzin...no cóż... — Wykonał charakterystyczny gest, przejeżdżając palcem po krtani. Juliusz przełknął ślinę.

— Będzie dobrze, zobaczysz. — Chopin poklepał go po plecach. — No, to co robimy teraz?

— Czekamy. Chcecie może dolewkę herbaty?

*****

Coś się tu Mickiewiczowi nie zgadzało. I to bardzo.

Od samego ranka czekał na ten moment, niecierpliwił się jak małe dziecko przed swoimi urodzinami, a tu proszę, taki ktoś mu wyciął numer! Doskonale wiedział, gdzie szukać Juliusza Słowackiego. Ciągnęło go do niego jak biegun północy ciągnie do południowego. Stał przed domem z czerwonej cegły i czuł się doprawdy okropnie. Wiedział, że Juliusz jest w środku, ale jednocześnie nie mógł siebie w najmniejszym stopniu zmusić, aby wparować do środka domu. A bardzo tego chciał, bardzo chciał duszy Juliusza i śmierci wszystkich, którzy ich od siebie oddzielali. Sapnął z frustracji.

— No dalej, dalej! — ponaglił swoje nogi, które uparte nie chciały drgnąć ani o milimetr. — O co tu chodzi?

W końcu, po wielu żmudnych minutach zmuszania się do ruchu, udało mu się. Zrobił parę kroków, ale gdy tylko znalazł się przy drzwiach, ryknął przeraźliwie z bólu. Jakaś okropna magia, pradawna i mocna, zadawała mu wiele cierpienia, jednocześnie go nie raniąc. Syknął, ocierając łzy, które wycisnął mu ból z oczu.

Przekrzywił głowę, zastanawiając się. Na moment pozbawił się demonicznej aury, tym samym niwelując swoje moce. Ból ustał. Uaktywnił je z powrotem. Spróbował wejść ponownie, ale skutek był taki sam. Nagle przeszła mu ochota na jakiekolwiek świętowanie Nocy Kupały.

Wystarczyło, że tylko pstryknął palcami, a już znajdował się w piekle przed tronem Norwida.

— O, wisienko! Tak szybko jesteś z powrotem? A gdzie są te wszystkie dusze, które mi obiecałeś? — Cyprian niecierpliwie zawiercił się na siedzeniu.

— Królu...mamy problem...nie mogę zdobyć duszy Słowackiego. Nie w tym roku. Przykro mi, ale chyba w tym roku nie zdobędziemy zapasów... — Adam rozłożył bezradnie ręce, spuszczając wzrok. Król piekła wybuchnął śmiechem.

— Zabawne wisienko, bardzo zabawne! A teraz, już bez żartów. Gdzie są dusze?

— Wasza Piekielność, ja mówię wszystko stuprocentowo serio. Racz mi wybaczyć.

Uśmiech Norwida momentalnie znikł. Wszystkie demony, które znajdowały się w pobliżu spojrzały po sobie i czym prędzej czmychnęły w siną dal, zostawiając Mickiewicza i króla sam na sam.

— Wisienko, tylko dlatego, że mam dziś wyjątkowo dobry humor, nie skażę cię na tortury — Norwid zgrzytnął kłami. — Ale nie myśl sobie, że puszczę ci to płazem, o nie! W tej chwili masz zasuwać z powrotem na Ziemię. Daję ci tydzień, słyszysz? Góra tydzień na przytarganie mi tu duszy tego romantycznego chłoptasia! Inaczej czeka cię pięć tysięcy lat kąpieli w wodzie święconej — wydał ostateczny sąd, a Adam spojrzał na niego z przerażeniem wymalowanym na twarzy.

— Królu-

— To nie podlega dyskusji!!! — wrzasnął potężnie Cyprian, a po chwili uśmiechnął się szeroko. — No już, sio. Nie ma cię.

Mickiewicz z bólem znów przeteleportował się na Ziemię, stojąc przed znajomym domem. Już nawet nie chciał do niego podchodzić. Fakt, mógł, ale tylko bez swoich mocy. A bez nich nie może zabrać duszy Juliusza.

Usiadł na trawie, główkując chwilę. Nagle wpadł na niecny plan. Nie musi zabierać duszy Słowackiego tak oficjalnie i od razu. Gdyby udał się na "przeszpiegi" pod ludzką postacią, dowiedziałby się co blokuje mu dostęp do mężczyzny, pozbyłby się tego, a potem na spokojnie zabrałaby mu duszę! Idealnie!

Migiem przemienił się w przystojnego ludzkiego młodzieńca, o bladej twarzy i złotych lokach. Musiał to mądrze rozegrać. Na sam początek potrzebował nowej tożsamości. Wybrał lepsze pierwsze imię i nazwisko, które przyszły mu do głowy. Teraz potrzebował tylko motywu. Czego taki młodzieniec mógłby chcieć akurat od Słowackiego w środku nocy...?

O. Wpadł na coś.

Zapukał w drzwi, nie czując na sobie wpływu tajemniczej tarczy. Prawie że od razu w progu stanął mężczyzna, który na pewno nie był Słowackim, ale kimś, kogo Adam i tak znał. Wziął w duchu głęboki wdech i wydech. To się musiało udać.

— Dobry wieczór. Nazywam się Tadeusz Soplica, chciałbym porozmawiać o sensie życia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro